Miasto pływające/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.
W czasie śniadania, Dean Pitferge opowiedział mi, że wielebny cudownie rozwinął swój tekst. Monitory, machiny wojenne, forty obwarowane, torpille podmorskie, wszystkie te wynalazki weszły do jego kazania. Sam siebie zrobił wielkim na zasadzie wielkości Ameryki. Jeżeli się to podoba Ameryce, być wychwaloną w ten sposób, to nie mam nic więcej do powiedzenia. Wchodząc do dużego salonu, przeczytałem obwieszczenie następujące:
Szer. 50° 8′ P.
Dłu. 30° 44′ Z.
Bieg. 255 mil.

Zawsze ten sam rezultat. Dopiero zrobiliśmy tysiąc sto mil, licząc w to trzysta dziesięć mil które oddzielają Fastenet od Liwerpoola. Stanowiło to blisko trzecią część podróży. Przez cały dzień oficerowie, majtkowie pasażerowie i pasażerki, odpoczywali, jak Pan Bóg po stworzeniu Ameryki. W pokojach cichych ani jeden fortepijan się nie odezwał. Szachy nie wyszły ze skrzynki, ani karty ze swego puzderka. Pokoje do gry były próżne. Tego dnia miałem sposobność zapoznać doktora Pitferge’a z kapitanem Corsicanem. Mój oryginał zabawił wielce kapitana, opowiadając mu tajemną kronikę Great-Eastern’u. Starał się go przekonać, że to był okręt potępiony, zaczarowany, że go spotka straszne nieszczęście. Legenda „o mechaniku zalutowanym“ bardzo się podobała Corsicanowi, który jako szkot, był wielkim lubownikiem nadzwyczajności, jednakże nie mógł się wstrzymać od uśmiechu niedowierzania.
— Widzę — zauważył doktór Pitferge, — że kapitan nie wierzy moim legendom?
— Bardzo!... to wiele znaczy! odrzekł Korsykan.
— Czy uwierzysz mi więc, kapitanie, — zapytał doktór tonem poważniejszym, jeżeli pana przekonam, że ten okręt jest w nocy nawiedzany?
— Nawiedzany! wykrzyknął kapitan. Jak to! Więc w to się mięszają duchy? I pan temu wierzysz?
— Wierzę, — odrzekł Pitferge, — wierzę temu, co opowiadają ludzie godni wiary. Trzymam się zaś tego co mi opowiadali jednozgodnie oficerowie kolejni i majtkowie, że w czasie głębokiéj nocy, jakaś postać jak cień przechadza się po okręcie. Jak ona się zjawia? nie wiadomo. Jak niknie? także nic o tem nie powiedzą.
— Na świętego Dunstana! zawołał kapitan Corsican, będziemy ją pilnowali razem.
— Tej nocy? spytał doktór.
— Tej nocy, jeżeli pan chcesz. A pan — dodał kapitan, zwracając się do mnie, — będziesz nam towarzyszył?
— Nie, odrzekłem, nie chcę zakłócać inkognita tego widma. Zresztą wolę myśleć, że nasz doktór żartuje.
— Ja nie żartuję, — odpowiedział uparty Pitferge.
— Ależ pozwól doktorze, — rzekłem. Czy pan rzeczywiście wierzysz w umarłych, którzy powracają na pokład statków?
— Wierzę nawet w umarłych, którzy zmartwychwstają — odpowiedział doktór, — a tembardziéj dziwnem to się może wydawać, że jestem lekarzem.
— Lekarzem! — powtórzył kapitan Corsican, — odsuwając się, jakby go ten wyraz zaniepokoił.
— Uspokój się kapitanie, — odrzekł doktór z miłym uśmiechem, nie trudnię się praktyką w podróży!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.