Matka (Gorki, 1946)/Część pierwsza/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maksim Gorki
Tytuł Matka
Wydawca Spółdzielnia Wydawnicza "Książka"
Data wyd. 1946
Druk Zakłady Graficzne "Książka"
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Halina Górska
Tytuł orygin. Мать
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII

Na drugi dzień, kiedy Niłowna podeszła z nosidłami do wrót fabryki, stróże zatrzymali ją grubiańsko i, rozkazawszy jej postawić nosidła na ziemi, starannie obejrzeli wszystko.
— Wyziębicie mi jedzenie! — spokojnie zauważyła matka, podczas gdy brutalnie obmacywali jej ubranie.
— Milcz! — ponuro powiedział jeden ze stróży, a inny, pchnąwszy ją lekko w ramię, oświadczył z przekonaniem:
— A ja mówię, że to przez płot rzucają!
Pierwszy podszedł do niej stary Sizow i, obejrzawszy ją, zapytał półgłosem:
— Słyszeliście, matko?
— O czym?
— Papierki! Znowu pojawiły się! Po prostu, jak soli na chleb nasypano ich wszędzie! Dużo mają z tych aresztów i rewizji! Mazina, mojego krewniaka, do więzienia wzięli — no i co? Wzięli twojego syna — a teraz przecież widać, że to nie oni!
Zebrał brodę w garść, popatrzył na nią i odchodząc dorzucił:
— Nie zaszłabyś do mnie? Smutno ci przecie samej jednej...
Podziękowała i, głośno wykrzykując nazwy jadła, uważnie przyglądała się niezwykłemu ożywieniu, panującemu w fabryce. Wszyscy byli podnieceni, zbierali się, rozchodzili, biegli od jednego oddziału do drugiego. Powiew czegoś rześkiego i śmiałego unosił się w pełnym sadzy powietrzu. To tu, to tam rozlegały się zachęcające okrzyki, szydercze uwagi. Starsi robotnicy uśmiechali się ostrożnie. Zwierzchnicy przechadzali się zakłopotani, biegali policjanci. Robotnicy zauważywszy ich, rozchodzili się powoli, albo zostawali na miejscu przerywając rozmowę i patrząc w milczeniu w ich złe i rozdrażnione twarze.
Robotnicy robili wrażenie czysto umytych. Mignęła wysoka postać starszego Gusiewa, śmiejąc się przeszedł swoim kaczym chodem jego brat.
Minęli matkę majster stolarskiego cechu Wawiłow i kontroler Isaj. Mały, szczupły kontroler zadzierając głowę do góry, przeginając szyję na lewo i patrząc w nieruchomą i nadętą twarz majstra, mówił prędko, trzęsąc bródką:
— Oni, Iwanie Iwanowiczu, śmieją się! Oni cieszą się z tego, chociaż, jak powiedział pan dyrektor, idzie tu o zagładę państwa! Tu, Iwanie Iwanowiczu, nie pleć by trzeba, ale orać...
Wawiłow szedł założywszy ręce w tył, palce jego były mocno zaciśnięte...
— Ty możesz sobie drukować, psi synu, co chcesz — mówił głośno — ale o mnie nie waż się!
Podszedł Wasyli Gusiew i oznajmił:
— A ja znowu zjem u ciebie obiad — smakuje mi!
I zniżywszy głos, cicho dorzucił, przymrużając oczy:
— Celnie trafiliście... Ech, mamusiu! Bardzo dobrze!
Matka przyjaźnie kiwnęła mu głową. Podobało się jej, że ten młody człowiek, największy zabijaka w osiedlu, mówi z nią potajemnie i zwraca się do niej przez „wy“. Podobało jej się także ogólne podniecenie w fabryce i myślała sobie: A przecież, żeby nie ja...
Niedaleko zatrzymało się trzech od czarnej roboty i jeden z nich powiedział niegłośno, z żalem:
— Nigdzie nie znalazłem...
— A dobrze by było posłuchać! Ja nie umiem czytać, ale widzę, że aż pod siódme żebro im wlazło! — zauważył drugi.
Trzeci obejrzał się i zaproponował:
— Chodźmy do kotłowni...
— Działa... — szepnął Gusiew pomrugując.
Niłowna wróciła do domu wesoła.
— Żałują tam ludzie, że nie umieją czytać — powiedziała Andrzejowi — a ja, jak byłam młoda, umiałam czytać, ale — zapomniałam...
— Przypomnijcie sobie — zaproponował chachoł.
— W moim wieku pośmiewisko z siebie robić? Ale Andrzej wziął z półki książkę i, pokazując końcem noża literę na okładce, zapytał:
— Co to jest?
— Er — odpowiedziała śmiejąc się.
— A ta?
— A.
Czuła się zakłopotana i jakby — urażona. Zdawało się jej, że oczy Andrzeja śmieją się skrycie, i starała się ich unikać. Ale głos jego brzmiał miękko i spokojnie, a twarz była poważna.
— Czyżbyście, Andrzeju, chcieli mnie naprawdę uczyć? — zapytała uśmiechając się mimo woli.
— A bo co? — odezwał się. — Jeżeliście czytali, to łatwo wam będzie przypomnieć sobie. A jak mówią — cudu nie będzie, to się obędzie, a będzie cud — ucieszy się lud...
— Mówią także: na obraz spojrzysz — świętym się nie staniesz!
— E! — kiwnął głową Andrzej — gadek jest dużo — mniej wiesz — mocniej śpisz, może nieprawda? Gadkami — żołądek myśli, cugle dla duszy z nich plecie, żeby łatwiej było rządzić nią. A to jaka litera?
— El! — powiedziała matka.
— Tak! O, jak się rozparto! No, a ta? Natężając wzrok, z wysiłkiem poruszając brwiami, przypominała sobie z trudnością zapomniane litery. I niespostrzeżenie, zapomniała o wszystkim innym, pochłonięta tym wysiłkiem. Wkrótce jednak oczy jej znużyły się. Z początku zebrały się w nich łzy zmęczenia, a potem zakapały na książkę łzy smutku.
— Abecadła się uczę! — powiedziała pociągnąwszy nosem. — Czterdzieści lat mam, a dopiero teraz zaczęłam się uczyć czytać...
— Nie trzeba płakać! — powiedział Andrzej łagodnie i cicho. — Nie mogliście żyć inaczej, a przecież mimo to rozumiecie, że żyliście źle. Tysiące ludzi może żyć lepiej od was, a żyją jak bydło i jeszcze chwalą się — dobrze nam się żyje! A co w tym dobrego? Dzisiaj człowiek przepracował i zjadł, jutro przepracuje i zje, i tak całe swoje życie pracuje i je. Tymczasem napłodzi dzieci, z początku bawi się nimi, a jak zaczną więcej jeść, złości się, wymyśla im. Prędzej rośnijcie, obżartuchy, pracować czas! I chciałby z dzieci swoich zrobić bydło robocze, ale one zaczynają pracować dla swego brzucha i znowu ciągną życie jak złodziej łyko. Tylko ci są prawdziwymi ludźmi, którzy zrywają łańcuchy krępujące rozum człowieka. No, a teraz i wy, wedle waszych sił, wzięliście się do tego.
— Ja, cóż jaT?— westchnęła. — Gdzie mnie do takich spraw?
— A — jakże? To jest jak deszczyk — każda kropla ziarno poi. A zaczniecie czytać...
Roześmiał się, wstał i zaczął chodzić po pokoju.
— Nie, mateńko, uczcie się! Paweł przyjdzie, a wy — ehe?
— Ach, Jędrusiu! — powiedziała matka. — Dla młodego wszystko jest proste. A jak pożyjesz — zgryzoty dużo, sił — mało, a rozumu — zupełnie nie ma...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maksim Gorki i tłumacza: Halina Górska.