Przejdź do zawartości

Maskarada (Tryptyk)/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Maskarada III
Podtytuł Tryptyk
Pochodzenie Colloqvia albo Rozmowy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze, Księgarnia S. Sadowskiego
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.


Sejm. Owczarnia na Wawelu.
Barany. Owce. Maćkiawel. Przy Maćkiawelu
kundle — pachoły
zbrodnia trzymają za poły.
Rajców brak wielu,
ile że w okresie
apelowania, wedle ustaw procedury,
niejedna się biesiada
rozegrała w lesie,
w ogólniejszym celu,
na który się składa:
szczęścia, dobra i wiedzy orgia wśród stada.
Według zeznania wilków, zdusiły pomorki
znów sześć tryków i skopów pięć i trzy maciorki.
Strach padł. Odzywa się już sporo wotów
nieufności
względem każdego z wilczych patryotów,
co to krzyczy o ogóle,
a sam — sam nie pości:
owszem zjada na boczku smakowne pieczenie.
By uciszyć wrzenie,
tak zagaił sejm baran­‑marszałek, Rambouillet:


»Wszem wiadomo tu wobec« — rzekł — »i po szczególe
każdemu, że owczarni dobro zawiera się
w rasie baranów,
których sprawność
uszlachca mięs i run poprawność.
Bowiem od czubka rogów do spodu kopytek
ideą naszą baranią — pożytek.
Z dumnem czołem wyznajmy tę prawdę niemglistą:
każde bydle z natury jest pozytywistą.
Żyć — żuć znaczy; pracować — znaczy tworzyć kały.
Raz dajmy wyraz śmiały
naszemu myśleniu!
Niech zdycha, kto w zaślepieniu
tknie w te ideały
wprost czy z ukosa!
Tu, panowie, nie można źdźbła ustąpić, włosa!
I wszelka pobłażliwość tu zgubi owczarnię!...

Nie będziemy rozstrzygać tutaj in merito
sprawy. Panowie! Zabito
owcę. O jednostkę zmalała trzoda pracowitą.
Kto to zdziałał? Podsądny. Niech przepada marnie«,
Tu, z gestem artystycznym, uderzył marszałek
potępień gałką w dno urny od gałek
i dodał: — »Imć panów radców poproszę o zdania«.
Wstał imć baran Negretti, członek urządzania
zabaw na ogólne cele.
Jego mowa skreślała
znaczenie dobrobytu — »W zdrowem« — mówił — »ciele
wszystko; duch wyrasta z ciała
jako z mierzwy zboże —

duch rasowego, zdrowego barana,
który nie pyta, jak żyć? Wszakże wiemy. Z rana
spacer w ugorze
i lunch. Potem drzemka,
wodopój, obiadek w łubinie
i siesta hygieniczna, bo przedspoczynkowa.
Są to — ani słowa —
obowiązki i prawie — jarzemka,
ale życie płynie
pełne cnót, wesela,
podobne do święta,
spokojne, bez iksa.
Tutaj hoże jagnięta
grono macior mamczy;
inne uczą się manier u dojrzałych matron;
tam się o indygenat samczy
młodzież tryksa
łbami na wiścigi;
a owdzie mężów turniej, z którego wynika,
kogo też powołają na tron
rozpłodnika...
Oto jest życie jedynie
godne obywatela,
członka żurfiksa
arystokratycznej baraniej ligi;
kto się z tym ideałem nie godzi, niech ginie!« 

Tu na marszałka
gest, do urny upadła druga czarna gałka.

Z kolei wstał don baran, Wielki Rozpłodowca,
znany ze swawoli.

Gdzie tylko była owca
mająca, czy kibić
giętką, czy bujniejsza runem,
czy też wdziękiem beczenia pragnąca się wybić;
on ją pierwszy w świat wyższy lansował piorunem,
i mówiąc nawiasem,
gdy chciała minąć kolej,
to ją brał ciupasem;
a tak, mimowoli,
szczęście mnożył ogólne i ulepszał rasę.

Łącznem spojrzeniem ojca i ojczyma
trzody, spojrzeniem jasnem, właściwem junakom
powiódł po sejmie
i rzekł rzecz taką:

— »Płodzić dobytek — to rzeczy jądro,
rerum anima.
Kto wielkiej chętki
wszechsamczej nie ma,
ten sobie cząstkę obrał niemądrą.
Płodzić — a reszta obchodzi mniej mnie.
Co do obecnej tu delinkwentki,
to na nią raz-em
się złasił, ale mnie żgnęła w zadek
niezbyt uprzejmie,
Negretti świadek.
Win puszczać płazem
tych się nie godzi.
Niech ginie każdy, kto samcom szkodzi!«


Tu, na marszałka
gest, do urny upadła trzecia czarna gałka.

Następnie, głosem cichym, drżącym, eunusim,
Skop przemówił. — »Nad słodką płodzenia zabawę,
od której my się nieco zdala trzymać musim,
nie miałem ja milszego w życiu zatrudnienia.
Lubiłem, gdy samicy grzbiet... ach te wspomnienia
nie dają się zatrzeć,
nie mogą zaróść!..
Dziś mam nogi — słabawe,
doznaję trzęsienia,
wiek już trochę oskopił moją samczą jarość,
nie mam tego wigoru, tego sił rozlewu...
ale i dzisiaj lubię bodajby popatrzeć,
popieścić się wełną...
Nie będzie to rozkoszą zdrowotną, zupełną,
mais que vovlez-vous?
Dzisiaj-em platonik, idealista,
dziś potępiam każdego, kto zbytnio korzysta,
kto skory w czynie...
Podsądny — niech ginie!« 

Tu, na marszałka
gest, do urny upadła czwarta czarna gałka.

Piąty głos roztacza
baran wytrawny, cieszący się opinią
ćwika i głowacza,
dla mądrości życiowej nazywany Świnią.

— »Panowie! Ja mniemam,
że dziedzictwo pożytku czyli

pozytywizm, zabawnictwo czyli
zabaweizm, płodzeniostwo czyli
płodzelityzm, oraz idealistyczne
do płci wzdychanie czyli
skopeizm: wszystkie te dość liczne
kierunki, biegi, prądy czyli
parcia — o słówka rogów nie będziem kruszyli —
słuszne i — mniemam —
ewolucyoniczne.
Nic naprzeciw nie mam.
Zawsze i wszędzie,
taka czy inna moda, szkoła, szkółka
jakowaś być-będzie.
Świat się kręci do koła, gdy chcecie — do kółka.
W sferze polityki,
tryk wczora, skop dzisia;
dziś przewaga barania, jutro — patrzysz — lisia;
wczoraj psów panowanie było, a dziś — kotów.
Z tego zaś wynika;
bądź na wszystko gotów;
w życiu codziennie trzeba zmieniać szyki.
Mądrość na gotowości wsparta, na liczeniu się z gotówką,
jest najlepszym izmem;
nazwałbym go — jeżeli wam chodzi o słówko
tu — gotowizmem.
System ten z fanatyzmu (a to nie przechwałka),
z pesymizmu i z innych smutków duszę leczy...« 

— »Do rzeczy! do rzeczy!« —
przerwał głos marszałka —
»Proszę, jaka gałka?«

— »Ja za większą większością zawsze głosowałem —
rzekł Świnia i do urny wrzucił czarną gałę.

Potem inni mówili mówcy, mniejszej mocy,
lecz niemniej czcigodni.
Więc przemawiał Tęporóg, dobroduszna dusza:
zaczął coś od etyki a skończył na zbrodni.
Najwięcej — mówił — rznięcia
odbywa się w nocy,
kiedy stróże w objęcia
wpadną Morfeusza;
to jeszcze dosyć ujdzie, lecz przy świetle białem
zarzynać — niemoralnie. Rzucił czarną gałę.
Dalej Trykacz, este-tryk, rzekł, że estetryka
może w tłum przenikać:
dość jest trykać, trykać —
zatrykać szkodnika.

Jeszcze mówił Krzywotrycki,
też o sztuce estetryckiej,
czyli o takiem
umieniu stukania łbem, by dusza rosła.
Sztuka to podniosła,
ale trzeba stukać pod społecznym znakiem:
kto łbem w ofiarną
owcę palnie
indywidualnie —
ma gałkę czarną.

Jeszcze, jeszcze mówili, ale już nie zliczym.
Jedni mówili prawdę baranią,

niektórzy posunęli się aż do oszczerstwa;
zaś mów tłem zasadniczem
była obawa baranożerstwa,
podrzędnym — czary,

Wszyscy chcą — kary!

Przeto kundle schwyciły szkodnika
za bary...
Ten, że tak powiem, nóż mając na krtani,
zawył w głos barani:
— Gwałt, gwałtu, gwałtu!
I wtedy, jak chce owa kronika,
z której czerpalim treść całokształtu
bajki, cud taki się stał tu.

Wilki, jako mąż jeden, zrzuciły domina,
i nie zważając: cnota-li to, błąd-li
jest baranina?
mimo veto owczarskie, mimo opór kundli —

co do jednego zjadły karmazyna.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.