Margrabina Castella/Część trzecia/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.
Menu Larifli.

„Nie trzeba nigdy sądzić ludzi z pozoru” mówi przysłowie.
Indywidualność Filocha potwierdzała raz jeszcze tę prawdę.
Wiemy już, jakie tajemnicze przemysły uprawiał przy swoim zakładzie. Wiemy, że był przechowywaczem i składnikiem tak zwanych szczurów Sekwany, to jest najniebezpieczniejszych rabusiów, dla których dom jego pewnem był schronieniem.
Filoche między innemi, uprawiał także kradzieże nocne, a uprawiał je z prawdziwym talentem, wychodząc na łup wtedy tylko, gdy zdarzała się sposobność dobrego zysku, bez wielkiego wszakże rezyka.
Oberżysta z la Rapée, mógł jednem słowem uchodzić za łotra najgorszego rodzaju, a pomimo to uważano go za człowieka uczciwego niezmiernie.
Wyobraźcie sobie małą figurkę, okrągłą niby pieniek, obdarzoną potężnym brzuszkiem, twarz szeroką i czerwoną, zawsze dobrodusznie uśmiechniętą, wyobraźcie sobie tłuste świecące zdrowiem policzki, oczy jasne, łagodne i wieczny uśmiech na ustach, a będziecie mieli żywy portret Filoche’a.
Nosił on zawsze białą szlafmycę, której końce przy każdem poruszeniu, powiewały niby fruwające motyle.
Gdy czasami zdjął tę szlafmycę, ździwionym oczom widza ukazywała się czaszka zupełnie łysa, świecąca, jakby masłem wysmarowaną została.
Głowa ta z tyłu podobną była na bilę bilardową.
Musimy dodać, że Filoche posiadał głos pieszczotliwie łagodny — zawsze przedstawiał się jako człek spokojny i umiarkowany — co mu się udawało doskonale.
Filoche, jakeśmy powiedzieli, wpuścił do domu zacnych swoich gości, poprzedzając ich ze świecą osadzoną w dobrze zaśniedziałym mosiężnym lichtarzu.
Gdy minęli obszerną kuchnię — pan gospodarz uniósł drzwi znajdujące się w podłodze i pierwszy wszedł na stopnie schodów, albo raczej na stopnie drabiny prowadzącej do piwnicy.
Tak zwany salon podziemny, do którego wprowadził swoich gości, była to najzwyczajniejsza piwnica, w której położono podłogę i ściany wytapetowano.
Robiąc tę zamianę, ojciec Filoche nie pomyślał jednak o wilgoci, koniecznej w miejscu podziemnem a tak blizkiem wody.
Podłoga gniła na wszystkie strony, ściany pokryte były grzybem, poczerniała tapeta kawałami odpadała od muru.
Okrągły stół i dziesięć drewnianych krzeseł, zajmowały środek tego — w nowym zupełnie guście salonu.
Cztery świece obsadzone w lichtarzach stały na stole.
Ojciec Filoche zapalił świece a jasne światło oblało zaraz ściany przebrzydłej nory, jakąśmy dopiero co opisali.
Hrabia de Credencé rzucił okiem w około i aż go dreszcze przeszły z obrzydzenia.
Lubo oddawna przyzwyczaił się do wszelkich miejsc wstrętnych, lubo był już z niemi obyty i w ogóle zahartowany — czegoś podobnie atoli szkaradnego nigdy jeszcze dotąd nie widział.
Zakład pod Ściętym kłosem i szynk Pawła Niqueta, były wspaniałymi w porównaniu z dziurą u Filocha.
Przemieniając się w Regulusa, musiał się jednak Raul zastosować we wszystkiem do swojej roli.
Ukrył swoje obrzydzenie i zajął miejsce pomiędzy Lariflą i Bec de miel.
— Zbliż się po rozkazy ojcze Filoche! — odezwał się Larifla — i pomyśl abyś się odznaczył tej nocy.
— Zrobi się wszystko smyku jak tylko można najlepiej — odpowiedział restaurator. — Kto dysponuje i co ma być?...
— Dysponuje ten oto dygnitarz i co ma być zaraz ci powie.
Larifla oparł się łokciami o stół i zaczął medytować nad wyborem potraw.
— Niech dyabli porwą!... — mruknął człowiek o chrapowatym głosie — nie za ciepło tutaj wcale. Wiecie co... — zanim nam dadzą coś dokumentniejszego, możeby się rozgrzać czemkolwiek...
— Świetna myśl... — odezwali się chórem trzej bandyci inni.
— Cóż podać przyjaciele?... — zapytał ojciec Filoche.
— Absyntu! — wykrzyknął Larifla, przerywając medytacyę gastronomiczną. — A tobie co Regulusie?...
— Ja zaczekam do kolacyi...
— Wolna wola!... — zanucił młody bandyta.
— Zatem pięć absyntów? — zapyta Filoche.
— Tak mój stary.
— Tylko dawaj prawdziwego absyntu...
— A o jakimiże myślałeś?...
Filoche skoczył na schody z lekkością, jakiejby się nikt po nim nie spodziewał i powrócił niezadługo z butelkami i szklankami
— Teraz uważaj dobrze!... — zawołał Larifla, rozkoszując się absyntem. — Oto karta Baltazara... ale powiedzno najprzód, czy też macie świeże jaja?...
— Zawsze...
— Omlet ze słoniną ze dwudziestu czterech jaj i dużo siekanej w nim cebuli...
— Bądź spokojny, zdaleka ci w nosie zakręci... A cóż następnie?
— Czy masz w swojej spiżarni zimną baraninę czosnkiem szpikowaną?...
— Jest baranina i to upieczona wieczorem... pachnie w całym domu...
— Brawo stary... — to znaczy, że dobrze idzie... — Potem dasz nam sałatę dobrze opieprzoną z jajami na twardo... Tylko nie żałuj mi octu i musztardy... rozumiesz ?... na deser pół kilo sera, co się sam porusza i chodzi... więcej nie chcemy...
— Jakże się to doskonale składa zauważył Filoche — właśnie chłopak od kupca przyniósł mi sera — podobnego... Kiedy go niósł, robiło mu się niedobrze!... — Powąchaj a doznasz wrażenia jakbyś przyłożył nos do otworu gazowego!...
— Już się naprzód oblizuję — wykrzyknął Larifla — talerz legominki dokompletuje uczty przed ponczem... — No dalej bierz się do rzeczy parzy-gnacie — a prędko!...
— Jakie wina pić będziecie? — zapytał Filoche na odchodnem.
— Jest nas sześciu, na początek zatem przyniesiesz nam dwanaście butelek lekkiego burgunda. Co będzie potem zobaczymy...
— Zgoda i na to!...
Pozostawmy nasze towarzystwo chciwie pochłaniające podaną im wieczerzę — z wyjątkiem naturalnie pana de Credencé — i korzystając ze sposobnej chwili, nakreślmy szkice tych figur ekscentrycznych, które mają zająć odpowiednie miejsce w galeryi podziemi paryzkich, w galeryi oryginalnej, przepełnionej typami odpychającemi i wstrętnemi, ale rzeczywistemi zupełnie.
Lariflę znamy już dostatecznie, zaprezentujemy zatem czytelnikom Bec de miel, Radis noir, Tape à l’oeil i Peau d’angora.
Postaramy się, aby zrobić to jak najkrócej.
Postaramy się o sylwetki węglem na murze, nie zaś portrety całe.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.