Margrabina Castella/Część trzecia/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
Patrol.

Larifla włożył dwa palce w usta, tak jak to robią strzelcy, ażeby naśladować głosy różnych ptaków i przeciągle zagwizdał.
Podobne, tylko cichsze daleko gwizdnięcie, wyszło z głębi ciemności, i Regulus spostrzegł, albo raczej odgadł przesuwające się jakieś cienie po niewidzialnym pręcie żelaznym.
Cienie te stawały się coraz wyraźniejsze, przybierały kształty ludzi i otoczyły nareszcie dwie osobistości, a głos jakiś ochrypły zapytał: — Ej!... Larifla a to co...
— O co ci chodzi przyjacielu?... — Musi chyba być coś niezmiernie ważnego, jeżeli przerywasz sen takim jak my poczciwym chłopakom!...
— Towarzysze — zawołał Larifla — stulić buzie i nie odzywać mi się ani słowa!... Oto przyjaciel nasz Regulus ma nam coś powiedzieć ciekawego...
Wiecie tak dobrze jak i ja, że Regulus to kolos wspaniałomyślności, to kolos o całą głowę przewyższający olbrzyma z bulwaru du Temple!... Wiecie, że gdy Regulus miesza się do jakiej sprawy, to musi być dobra sprawa!...
Słowa te przyjęte szmerem zadowolenia, dowodziły, iż wspaniałomyślność i zręczność Regulusa — znane były i cenione.
Cztery ręce czterech bandytów wyciągnęły się na powitanie nocnego gościa, a ten nie bez pewnego wstrętu, uścisnął każdą po przyjacielsku.
— Jak idzie o interes z Regulusem, jesteśmy zawsze gotowi — odezwał się znowu głos jakiś ochrypły, mamy do niego najzupełniejsze zaufanie!...
— No mów więc stary i nie chowaj języka do kieszeni, bo masz przed sobą chłopczyków, których zrazić nie potrafisz!...
— Co to, to prawda — mruknął Larifla — chłopcy mocne, tęgie jak króliki! — niemożnaby w całym świecie dobrać lepszego kompletu! — Prawdziwy kwiat podziemia paryzkiego! prawdziwa śmietanka towarzystwa!...
Hrabia odchrząknął i przemówił:
— Znam was dobrze i wiem, że mogę liczyć na was zupełnie... a że jutro można zarobić i to bez narażania się wielkiego, pomyślałem, ażebyście skorzystali z tej gratki...
— Niech żyje Regulus! — wykrzyknęli półgłosem łotrzykowie.
— W paru słowach powiem czego od was potrzebuję — rozpoczął znowu pan de Credencé. — Jutro wieczór...
W tem Larifla przyłożył nagle rękę do ust Regulusa i szepnął:
— Cicho!...
— O co idzie?... — zapytał hrabia odsuwając klapę tamującą mu zupełnie oddech.
— O co idzie — odpowiedział młody człowiek — a no posłuchajcie...
— Pan de Credencé i czterej jego towarzysze nadstawili ciekawie uszów i... usłyszeli chód równy kilku ludzi.
— Coś mi się to podejrzanem wydaje!... — rzekł Larifla — wlezę więc na trapez i zobaczę co jest...-Nie można się dać przecie złapać do stu dyabłów!... — No chłopusiu naprzód!
Powiedziawszy te Larifla, ze zręcznością i wprawą akrobaty wdrapał się po żelaznych wiązaniach mostu aż do baryery.
Pozostał kilka chwil nieruchomy, niby czerwonoskóry indyanin zaczajony na gałęzi drzewa i czyhający na nieprzyjaciela...
Ale dowiedział się widocznie czego chciał, bo złaził prędzej jeszcze jak właził.
— No cóż! — zapytał hrabia.
— Zgadłem.
— Co takiego?
— Patrol...
Bec de miel, Radis noir, Peau d’angora i Tape à l’oeil mruknęli złowrogo.
— Patrol? — powtórzył Raul.
— Najrzetelniejszy.
— Z wielu ludzi?...
— Z dwunastu i dwóch latarni.
— Zagraża nam więc niebezpieczeństwo?
— I tak i nie...
— Jakto?
— Nie, jeżeli przejdą most i pójdą sobie dalej — tak, jeżeli przyjdzie im ochota na brzeg przyspacerować...
— Czy im się to przytrafia czasami?
— Częściej aniżeli potrzeba.
— Cóż tedy zrobimy? — Czort wie!.... — przebierzemy się za jeleni.
— A czy nie byłoby lepiej — zapytał hrabia — ukryć się w waszem gnieździe, musi to być schowanie bezpieczne?
— Byłoby to najłatwiejszem i najpewniejszem, gdyby ciebie nie było — cóż jednak z tobą zrobić? — Nie możemy cię porzucić, bo to w porządnem towarzystwie nie uchodzi...
— Pójdę za wami...
Obawa położenia powstrzymała Larifla i czterech jego towarzyszy od głośnego wybuchu śmiechem.
— Najzacniejszy przyjacielu! — zawołał młody bandyta — możesz sprobować, ale w takim tylko razie, jeżeli masz ochotę pogruchotać sobie kości... — Ażeby się tam wdrapać, mój stary, potrzeba być gimnastykiem pierwszego rzędu!... — Rozpoczynać ćwiczenia po raz pierwszy i wpośród takiej ciemności, byłoby szaleństwem, byłoby chęcią zostania od razu generałem!... — Baczność i milczenie... — patrol niedaleko...
Odgłos kroków rozlega się co raz bliżej.
I tak było istotnie, bo można już było nawet dosłyszeć rozmowę, jaką prowadzili ze sobą policyanci.
— Jeżeli się zwrócą na prawo, to dobrze!... — mruknął przez zęby Larifla, — miejmy nadzieję że tak zrobią.
Nadzieja ta atoli nie miała się wcale ziścić.
Patrol skręcił na lewo i poszedł brzegiem.
— Jeszcze nic straconego... — odezwał się znowu Larifla, — jeżeli miną schody, jesteśmy także ocaleni!...
Niebawem nastąpiło znowu rozczarowanie.
Doszedłszy do schodów patrol zatrzymał się na chwilę, ale zaraz potem dwie latarnie ukazały się na pierwszych stopniach, rzucając migotliwe światło do koła.
— Zła sprawa!... — mruknął Larifla, — Są nareszcie i łapacze... czyli że nie można być spokojnym nawet na swoich śmieciach!... Hej kamraci, zbierajcie się, bo musimy się wymknąć koniecznie!... Raz... dwa... trzy... i rozwińcie skrzydełka!...
Jednocześnie pięciu opryszków i hrabia zaczęli biedz co im sił starczyło, starając się nie robić najmniejszego hałasu:
Ulecieli w ten sposób piędziesiąt albo sześćdziesiąt metrów i już mogli sę uważać za zupełnie bezpiecznych, gdy Larifla, który biegł na przodzie i służył za przewodnika bandzie, zatrzymał się tak nagle, iż podążający za nim uderzyli jeden o drugiego.
— Do pioruna!... — mruknął bandyta, — dyabeł miesza się do nas tej nocy, czy co?... Spojrzyjcie no tylko przed siebie.
— Złapaniśmy!... — odezwał się ochrypły głos jakiś, — to pewna!... Musimy objaśnić czytelników, że przyczyną gwałtownego zatrzymania się Larifli, było spostrzeżenie dwóch latarni, migocących z daleka.
— Było to dowodem, że drugi patrol, albo też oddział wojska, podąża na spotkanie pierwszego patrolu...
Za jakie dziesięć minut połączą się ze sobą.
— Po prawej stronie Sekwana szeroka, czarna i głęboka, płynęła szybko z głuchym szumem.
Po lewej był mur tak wysoki, że nie można było myśleć o przeskoczeniu... Żadne wyjście... żadna ucieczka niepodobna...
Dwa patrole przetną drogę sześciu bandytom.
Jak tylko dostaną się w ręce patrolu, zostaną badani, muszą pokazywać papiery, wskazywać miejsce zamieszkania, usprawiedliwiać się z obecności nad brzegiem rzeki, w czasie kiedy porządni ludzie zasypiają...
Te indagacye i ich następstwa, tak niepokojące dla Larifli i czterech jego towarzyszów, najniebezpieczniejszemi były jednakże dla kochanka Joanny Castella.
Jego kompania z podobnemi wyrzutkami społeczeństwa stanie się bardzo podejrzaną... nie poprzestaną na jego tłomaczenia.
Dobiją się prawdy i zwalą całe rusztowanie tak zręcznie i tak starannie wzniesione.
Pod mniemanym Regulusem, odnajdą hrabiego de Credencé napewno. Wtedy Raul przepadnie bezpowrotnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.