Margrabina Castella/Część druga/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.
Blanka i Gaston.

Obejrzał się jakby szukał spojrzeniem swojej matki, ale już jej nie było w pokoju.
Szlachetna matrona — czuła taką straszną pogardę dla syna, którego tak niegdyś kochała, że nie chciała być obecną przy rozmowie.
Wyszła z pokoju i zamknęła drzwi za sobą.
Gaston patrzył na żonę.
Młoda kobieta ze swojemi przepięknemi blond włosami, rozzruconemi w nieładzie, wyglądała na jakieś nadnaturalne zjawisko.
Na jej prześlicznych usteczkach ukazał się smutny, łagodny uśmiech.
Oczy błyszczały gorączkowo pod powieką otoczoną ciemną obwódką.
Nie można się było łudzić, dusza miała się już lada chwila rozłączyć z tem przepięknem ciałem...
Po raz pierwszy Gaston się przekonał, po raz pierwszy zrozumiał, że Blanka była straconą. Opanowało go nieprzezwyciężone wtedy wzruszenie, łzy go dławiły i literalnie twarz mu zalewały.
Przez kilka sekund Blanka dała folgę tej szczerej boleści.
— Dziękuję ci, dziękuję z całej duszy... Wcale się tych łez nie spodziewałam... Jestem z nich szczęśliwą i lżejsze mi będzie skonanie...
Ponieważ Gaston spojrzał na nią zdziwiony, dodała z nowym uśmiechem:
— Widzę że mnie nie rozumiesz, ale ci wytłomaczę myśl moję... Jestem szczęśliwą z twojej boleści Gastonie... Może to egoizm, ale musisz mi go wybaczyć... Jestem szczęśliwą z twojej boleści, powtarzam, bo mi dowodzi, żem się myliła sądząc, żem zupełnie obojętną, żem obcą całkiem dla ciebie. Jam myślała że mnie masz za wroga swego...
— Blanko! jedyna moja Blanko! — wykrzyknął, — czy ty na prawdę mogłaś coś podobnego przypuszczać, czy mogłaś tak sądzić o mnie?... Za wroga mego?... ja ciebie?...
— Bardzo się obawiałam o to... — mówiła młoda kobieta, — bo byłam ci przeszkodą w osiągnięciu szczęścia jakiego zapragnąłeś!... Dzięki Bogu, bardzo to już krucha przeszkoda — i za parę godzin... może prędzej nawet... zniknie na zawsze...
— Na Boga! — jęknął głucho Gaston, — na Boga! Blanko porzuć myśli podobne... Jesteś młodą i silną, i żyć możesz i żyć będziesz jeszcze długo!...
Margrabina wstrząsnęła głową.
— Nie... nie... — szepnęła, — znam się dobrze i nikt mnie nie oszuka!... Zanim jutrzejsze słonko ukaże się na niebie, już mnie nie będzie na ziemi!... Nie przerywaj mi, mój przyjacielu... nie staraj mi się... przesłaniać rzeczywistości... zapewniam cię, że śmierć nie przestrasza mnie wcale... ja nie chcę... ja nie życzę sobie... żyć dłużej! Jedno tylko miałam pragnienie... pragnęłam oto... zobaczyć się z tobą... bo mam ci wiele rzeczy do powiedzenia... Ale ty nie zdajesz się zdolnym aby mnie wysłuchać... a czas nagli... trzeba się spieszyć...
Boleść Gastona powiększała się coraz gwałtowniej.
Przygnębiony wyrzutami, załamywał rozpacznie ręce, szlochał konwulsyjnie.
Blanka umilkła na chwilę.
— Mój drogi, — odezwała się znowu, — proszę cię... uspokój się... wysłuchaj mnie cierpliwie... to ostatnia prośba jaką do ciebie zanoszę... już cię nigdy więcej trudzić nie będę...
Gaston nie miał siły odpowiedzieć i jak mógł powstrzymywał łkanie.
— Daj mi rękę, — rzekła umierająca, — chcę raz jeszcze uścisnąć tę rękę, która kiedyś do mnie jedynie należała i na której miałam nadzieję wspierać się bezpiecznie do śmierci!...
Gaston zadrżał poczuwszy dotknięcie umierającej męczennicy.
Blanka mówiła:
— Nie myśl że chcę ci robić bezużyteczne wymówki!.. usta moje nie zdolne wypowiedzieć goryczy, jaka tkwi w głębi mej duszy!... Zapomniałam o teraźniejszości... i chcę mówić... o naszej przeszłości i o przyszłości twojej... Przeszłość mieliśmy wspólną... przyszłość należy do ciebie...
Blanka się zatrzymała.
Siły ją opuszczały, oddech stawał się ciężki, głos chrapowaty.
Krople zimnego potu wystąpiły na czoło.
Minuty nieszczęśliwej były już policzone, ostatnia chwila zbliżała się stanowczo i szybko.
Nie łudziła się wcale, bo jak tylko zaczerpnęła powietrza i jak oddech stał się czyściejszym, zaczęła znowu:
— O! przeszłość nasza Gastonie, jakaż była ona piękna!... Skoro oczami duszy spoglądam po za siebie, zdaje mi się że śnię cudownie... Dzisiaj przypuszczasz... że kochasz inną, ale kłamiesz sam tylko przed sobą!... Kochałeś mnie... z całej duszy... a ja ci odpłacałam równem przywiązaniem i wiernością!... Wiele lat... wiele miesięcy i dni żyłeś dla mnie wyłącznie, i czyniłeś mnie prawdziwie szczęśliwą... Mało chyba kobiet na świecie, było przez tak długo... równie szczęśliwych, jak ja w krótkiem życiu mojem... Widzisz że nie o wymówki mi chodzi ale o wyrażenie wdzięczności prawdziwej.
Blanka znowu przerwała.
Margrabia ciągle płacząc, słuchał z coraz większem zdziwieniem.
Słowa to tak były niepodobne do tego czego się spodziewał, że nie dowierzał uszom swoim.
Blanka zdradzona, Blanka zamordowana przez niego zamiast go przeklinać, mówiła mu o wdzięczności, dziękowała za szczęście ubiegłe!...
To nie do uwierzenia zaprawdę!...
A jednakże święta męczennica mówiła z przekonania.
W ostatniej chwili zapomniała o strasznych, przecierpianych katuszach, a pamiętała tylko o dniach szczęśliwych, o których Gaston zapomniał już bodaj zapewne.
Mówiła coraz wolniej i coraz słabszym głosem:
— Widzisz otóż przyjacielu, że z uśmiechem spoglądam w przeszłość, ale niestety nie mogę tak samo patrzeć w przyszłość...
— Twoja... przyszłość... przeraża mnie... Gastonie, bo mam przeczucie, mam pewność nawet... że zamiast szczęścia, jakiego się spodziewasz, przyniesie ci nieszczęście i hańbę!... Ja kończę... dusza moją już ulata ze mnie... a wiesz zapewne, że dusza staje się jasnowidzącą, w chwili opuszczania ziemskiej powłoki... — Gastonie daj się uratować, skoro czas jeszcze potemu... wierz słowom moim... — wierz w to co mówię... bo przysięgam ci, że prawdę mówię... Kobieta, która, ma zająć moje miejsce, nie jest bynajmniej ciebie godną... — Z nikczemną świadomością zdradziła mnie, com jej zastępowała matkę... siostrę... przyjaciółkę!... — Tak samo zdradzi ona twoję miłość, której nie podziela i z której szydzi... Uczyni z ciebie chwilową dla siebie ofiarę... wniesie w twój dom hańbę, wniesie rozpacz i śmierć!... — Jutro będziesz już wolnym Gastonie... jutro mnie już tutaj nie będzie... — Zapamiętaj radę umierającej!... — Ulituj się nad sobą samym i uciekaj, uciekaj od Joanny!...
Mówiąc to, Blanka uniosła się na pościeli i Gaston uczuł — jak chłodne jej ręce coraz bardziej ściskają jego rękę.
Zdawało mu się, że tym uściskiem domagała się od niego przysięgi, a że usłuchać jej nie mógł, że nie był zdolnym do tego przyrzeczenia, więc milczał uparcie, więc nie śmiał spojrzeć w bladą twarzyczkę i nieruchome źrenice Blanki.
Sytuacya ta zakończyła się nagle a okropniej jak można było przewidzieć.
Młoda kobieta widząc, że Gaston milczy, otworzyła usta, aby go zakląć raz jeszcze...
Ale słowa zamarły w gardle.
Długie westchnienie wyrwało się z piersi i upadła na wznak męczennica!...
Serce bić przestało, oczy mgłą zaszły zupełnie.
Upłynęło parę sekund a margrabia nie spostrzegł okrutnej prawdy.
Dopiero jak poczuł, iż ręka żony stała się zimną i twardą niby marmur, zrozumiał rzeczywistość okrutną.
W pierwszej chwili, pomieszało mu się zupełnie w głowie — ogarnął go przestrach szalony i zaczął wołać z całej siły:
— Ratunku! ratunku!... Blanka nie żyje!... ratunku!...
Drzwi sąsiedniego pokoju roztwarły się w tej chwili, i stara margrabina, blada a groźna ukazała się w pokoju.
Nie patrząc wcale na Gastona, podeszła prosto do łóżka, dotknęła się ciała Blanki i przyłożyła rękę swą do jej serca.
Przekopawszy się, że wszystko skończone, pochyliła się nad zwłokami synowej i długi gorący pocałunek złożyła na czole anioła.
Śpij spokojnie męczennico święta — śpij najdroższe dziecię moje... spoczywaj w Bogu ofiaro nieszczęśliwa i odnajdź w mogile spokój i szczęście, z jakich cię w życiu odarli nikczemni nędznicy! Tu ich... przy trupie twoim potępiam i przeklinam... tu ich przy trupie twoim... na straszny sąd Boży zapozywam!...
Potem się wyprostowała dumnie, odwróciła się do Gastona, który klęczał i płakał głośno i rzekła głosem ponurym:
— Precz!... Dosyć tych łez kłamanych, dosyć tych fałszywych lamentów!... — Morderca, zwiększa nikczemność, gdy załamuje ręce przy zwłokach swojej ofiary!... Zbrodnia spełniona!... Anioł miłości i światła, którym cię Bóg obdarzył, powrócił już do Boga!... Przestań pan znieważać święte szczątki wstrętną swoją obecnością!... Precz!... Niema tu miejsca dla ciebie!... Precz... do nędznicy... do godnej wspólniczki, która oczekuje na ciebie! Precz... Wychodź z tego pokoju i z tego domu!... — Precz ztąd podły małżonku, precz wyrodny synu!...Wypędzam cię... i przeklinam!...


∗             ∗

Pani Castella zaledwie kilka tygodni przeżyła nieszczęśliwą Blankę.
Pozostała niewzruszoną i nie dała się przebłagać do ostatniej chwili.
Nie przebaczyła Gastonowi — nie posłuchała nawet spowiednika, który się domagał, aby go przywołała do siebie...
Skonała opuszczona zupełnie i dopiero nazajutrz Gaston, który nie bywał już w Auteuil, dowiedział się o śmierci matki.
Margrabina Castella nie zrobiła żadnego rozporządzenia, syn jej, stał się naturalnie jedynym jej spadkobiercą.
Sprawiło to niewymowną radość Joannie, bo drżała, aby czasami pani Castella nie wydziedziczyła Gastona.


∗             ∗

We trzy miesiące po śmierci Blanki, odbył się Ślub Joanny z Gastonem bez świadków prawie, w kościele św. Magdaleny.
Marzenia komadyantki stały się rzeczywistością.
Posiadła i majątek i tytuły...
Została milionerką i margrabiną Castella.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.