Margrabina Castella/Część druga/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
Dwa listy.

Ale na swoje nieszczęście biedna Blanka żyła jeszcze.
Gaston przygnębiony strasznemi wyrzutami, które niestety nie miały trwać zbyt długo, ukląkł na piasku około bezprzytomnej żony.
To bił się w piersi, to ściskał w swoich rękach zimne ręce anioła — to wymawiał słowa jakieś bez związku; nakoniec na wpół obłąkany z boleści, sądził że rozpaczą swoją okupi okrutną zdradę.
Łzy jego gorące padały na twarz Blanki i przywróciły do przytomności nieszczęśliwą.
Otworzyła oczy, uniosła się trochę, spojrzała do koła siebie, ale razem z odzyskiwaną przytomnością, przypominała sobie wszystko co posłyszała.
Gaston objął ją wpół i czuł jak drżała w jego objęciu.
— Blanko, droga moja Blanko... — szeptał, — to ja... ja co cię kocham, ja cię ubóstwiam... tyś mi tysiąc razy droższa nad życie!.. ja cię nigdy kochać nie przestanę!... Słyszysz Blanko... przecież ty mi wierzysz... wszak prawda... Oh! błagam cię wierz mi, bo na honor mój i na moję miłość przysięgam, że szczerą prawdę mówię!...
Nieszczęśliwa kobieta jęknęła głucho.
— Gdybym umarła — szepnęła powtarzając słowa, które ją jak sztyletem raniły w serce, — gdybym umarła, margrabina Castella nosiłaby imię Joanna.
Gaston darł sobie włosy na głowie.
Wielkość jego występku i jego potworna nikczemność, teraz dopiero stanęły mu przed oczami.
— Blanko! — zawołał zmienionym głosem, — mnie się chwilowo w głowie przewróciło, ja byłem poprostu szalony... ja kłamałem... tak... ale masz racyę... ty nie możesz mi już wierzyć, bo ja strasznie podły jestem!... Czy chcesz abym się zabił?
Gorzki uśmiech ukazał się na ustach margrabiny.
— Nie zabija się kto posiada taką w sercu jak ty miłość!... Cóż to zresztą za zbrodnia o którą się obwiniasz? Że nie kochasz mnie już, albo że nie kochałeś mnie nigdy, cóż winien temu jesteś?... Oświadczyłeś przed chwilą głośno, że mnie kochać nie można!..
A jednak Gaston mówił teraz zupełną prawdę.
Gdyby był miał pod ręką nóż lub pistolet, byłby się zabił z pewnością.
W braku broni przychodziło mu na myśl roztrzaskać głowę, o jakie drzwi, o mur lub kamienne ściany groty.
Ale ażeby się zbliżyć do drzewa lub groty, potrzeba było opuścić Blankę, którą podtrzymywał.
Zaczął więc się zaklinać, zaczął się tłomaczyć, usiłował wzruszyć żonę, usiłował zatrzeć zabijające wrażenie, jakie na niej zdrada jego zrobiła.
Margrabina przerwała mu te wylewy.
— Przed chwilą — mówiła z goryczą, słyszałam zupełnie to samo, słyszałam i ten sam głos i te same prawie słowa... Byłeś błagającym jak teraz, — jak teraz przysięgałeś wieczną miłość innej kobiecie!... Przypatrz mi się dobrze Gastonie... Jam Blanka, a tobie zdaje się może, że mówisz do mojej rywalki...
— Blanko... kochana Blanko... — zawołał margrabia — ulituj się nademną?...
Młoda kobieta wzruszyła lekko ramionami.
— Litości... — powtórzyła — no dobrze, lituję się więc nad tobą... — oszczędzę ci nowego wstydu i nowego kłamstwa... Daj pokój otóż tej niepotrzebnej rozmowie, bo ani jednemu słowu z niej nie wierzę... daj pokój udawaniu, które mnie oburza, bo dowodzi, że nie tylko mnie nie kochasz ale i nie szanujesz także!... — Wszystko już skończyło się dla mnie... O lat dwadzieścia postarzałam się w ciągu tych kilku chwil rozpacznych!... Czuję duszę obumarłą, czuję serce strzaskane, czuję, że nie tak długo zapewne przyjdzie ci czekać na ten upragniony moment, w którym margrabina Castella nazywać się będzie Joanną...
Gwałtowne spazmy nie dały jej mówić dalej.
Gaston drżący z przerażenia, czuł jak jej wątłe ciało sztywnieje. Głowa w tył opadła, przymknęły się oczy zamglone, a uderzenia serca zdawały się coraz słabsze, jak gdyby niebawem ustać miały zupełnie.
Blanka po raz drugi zemdlała.
Gaston wziął ją na ręce, poszedł z drogim ciężarem do domu, wszedł na schody, prowadzące do pokoju żony, a nie chcąc wtajemniczać służby w to co się stało, sam ją rozebrał, sam położył na łóżku i sam zajął się trzeźwieniem.
Ale napróżno okładał czoło i skronie zimną wodą, napróżno podawał sole do wąchania — Blanka nie przychodziła do siebie.
Niezmiernie zaniepokojony tem, że kryzys tak długo się przeciąga, miał już wołać lokaja i posyłać po doktora, gdy w tem usłyszał turkot zajeżdżającego przed peron Folie-Normand powozu.
Czując się zupełnie niezdolnym do przyjęcia kogokolwiek, wyszedł do sąsiedniego pokoju i zadzwonił na służącego, aby jak najprędzej odprawił nie w porę przybywającego gościa.
— Czy margrabia dzwonił?... zapytał wchodzący lokaj.
— Kto to przyjechał?...
— Nie przyjechał nikt, panie margrabio.
— Słyszałem przecie turkot powozu...
— To powóz najęty, po który posyłała panna Joanna.
Gastonowi ścisnęło się gwałtownie serce. Od godziny ani żartem nie pomyślał o wychowance.
Łatwo mu się było domyślić że powzięła zamiar jakiś stanowczy.
Postanowiła z pewnością opuścić dom, w którym się wychowywała od dziecka.
— Biedna ona! — pomyślał margrabia — i gdzie się podzieje teraz?
Rozumiał bardzo dobrze, że po tem co zaszło, nie mogła Joanna pozostawać pod jednym dachem z Blanką. Oddalenie się jej było rzeczą konieczną.
Ale nie mógł pozwolić przecie, aby odjechała tak nagle, o tak spóźnionej godzinie, jak jaka służąca która dopuściła się kradzieży i którą wypędzają, nie troszcząc się wcale gdzie sobie znajdzie schronienie.
— Boże Wielki! Pan margrabia słaby chyba!... wykrzyknął lokaj widząc jak pan jego zbladł okropnie i jak zachwiał się na nogach.
Upokorzony tą uwagą, niechcący zdradzić się przed sługą, Gaston siłą woli pokonał wzruszenie swoje:
— Nie — nie, — nic mi nie jest... Idź poproś panny Joanny, ażeby poczekała na mnie w salonie.
— Dobrze, panie margrabio.
Służący wyszedł, ale zaraz cofnął się z powrotem.
— Panie margrabio, już zapóźno, — panna Joanna już odjechała!
Rzeczywiście rozległ się turkot szybko oddalającego się powozu.
— Mniejsza, — mruknął Graston, — nie potrzebuję cię już.
— Czy mam donieść panu margrabiemu jak powróci panna Joanna?
— Nie ma potrzeby. Idź!
Służący wyszedł.
— No! to zanadto na raz! — wykrzyknął Gaston pozostawszy sam i rozpaczliwie załamywał ręce. — Blanka w niebezpieczeństwie a Joanna odjechała... Odjechała bodaj na zawsze może! Blanka mnie już nie kocha! Joanna nie kochała mnie nigdy, co mi teraz po życiu!
Zastukano w tej chwili do drzwi.
Margrabia otarł czemprędzej zapłakane oczy i zawołał — „proszę”.
Weszła panna służąca Joanny.
— Czego chcesz! — zapytał margrabia — mów tylko prędko...
— Przynoszę dwa listy, jeden do pana a drugi do pani.
— Od kogo?
— Od panny Joanny...
— Dawaj.
Panna służąca oddała listy i wyszła.
Gaston trzymał w ręku dwie koperty adresowane do siebie i do żony.
Atłasowy pachnący papier palił mu ręce. Drobne arystokratyczne litery adresowane ręką Joanny, oślepiły go poprostu.
— Co to może być znowu? co za nową boleść, co za mowy cios zwiastują mi te pisma?...
Nie miał odwagi przełamać pieczątki. Upłynęło parę minut nim nareszcie się zdecydował.
Rozdarł kopertę... rozwinął papier i przeczytał następujące wyrazy skreślone drżącą widocznie ręką.
„Gastonie, drogi Gastonie, błagam cię na kolanach, abyś list ten przeczytał do końca... abyś nie rzucił go ze wzgardą po pierwszym zaraz wierszu.
„Przypuszczam, że mnie nienawidzisz w tej chwili, tak jak ja się sama nienawidzę...
„Opuszczam dom, w którym mi szczęśliwie upłynęły lata dziecinne. Opuszczam dom, który powinnam byłam czcić jak ołtarz — a w którym pozostawiam po za sobą wstyd, nieszczęście i rozpacz!...
„Uciekam ztąd nie śmiejąc obejrzeć się za siebie, uciekam bo czuję się strasznie winną, bo mi sumienie wyrzuca łzy, boleść i ciężką krzywdę jaką wyrządziłam tym co mnie tak kochali!... Uciekam ztąd... a jednakże mam prawo powiedzieć że ze wszystkich kobiet ja najbardziej godną jestem politowania, bo jestem najniewinniejszą!...
„Posłuchaj mnie Gastonie — osądź mnie a następnie potęp i przeklnij, jeżeli będziesz miał odwagę...
„Byłam dzieckiem jeszcze i już cię szalenie kochałam...
„Boga który czyta w głębi mej duszy biorę za świadka, że nic w świecie nie było czystszego nad to głębokie przywiązanie, w którem uwielbienie łączyło się z wdzięcznością...
„Nie kochałam cię tak, jak kocha córka ojca, pomimo bowiem różnicy wieku, widziałam kwitnącą młodość na twojem czole...
„Kochałam cię jak kocha siostra starszego swego brata — wpatrywałam się ciągle w ciebie, myślałam ciągle o tobie...
„Kiedy byłeś przy mnie, nie mogłam oczu oderwać od twojej twarzy...
„Kiedy cię nie było, widziałam cię w głębi mej duszy i niecierpliwie wyczekiwałam powrotu...
„Zostałam młodą dziewczyną.
„Uczucie moje wcale się względem ciebie nie zmieniło, przywiązanie coraz się wzmagające było zupełnie spokojne! kochałam cię jak brata!...
„Nadszedł czas kiedy pod waszą opieką zaczęłam bywać w świecie...
„Na pierwszych kilku balach jakieś upojenie, jakiś rodzaj zawrotu ogarnął mnie zupełnie...
„Słyszałam, jak wychwalano moję piękność, widziałam jak wszyscy cisnęli się do mnie.
„Muszę ci wyznać prawdę, bo to co piszę, uważam za spowiedź moję...
„Z początku dumną byłam z tych hołdów — upajałam się dymem kadzideł...
„Miałam zaledwie lat szesnaście!...
„Wiek ten uniewinnić może w twoich oczach, tę pychę, bardzo zresztą krótko trwającą.
„W miarę jak poznawałam otaczających mnie mężczyzn, coraz większą czułam dla nich wzgardę, — wydawali mi się coraz próżniejsi, coraz głupsi... istne ot — maryonetki nakręcane...
„Ale czy wiesz dla czego wrażenia moje zmieniły się tak nagle?...
„Bo bezwiednie, bo instynktownie prawie porównywałam ich z tobą i żaden ci nie dorównał...
„Niestety, porównania te stały się właśnie dla mnie fatalnemi!...
„Widząc cię takim jakim byłeś, oceniając przymioty jakich inni nie posiadali, uczułam dziwne bicie serca i w twojej obecności czułam rozkoszne pomieszanie.
„Odtąd zaczęło się nieszczęście moje...
„Moja miłość zmieniła moję naturę...
„Miłość siostrzana zmieniła się w uczucie występne... w uczucie które zabija...
„O! Gastonie, czemuż nie umarłam zanim się dowiedziałam, że cię kocham w ten sposób! Przynajmniej umarłabym była szczęśliwa”.


∗             ∗

W tem miejscu pismo stawało się nieczytelnem.
Widocznie Joanna zalewała się łzami i te padały na papier, albo może końcem swego prześlicznego różowego paluszka skropiła papier wodą...
To ostatnie przypuszczenie zdaje nam się bardzo prawdopodobnem, czytelnicy nasi jednak rozumieją, że Gastonowi wcale się tak nie zdawało.
Otarł chusteczką oczy i czytał dalej:
„W dniu, w którym margrabina Castella pierwszy raz wspomniała mi o małżeństwie, zrozumiałam że cię kocham...
„Oboje chcieliście mnie wydać za mąż...
„Poprzysięgłam sobie, że gdy fatalność nie pozwala mi należeć do ciebie, nie będę należeć do nikogo! Poprzysięgam to sobie i dotrzymam tego.
„Niestety! poprzysięgłam sobie jeszcze coś innego także, ale tej przysięgi nie dochowałam...
„Chciałam umrzeć raczej aniżeli wydać się z moją miłością... chciałam się oddalić i błagałam cię jak o łaskę, abyś mi pozwolił złamane życie ukryć w klasztorze.
„Nie pozwoliłeś na to!
„Czyż potrzebuję ci przypominać ów poranek, o którym nie zapomnę nigdy, ów poranek rozkoszny, gdy oczarowana i szalona, bezwiednie prawie wyznałam ci to co czułam?...
„Chwila ta póki żyć będę pozostanie mi w pamięci, jako wspomnienie straszne ale i rozkoszne zarazem.
„Czerwienię się ze wstydu i rozpaczy, i chciałabym wykreślić z mojego życia te przeklęte godziny. Ale serce mało mi z piersi nie wyskoczy, ale krew burzy się w żyłach, a ręce wyciągają ku tobie...
„Że walczyłam, widziałeś to przecie dobrze... walczyłam o ile na to pozwalały słabe siły moje... Unikałam rozmowy z tobą... znosiłam mężnie moje cierpienia, miałam dosyć siły aby patrzeć się na twoje...
„Dziś wieczór, na nieszczęście nasze, odwaga mnie opuściła.
„Zgodziłam się na ostatnią rozmowę z tobą — a była to na prawdę ostatnia nasza rozmowa...
„Miałam przeczucia złowrogie... czułam, że ogromne nieszczęście zawisło nad nami...
„Nie omyliłam się niestety.
Nieszczęście przyszło a przyszło okropniejsze i gwałtowniejsze, aniżeli się można było spodziewać!
„Ja i ty zatraciliśmy nasz honor, szczęście twej żony zostało niepowrotnie zdruzgotane.
„Margrabina uważa mnie za niewdzięczną i podłą istotę, za żmiję którą na swojem łonie ogrzała.
„Bóg co czyta w głębi mej duszy, sądzi mnie bodaj inaczej! margrabina sądząc mnie tak jak sądzi, jest w najzupełniejszem prawie i przebaczam jej to z całego serca...
„Ale znam za dobrze Blankę, ona nie przebaczy ci nigdy twojej zdrady! Rany miłości własnej nie goją się nigdy a nigdy...
„Margrabina nie zapomni... i zawsze, tak jest, zawsze już odtąd, wznosić się będzie pomiędzy wami okrutne widmo przeszłości!
„Szczęście twoje domowe przepadło niestety — a to moja robota. Ja sama jestem jedyną przyczyną wszystkiego złego, ja która jednak oddałabym życia, żeby was uchronić od zmartwienia!...
„Rozumiesz, że z takim wyrzutem, z ciężarem takiej odpowiedzialności, chociaż czuję się niewinną, nie chcę i nie mogę żyć dłużej!
„Bóg mi świadkiem... że nie moja wina w tem co się stało, ale kara sprawiedliwie mi się należy, a tę karę ja sama sobie wymierzę.
„Domagałam się na początku tego listu, abyś go przeczytał do końca, bo to co teraz piszę, jest pożegnaniem na wieki.
„Opuściłam wasz dom, ażeby skończyć ze sobą.
„Niema już dla mnie jutra.
„Bo jutro przeczytasz w dziennikach.
„Młoda jakaś dziewczyna zapewne biedna i nieszczęśliwa, odebrała sobie życie...”
„Będziesz mógł powiedzieć sobie:
— Ta nieznana dziewczyna — to Joanna... Zabiła się dla tego, że mnie kochała!
„Dotrzymam w ten sposób przysięgi, nie będę należeć do nikogo, skoro twoją być nie mogę.
„Raz jeszcze żegnam cię na zawsze!...
„Ostatnie uderzenia mego serca należeć będą do ciebie, bo to serce po raz pierwszy — także się odezwało dla ciebie.

„Joanna.“

Przed przeczytaniem tego listu, Gaston klęczący przy łóżku żony — zapomniał o sierocie.
Po przeczytaniu, zapomniał o Blance.
— Oh! — wołał z najwyższem uniesieniem — oh! gdybym mógł na czas jeszcze przybyć, aby cię ocalić albo zginąć z tobą razem!
I tracąc zupełnie głowę, zaczął dzwonić z całej siły.
Zbiegła się służba, a między innemi kamerdyner Gastona i panna służąca Joanny.
Młody margrabia nie zważając na ździwienie, jakie zapytania jego wywołają, nie dbając oto na jakie narazi się podejrzenia, zaczął, głosem zmienionym wypytywać:
— Czy był kto z was przy wsiadaniu panienki do powozu?
— Ja proszę pana — odezwała się panna służąca. — Te dwa listy już na peronie oddała mi panna Joanna.
— A jakiż rozkaz wydała stangretowi?...
— Powiedziała tylko — do Paryża.
— I nic a nic więcej?...
— Nic zgoła pawie margrabio.
Gaston potrząsnął głową.
— O! doprawdy — mruknął — to można bodaj zwaryować!... Jak ją odnaleźć?... gdzie jej szukać?...
Podniósł głowę i spostrzegł, że służba przypatruje mu się ździwiona.
Ale co go to obchodziło?
W tej chwili, całym światem była dlań tylko jedna Joanna...
Reszta wcale nie istniała.
— Po powóz chodziłeś ty zapewne Babtysto?...
— Tak panie margrabio.
— Jak daleko ztąd stacya?
— Tutaj zaraz panie margrabio.
— No to leć tam w tej chwili i powiedz, aby jak tylko powróci stangret, który odwoził pannę do Paryża, zaraz mi go tu przysłali.
Służący spojrzeli pe sobie znacząco.
— Panie margrabio — zapytał Babtysta, nie mogąc przezwyciężyć ciekawości i zapominając o wszelkich konwenansach — czy panna Joanna nie powróci do nas na noc...
Gaston rzucił na pytającego piorunujące spojrzenie.
Wystraszony lokaj wymknął się co prędzej z pokoju.
— Idźcie sobie! już was nie potrzebuję.
Służący się rozeszli, Gaston rzucił się na fotel.
— Ah! — mruczał, rwąc sobie włosy na głowie — zanim fiakr powróci, Joasia będzie miała czas sto razy życia się pozbawić!... — Kto mi pomoże?... kto mnie wyciągnie z tej przepaści?... kto podejmie się odebrać mi życie za życie Joanny?
Gaston rozprawiał prawie głośno.
Przez drzwi na wpół uchylone usłyszał naraz westchnienie.
Przypomniał sobie o margrabinie, którą pozostawił bezprzytomną i o której zajęty listem wychowanki zapomniał zupełnie.
Jakby nagle ze snu zbudzony, zerwał się i wszedł do pokoju żony. Blanka odzyskała przytomność, siedziała na łóżku i zasłoniwszy twarz, gorzko płakała.
Usłyszawszy wchodzącego, odjęła ręce i podniosła głowę.
— Gastonie — rzekła łkając — jeżeli masz jeszcze cokolwiek dla mnie litości w sercu, pozwól mi odjechać.
— Odjechać? — powtórzył margrabia — ależ to szaleństwo! — Gdzież się udasz Blanko, jeżeli dom ten opuścisz?...
— Sama nie wiem... ale nie podobna mi pozostawać tutaj dłużej...
— Dla czego?
— I ty śmiesz mnie pytać o to! — Za kogóż to bierzesz mnie Gastonie!... Czy sądzisz, że zgodzę się pozostać choćby godzinę pod jednym z tą kobietą duchem?
— Tej kobiety już nie ma tutaj...
Oczy Blanki zabłysły na chwilę radością.
— Jakto!... — wykrzyknęła, — czy to podobna? Czy to prawda że ta potworna, istota uciekła?
— Blanko, gniew twój czyni cię niesprawiedliwą!... Potępiaj mnie, bo zasłużyłem na to, ale nie znieważaj nieszczęśliwego dziecka! Nie ma ono nic sobie do wyrzucania a w chwili kiedy to mówię. może już ukarała się okrutnie za nie swoję winę.
— Co chcesz przez to powiedzieć?... Nic a nic nie rozumiem.
— Czytaj, — rzekł Gaston podając list do Blanki adresowany.
— Ona pisze do mnie? — wykrzyknęła margrabia. — Ona śmie pisać do mnie?... Zarówno zuchwała jak bezczelna!...
— Blanko! — rzekł Gaston przemocą się powstrzymując, — bądź ostrożną i nie znieważaj umarłej. Dreszcz nerwowy przebiegł po margrabinie.
Wlepiła w męża wzrok niedowierzający i rozerwała kopertę.
List Joanny był krótki a zawierał te słowa tylko:

„Pani margrabino!...

„Ja co cię tak kochałam, co cię kocham jeszcze z całej duszy, nie zobaczę cię już więcej i błagam o przebaczenie.
„Obraziłam panią strasznie, ale to bez złej woli, przysięgam ci na to uroczyście!...
„Padam przed tobą na kolana zrozpaczona i raz jeszcze błagam cię o przebaczenie.
„Pamiętaj pani, że nie odrzuca się proźby umierających, a to już prawie umarła pisze do ciebie.
„Pamiętaj pani o tem i racz mi przebaczyć.

Joanna“.

— Ah! — wykrzyknęła Blanka, boję się tego pisma zrozumieć! Cóż nieszczęśliwa zamyśla z sobą uczynić?
— Zamyśla odebrać sobie życie dla tego odjechała...
— Toż nie można dopuścić do szalonego kroku!... a którą przyjęłam za córkę, którą wychowałam sama, którą nazywałam swoją siostrą, nie może kończyć w taki okrutny sposób!... Trzeba ją ocalić! ocalić koniecznie!
— Ale jakim sposobem?... Boże!... jakim sposobem?...
— Jeszcze jest może czas przeszkodzić złym zamiarom. Leć Gastonie, leć!.. albo nie, nie... nie chodź... Zaklinam cię!... Ja udam się do niej sama... Powiem że jej przebaczam, że ją kocham jak przedtem, że proszę aby nie pozbawiała się życia... ale żeby daleko, bardzo daleko od nas zamieszkała.
Mówiąc to Blanka wyskoczyła z łóżka i zaczęła zbierać rozrzucone swoje ubranie.
— Daj pokój Blanko! — odezwał się ponuro Gaston. — Nieszczęśliwe dziecko jest już stanowczo stracone. Nie poradzisz jej nic, bo nie wiesz tak jak ja gdzie się udała, aby zamiar straszny wykonać.
Blanka dziko prawie spojrzała na męża.
— A prawda — krzyknęła — gdybyś wiedział gdzie jest, byłbyś już dawno przy niej.
— Sądzisz więc że pozwoliłbym jej umierać?
— Nie! nie! wcale tego nie sądzę... Czyż nie powiedziałeś przed chwilą, że oddałbyś własne życie aby ocalić tę kobietę. O ta kobieta, ta kobieta... jak ty ją kochasz Gastonie...
Złapany w ten sposób Gaston, pobladł bardziej jeszcze i zatrząsł się całem ciałem.
Przypadek przyszedł mu z pomocą; uwolnił od odpowiedzi, która byłaby z pewnością okrutną, bo człowiek znękany jest prawie zawsze złośliwy, a zwłaszcza gdy mu się własne jego winy wyrzuca.
Posłyszał turkot nadjeżdżającego powozu i... zatrzymał oddech w piersiach.
Turkot się coraz zbliżał, nareszcie powóz zatrzymał się przed peronem.
To zapewne powóz co odwoził Joannę do Paryża.
Margrabia wybiegł z pokoju żony, popędził lotem strzały po schodach i wyleciał na peron. Latarnie wehikułu rzucały światło na schody.
Koń zmordowany chrapał i robił bokami.
— Obywatelu — odezwał się stangret — powiedziano mi na stacyi ażebym tu zaraz przyjechał. Że nie traciłem czasu, dowodem tego moja szkapa. Czekam na rozkazy?
— To ty — zapytał Gaston — odwoziłeś do Paryża młodą panienkę przed godziną?
— Prześliczną pannę, po którą tu przyjechałem?...
— Gdzież odwiozłeś tę pannę?
— Zaraz wszystko dokumentnie opowiem... Skorośmy przyjechali do lasku Bulońskiego, panna stuknęła w szybę... Zatrzymałem więc powóz i odwróciłem się do niej...
„— Mój człowieku — powiedziała — zawieziecie mnie do hotelu.
„— Do którego?...
„— Do którego ci się podoba, aby tylko nie był drogi i nie w głównej dzielnicy miasta.
— Dobrze, już wiem — odparłem.
— Trzeba ci powiedzieć obywatelu, że znam właścicielkę małego porządnego bardzo hoteliku na przedmieściu świętego Honorego, w którym zamieszkują stangreci gdy pozostaną bez miejsca... Hotel d’Albion. Tam zawiozłem panienkę, zatrzymaliśmy się tylko na moment przed apteką, bo panna wysiadała coś kupić. No i wszystko — więc co mam robić teraz?...
— Odwieziesz mnie...
— Gdzie?...
— Do Paryża do hotelu d’Albion, ale jak możesz najprędzej!
— Zmiłuj się obywatelu, konisko strasznie jest zmordowane.
— Jeżeli padnie, to ci dwa razy tyle co wart zapłacę.
— To koń gospodarza a nie mój.
— Więc sto franków dla ciebie, tylko galopem, rozumiesz mnie... galopem!...
— Bądź pan spokojny, pojedzie się, skoro trzeba, galopem.
Gaston otworzył drzwiczki i skoczył do powozu.
Stangret spojrzał i rzekł:
— Obywatelu — gotowi cię wziąć za waryata... jakto, tak bez kapelusza?...
— Za waryata?... — szeptał margrabia skacząc po schodach, żeby się prędzej dostać do swojego pokoju — toż ja na prawdą jestem waryatem!...
Złapał pierwszy lepszy kapelusz jaki znalazł pod ręką i miał już biedz z powrotem, gdy na progu ukazała się kobieta, albo raczej widmo jakieś...
Była to Blanka.
— Gastonie — szepnęła — gdzie idziesz?
— Wiesz dobrze gdzie idę, idę ocalić Joasię!...
— Gastonie! na Boga nie chodź!
— Chcesz ażeby umarła?...
— Niech mnie Bóg od podobnej myśli zachowa!... Chcę żeby żyła, ale ja sama do niej pojadę.
— Przybędziesz za późno — i ja zostanę mordercą.
— Jestem gotową... przybędę na czas...
— Nie podobna!... Puść mnie!...
— Gastonie, czy mam upaść na kolana przed tobą?... Gastonie jeżeli nie chcesz żebym tej nocy skonała, wysłuchaj mojej gorącej prośby i nie chodź do tej kobiety!...
— Każda sekunda opóźnienia — to śmierć niezawodna!... — wykrzyknął margrabia — powtarzam ci, że muszę pojechać!...
Blanka przywiedziona do ostateczności, osunęła się do nóg męża i objęła jego kolana z konwulsyjnem łkaniem.
Zniecierpliwiony oporem, na który nie był przygotowany, Gaston nie odpowiedział ani słowa, ale postanowił użyć siły, skoro perswazye na nic się niezdały.
Pochylił się więc do Blanki — i starał oswobodzić kolana, a że nie mógł poradzić, rozerwał zaciśnięte prześliczne rączki, aż młoda kobieta krzyknęła z bólu.
Jednocześnie odepchnął ją brutalnie i wybiegł z pokoju.
Blanka padła na wznak i głową uderzyła o kant jakiegoś sprzętu.
Uczuła dotkliwy ból — przyłożyła rękę do stłuczonego miejsca i krew zobaczyła.
— Boże mój — szepnęła — zmienionym głosem, — Boże wielki czy to sen, czy rzeczywistość okropna?... Boże pozwól abym się obudziła!... Boże oddal tę duszącą marę odemnie!... Wszystko co się dokoła mnie dzieje jest czemś nienaturalnem, niemożebnem, potwornem!... Żadna istota ludzka nie może bez powodu zasłużyć na taką karę, nie może tak bez powodu strąconą być w bezdenną otchłań rozpaczy!
Blanka kończyła właśnie te swoje rozdzierające narzekania, gdy turkot oddalającego się powozu doleciał do jej uszu.
Młoda kobieta zadrżała, jak gdyby z głębokiego snu się ocknęła.
— Więc to nie był sen!... — powiedziała — więc to wszystko prawda... — więc jestem podle zdradzoną i opuszczoną haniebnie!... — Gaston skopał mnie nogami, aby polecieć do kochanki!... — Nikt mnie nie kocha... jestem tylko przeszkodą dla nich i muszę im ustąpić!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.