Margrabina Castella/Część czwarta/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.
Karetki. — Jaskółki.

Była dziewiąta wieczór, gdy Joanna weszła do Maksyma.
Od tygodnia młody człowiek błagał o tę wizytę, której się nareszcie doczekał...
Przygotował wyborną kolącyę z najdelikatniejszych potraw i rzadkich owoców.
Raymond podjął się wyboru i dostawy wina.
Tego samego popołudnia posłaniec przyniósł koszyk butelek Porto, Xeres Alicante.
Maksym uważał Andrea Bontemps za wytrawnego smakosza, za smakosza, który dobre jedzenie przekładał ponad wszelkie przyjemności i pewny był jego gustu.
Istotnie margrabina z przyjemnością zajadała kolację i po kilka razy powtarzała, że jeszcze nigdy nie piła tak wybornego wina hiszpańskiego.
Była już północ blizko, gdy Joanna pożegnała mniemanego hrabiego de Saint Marceau, zapuściła woalkę i wyszła z mieszkania, aby wsiąść do czekającej nań karetki, która miała ją odwieźć do domu.
Czytelnicy rozumieją, że margrabina ażeby się nie skompromitować wobec służby swojej, nie mogła korzystać ze swojego powozu na trzygodzinną wizytę w kawalerskiem mieszkaniu.
A pani Castella, wobec zamachu na małżeństwo z baronem de Montaigle, nie chciała się kompromitować.
Podczas jednak gdy kochankowie zachwycali się ze sobą, zaszło na ulicy pewne zdarzenie, na jakie nikt atoli nie zwrócił żadnej uwagi.
Jakiś oto mężczyzna średniego wzrostu, elegancko ubrany, wyszedł z domu do którego weszła margrabina, zbliżył się do fiakra i odezwał się do stangreta:
— Dama, którą przywiozłeś tutaj, nie potrzebuje cię już więcej i kazała mi zapłacić ci za jazdę — wiele się zatem należy?...
Należało się za godzinę, woźnica powiedział że za dwie, i na piwo dostał więcej jak myślał, zakręcił więc koniem i uradowany odjechał.
W kwadrans potem inna karetka zupełnie do pierwszej podobna, zatrzymała się w tem miejscu i czekała.
O północy Joanna wsiadła do tej karetki.
— Gdzie mam jechać obywatelko?... zapytał stangret.
— Na róg Chaussée d‘Antin i bulwaru...
— Dobrze.
Młoda kobieta zatrzasnęła drzwiczki, karetka ruszyła natychmiast.
Przejechała ulicę Arcade i zaczęła wolniutko jechać bulwarem, jak gdyby koń nie był w stanie podążać prędzej.
Dociągnęła pomimo to do Chaussée d‘Antin, stangret jednak zamiast się zatrzymać jak to miał poleconem, jechał dalej, Joanna zaś nie zawołała ażeby się zatrzymał.
Miało to przyczynę swoję.
Margrabina skoro tylko oparła główkę o ścianę karetki, zasnęła snem tak twardym, że niepodobna było przypuszczać, iżby był to sen naturalny.
Kto chce wiedzieć snu tego przyczynę, niechaj przypomni sobie, iż wina hiszpańskie, co tak smakowały przy kolacyi pani Castella, pochodziły z piwnic Prometeusza paryzkiego.
Silny to narkotyk, jakim je zaprawił, był tego snu przyczyną.
Karetka zatrzymała się aż na ulicy des Amandiers-Pepincourt, naprzeciw małej furtki w murze ogrodowym.
Margrabina spala ciągle.


∗             ∗

Tego samego dnia około dziewiątej wieczorem, hrabia Raul de Credencé przebrany za komisanta Regulusa, zwiedził z kolei zakład „Pod ściętym kłosem“, szulernię Rigolade, szynkownię Pawła Niqueta — a wreszcie szynkownię „Pod białym królikiem“ przy ulicy Féves — w której udało mu się nareszcie odnaleźć kilku z tych, których poszukiwał.
Bec de miel, Peau d‘Angora Tape à l‘oeil i Redis noir, strasznie wynędzniali i obdarci siedzieli tu, zmuszeni zadawalać się jedną miarką wódki na czterech i palić fajki nałożone siakańcem z porzuconych niedopałków cygar.
Przyjęli oni z niezwykłym naturalnie zapałem Regulusa, bo jego hojność znali przecie doskonale.
Mniemany komisant poprowadził ich do małej stancyjki, od której oszklone okno wychodziło na salę, kazał podać flaszkę wódki, zakąski i paczkę tytoniu i odezwał się w te słowa:
— Towarzysze! potrzebuję was gwałtownie...
— To bardzo pięknie!... — mruknął Bec de miel chropowatym swoim głosem, — potrzebujesz nas... a my ciebie potrzebujemy!... a zatem doskonale się składa...
— Zdaje mi się że jesteście w wielkiej potrzebie...
— Jesteśmy w najokropniejszej potrzebie... — odrzekł Peau d‘Angora — nędza i kwita... nie ma co w gębę włożyć poprostu... boki się oto schodzą...
— Zadusiłbym nie wiem kogo za jakie trzydzieści okrągłych!... — odezwał się Tapeà l‘oeil ponuro.
— Dzielnie!.,. — wykrzyknął Regulus, — doskonale żem was znalazł takich przeposzczonych, bo zapewne z tem większą pracować będziecie odwagą.
— Przynosisz nam robotę jaką?.., — zawołał Radis noir ciekawie.
— Znakomitą.
— Na kiedy?...
— Na dzisiejszą noc właśnie...
— A tłusta będzie?...
— Możecie być jutro bogaci niby handlarze wołów.
— Do licha!... to wcale ładna perspektywa...
— Tylko, — ciągnął Raul, — potrzebny jest koniecznie i Larifla, więc który z was podejmuje się sprowadzić go tutaj zaraz?...
Wszyscy czterej spojrzeli po sobie a Radis noir odpowiedział:
— Jeżeli koniecznie potrzebny jest Larifla do tej roboty, to powiedz dobranoc całej kompanii... albo mówmy o czem innem.
— Dla czego?... — spytał hrabia. — Czyżby przepadł gdzie Larifla?...
— Prawie...
— Może siedzi w więzieniu?...
— O! wcale nie!... Ta kanalia spaceruje sobie całkiem swobodnie po Paryżu, tylko albo odziedziczył jaki spadek, albo znalazł gdzieś worek wypchany biletami bankowemi... Chodzi ubrany jak książę, przejeżdża się fiakrami po bulwarach, romansuje z pannami wyfalbanowanemi, fryzuje się u fryzjera i nie poznaje swoich przyjaciół...
— O! — mruknął pan de Credencé, który szukał w głowie przyczyny tej nagłej i dziwnej zmiany.
Nie domyśliwszy się niczego, rzekł:
— Na wojnie jak na wojnie. — Ponieważ Larifla, jest wielkim panem, musimy się obejść bez niego...
— To dobrze i rozumnie powiedziane! — zawołał Tape à l’oeil. — Zaczynaj towarzyszu... — i powiadaj o co idzie?...
— Przypominacie sobie — ciągnął Raul — ową noc, gdy przybyłem po was pod arkady mostu d’Arcole?...
— Zapewne, że sobie przypominamy...
— A pamiętacie wyprawę następnej nocy na ulicę des Amandiers-Pepincourt?
— Pamiętamy, pamiętamy...
— Idzie otóż o zrabowanie do szczętu mieszkania, przy którem staliście na straży... — Znajdziemy tam baryłki złota i paki papierów bankowych...
— Milion milionów dyablich rogów!... — wykrzyknął Radis noir — najprzód się już jak kot przed mlekiem oblizuję...
— Czy będzie potrzeba kogo ochłodzić?... — zapytał Tape à l’oeil ze złowrogim uśmiechem.
— Pałacyk zamieszkany jest przez jednego tylko człowieka, a jestem prawie pewnym, że sypia on w domu rzadko kiedy i że nie zastaniemy go u siebie...
— Przecie służbę jakąż mieć musi...
Pan de Credencé potrząsnął przecząco głową.
— A jednakże powiadasz, że dom jest bardzo bogaty?...
— Piwnice poprostu bankowe.
— Jeżeli gospodarz zabawia się na mieście, pójdzie zatem jak po maśle, bo nikt nie będzie przeszkadzał...
— Trzeba jednak przewidzieć wszystko... — W razie, gdyby był na miejscu, gdyby nas posłyszał i gdyby się obudził, cóż by się stało?...
Raul zmarszczył brwi i odpowiedział ponuro:
— Jeżeli się przebudzi, tem gorzej dla niego... bo trzebaby go uśpić było...
Dzika twarz Tape à l’oeil zajaśniała radością.
— Ot to rozumiem!... — mruknął — to przynajmniej wiadomo czego się trzymać... — Tak to lubię!... — To moja rzecz... — O której godzinie rozpoczniemy generale?...
— Pomiędzy w pół do pierwszej a pierwszą nad ranem — odpowiedział Raul — o tej porze ulice przedmieścia Pepinoourt są zawsze zupełnie puste, a wiecie, że pierwszy sen jest najgłębszy...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.