Margrabina Castella/Część czwarta/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
Joanna tryumfuje.

— Myśl taka przyjść mogła każdemu, ale ty jedna tylko zdolną byłaś tak ją wykonać...
— Niechajże tak będzie! odrzekła Joanna z uśmiechem — przyjmuję twoje pochwały, ale dajmy już im pokój a pomówmy o rzeczach ważniejszych...
— Po to właśnie przyszedłem.
— Rezultat naszego przedsięwzięcia wydaje ci się pomyślnym?... — spytała młoda kobieta.
— Jakżeż może być inaczej... Masz przecie w ręku dowód, który ci zapewnia okrąglutkie dwa miliony...
— Zapewne... — mruknęła ponuro Joanna, — masz racyę... nie mogliśmy się spodziewać więcej....
— Jak ty to mówisz?... zdajesz się jakąś smutną... cóż ci jest...:
— Nie jestem smutną, ale zmartwioną.
— Dla czego?...
— Bo po powrocie do domu, gdy już nie byłam rozgorączkowaną i czynną, bardzo dużo rozmyślałam...
— I jakiż jest rezultat tych rozmyślań głębokich?...
— Najogromniejsza obawa...
— Czego?..
— Zemsty Raymonda.
Pan de Credencé potrząsnął głową.
— Nie potrzebujesz się obawiać tej zemsty...
— Raymond jednak jest ograbiony, jest strasznie w miłości własnej dotknięty... — odpowiedziała Joanna, — czy więc przebaczy takie upokorzenie?...
— Że miałby ochotę nie przebaczyć, to fakt, ale w jaki sposób się zemści?.. cóż ci jest w stanie, uczynić?...
— Gotów się dopuścić jakiej zbrodni... — szepnęła margrabina.
— Obawiasz się aby cię nie zabił?
— To bardzo do niego podobne.
— Śpij co do tego spokojnie — Raymond jest bandytą, ale krwi przelewać nie lubi... życiu twemu, bądź tego pewna, nie grozi żadne z jego strony niebezpieczeństwo.
Joanna odetchnęła swobodniej.
Słowa Raula dodawały jej otuchy, rozpraszały przypuszczenia bardzo a niewesołe.
— Ale... — odezwała się znowu po chwili, — czyż nie ma innych sposobów zemsty?...
— Co do mnie, nie widzę żadnego zgoła sposobu.
— A jeżeli mnie zadenuncyuje?...
— Trzeba aby miał ważne w ręku dowody... O cóż cię będzie oskarżał?...
— Że skorzystałam świadomie z fałszywego testamentu...
Pan de Credencé wzruszył ramionami.
— Raymond za dużo ma taktu i zdrowego rozsądku, ażeby popełnić niedorzeczność podobną. Pismo tak jest znaśladowane dokładnie, że Gaston sam, gdyby się z grobu podniósł, nie mógłby mu zaprzeczyć. Świadków i dowodów brakłoby oskarżycielowi... Zresztą — rozumiesz to tak dobrze jak i ja, że nie może cię zadenuncyować, boby się sam zdradził zarazem!... Bądź zatem całkiem spokojną...
— Przyjmuję zapewnienie, a że mam nieograniczone w tobie zaufanie, nie będę się niepokoić...
— Brawo kochana Joanno!... tak to lubię...
— Pomówmy teraz zatem o przyszłości, jaka się przedemną otwiera, bardzo pilno mi zostać bogatą...
— Wierzę i zupełnie usprawiedliwiam tę niecierpliwość...
— Cóż mam zrobić, aby jak najprędzej wejść w posiadanie majątku?...
— Czy wiesz kto był notaryuszem twojego nieboszczyka męża?...
— Wiem.
— Któż to taki?...
— Pan de Chauvelin.
— Gdzie mieszka?
— Neuve des-Petits Ohamps numer 27-my.
— Czy cię zna osobiście?...
— Widział mnie dwa, albo trzy razy, więc mnie pozna zapewne...
— Idź do niego zaraz dzisiaj... powiadom o śmierci margrabiego, bo zapewne jeszcze o tem nie wie, oddaj testament z listem i daj mu plenipotencyą do zajęcia się twojemi interasami...
— Myślisz że to prędko pójdzie?...
— Nietylko myślę... ale jestem zupełnie tego pewny!...


∗             ∗

Margrabina nie traciła czasu i zabrała się zaraz do spełnienia zaleceń hrabiego de Credencé.
Chciwa bogactwa i zbytku, oddałaby własną krew, ażeby jak najprędzej stać się posiadaczką upragnionej fortuny.
O jedenastej przed południem, przybrała się w grubą żałobę, wsiadła do powozu i kazała zawieźć się do notaryusza.
Pan de Chauvelin, był człowiekiem lat czterdziestu pięciu, nadzwyczaj eleganckim i bezżennym.
Pan de Chauvelin zainteresował się bardzo żywo położeniem pięknej klijentki, zapewnił ją, że testament znajduje się w jak największym porządku, dał do podpisania plenipotencyę, która była potrzebną do prowadzenia interesów i w dodatku ofiarował do dyspozycyi swoją kasę, błagając, żeby pani Castella bez żadnego skrupułu czerpała z niej, ile jej razy będzie tego potrzeba.
Podobna grzeczność nie mogła nie podobać się Joannie.
Poprosiła o pięćdziesiąt tysięcy franków na pierwsze potrzeby i odeszła z tem błogiem przekonaniem, iż za jakie dwa tygodnie, stanie się posiadaczką milionów.
Od czasu tej wizyty, egzystencya jej była prawdziwie czarującą, a dnie wydawały się za krótkiemi na przyjemne zajęcia, jakim się oddawała.
Jak tylko się upewniła, że zostanie posiadaczką fortuny, przynoszącej rentę pozwalającą na prowadzenie świetnego domu i dającą możność olśnić Paryż przepychem, postanowiła 200.000 franków, wymienione w kontrakcie ślubnym jako własny jej posag, użyć na urządzenie się odpowiednie.
Z początku miała zamiar kupić pałac jaki, ale obawiała się wydać za dużo, postanowiła więc poprzestać na wynajęciu eleganckiego apartamentu i przeglądała w tym celu najarystokratyczniejsze przedmieścia.
Porozumiewała się z tapicerami i sama dawała im wzory na umeblowania wspaniałe i zarazem oryginalne niezwykle.
Zwiedzała najsławniejsze stajnie na polach Elizejskich, ażeby wynaleźć jaką piękną parę koników angielskich i marzyła jak wspaniale będzie wyglądać w ekwipażu, przejeżdżając po lasku Bulońskim.
Wybrała już sobie trzy pojazdy: kocz-karetę, karetę i maleńki powozik.
Oddała jubilerowi brylanty po matce Gastona i kazała je oprawić modnie.
Jedna tylko okoliczność stawała jej na zawadzie, a mianowicie to, że musiała dla pozoru nosić grubą żałobę, i że nie mogła tym sposobem wybierać sobie jasnych kosztownych strojów.
Wzdychała też nieraz bardzo ciężko przechodząc obok magazynów modnych, w których tyle prześlicznych nowości nęciło oczy.
— Powetuję to po roku!... — mówiła sobie — kolory: różowy, niebieski, zielony w różnych odcieniach i żółty, zmieniać będę jeden za drugim kolejno...
Czasami myśl o Raymondzie przesuwała jej się także po głowie.
Sprawiało jej to zawsze pewien niepokój, pomimo uspokojeń Raula...
Dziesięć dni już upłynęło od odwiedzin w domu Raymonda przy ulicy des Amandiers Pepincourt.
Bandyta dotąd nie dawał żadnych znaków życia.
— Jeżeli miałby zamiar zemścić się na mnie — powtarzała Joanna — nie czekałby z pewnością tak długo...
„Nie... to człowiek nadzwyczajnie rozumny i gracz znakomity... przebacza on szczęśliwemu przeciwnikowi z którym przegrał partyę... przyjmuje z rezygnacyą fakta spełnione i nie myśli o pomście!...
„Tak... takim jest z pewnością Raymond a zatem wszystko jest dobrze!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.