Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


31.
Bal.

Rozmowa księżny z mężem jakkolwiek na pozór nieznacząca, mnie jednak wiele ważnych okoliczności wykryła. Między panem de Montbar a małżonką jego panowała widoczna oziębłość. Niechętném okiem patrzył na przyjaźń księżny z panią Wilson; oddawał sprawiedliwy hołd wyższości kapitana Just, instynktownie jednak zazdrościł mu... i słusznie... bo wyznam... że i ja tę zazdrość podzielałem... serce moje boleśnie ścisnęło się na wiadomość o niedawnéj poufałości istniejącej między kapitanem Just a Reginą; z mojéj strony była to zazdrość szalona, nikczemna i głupia, bo czegóż niestety! spodziewać się mogłem po mojéj miłości... Atoli uczucie to chociaż szalone, nikczemne i głupie, niemniéj było dręczące, bo mi dawało poznać męczarnię daleko okropniejszą... aniżeli miłość bez nadziei.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po obiedzie który jadłem z moimi kolegami, wróciłem na przedpokój księżny i po niejakim czasie usłyszałem turkot powozu zajeżdżającego na pałacowy dziedziniec; wkrótce potém wprowadziłem panią Wilson do gabinetu księżny.
Kiedy w kwadrans późniéj, obie te urodziwe kobiéty ukazały się we drzwiach salonu w którym na nie oczekiwałem, widok ich zaślepił mię... trudno było znaleźć tak znakomite a jednak odmienne piękności, jak księżna i jéj przyjaciółka.
Pani Wilson biała i rumiana, z niebieskiém okiem i czarnym włosem, miała na sobie blado-zieloną aksamitną suknię, bogatemi koronkami garnirowaną, a przepinaną bukietami rozkwitłéj róży; elegancki stroik z takich samych kwiatów uzupełniał jéj cudne ubranie.
Księżna, słuszniejsza ale nie tyle wysmukła jak pani Wilson, miała na sobie paliową morową suknię, pokrytą krótką tuniką z białéj gazy ozdobionej liściem naturalnych kamelij, które przymocowano brylantami jaśniejącemi wpośród zielonych liści, niby krople skrystalizowanéj rosy; wieniec z zielonych liści bez kwiatu, również brylantami przetykany, opasywał białe i dumne czoło Reginy... Suknia ta mocno wycięta, stosownie do ówczesnéj mody, dozwalała widziéć barki, ramiona i pierś księżny, mogące walczyć z marmurem o białość i gładkość; włosy jéj nieco czarniejsze aniżeli włosy pani Wilson już nie były zczesane w gładką wstęgę, jak z rana, lecz w długich pierścieniach spadały na jéj pół obnażone łono, a z tyłu głowy bardzo nizko zbiegały się w bujny, gładki, połyskujący warkocz, z pod którego wybiegała eleganckich kształtów, wysmukła i okrągła szyja.
Lekki rumieniec krasił lica Reginy; jéj trzy małe znamiona, niby aksamitne, niby hebanowe muszki, zalotnie podwyższały wilgotny karmin jéj ust i ogień wielkich czarnych oczu, wówczas płomieniem tryskających.
W tak zalotnéj okazałości Regina zdawała się jeszcze daleko piękniejszą, aniżeli w porannym swoim negliżu...
Gdy wraz z panią Wilson wyszła z gabinetu obie śmiały się; śmiéch Reginy był czarowny, bo pokazywał najczystszéj emalii zęby; z nieopisanym wdziękiem zbliżyła do ust swój bukiet, chcąc niby ukryć nieco tę wesołość.
— Złośliwa... rzekła jéj pani Wilson... żeby też między takim arsenałem przepysznych bukietów... wybrać bukiet od kwiaciarki.
— Iluż tu nazwisk nie nadadzą zazdrośni temu biédnemu kupionemu bukietowi! — powiedziała Regina.
— Dostanie nazwiska wszystkich paryzkich modnisiów — wesoło dodała pani Wilson.
— Przyznaj, moja kochana, że tak się dzieje z wielu rzeczami... Gdyby wiedzieli czego zazdroszczą! — szczególnym tonem rzekła księżna, — i lekka chmurka na chwilę zaćmiła jej promieniejące czoło.
Tak rozmawiając z panią Wilson, księżna okryła się szeroką, różową, jedwabną salopą podbitą gronostajami, którą jéj włożyła na ramiona idąca za nią pokojówka; poczém Julia oddała mi parę bucików z czarnéj watowanéj kitajki — mówiąc półgłosem:
— Oddasz te bóciki lokajowi pani Wilson: ale zaleć mu aby ich nie zgubił.
I odchodząc do pokojów dodała po cichu:
— Przybądź zaraz na herbatę.
Pani Wilson wychodząc z salonu rzekła do księżny:
— Otul się dobrze moja droga, bo straszne zimno.
Że zaś bukiet i chustka przeszkadzałaby księżnie chcącéj otulić się swą szeroką i długą salopą, którą schodząc ze schodów nawet nieco unieść musiała, przeto oddała mi je, mówiąc:
— Dasz mi to, skoro wsiądę do powozu.
Biorąc z jéj ręki chustkę i bukiet którego zapach mocno mię uderzył, zadrżałem; szedłem zwolna za moją panią, która zwinnie i lekko postępowała po szerokich marmurowych schodach.
Pani Wilson o kilka kroków ją wyprzedzająca, postrzegając że mała nóżka księżny obuta tylko w biały jedwabny trzewiczek, rzekła jéj tonem przyjaznego wyrzutu:
— Jakto moja droga, takie zimno, a tyś nie włożyła bócików?
— Twój lokaj poda mi je gdy wychodzić będziemy z balu... odrzekła księżna, — wtedy na nie będzie sam czas.
— A podczas opery,... albo przy wyjściu z teatru możesz odmrozić nogi... wiész przecie że czasem całą godzinę na powóz czekać potrzeba... ja tego nie ścierpię... musisz natychmiast włożyć bóciki... i nie zdejmiesz ich aż przybędziemy na bal.
— No... luby tyranie, — z uśmiechem odparła księżna, — widzę że muszę ci być posłuszną.
To mówiąc księżna i jéj przyjaciółka zatrzymały się na ostatnich stopniach schodów; Regina rzekła do mnie:
— Daj mi chustkę i bukiet i włóż mi bóciki.
A wziąwszy z rąk moich bukiet i chustkę, pani de Montbar oparła się na poręczy schodów i podała mi swą nóżkę.
Ukląkłem przed nią... a kiedy poczułem w mojém ręku tę dziecięcą nóżkę, obutą w biały trzewiczek i tak cienkie jedwabne pończochy, iż przez ich przezroczystą tkankę dostrzegłem różowy odcień ciała, ziejącego lekką woń kwiatu iris... kiedy zawiązując tasiemkę bócika, drżące palce moje napotkały delikatną kostkę wysmukłéj nóżki... kiedy nakoniec wlokące się fałdy sukni dotknęły twarzy mojéj... sądziłem że oszaleję... o mało mi krew ze skroni nie wytrysnęła... drżące ręce takim ogniem pałały, iż pani moja musiała go czuć przez swe obuwie.
Szczęściem nic nie dostrzegła... kiedy bezprzytomny prawie u jéj nóg klęczałem, po cichu rozmawiała z panią Wilson, a wesołe uśmiechy jedynie tylko przerwały lekki szmer ich rozmowy.
Wypełniwszy ten rozkaz, wstałem prawie bezwładny, czułem iż nogi uginają się podemną; księżna nie patrząc na mnie, rzekła idąc do przysionka:
— Marcinie... pamiętaj czekać na mnie...
— Dobrze, mościa księżno... odpowiedziałem zająkliwie.
Znajdujący się tam lokaje z uszanowaniem powstawali; dwaj pobiegli otworzyć drzwi od ganku.
Przez szyby karéty i przy mocnym blasku jéj latarni, widziałem jak obie wsiadły i jak para pysznych siwoszów, w świetnym zaprzęgu, szybko je uniosła.
Przejęty straszną namiętnością, w zachwyceniu prawie poglądałem za oddalającym się powozem; ocucił mię gruby głos jednego lokaja, który hałaśliwie zamykając drzwi od przysionka, gburowato zawołał:
— Już zapakowane!...............

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Miotany niewypowiedzianą trwogą, szalonemi, żarliwemi i bolesnemi myślami, ze wstrętem pomyśliłem o herbacie, którą wyprawiała pokojówka księżny na cześć mojego przybycia, byłbym wolał udać się do mojéj stancyi i czekać na powrót pani; lecz pomny na przestrogi doktora Clément względem tajemniczych zamiarów hrabiego Duriveau, osądziłem że to zgromadzenie służących nastręczy mi może sposobność do jakiego odkrycia.
Jak każdy, którego umysł napojony możliwością groźnego i zarazem nieznanego niebezpieczeństwa, i ja nikomu nie ufałem, wszystko mi było podejrzliwe; i tak: zastanawiając się nad świéżą a ścisłą przyjaźnią księżny i pani Wilson, która zdawała się wywierać wielki wpływ na panią de Montbar, pytałem sam siebie w jakim celu pani Wilson wciągnęła Reginę w wir uczt i zabaw? Księżna niedawno żyła w samotnym smutku, czyliż ta tak nagła zmiana nie może sprzyjać zamiarom zemsty hrabiego Duriveau?
I nakoniec... dlaczegóż miałbym wstydzić się wyjawić skrytości serca mojego? zazdrościłem pani Wilson; za jéj poradą zapewne Regina postanowiła zagłuszyć swoje troski; ale w bezwzględnym samolubstwie mojém z przykrością patrzyłem że Regina mniéj czułą jest na swe cierpienia. Gorączkowy jéj zapał do zabaw, niewątpliwie był udany, lecz z boleścią serca mniemałem, że moje poświęcenie się mniéj już jest potrzchném pani de Montbar, od chwili jak wpośród uciech wielkiego świata znajdowała rozrywkę... Byłbym wolał znaleźć ją smutną, i jak dawniéj skołataną, abym ją mógł z czasem wyrwać z tego smutku, z tego odosobnienia.
To tajenie się, taka zazdrość, to wyrachowanie w obec nieograniczonego poświęcenia się, jest zaiste dziecinne, że nie powiem nikczemne; lecz niestety! jestto historya mojego serca, którą obecnie z całą szczerością opowiadam..........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Inna jeszcze przyczyna skłaniała mię do udania się mimo wstrętu do panny Julii. — Wielkie jest prawdopodobieństwo, — powiedział doktór Clément, — że hrabia Duriveau, ma swoję kreaturę pomiędzy służbą księżny.
Jak dalece obawa ta mogła być uzasadnioną, nie wiedziałem; krótko tylko z rana, przy śniadaniu i wieczorem przy obiedzie widziałem moich nowych towarzyszy; oni nie ufając mi jako nowo przybyłemu, nie byli między sobą tak swobodni jak zwykle, naturalna więc, że nic dostrzedz nie mogłem.
Spodziewałem się że wieczorne, bardziéj ożywione, bardziéj poufałe zgromadzenie, nastręczy mi niejedno spostrzeżenie; jakoż zaraz na piérwszy rzut oka zdało mi się że moi towarzysze wolni są od wszelkiego podejrzenia: panna Julia i pokojówka dozorująca bielizny księżny, — obie jeszcze młode, chociaż piérwsza dosyć była brzydka, wyglądały na uczciwe i nieszkodliwe istoty; pokrowiec księcia, stary sługa który pamiętał dzień jego urodzin, nie wzbudzał we mnie najmniejszéj nieufności, a marszałek człowiek poważny, skrupulat, ciągle zdawał się być zajęty ważnością swych obowiązków. Co do naczelnego kuchmistrza (o kuchciku i posługaczce kuchennéj dla pamięci tylko wspominam), trzeba było miéć wzrok bardzo przenikliwy, iżby pod jego dobroduszną, bladą i odętą maską, dostrzedz tajemnego intryganta.
Z liczby domowników księcia, tylko wspomnione wyżéj osoby znajdowały się na herbacie, istniały bowiem pomiędzy nimi niejakie przedziały: tak zwana służba zewnętrzna, lokaje, liberya i stajenni nie byli przypuszczeni do zażyłości domowego ogniska.
Kiedy wszedłem do pokoju panny Julii, już tam zastałem moich towarzyszy i większą część zaproszonych gości.
Wówczas przypomniałem sobie, rozmowy lokai zebranych na ganku Muzeum; mogłem więc spodziewać się, że tego wieczoru wyjdzie na jaw nie jedna domowa tajemnica, ważniejsza może niż wszystkie jakie dotąd przejąłem; że życie wielu znakomitych osób przedstawione mi zostanie w najdziwniejszym obrazie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.