Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


29.
Pokojowiec.

Wróciłem do Paryża...
W skutku zalecającego listu doktora Clément, który syn jego doręczył księżnie, za powrotem od Klaudyusza Gérard kapitan Just oświadczył mi, iż marszałek dworu pana de Montbar otrzymał rozkaz przyjęcia mię do rzędu służących i przedstawienia księżnie, skoro tylko przybędę do Paryża.
Byłem pewny iż doktór Clément skrupulatnie dochował mojéj tajemnicy, bo ze sposobu w jaki mi kapitan Just objawił przyjęcie do domu księżny, wniosłem, iż nie domyśla się bynajmniej dla jak ważnych powodów wchodzę do niéj w służbę; widział tylko we mnie służącego zadowolonego iż dostał tak dobre miejsce.
Nakoniec zbliżył się dzień oddawna niecierpliwie oczekiwany; miała się spełnić nadzieja którą dotąd za marzenie uważałem... miałem mieszkać pod jednym dachem z Reginą.
Nie umiém opowiedziéć jak mi serce biło gdy po raz piérwszy zapukałem do drzwi pałacu Montbar. Spytałem o piérwszego sługę, a ten przeczytawszy kartkę kapitana Just poświadczającą tożsamość mojéj osoby, kazał mi iść za sobą do księżny.
Zapukał do wysokich podwoi małego salonu i wprowadził mię, meldując piszącéj natenczas Reginie:
— Oto pokojowiec którego księżna pani oczekiwała.
— Dobrze... odpowiedziała nie przestając pisać i nic patrząc na mnie.
Marszałek dworu wyszedł; zostałem sam na sam z przyszłą moją panią.
Księżna owinięta pomarańczowym w palmy szlafrokiem kaszmirowym, przypominała Dyanę łowczynię. Jéj przecudne krucze włosy naturalnie ułożone, zbiegały się w gruby warkocz w tyle głowy, a mała nóżka obota safianowym, srébrem wyszywanym pantofelkiem, wabnie wyglądała z pod obwisłych fałdów sukni, któréj nieco zaszeroki rękaw dozwalał widziéć początek ramienia białego, gładkiego jak kość słoniowa, i wytworne kształty cudownéj ręki.
Miła woń napełniała ten salon obity zielonym adamaszkiem złotem przetykanym; stół przy którym księżna pisała otoczony był, że tak powiem, krzakiem kwiatów umieszczonych w półokrągłej, bardzo nizkiéj skrzyni na kobiercu stojącéj; prócz tego znajdowało się tam jeszcze mnóstwo innych kwiatów w przepysznych porcelanowych kubkach i wazonach tu i owdzie porozstawianych na przepysznych meblach.
Nigdy w życiu nie widziałem takiéj obfitości kwiatów rzadkich, kosztownych i przecudnie pięknych. Jedwabne story na których malowane były różnobarwne ptaki, przepuszczały słabe tylko światło do salonu. Ten tajemniczy półcień, głębokie milczenie panujące w tym pokoju przyległym ogrodowi, słodki zapach kwiatów, oraz lekka woń wydobywająca się z włosów i odzieży Reginy... a nakoniec widok téj kobiéty, tak pięknej, od tak dawna wielbionéj wśród mojéj nędzy i poniżenia, to wszystko zrazu niemal mię upoiło... głowę zawróciło.
Regina skończywszy pisać, rzekła wskazując mi bojący na stoliku złocony lichtarzyk:
— Zapal tę świecę proszę cię... na kominku znajdziesz papier...
Wykonywając jéj rozkaz wziąłem z porcelanowego kubka na kominku, długą zapałkę z różowego papiéru, przytknąłem do ogniska i zapaliłem świécę.
— Dziękuję... powiedziała księżna miłym swym głosem.
Potém zapieczętowała list, napisała adres i nie patrząc na mnie dodała:
— Podobno nazywasz się... Marcin?
— Tak jest, mościa księżno.
— Pan doktór Clément, jeden z ludzi których najwięcéj szanowałam i kochałam — rzekła nieco wzruszona księżna — tak usilnie zalecił mi ciebie, iż z zupełném zaufaniem przyjmuję cię do moich usług.
— Będę się starał zasługiwać na względy księżny pani, — kłaniając się odpowiedziałem.
Regina po napisaniu listu, wstała i siadła na sofce przy kominku, potem oparła się na poręczy i pragnąc zapewne przypatrzyć się mojéj fizjonomii, przez chwilę mierzyła mię przenikliwym, chociaż nieco zakłopotanym wzrokiem; że zaś jéj czarne wilgotne oczy spotkały się z mojemi, natychmiast spuściłem wzrok i mimowolnie mocno się zapłoniłem.
Zadrżałem na samą myśl że księżna spostrzedz może ten niewczesny rumieniec, szczęściem nie dostrzegła go, bo wkrótce rzekła znowu:
— Muszę ci naprzód wymienić warunki służby. Będziesz miał tysiąc franków płacy, czy zgoda?
— Tak jest, mościa księżno.
— Dostaniesz ubranie i rozumie się będziesz jadał w kredensie; zresztą, jeżeli jak mam nadzieję podoba mi się twoja służba, na przyszły rok podwyższę ci płacę.
— Dołożę wszelkich starań ku zadowoleniu księżny pani...
— Sądzę że ci to łatwo przyjdzie... żądam jedynie gorliwości i punktualności w służbie, — z dobrocią rzekła mi księżna.
— Lękam się tylko czy od razu potrafię jak należy pełnić ją.
— Służba twoja będzie bardzo prosta, zależy zaś na tém: będziesz utrzymywał w porządku ten pokój i dwa poprzedzające go salony; będziesz pamiętał aby moje skrzynie i wazony zawsze opatrzone były świéżemi i z gustem ustawionemi kwiatami; co do ich dostawy znosić się będziesz z moją kwiaciarką; potem ostrożnie poobcierasz porcelanę i wszystkie cacka, które tu widzisz na serwantkach; kiedy niekiedy lekko zmieciesz pył z obrazów wiszących w tym i innych pokojach; codziennie okryjesz mi tutaj do śniadania; po obiedzie jeżeli nie wyjdę, zostaniesz cięgle w przedpokoju dla oznajmiania przybywających do mnie osób... Jeżeli wyjdę, udasz się również do miasta dla spełnienia moich poleceń, albo będziesz mógł użyć tego czasu dla siebie... Potem wraz z marszałkiem i pokojowcem pana de Montbar będziesz usługiwał do stołu; jeżeli wieczorem jestem w domu, masz się ciągle znajdować w przedpokoju; jeżeli gdzie wyjadę, cały wieczór do ciebie należéć będzie. Oto jest mniéj więcéj obraz twojej służby.
— Zaręczam księżnie pani, że mi przynajmniéj na dobrych chęciach nie zbędzie...
— Jestem o tém przekonana. Gdybyś miał w czém jaką trudność udaj się do marszałka... lub do panny Julii mojéj pokojówki, oni nauczą cię i wskażą wszystko... Nie potrzebuję mówić ci iż książę de Montbar wymaga aby wszyscy jego domownicy żyli w najlepszém porozumieniu... i nie wątpię o łatwości twojego charakteru... Ale powiedz mi czy umiesz czytać i pisać?
— Umiem... mościa księżno.
— A rachować?
— Także umiem.
— Będziesz więc utrzymywał rachunki z dostawcami moimi, których ci dam wykaz, i co miesiąc regularnie przedstawisz mi księgę wydatków... bo nie lubię tego rodzaju zaległości.
— Zastosuję się do rozkazów księżny pani.
— Spodziewam się też że na długo pozostaniesz w moich usługach, i że będę z ciebie kontenta.
— Księżna pani może być pewna że dołożę wszelkich starań w tym względzie.
— Od jutra zaczniesz służbę... Dzisiaj trzeba żebyś się obeznał ze zwyczajem domu... oddasz tylko ten list podług adresu...
I Regina wręczyła mi list dopiero napisany.
— Czy mam żądać odpowiedzi, proszę księżny pani?...
— Tak jest... sam zaniesiesz list do przedpokoju i zaczekasz... Ale w przypadku gdybyś pani Wilson, jest to osoba do któréj piszę, nie zastał w domu... możesz go zostawić.
Po chwili milczenia księżna rzekła znowu:
— Ale, ale... Marcinie... rozumié się że jak wyjadę, nie potrzebujesz udawać się za mną...Ten rodzaj służby należy do lokai. Jednak ponieważ czasem zdarzyć się może, że cię potrzebować będę, wolę zatem uprzedzić cię... Wreszcie prócz tych rzadkich przypadków, nigdy liberyi nosić nie będziesz.
— Moim obowiązkiem jest, być zawsze gotowym na rozkazy księżny pani.
— Ah! zapomniałam... rzekła znowu Regina, twarz jéj zdradziła przykre wrażenie. — Raz na zawsze zalecam... abym tego rozkazu więcéj powtarzać nie potrzebowała: co dzień jak najraniéj masz się dowiadywać o zdrowiu pana barona de Noirlieu... mojego ojca...
— Dobrze, mościa księżno.
Potém chcąc zapewne pozbyć się smutnych myśli, które wywołał dany mi rozkaz, a może nie życząc sobie abym przeniknął jéj wzruszenie, Regina pokazała mi biały bobkowy bukiet, umieszczony w kubku z weneckiego szkła, wysadzanym drogiemi kamieniami, a stojącym na stoliku z różowego drzewa, na którym prócz tego leżała haftowana chustka od nosa, otwarta książka i rozpoczęta robota na kanwie.
— Bardzo lubię zapach tego kwiatu, — powiedziała księżna, — porozumiesz się zatém z kwiaciarką, abym co dzień miała w tym kubku świeżą i kwitnącą gałązkę tego krzewu...
A po nowéj chwili milczenia pani de Montbar rzekła wahając się:
— Doktór Clément pisał mi, a syn jego potwierdził że jesteś najpoczciwszym z ludzi... Wiem z jaką odwagą i poświęceniem się naraziłeś swe życie w walce z nędznikiem który chciał okraść twojego pana...
— Uczyniłem com był powinien mościa księżno.
— Wiem to, ale mało mamy takich... co z równą odwagą wypełniają swoje obowiązki... Słowem tyle dobrego słyszałam o tobie, iż sądzę że do dwóch wybornych przymiotów: poświęcenia się i uczciwości... łączysz zapewne i wyrozumiałość?
I znowu wpoiła we mnie wzrok pewny, przenikliwy.
Niebezpieczną musiałem opływać skałę w tém piérwszem spotkaniu z Reginą: abym mimowolnie, mową a nawet uczuciami nie okazał księżnie żem wyższy nad mój stan... musiałem zatem ciągle mieć się na baczności, a nadewszystko nielitościwie walczyć z nieszczęsną pokusą wzbudzenia zajęcia w księżnie. Wszelkie moje ówczesne projekta byłyby na niczém spełzły, gdyby księżna dostrzegła żem czemciś więcéj niż zwyczajny uczciwy, i gorliwy sługa.
Księżna pytając czy może liczyć na moję wyrozumiałość, chciała zapewne dać mi jakie delikatne zlecenie. Nadzieja że zrazu otrzymam dowód jéj zaufania uszczęśliwiła mię; odpowiedziałem jednak tonem szczeréj prostoty, i udając nieco zdziwienia:
— Księżna pani żąda zapewne abym z odbieranych zleceń jéj samej tylko zdawał sprawę?
— Oto co chciałam powiedzieć, — rzekła nieco zakłopotana księżna: — Częstokroć udają się do mnie z prośbami o wsparcie... a jeżeli mamy niedole godne litości... na nieszczęście są także niedole udane lub wynikłe ze złego postępowania... Pragnełabym więc włożyć na cię obowiązek wywiadywania się niekiedy o osobach proszących mię o jałmużnę, abym tym sposobem znała je bliżéj. W tym względzie zawiążesz stosunki z odźwiernymi, sąsiadami lub im podobnymi... Nakoniec, czy rozumiesz czego z téj strony wymagam po tobie, — dodała księżna powątpiewając nieco o moim rozsądku, — czy rozumiesz mię dobrze?
— Tak, mościa księżno, rozumiem... i postaram się aby księżna pani mogła ufać wiadomościom których jéj dostarczać będę.
Znowu po chwili namysłu, księżna rzekła mi:
— A więc dzisiaj jeszcze dam ci tego rodzaju zlecenie.
I wyjąwszy z szuflady stoliczka jakiś papier, przeczytała go i zapytała mię:
— Czy znasz ulicę Marché-Vieux?
— Nie, mościa księżno.
— To gdzieś w stronie ulicy d’Enfer.
— Znajdę łatwo, mościa księżno.
— Otóż pod numerem 11ym przy ulicy Marché-Vieux, mieszka nieszczęśliwa wdowa nazwiskiem pani Lallemand... tknięta paraliżem z łóżka ruszyć się nie może. Córka jéj jedenasto czy dwunastoletnia dziewczyna, już tu dwa razy była prosząc o jałmużnę dla matki. To dziecię tak mię zajęło, żem mu wsparcie udzieliła... Przedwczoraj widziałam znowu tę dziewczynkę; błagała abym odwiedziła jéj matkę, oświadczając że ma objawić mi rzecz wielkiéj wagi. Nie może ruszyć się z łóżka, nie umié pisać, a tak młodemu dziecku nie chce powierzać tak ważnego zlecenia i dlatego widzi się zmuszona prosić mię abym ją odwiedziła. — Przyrzekłam iż będę u niéj jutro; lecz że dziewczynka powiedziała mi iż trudno pojazdem dostać się na tę małą uliczkę, że pojawienie się mojego pojazdu byłoby dziwowiskiem, czegobym sobie wcale nie życzyła, udasz się więc zaraz do téj biédnéj kobiéty, dowiesz się na którém piętrze mieszka i tym sposobem oszczędzisz mi trudu w dopytywaniu się o nią po całym domu, bo tam nie ma odźwiernego, jak mi mówiła dziewczynka.
— Mamże oświadczyć téj kobiécie że księżna pani odwiedzi ją jutro?
— Owszem ta wiadomość ucieszy ją... Powiesz że będę u niéj pomiędzy dziewiątą a dziesiątą z rana, — dodała księżna po chwili namysłu.
— Czy księżna pani żąda abym się dowiedział jakich szczegółów dotyczących tej kobiéty?
— Na teraz, nie widzę żadnej tego potrzeby... Wierzę wszystkiemu co mi powiedziała jéj córeczka, dziécię tak młode nie jest zdolne do tego stopnia kłamać lub oszukiwać.
Niestety! słysząc tę uwagę Reginy, nauczony doświadczeniem, powinienem był przypomniéć sobie, te zepsucie zbyt często sięga nawet dzieciństwa, atoli żadną miarą przewidzieć nie mogłem że ta przynęta na wspaniałomyślne serce Reginy kryła w sobie okrutne sidła... szatańską machinacyą...
Smutne to odkrycie zbyt rychło nastąpi.
— Masz tu adres téj nieszczęśliwéj, — rzekła Regina oddając mi papier. — Zanieś pierwéj list do pani Wilson, a potem dopełnisz to drugie zlecenie.
W chwili gdy już wyjść miałem, księżna dodała z wielką łaskawością i godnością:
— Winieneś nader chlubnéj rekomendacyi doktora Clément ten dowód mojego zaufania zaraz na wstępie w służbę; spodziewam się, nie wątpię, że gorliwością i wyrozumiałością godnie mu odpowiesz.
— Wszelkich starań dołożę abym pozyskał zadowolenie księżny pani.
I wyszedłem z pokoju pani de Montbar Nie umiem wyrazić nawału myśli jakie mną miotały po pierwszém widzeniu się z Reginą; ogarnął mię tak gwałtowny obłęd, żem czémprędzéj pospieszył do mojéj stancji, abym mógł opamiętać się i odzyskać zimną krew potrzebną do obojętnego zniesienia spojrzeń moich nowych towarzyszy.
Straszliwém wrażeniem które zrazu stłumiło we mnie wszelkie inne wrażenia i tak dalece przeraziło mię, żem go pozbyć się nawet nie usiłował, było uczucie namiętnéj... pałającéj... zmysłowéj miłości dla Reginy, jakiego dotąd nigdy nie doświadczałem. Dotychczas Regina, zawsze poważna i surowa, otoczona całym urokiem stroskanéj córki, przedstawiała mi się w tak wyniosłéj sferze, Sam zaś widziałem siebie tak nizko postawionego, że nie mogłem pojąć wpływu kobiéty... kobiéty młodéj, pięknéj, uroczéj.
Pognębiony tém wrażeniem pełném ułudy i trwogi, przeląkłem się na chwilę... straciłem odwagę... przewidywałem przyszłość pełną niewypowiedzianych męczarni, których się nigdy nie spodziewałem. Piękne marzenia, o życiu pod jednym dachem z księżną, o nasycaniu się co chwila słodką i z powodu domowych stosunków, prawie konieczną zażyłością... zachwycająca myśl że ją co dzień widziéć, co dzień słyszéć będę... niewypowiedziane szczęście, że mówiąc o niéj będę mógł użyć wyrazu moja pani, że należéć będę do niéj ciałem i duszą... słowem Wszystkie te czarujące przywidzenia, znikły od chwili w któréj ujrzałem się rzeczywiście: służalcem zakochanym na zabój w swéj pani... i zarazem poznałem tę namiętność nierozsądną, śmieszną, nikczemną, namiętność drażnioną, jątrzoną ze strony kobiéty wzbudzającéj ją mimo wiedzy; któż bowiem mimo całéj ostrożności, kiedy nazbyt się żenuje wobec sługi! Z drugiéj zaś strony, najmniejsze niepowstrzymane wrażenie, przelotne spojrzenie, rumieniec, najlżejsze drganie głosu, mimowolne drżenie, nietylko wystawiłyby mię na sromotne wygnanie z tego domu, lecz nadto pozbawić mię na zawsze mogły sposobności wyświadczenia Reginie ważnych przysług, zwłaszcza że nie bez zasady spodziewałem się dla niéj jakiegokolwiek zbawiennego owocu z mojego poświecenia.
Wobec takiéj niespokojności o mało co nie straciłem odwagi; lecz prędko przezwyciężyłem tę obawę niegodną; wspomniałem na ostatnie życzenia doktora Clément, na Klaudyusza Gérard i postanowiłem trwać daléj w powziętém postanowieniu i walczyć odważnie. Wreszcie porównywając obecne, jakkolwiek przykre położenie moje, z dawniejszą niedolą, kiedy znużony cierpieniem głodu i zimna, wyglądałem śmierci w głębi piwnicy, zdało mi się że słyszę surowy acz przyjacielski głos Klaudyusza Gérard, niby wyrzucający mi niegodną słabość moję jako zniewagę pomyślniejszych dni które mi teraz opatrzność zapewniała........
Dzwon wzywający na śniadanie złączył mię z nowymi kolegami: marszałkiem dworu, kuchmistrzem, pokojowcem księcia i dwiema pokojówkami księżny. Lokaje i stajenni jadali u odźwiernego. Przyjęto mię serdecznie; panna Julia, piérwsza pokojówka księżny, postanowiła nawet wyprawić u siebie wieczorem herbatę dla uświetnienia mojego przybycia. Ostrożna wszakże rozmowa w kredensie podczas tego piérwszego śniadania, łatwo przekonała mię, iż mi jeszcze nie ufano. Uznałem za rzecz potrzebną i rozsądną okazać że umiem cenić ich koleżeństwo, prosiłem o zlecenia, oświadczając że właśnie idę spełnić rozkazy księżny. Panna Julia chętnie przyjmując tę ofiarę prosiła, abym wręczywszy list pani Wilson, poufnéj przyjaciółce księżny, zaprosił pannę Izabellę na herbatę do nas, jeżeli jéj czas pozwoli.
Naprzód więc udałem się do pani Wilson; mieszkała przy ulicy Londynu, w przepysznym domu, gdzie były i biura pana Wilson, bogatego amerykańskiego bankiera. Służący w przedpokoju oświadczył iż pani Wilson nie ma w domu; oddałem mu zatém list księżny i prosiłem aby mię zaprowadził do panny Izabelli pokojówki. Zastałem tę pannę zajętą szyciem. Wcale nie była ładna; lecz miała zgrabną, wysmukłą kibić, pyszne włosy i dosyć piękne ułożenie.
Dowiedziawszy się że pani Wilson jest przyjaciółką od serca księżny, uznałem za rzecz pożyteczną pomówić cokolwiek z panną Izabellą, która z tego była rada, bo lubiła pogadanki.
— Jestem obligowany prosić pani, — rzekłem, i — abyś raczyła przybyć dzisiaj wieczorem na herbatę do panny Julii.
— Z miłą chęcią, odpowiedziała zdziwiona panno Izabella. — Racz pan siadać... Ale nie mam przyjemności...
— Jestem pokojowiec księżny de Montbar, od któréj właśnie przyniosłem list do pani Wilson.
— Ah! wybornie... to co innego... Pani wyjechała i nie wróci aż między czwartą a piątą... Będziesz pan zapewne łaskaw podziękować Julci w mojém imieniu. Że zaś pani wybiera się dzisiaj do teatru i na bal, jak sądzę nawet z księżną... mam więc nadzieję, że wieczorem będę wolna... Julia bardzo grzeczna że pamiętała o mnie... nowéj przyjaciółce.
— Ah! pani więc niedawno znasz pannę Julią?
— O! dla Boga, tak jest! przyjaźń nasza równie świéża jak przyjaźń naszych pań... Pani kilka razy posyłała mię do księżny i takim sposobem poznajomiliśmy się z Julią.
— Sądziłem że pani Wilson jest poufałą przyjaciółką mojéj pani?
— Bez wątpienia; lecz można być z kim w poufałych stosunkach a niekoniecznie znać się oddawna... To téż... mówiąc między nami — nie dlatego żebym miała chwalić moję panię... lecz bez niéj... księżna...
— Cóż księżna?
— Na honor, zapewniam pana żeby nie moja pani, pewno księżna jużby dotąd umarła była ze smutku.
— Doprawdy! — zawołałem, — pojmujesz pani moje zdziwienie... bom nowy w tym domu... i wcale nie dostrzegłem smutku w mojéj pani...
— Teraz już nie jest smutna, ale dwa miesiące temu, to aż się serce krajało; szczęściem księżna poznała się z panią, i odtąd wszystko się zmieniło.
— Jak się zdaje, to pani Wilson cudów dokazuje...
— Tak sądzę, żywa, lubi zabawy, i ma tyle dowcipu, tak wesoła iż przy niéj nie ostoi się żadna melancholia... To téż ślicznie wyrugowała smutek księżny. Teraz tylko ciągle razem bawią się, hulają. Oto i dzisiaj znowu zdaje mi się że jadą razem na operę i na bal...
Rozmowę naszę przerwało przybycie guwernantki Angielki, która wiodła za rękę prześliczną, świeżutką i jak anioł milutką dziewczynkę.
— Panno Izabello, jeżeli pani wróci piérwój odemnie, — rzekła guwernantka — uprzedzisz ją żeśmy wyszły z panną Rafaelą na przechadzkę, bo piękna pogoda.
— Bardzo dobrze pani Brown, — odpowiedziała pokojówka.
— Bądź zdrowa moja dobra Izabello, — rzekła Rafaela czule całując pokojówkę: — przyniosę ci ciasteczko...
I weselutkie dziécię wybiegło w poskokach.
— Jak miła dziecina!... rzekłem Izabelli.
— Prawda że panna Rafaela ładna? a przytém grzeczna i dobra, wcale niedumna; nie masz lepszego serca... Ah! śmiało można powiedzieć że jeżeli ona kiedyś nie uszczęśliwi męża... to chyba sam sobie będzie winien... Biédna malutka... ale to będzie takie dobre, iż się nawet bronić nie potrafi... To nie to co pani... Ah! ona... to wcale co innego...
Ta rozmowa dla wielu przyczyn nadzwyczaj mię interesująca, znowu przerwaną została; zawołano pannę Izabellę do pralni; osądziłem iż mi wypada odejść, i pożegnałem pannę Izabellę, która mi rzekła:
— Do widzenia wieczorem... Ale wolno spytać o pańskie imię
— Marcin.
— Panie Marcinie, chciéj oznajmić Julci że mam na dzisiejszy wieczór doskonałe i zupełnie świeże historyjki do opowiadania... rozumié się że nie o naszych panach panie Marcinie, ale o cudzych.
— Rozumiém, — śmiejąc się odparłem, — jestto wet za wet, na którym djabeł nie traci.
— Cóż czynić panie Marcinie, — w prostocie ducha powiedziała panna Izabella; — człowiek widzi, słyszy, pamięta, powierza to przyjacielowi...pod sekretem... a wreszcie za nic nie odpowiada.
Byłem prawie pewny iż wieczorem na herbacie u panny Julii, dowiem się ciekawych rzeczy.
Od pani Wilson czémprędzéj pospieszyłem na Ulicę Marché-Vieux, obok ulicy Enfer, do biédnéj sparaliżowanéj, którą księżna de Montbar nazajutrz odwiedzić miała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.