Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IV/PM część II/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


12.
List.

Nim opowiem dziwne wypadki dnia tego, który w umyśle moim pozostawił niezatarte wspomnienia, a w sercu głębokie i zbawienne wrażenie, winienem udzielić tu kilka urywków korrespondencyi, jaka przez dziwny zbieg okoliczności stała się póżniéj moją własnością.
Te szczątki podartego listu, pisanego wkrótce przed spotkaniem się mojém z Klaudyuszem Gérard, doskonale wyjaśniają przyczyny, dla których ten człowiek bez skargi pełnił najrozmaitsze, uciążliwe i odrażające obowiązki, oraz nienawistny gniew jakim anielska rezygnacya Klaudyusza nieprzyjaciół jego przejmowała.
List ten, adresowany do osoby któréj poznać nie mogłem, pochodził od księdza Bonnet, plebana gminy, w któréj Klaudyusz Gérard był nauczycielem.
„........Słowem, to nie do zniesienia.....
Niepodobna nic zarzucić temu Klaudyuszowi Gérard, przyjmuje wszystko, zgadza się na wszystko a to z cierpliwością, z uległością, które w człowieku takiemi jak on uposażonym zdolnościami (na nieszczęście zaprzeczyć mu ich nie można) są zawsze oznaką najwyższéj pogardy.
„Pan Klaudyusz Gérard uważa się bez wątpienia za człowieka zbyt wzniosłego umysłu, za jakąś wyższą istotę, iżby go cokolwiek poniżać miało... z zawstydzającą mię pogodą wypełnia on najpodrzędniejsze, najobrzydliwsze obowiązki, o nie dosyć że jak najskrupulatniéj poddaje się powinnościom dodatkowo należącym do jego nauczycielskiego powołania, lecz nadto znajduje sposobność dogadzania osobistym moim wymaganiom od jakich miałem nadzieję że się wymawiać będzie (bo ściśle rzeczy biorąc służy mu to prawo), i że tém samém pozornie przynajmniéj uzbroi mię przeciw sobie; lecz zbyt przebiegły człowiek ten, swą szatańską i pogardliwy uległością, zmusza mię prawie do niejakiéj wdzięczności... może go nakoniec znudzę... Cieszmy się przynajmniej tą nadzieją...........
.........wypadałoby zatém pozbawić go jeżeli można poważania jakiego używa. Zbyt to jednak trudno, najpośledniejsze bowiem prace dziwną sztuką podnieść umie, spełniając je bez zarumienienia i ze spokojną godnością. Tym to sposobem, tym to węzłem mocno pociąga do siebie gmin którego niezmiennym udziałem praca i trudy; przedewszystkiem umie on naocznie przekonać tych ludzi o użyteczności wszech rzeczy; a tak, najbardziéj odrażające obowiązki stają się dla niego niejako zaszczytem, który mu drudzy przyznają. Jakże tu pozbawić poważania takiego człowieka!
„Cóż mam więcéj powiedzieć? Ten nieszczęśliwy, swą niewzruszoną łagodnością iposłuszeństwem, łachmanami, drewnianemi trzewikami, którego posłaniem słoma, pożywieniem czarny chléb i woda, o rozpacz mię przyprawia, zawadza mi, nudzi mię, krytykuje w sposób najzuchwalszy, najuszczypliwszy.... nie dlatego iżby kiedykolwiek śmiał chociaż jedném słowem przyganiać mi,... ale surowy tryb jego życia, rezygnacya, oraz nauka i rzadki rozsądek jego są niejako nieustannym zarzutem przeciw postępowaniu mojemu, przeciw dobremu bytowi, jakim się cieszę, dzięki hojności wybornego hrabi de Bouchetout, tego klejnotu moich parafian; obawiam się atoli.........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

......Ważniejszego potrzeba powodu aby Klaudyusza Gérard oddalić z gminy, którą on krępuje tysiącami niewidzialnych lecz silnych węzłów: wpływ jego rozciąga się na wszystkich, mianowicie zaś na tych, którzy się tego najmniéj spodziewają, gdyż te bałwany poufale się z nim obchodzą, a niewiedzą że robi z nimi co tylko sam chce. Nie pojmujesz pan jakie on godzi spory, ile spraw tłumi w samym zarodzie: najzdradliwsze rady udziela małym dzierżawcom przeciw właścicielom, posiada bowiem piekielną sztukę nieprzekraczania nigdy słuszności, dla któréj zawsze najwyższy objawia szacunek.
„Wszystko to naprowadza mię na wniosek: że gdy ten człowiek tak wielkiój używa popularności, wypada więc naprzód zniszczyć ją; i oto całe zadanie.
„Miałem nadzieję, że utworzę mu jaki zarzut z powodu częstéj jego nieobecności, trwającéj czasem do poźnéj nocy, bo Klaudyusz Gérard nie chcąc uchybić żadnemu ze swych obowiązków, wycieczki swoje odbywa w chwilach na spoczynek przeznaczonych.
„Lecz cóż było począć, gdy mi doniesiono że się udawał, a to co tydzień, do domu waryatów w mieście naszém? Zasiągnąłem o nim wiadomości u dyrektora tego zakładu. Pan Klaudyusz Gérard rzeczywiście uczęszczał tam regularnie raz na tydzień, i tak dalece oczarował dyrektora, że dla niego pogwałcono nawet przepisy zakładu, bo przyjmowano go w porze nocnéj.
„Osobą którą tak troskliwie odwiedza, jest dwudziesto-sześcio lub siedmio-letnia panna, mimo obłąkania, jak utrzymują bardzo piękna. Chociaż nie zdaje się poznawać pana Klaudyusza Gérard, jednak widok jego zbawienne wrażenie wywiera na tej nieszczęśliwéj: po każdéj jego bytności jest spokojniejsza; dlatego téż lekarz nietylko do bytności téj upoważnia, ale nawet żąda jéj.
„Ze wspomnioną pannę z miłosierdzia utrzymują w zakładzie, zbywa jéj zatem na wielu drobnych wygodach; a Klaudyusz Geérard, z własnym zapewne uszczerbkiem, znajduje sposób niesienia jéj niekiedy pieniężnego zasiłku, niewątpliwie bardzo szczupłego, który służy do dogadzania niektórym wymaganiom waryatki.
„Możnaż ztąd utworzyć jakikolwiek zarzut Klaudyuszowi Gérard? Wszak to wszystko szlachetne na pozór; atoli zbyt widoczna, że dla tego tylko tak uporczywie tu pozostaje, iż gmina nasza blizką jest miasta w którém ta waryatka schronienie znalazła.
„Powiadano mi również, lecz na nieszczęście nie może to bynajmniéj stanowić ważnego punktu oskarżenia przeciw niemu, że nim panna ta oszalała, Klaudyusz zapamiętale się w niej kochał; lecz że go opuściła dla innego, i w skutku téj miłości utraciła rozum.
„Zawód taki wywołał niewątpliwie głęboką melancholię, którą spostrzegam w Klaudyuszu Gerard, mimo pozornéj jego wesołości.
„Wspomniałem panu o wpływie Klaudyusza Gérard na gmin; teraz winienem zbudować pana jego wpływem na ludzi wyższego rzędu, a to dopomoże mi do wyjaśnienia panu dlaczegoto lękam się aby mi nie zbałamucił tego Bouchetout.
„Wiadomo panu, że bogaci właściciele ziemscy długi czas opierali się założeniu elementarnéj szkółki w naszéj gminie, i słusznie; pojmowali bowiem całe niebezpieczeństwo jakie wynika z oświaty pospólstwa, wiedzieli że tym sposobem podadzą gminowi środki wzbogacenia się, porozumiewaniu, naradzania; a co gorsza, słusznie obawiali się skutków wyniknąć mogących z czytania pełnych zgrozy książek i dzienników, jakie dzisiaj drukują. Mojém zdaniem, i zdaniem tych mądrych i rozsądnych właścicieli, wykształcenie gminu ograniczać się winno na ustném wykładaniu katechizmu przez plebana, i nic więcéj[1]. „Na nieszczęście, popęd czasu inaczéj rozstrzygnął, sumienność rządu poruszoną została nierozważnemi konceptami: musieliśmy przyjąć elementarne szkoły.
„Pojmujesz pan łatwo, iż wszelkich dokładaliśmy starań, aby środek ten na długo bezowocnym uczynić. Lecz na koniec, do ostateczności posunięci, przenieśliśmy szkołę do niezdrowéj i cuchnącéj obory, a opłatę od każdego dziecka, aby była znośną, oznaczyliśmy na jeden su miesięcznie; co przynosić miało nauczycielowi około 40 do 50 franków rocznie; co większa, taki nauczyciel obowiązany był do wszelkiego rodzaju przykrych i poniżających prac. Poprzednik Klaudyusza Gérard zrzekł się tych prac po upływie trzech miesięcy: szkoła przez dwa lata była zamknięta; i dopiero Klaudyusz Gérard z tak bezwstydném zaparciem się samego siebie, umié znosić ten ogrom nędzy, spodlenia i goryczy.
„Między właścicielami naszéj okolicy, znajdował się człowiek bogaty, którego dosyć łatwo przekonałem jak wielkie niebezpieczeństwo nastręcza wykształcenie ludu. Zupełnie mu ufałem; wtém, nie wiem przez jaki przypadek, spotyka on Klaudyusza Gérard.
„Wiész pan do czego przyszło? Po dwugodzinnéj rozmowie, człowiek ten, dzięki szatańskiéj przebiegłości bakałarza, zmienił się zupełnie.
„Czy uwierzysz co mi jeszcze tego samego wieczora ów głupiec powiedział?
— „No! księże proboszczu, widziałem tego biednego Klaudyusza Gérard... Wiész co? on nieźle mówi... i wybornemi dowodami popiera potrzebę elementarnej nauki.“
— „Albo jesteś pan przejęty braterskiém współczuciem dla pospolitego ludu, — mówił mi Klaudyusz Gérard, — i w takim razie starać się winieneś aby ten lud odebrał podobne jak pan wykształcenie, gdyż wykształcenie ulepsza i uszlachetnia; albowiem na stu zbrodniarzy dziewięćdziesięciu pięciu nie umié ani czytać ani pisać.
„Albo téż znowu uważasz pan lud pospolity, nie powiem za nieprzyjaciela, lecz za antagonistę, przejętego zgubnemi dla pana zasadami... a więc tém bardziéj udziel mu wykształcenia; zamiast bowiem co miałbyś lękać się nieprzyjaciela, którego nędza i niewiadomość uczynić muszą głupim, surowym, srogim, dzikim, będziesz miał przeciwnika do którego uczuć, umysłu, serca i rozsądku z korzyścią odezwać się możesz, bo będzie to człowiek wykształcony.”
„Widzisz księże proboszczu! — rzekł mi oczarowany przez bakałarza właściciel, ta prosta mowa trafiła do mego przekonania: zapłonąłem wstydem i litością widząc że Klaudyusz Gérard, człowiek tak światły, słodki, cierpliwy, pracowity, chodzi jak żebrak w łachmanach i drewnianych trzewikach; zapłonąłem, powtarzam, wstydem i litością, na wspomnienie o oborze w któréj bakałarz tutejszy swe nauki wykłada. Jestem więc prawie gotów własnym kosztem nająć dla tutejszej gminy dogodniejszy lokal, i podnieść płacę Klaudyusza Gérard, żeby przynajmniéj żyć mógł przyzwoicie.”
„Pojmujesz pan, z jakiém zdumieniem spojrzałem na tego człowieka.”
— „Pan przynajmniéj téj rzeczy nie bierzesz na seryo, — rzekłem szaleńcowi.”
— „I owszem, mości proboszczu, już nawet upatrzyłem dom, który uważam za dogodny.
„Szczęściem, Opatrzność przyszła mi w pomoc: nagle śmierć stryja zmusiła tego głupca do wyjazdu z naszych stron, ważne interesa długi czas zatrzymywały go w Paryżu, gdzie nakoniec stale zamieszkał; a tak Klaudyusz Gérard osiadł na koszu, a nauki swoje ciągle wykłada w cuchnącéj i niezdrowej oborze... zkąd dzieci jak od zarażonego miejsca uciekać powinny... a jednak, chociaż w skutku oddychania niegodziwém powietrzem, częstym ulegają chorobom, szatańska ta szkoła zawsze jest przepełniona.....“







  1. Pan Lorrain, w wspomnioném już swojém wyborném urzędowném dziele, ubolewając nad systematycznym z pewnych względów i nierozsądnym oporem przeciw wykształceniu się ludu, wyraża się jak następuje:
    „....Atoli częstokroć ludzie właśnie, jawnie przychylni rządowi, występują z zarzutami przeciw prawu, — już to czerpiąc je w interesie rolnictwa: — Jeżeli cała młodzież wiejska będzie umiała czytać i pisać, gdzież znajdziemy ręce do pracy? — Potrzeba nam winozbiorców, nie zaś czytelników — powiedział jeden właściciel ziemski w Medoc. — Zamiast tracić czas w szkole, niech raczéj idą kopać rowy — mówił obywatel z Gers. — Wczęsci także nierozsądna miłość własna oburza zamożniejszych dzierżawców na myśl, że ich dzieci zasiądą na jednych ławkach z dziećmi ubogich. — Nauka czytania, pisania i rachunków podług nich jest oznaką dobrego bytu, jest to niejako możność udawania się wózkiem na targi, gdy dotąd ubogi pieszo obok nich zdąża, jest to możność zajęcia w kościele miejsca we własnéj ławce, zamiast klęczenia wraz z innemi na wspólnej posadzce.
    Dalej następują noty wyjęte z raportów jeneralnyeh inspektorów.
    „Inna jeszcze przyczyna staje na zawadzie postępowi oświaty: jest nią wpływ jaki na wsi wywierają zwykle osoby znakomite majątkiem; osoby te utrzymują iż wieśniaków nie potrzeba uczyć czytać, oni bowiem w pocie czoła na chléb zarabiać winni. (Ardennes. cant. de Meziéres. p. 185). — Zamożni właściciele twierdzą iż mocno strzedz się będą udzielania nauki ubogim dzieciom ich gminy. — Gdyby tak być miało, dodają, nie znalezionoby nikogo do uprawy roli.(Gironde p. 186).
    „Na nieszczęście, popęd czasu inaczéj rozstrzygnął: sumienność rządu poruszoną została nierozważnemi konceptami, musieliśmy przyjąć elementarne szkoły.
    Nie chcemy — mówią właściciele ziemscy — oświecać ubogie dzieci bo zaniedbanoby uprawy naszej ziemi, a dzieci chwyciłyby się rzemiosła. (Gers).
    „(Dordogne). Mieszkańcy wyższego rzędu, przekonani te kmiotek przekraczający pewien zakres umiejętności, staje się bezpożyteczną osobą (p. 185), w ogólności nic sprzyjają rozgałęzieniu elementarnych nauk.
    „(Drome). Bogate rodziny, dalekie od zachęcania do elementarnych nauk, głośno utrzymują iż lękają się rozkrzewienia oświaty między ubogą klassą ludu (i p. 187).
    „(Cher). Liczni właściciele ziemscy przychylni nawet rządowi, ale przedewszystkiem przyjaciele porządku i pokoju, z niespokojnością patrzą na krzewienie się elementarnéj oświaty w czasie rozmnażania się dzienników; lękają się, oni kmieci-adwokatów, bo tak ich nazywają. Właściciele ci nie pojmują jeszcze dobrze, że wiejscy adwokaci (bardzo dowcipnie dodaje inspektor w raporcie swoim), swój szkodliwy wpływ winni są monopolowi czytania i pisania, i że skoro środka tego wszyscy użyć będą mogli, przestanie on nieść korzyść jednemu przeciw daleko większej liczbie. (p. 188).
    „(Charente). W ogólności zbyt jest wielką prawdą, że bogaci i zamożni a niewykształceni właściciele, niechętnie patrzą na to, iż ubodzy podobne ich dzieciom pobierają wykształcenie.“ (p. 188).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.