Mały lord/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Po jedenastu dniach żeglugi statek przybił do Liverpoolu, gdzie podróżni nasi przenocowali; dnia następnego wsiedli na pociąg, a wieczorem przesiedli się znów do karety i ta odwiozła ich wraz z nieodstępnym prawnikiem do willi, przeznaczonej na mieszkanie matki Cedryka. Ciemno już było zupełnie, gdy powóz wjechał w aleję, wysadzoną ogromnemi drzewami, po chwili zatrzymał się przed domem, rzęsisto oświetlonym.
Mały lord pierwszy wyskoczył z karety i wbiegł na ganek. Kilkoro sług tam stało, a między nimi wierna Katarzyna, która nie rozstała się z młodą swoją panią i przybyła wcześniej z pakunkami. Cedryk rzucił jej się na szyję, wołając radośnie:
— Katarzyna! patrz, Kochańciu, Katarzyna tu już jest i czeka na nas.
— Dziękuję ci, moja dobra Katarzyno — rzekła pani Errol półgłosem — wielka to dla mnie pociecha, że nie będę tu sama jedna pośród obcych.
I wyciągnęła drobną swą rączkę do poczciwej sługi, ta uścisnęła tę rękę w milczeniu, jakby pragnęła dodać otuchy biednej młodej pani, pojmowała bowiem dobrze, jak smutne było jej położenie w tym obcym kraju, pomiędzy obcymi ludźmi, którzy jej zabrać mieli jedyne dziecię.
Inne sługi z ciekawością wielką spoglądały na matkę i syna. Na zamku o niczem nie mówiono, tylko o nich, odkiedy się dowiedziano o zamiarach hrabiego i wyjeździe pana Hawisama. Służba znała dokładnie sprawy rodzinne pana. Nikomu nie było tajno, jak straszliwie gniewał się hrabia na najmłodszego syna za to, że się w Ameryce ożenił; ani jak wiele boleści przyczyniło mu postępowanie dwóch starszych. Z zajęciem przypatrywano się młodej kobiecie i pięknemu dziecku, a ponieważ nieznośny charakter starego hrabiego każdemu dał się we znaki, więc sługi zawczasu litowały się nad młodym spadkobiercą i szeptały pomiędzy sobą:
— Biedactwo! nie wie, co go czeka...
Nie miały o tem wyobrażenia, jakiego rodzaju dzieckiem był lord Fautleroy, przyszły hrabia Dorincourt. Wszedłszy do pierwszego pokoju, chłopczyk sam zdjął z siebie paltocik, bo nie był przyzwyczajony do tego, aby mu posługiwano, potem zaczął oglądać wszystko dokoła, ściany pięknie malowane i zdobiące je rogi jelenie. Podobało mu się to niezmiernie, dotychczas tylko w miejscach publicznych widział takie wspaniałe salony.
— Kochańciu — rzekł wreszcie — to prześliczne mieszkanie, cieszę się bardzo, że będziesz miała taki piękny dom; taki piękny i duży!
Był to w rzeczy samej dom piękny i duży, zwłaszcza w porównaniu do skromnego mieszkania, w którem Cedryk przedtem przebywał. Katarzyna zaprowadziła ich do sypialnego pokoju. Wyglądał niemniej pysznie, ściany miał pokryte jasnym kretonem w kwiaty, na kominku płonął ogień wesoły, a przed kominkiem, na dywanie, spał śliczny kot angorski, zupełnie podobny do tego, którego Cedryk z żalem wielkim musiał zostawić w Nowym-Yorku.
— To gospodyni zamkowa, bardzo dobra pani, przygotowała tu wszystko na przyjęcie państwa — mówiła Katarzyna — i przyniosła tego kota, powiedziała, że to dla jego Dostojności; tak oni tu wszyscy nazywają naszego pana Cedryka. Ta gospodyni opowiadała mi różne rzeczy, ona tu jest od wielu lat na zamku, znała pana kapitana dzieckiem; był to, jak powiada, śliczny, miły chłopczyk, a później piękny młodzieniec, powszechnie kochany, bo dla każdego miał zawsze dobre słowo, nikim nie gardził. A ja jej na to odpowiedziałam, że kapitan zostawił chłopczyka, który jest także dobry, i miły, i śliczny, podobny do ojca, jak dwie krople wody.
Pani Errol przebrała się trochę i weszła z Cedrykiem do salonu, okazalszego jeszcze od innych pokojów, przybranego w sprzęty rzeźbione, aksamitem pokryte. Przed kominkiem leżała skóra tygrysia, kot, który chodził krok w krok za Cedrykiem, jakby w nim poznał odrazu przyjaciela, położył się wreszcie na niej; mały lord rozciągnął się obok niego, dla zabrania bliższej znajomości i wcale nie zważał na rozmowę matki z panem Hawisamem. Oni jednak mówili półgłosem, pani Errol była blada i wzruszona.
— Wszak to nie dziś jeszcze, nieprawdaż? — mówiła — wszak można odłożyć do jutra, ażeby tę noc ostatnią przespał przy mnie?
— Można, można — odrzekł równie cicho prawnik — ja sam po wieczerzy pójdę oznajmić hrabiemu o naszem przybyciu.
Pani Errol wlepiła oczy w synka. Leżał na skórze tygrysiej obok kota, płomień komina rzucał blaski jaskrawe na wdzięczną postać dziecka, na jasne kędziory włoków, twarzyczkę rumianą i oczy pełne wyrazu. Kot mruczał z cicha, ilekroć mała rączka pogłaskała go lekko. Matka uśmiechnęła się boleśnie:
— Hrabia nie wie, nie czuje, jaką krzywdę mi wyrządza — szepnęła znowu ze smutkiem, a potem dodała spokojnie po krótkiem wahaniu:
— Bądź pan łaskaw powiedzieć jego Dostojności, że ja pieniędzy żadnych nie przyjmę.
— Jakich pieniędzy? — odrzekł pan Hawisam zdziwiony — przecież pani nie masz na myśli rocznej pensyi, wyznaczonej na jej utrzymanie?
— I owszem, o tem właśnie mówię. Mieszkanie przyjąć muszę, ażeby być blisko dziecka, dziękuję za nie bardzo, lecz nie potrzebuję nic więcej. Mam własne dochody, te mi najzupełniej wystarczą na skromne życie, do jakiego przywykłam. Gdybym przyjęła pieniądze z jego ręki, zdawałoby mi się, że mu sprzedałam to dziecko. Tymczasem, jeżeli je oddaję, to jedynie dla jego własnego dobra, bo je kocham nad wszystko, i dlatego, że ojciec nieboszczyk pewnieby się tem był cieszył.
Pan Hawisam był zakłopotany i przez chwilę w milczeniu gładził brodę palcami.
— Obawiam się — rzekł wreszcie — ażeby go to nie obraziło.
— A ja sądzę, że i sam to zrozumie i wejdzie w moje położenie — rzekła młoda kobieta łagodnie — najpierw nie potrzebuję wcale tych pieniędzy, a potem, czyż mogę przyjąć cokolwiek od człowieka, który mię do tego stopnia nienawidzi, że mi wydziera jedyne moje dziecko, dziecko własnego syna!
Pan Hawisam zamyślił się na chwilę:
— Powtórzę słowa pani — rzekł wreszcie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.