Lublin w dni pogrzebu Klemensa Junoszy
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Lublin w dni pogrzebu Klemensa Junoszy |
Podtytuł | Wrażenia |
Pochodzenie | „Niwa“, 1898, nr 14 |
Redaktor | Józef Drzewiecki |
Wydawca | Józef Drzewiecki |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Rubieszewski i Wrotnowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Dobremu oraczowi rodzinny zagon hołd składa.
Otwarły się w trybunalskim grodzie serca i odrzwia, na ścieżaj! Wszystko, co czuje; co do wdzięczności zdolne; co w łzę szczerą nie ubogie — wyległo.
Wieczór. O szary strop niebios uderza pobłysk pochodni. Płoną żałobne kagańce, płynie struga światła po tłumie zwartym, niby bujnym kłosem porosła niwa.
Z obnażoną głową toczy się fala ludzka zwolna, cicho, w łożysko wielkiego żalu ujęta, z korabiem smutku, w pośrodku — trumną.
Ciszy tej hetmanią modły kapłanów, pieśń modlitewna chórałowi tłumionych westchnień przewodzi...
Miasto czuwa. Jeden sen wieczysty z tylu powiek spędził sny powszednie! Miasto czuwa... Na balkonach, w oknach świecą smutną twarzą, nie mogący się pomieścić w orszaku żałobnicy.
Korab płynie do portu, co tylko wielkim statkom ducha stoi otworem — do katedry. Dojrzano go zdaleka, dojrzano czarną flagę — trumienne wieko! Jękły dzwony, hasłem czuwającej nad trynitarskim gmachem straży. O odzew trumny pytają...
— Zasługa! — niesie im w odpowiedzi żałosne echo. Warkły wrzeciądze katedralnej bramy, otwarło się łono świątyni Pańskiej i Kościół — Matka przygarnął dobrego syna swego. Dał dziecięciu gościnę w starych murach, przesiąkłych modlitwą tylu pokoleń, ułożył je pod sklepieniem wiekowych wspomnień, kirem gotyckie okna osłonił, aby mu pierwsza noc u macierzy w spokoju błogim przeszła, by nocka cichą i bez troski była.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ranek. Miasto żyje imieniem tego, co tu światło dzienne ujrzawszy, w rodzinne strony przyciągnął, pielgrzymstwa swego dni skończywszy.
Snują się żywi po ulicach, a wszyscy w jedną dążą stronę — do katedry.
Hej! różnolity-ż wieniec u tej trumny!
Starce z bruzdami dni przeżytych na czole; młódź, co z zapasu łez na życie niewiele jeszcze uronić zdołała; ojce i syny, matki i córy! Spracowana dłoń strojnych szat w tłoku dotyka, z katafalku pada jarnie światło na chłopską czuprynę płową, na warkocz kobiecy, w łzach tysięcy oczu się przegląda.
I znowu hetmanią modły kapłańskie, i znów dzwony jęczą i organ nuci i pieśń żałobna w akordzie westchnień rozbrzmiewa. I znowu czarna trumna na ramionach żywych płynie...
Pogrzeb... ostatnia droga... ostatnia do ziemi, karmicielki, ścieżka...
Dzień z ludźmi społem płacze. Chmury niby kiry pod słońcem. Chorągwie rozwiane... świateł grzejących tysiące... Kwiaty, wieńce i olbrzymi różaniec ludzkiego półgłowia, wielki całun serc stroskanych...
Cmentarz... Nieziemskie to już dobra, a tyle żywych w odwiedziny przyszło!
Zda się, że to mogiły zmartwychpowstały na powitanie nowego poczetnego towarzysza. Ale jedna tylko otwarta! jedna! Świeża, ochędożna, niezamieszkała...
Świeci żółtym piaskiem, na którym niema jeszcze trumiennych śladów; oto płyta kamienna na napis czekająca, niby orny zagon na siewne ziarno czeka... I oto pada ziarno, snop cały plenny, trumna, prawe kryjąca szczątki... Idzie w głąb to ziarno pod wieczystą skibę, aby pomnikowym kłosem wystrzelić, dobrą pamięcią się rozrodzić, przykładem rzetelnej zasługi spichrze wspomnień wypełnić.
Idzie nie na zanik, nie na próchno, nie na nicość! ale przy świetle wiekuistem zdać rachunek z dużego skarbca, uzbieranego życiem, skarbca, podarowanego hojną ręką rodakom.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zaszumiały cmentarne drzewa, załkali żałobnicy, podniosły się ręce z grudkami świętej ziemi i macierz zabrała w swoje łono proch drogi; zamknęła darniowe usta nad sercem, co w miłości i pogodzie biło; nad oraczem, co w pług swej pracy kochanie swego nieba wprzęgał.
Wieczorem cały Lublin wspominał rzewnie o zgonie Junoszy i liczył zostawione przezeń skarby.
Nocą, nad trybunalskim grodem świeciły gwiazdy jaśniej. Były to blaski z mogiły...