Listy O. Jana Beyzyma T. J./Przedmowa Wydawcy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Jezuitów |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Przeglądu Powszechnego” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeżeli po raz piąty podajemy do druku listy O. Jana Beyzyma T. J. i to w wydaniu pełniejszem, niż wszystkie poprzednie,[1] czynimy to w przekonaniu, że nie wolno nam pozwolić, aby prześliczna ta postać miała zamglić się w pamięci nowych pokoleń naszego polskiego społeczeństwa. Bo świątobliwy ten misjonarz, opiekun i posługacz trędowatych jest duchem tak wielkim, tak przedziwnie pięknym i bohaterskim, a zarazem tak na wskroś swojskim i naszym że wśród wybitnych synów narodu zasłużył sobie na miejsce bardzo wysokie i na wieczną a chlubną pamiątkę.
O. Jan Beyzym, urodzony 15 maja 1850 roku na Wołyniu, jako syn Jana i Olgi z hr. Stadnickich, od najpierwszej młodości objawiał charakter czysty i prawy, ale zarazem i nieugięty jak kryształ. Gdy rodzina jego po powstaniu r. 1863 z zamożności, popadła nagle nieomal w niedostatek, umiał znosić dotkliwy brak nietylko z poddaniem, ale z rodzajem świętej dumy i radości, obok tego jednak chwytał się chętnie najtwardszej pracy, by swym najbliższym choć trochę osłodzić gorzką próbę niezawinionego ubóstwa.
Skończywszy szkoły średnie w Kijowie, po krótkiej próbie pomocniczego zajęcia na roli, z końcem roku 1872 postanowił wstąpić do zakonu Towarzystwa Jezusowego i w grudniu tegoż roku rozpoczął nowicjat w Starejwsi. Jego ojciec duchowny, Rektor i Magister, O. Henryk Jackowski, zachował już o młodym zakonniku wspomnienie twardej, gruntownej, na wielkiem zaparciu siebie opartej cnoty.
Już w ciągu studjów przez lat kilka, a po wyświęceniu na kapłana w r. 1881, przez lat kilkanaście, poświęcił Ojciec Beyzym całe swoje serce pracy wychowawczej, zrazu w tarnopolskim, od r. 1887 w chyrowskim konwikcie. Jakkolwiek jednak wkładał w tę pracę ogromną sumę miłości i poświęcenia, zdobywając sobie przez to cześć i przywiązanie całych pokoleń wychowanków obu zakładów, Bóg pociągał go wewnętrznie do jeszcze zupełniejszej ofiary. Zetknąwszy się z książeczką O. Jana Wehlingera »Trzy lata między trędowatymi«, postanowił prosić przełożonych o tę misję, równającą się powolnemu męczeństwu. Uzyskawszy to pozwolenie, 17 października 1898 roku porzucił na zawsze gorąco umiłowaną ojczyznę, rodzinę i najserdeczniej kochaną chyrowską młodzież, a 30-go grudnia tegoż roku stanął już w Tananariwie na dalekim Madagaskarze, u wrót żywego grobu, w którym miał się zamknąć z miłości.
Dopóki nie nauczył się początków malgaskiego języka, przez półtora miesiąca mieszkał O. Beyzym w Tananariwie, dochodząc tylko z nabożeństwem do schroniska trędowatych w Ambahiwuraku, ale od połowy lutego 1899 r. przeniósł się tam zupełnie. Z tą chwilą zaczęły się lata takiej pracy, poświęcenia, zaparcia, jakie spotyka się tylko w żywotach wielkich sług Bożych. Żeby móc stać się »wszystkiem dla wszystkich«, a niczem dla siebie, uczył się O. Beyzym w najmniejszych, cierpiących swych braciach upatrywać i kochać swego Pana i Zbawiciela.
Pomagał, służył, leczył, pielęgnował dusze i ciała, ale mało mu było na tem, że może osłodzić nieco los trędowatych w źle urządzonem, rządowem schronisku. On marzył o obszernym, wygodnym szpitalu, w którym naprawdę byłoby dobrze jego biednym »czarnym pisklętom«.
Rzecz wydawała się prawie do niemożliwości trudna i rzeczywiście natrafiała ciągle na niezwalczone prawie przeszkody, ale niedarmo powiedziano, że »miłość wszystko wytrwa«. O. Beyzym zaczął póty prosić i błagać, a przedewszystkiem modlić się do swej najsłodszej Matki niebieskiej, że po niewypowiedzianych trudach i ofiarach, stanęło wreszcie, głównie za polskie ofiary, porządne schronisko w Ambahuwari koło Fianaranlsoa, o 400 prawie kilometrów od Tananariwy. Bez przesady rzec można, że w każdy kamień tego domu, w każdą roślinę zdobiącą jego ogród włożył O. Beyzym ogromną sumę znojów i cierpień i zawodów i modlitw, a przedewszystkiem gorącego ukochania.
Niedługo jednak dane mu było cieszyć się dokonanem dziełem. Pomimo wielkiej ostrożności, skończyło się na tem, na co bohaterski misjonarz ofiarował się zgóry: O. Beyzym dostał trądu. Silny jego organizm przez rok przeszło zmagał się z chorobą, ale wreszcie postępująca niemoc zwaliła go na śmiertelne łoże. Po przykładach najwyższej, heroicznej cnoty, wśród ciągłej nieomal modlitwy, pogodnie i ufnie oddał Bogu ducha 2 października po godz. 6 rano w r. 1912.
Śmiertelne jego zwłoki leżą tam, gdzie pracował i padł na posterunku, jako dobry żołnierz Chrystusowy, ale żywa pamięć jego powinna zostać w tym kraju, który go wydał i wychował, a który on nawzajem najczulszą miłością ogarniał. Jeżeli bowiem we Francji, w Anglji, w Niemczech życie i zgon głośnego misjonarza wywołały uczucia najwyższego podziwu, to u nas powinno każde polskie dziecko wiedzieć o tym bohaterze, który mógłby chyba bez trudności stanąć kiedyś na naszych ołtarzach.
Otóż do tego mają służyć niniejsze listy, żeby wielki, podziwu godny O. Beyzym, był u nas tak znany i kochany, jak na to zasługuje. Malują go one takim, jakim był: napozór szorstkim, w rzeczywistości zdolnym do najczulszej miłości, prostym i prawym, jak dziecko, do głębi duszy pokornym, twardym dla siebie i dzielnym, jak rycerz średniowieczny, oddanym Bogu, a zwłaszcza zakochanym w Matce Najświętszej, jak najwięksi i najwyżsi z pośród sług Bożych.
Sam styl zresztą i psychologja tych listów są tak ciekawe, że biorąc nawet rzecz z czysto przyrodzonego punktu widzenia, nie można pozwolić, by tego rodzaju zabytek miał zginąć.
Niechże więc idzie ta książka do ręki wszystkich, a zwłaszcza tej młodzieży polskiej, która tego roku urządza akademicki kongres misyjny w Poznaniu. Niech uczy podziwu dla wielkiego Bożego Męża i niech rozpala w sercach podobne uczucia i zamysły. Bo jeśli Ks. Beyzym poświęcił swe życie budowie domu dla biednych, chorych Malgaszów, niemniej gorąco z pewnością pragnie, by w sercach polskich dźwigał się duchowy przybytek wiary i miłości, tężyzny i poświęcenia.
Kraków, w czerwcu 1927.
- ↑ Poprzednie wydanie listów O. Beyzyma — ostatnie ukazało się w r.1901 — dokonane były przez ich adresata, byłego redaktora »Misyj katolickich«, O. Marcina Czermińskiego T. J., który też wydał osobno (drugie wyd. w r. 1922) żywot wielkiego misjonarza. Prócz listów jednak przez O. Czermińskiego wydanych, pozostał cały ich szereg w rękopisie przechowywanym w archiwum prowincji polskiej Tow. Jezusowego. Z owego cennego rękopisu wyjmujemy i włączamy w niniejsze wydanie szereg ustępów, przedstawiających żywszy interes dla szerszych kół czytelników. Listy od I do XLIX były już dawniej publikowane; wszystkie następne o ile nie były ogłaszane w »Misjach Katolickich« lub we wspomnianym życiorysie, oglądają dziś po raz pierwszy światło dzienne.