Przejdź do zawartości

Listy (Kraszewski, Świt)/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy
Pochodzenie Świt. Pismo tygodniowe illustrowane dla kobiet wraz z dodatkiem wzorów robót i ubrań kobiecych
rok 1, t. 1, nr 38, str. 613-614
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 16 grudnia 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.
Magdeburg — Listopad.

„Umarli prędko jadą”, mówi słynna niemiecka ballada, którą oddawna powtarzano. Ale dziś i żywi także pędzą na wyścigi i... wypadki zaledwie minione pogrążają się w przedwczesném zapomnieniu. Chciałem powiedziéć słów parę o G. Sand, o jéj posągu i imieniu, o jéj sławie pisarskiéj i schyłku życiu, aż spostrzegam, że są to już wszystko rzeczy bardzo stare...
Prawda, że stare. Ale są rzeczy stare, które pomimo to nie tracą wartości. We mnie, który byłem blizkim świadkiem całego dramatu życia kobiety, tak sławnéj, pomimo że tak spotwarzanéj, we mnie osobiście biografia jéj, okoliczności jéj życia, budzą wyjątkowe zajęcie. Ostatni tom jéj korespondencyi i ostatnie lata życia rehabitowały ją; jéj spuścizna literacka, o którą się zresztą mało troszczyła, jest dziś oceniona lepiéj niż kiedykolwiek. Godzina sprawiedliwości wybiła — nareszcie...
Co ztąd za wniosek wyciągnąć należy? Tę chyba oto niewątpliwą prawdę, że jeśli pisarz ma serce i temperament, jeśli pisząc, powoduje się nie rzemieślniczą rachubą, lecz przekonaniami swemi i natchnieniem chwili, jeśli natura zlała nań dar pięknego języka — będzie trwał, będzie żył.
Po błędach lat młodzieńczych, ile ta biedna, pracowita mrówka wycierpiała w karyerze swéj literackiéj!
Kilkakrotnie osądzono, że talent jéj wyczerpał się i gaśnie, a o książkach jéj mówić przestawano. Tymczasem, dawni jéj przyjaciele widzieli, że nie straciła ona nic ze swych zalet, i że jest tylko dojrzałą i pewną siebie.
Spłaciwszy należną dań ideałowi społecznemu, o którym marzyła, od roku 1848 zaczęła się powoli godzić z rzeczywistością i z warunkami życia; zaczęła kochać swe wnuki, otoczyła się rodziną i umarła jako... ukochana babcia.
Po zgonie jéj — nawet obojętni uczuli, że to gwiazda prawdziwa zgasła, i że Francya straciła jedną ze swych znakomitości. 10-go Czerwca 1876 roku, p. Ernest Dréolle zaproponował Izbie uchwalenie kredytu nadzwyczajnego w ilości 25,000 franków, celem ogłoszenia konkursu na posąg dla G. Sand, któryby stanął przed pałacem Wersalskim. Czy było to za wcześnie, czy za późno? — dość że Izba słuchać o tém nie chciała.
Nieco późniéj p. Henryk Lacratelle próbował wyjednać dla niéj pomnik kosztem rządu — w ogrodzie Luksemburskim. Chciał od siebie dołożyć 50,000 franków. Projekt usunięto, i znowu zapanowało milczenie.
Jednakże inicyatywa prywatna nie cofnęła się, i pomnik został wzniesiony w małém prowincyonalném mieście. Ale pewny jestem, że po Dumasie i innych, zaszczyconych posągami w Paryżu, G. Sand także do Paryża zajdzie.
Odczytałem właśnie powtórnie jéj korespondencyę; ten koniec, taki pogodny, zupełne zaufanie w Bogu, spokój w duszy, który jéj aż do progu mogiły towarzyszy, wszystko to znowu mnie wzruszyło i natchnęło poszanowaniem dla kobiety, która wraz z wiekiem swoim żyła, która odczuwała wszystko co go poruszało, i która umarła, lecz się nie zestarzała.
Zaczęła od tego, że chciała świat do góry nogami przewrócić; skończyła na tém, że się zrezygnowała brać go takim, jakim jest. Jest to także pouczające. Trzeba marzyć o ideale i nie zrzekać się myśli urzeczywistnienia go kiedyś; lecz tylko niedoświadczona młodość chce burzyć wszystko dla ulepszeń radykalnych, a niepewnych. Teorye w ogóle wyrządziły wiele zła ludzkości. Postęp jest w istocie dziełem czasu i zdobywa się stopniowo.
A więc i w tém także, co dotycze reformy świata żeńskiego, potrzeba cierpliwości. Zdobądźcie się na nią, moje panie, i... czytajcie korespondencye G. Sand’a.
Ona także miała zachcenia zmian radykalnych, ubierała się po męzku, paliła cygara i wykreślała z życia „ewig weibliches”. A jednak, kiedy gwiazda jéj zaczęła świtać i rosnąć, daleką była od odzierania jéj z tego wdzięku, jaki kobieta ze sobą na świat przynosi, niby promień słoneczny.
Wiek nasz nie przejdzie bez wpływu na losy kobiet; zostawi on im pouczające przykłady błędów i zarazem owoce pracy około polepszenia bytu.
Piérwszy krok będzie zrobiony, a wydaje on się nam płodnym w następstwa. Zdolności, talenta, powołania, pójdą po drogach, które już będą otwarte; a tłum śmiertelniczek pozostanie wiernym swemu stanowisku, nie żądając ani nic więcéj, ani nic innego. Kobiety zyskają niewątpliwie, a i my także, kiedy nareszcie zawalone teoryami ścieżki zostaną oczyszczone. Doświadczenie, wielki mistrz życia, zabezpieczy od przesady i wskaże właściwy kierunek.
Ukazała się na widowni nowa książka, która obiecuje wiele i która zainteresować powinna przede wszystkiém świat niewieści. Autor tych wybornych szkiców o wyspie John Bulla i życiu angielskiém, które miały w bardzo krótkim czasie sto sześćdziesiąt wydań, niewiadomy, nazywający się O’Rell, ogłosił dziełko p. t. „Les filles de John Bull”[1]. Niedługo będzie ona w rękach wszystkich, gdyż autor ma liczną klientelę czytelników. Poruszał on już ten przedmiot w poprzedniém dziele, ale w „Les filles de John Bull” będzie mógł traktować go obszerniéj, choć da nam obrazy tak prawdziwe i świeże, jak poprzednie, na których światła i cienie są ustosunkowane z tą miłością prawdy, która go cechuje.








  1. Polecaliśmy tłómaczom wyborną książkę O’Rell’a. Przekładają Xavier de Montepin’a, Malot’a — ale O’Rell!!
    (Przypisek autora)
    .





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.