Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom II/LIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LIX.

Fabrycjusz Leclére, jak sobie zapewne przypominają nasi czytelnicy, miał pojechać po pannę Baltus do Auteuil i odwieźć ją do Melun.
Paula wstała i ubrała się bardzo wcześnie. Oczekując chwili odjazdu, przechadzała się po parku z Grzegorzem Vernier. Młody doktor zdawał się zamyślonym i zakłopotanym jakoś.
— O czem pan tak myśli? — zapytała Paula.
— Myślę — odpowiedział — o smutnych nowinach, jakie przywiózł pan Leclćre. Są w tych wiadomościach rzeczy, które mnie mocno dziwią...
Paula odrzekła:
— Wydaje ci się trudnem do uwierzenia, nieprawdaż, ażeby pan Delariviére nie zrobił testamentu na rzecz Joanny i Edmy? Ja także tego nie pojmuję. Taki uczciwy człowiek, taki człowiek, w którym uczucia rodzinne tak głęboko były rozwinięte, człowiek, który zapewne kochał z całej duszy Joannę i Edmę, nie przedsięwziąłby żadnych środków dla zapewnienia przyszłości dwom biednym istotom, nie bałby się, aby niespodziana jego śmierć nie pogrążyła ich w położeniu opłakanem, zagadkowem?...
— Tem więcej, że kiedy leczyłem panią Joannę w Melun, w wigilję tego fatalnego dnia, w którym miała utracić rozum, usiadłem przy stoliku dla napisania recepty i właśnie na tym stole leżały listy, przygotowane przez pana Delariviére, a na jednym z tych listów położony był adres do notarjusza w Paryżu.
— Można pisać do swego notarjusza w przeróżnych interesach.
— Zapewne! pomimo woli jednakże, wyobrażam sobie, że pan Delariviére sformułował ostatnią swą wolę.
— Dla czego nie wspomniałeś pan wczoraj nic o tem Fabrycjuszowi?
— Co też pani mówi! — wykrzyknął Grzegorz — wyznałem, że kocham pannę Delariviére i prosiłem o jej rękę. Dowodzić później, bez żadnej pewności, że musiał istnieć testament, byłoby to przedstawić się za polującego na otrzymanie posagu, a Bóg mi świadkiem, że jedynem mojem marzeniem jest posiadanie panny Edmy, że mi o majątek nie idzie wcale. Sam pragnę ją uczynić szczęśliwą i bogatą. Sam moją pracą jedynie.
— Nikt o tem nie wątpi, kochany doktorze i nikt nie ma prawa cię o to posądzać, zachęcam cię też do powtórzenia dzisiaj zaraz Fabrycjuszowi tego, co mi powiedziałeś przed chwilą.
— Nie... proszę panią... poczekam aż do dnia kiedy zostanę mężem panny Edmy...
— Zrób, jak uważasz, kochany panie Grzegorzu! Może masz i rację, zwłaszcza, że nie ma nic pilnego. Majątek pana Delariviére w każdym razie znajduje się w pewnych rękach, skoro jest w depozycie Fabrycjusza.
— Bez wątpienia, proszę pani, że nie podobna lepiej go było ulokować. Pan Leclére zasługuje na najzupełniejsze zaufanie.
Vernier w myśli nie zupełnie zgadzał się z tem, co mówił. Instynktownie miał jakieś niedobre podejrzenie w tym razie. Ale nie śmiał utrzymywać, że Fabrycjusz wiedział o testamencie, milczał więc dla własnego interesu, tem bardziej, że lubo wiedział, iż Leclére kochanym jest przez Paulę, czuł jakąś niepokonaną niechęć do niego. Po chwili milczenia, rzekł:
— Zdaje mi się, że pan Leclére mówił pani, iż jest w Paryżu od onegdaj wieczór?
— Tak — odrzekła Paula — dla czego mnie pan o to pyta?
— Dla tego, że widziałem go wcześniej od pani, wieczorem w dniu, kiedy przyjechał i zapomniałem powiedzieć pani o tem.
Panna Baltus spojrzała zdziwiona.
Widziałeś pan wcześniej odemnie Fabrycjusza? — wykrzyknęła.
— Tak jest, proszę pani.
— Gdzie? Na ulicy Tailbout nr 9.
— Cóż on tam robił?
— Wypytywał stróża o pana Renego Jancelyn.
— O kuzyna tej biednej warjatki, która się tu znajduje?
— O jej brata. Ach! jakto dziwnie się czasami składa na świecie!
Grzegorz opowiedział w krótkości to, co zaszło przy ulicy Tailbout, opowiedział wielkie swoje zdziwienie, gdy nazajutrz zobaczył u siebie pana Fabrycjusza, którego dotąd nie znał wcale.
— Rzeczywiście — odrzekła panna Baltus — to spotkanie bardzo jest jakieś szczególne. Czy Fabrycjusz zna Jancelyna?
— Mówił że nie, a ja nie mam żadnego powodu nie wierzyć jego słowom.
— Mówiłeś mu pan o Matyldzie?
— Ani słowa.
— Dla czego?
— Nic mnie nie upoważniało do tego. Zresztą nie znając zupełnie brata, nie musi znać i siostry.
— Być może, ale możemy się dla pewności przekonać, czy zna pannę Jancelyn.
— W jaki sposób?
— Stawiając niespodziewanie pana Leclére wobec tej kobiety. Jeżeli ją znał, to trudno mu będzie w pierwszej chwili ukryć swoje zdziwienie.
— Pański projekt uznaję za wyborny. Postawimy niespodziewanie Fabrycjusza wobec panny Jancelyn — zobaczymy czy ją zna, a jeżeli tak, to powie nam może, jakie istniały stosunki pomiędzy tą kobietą, a biednym moim bratem...
— Jestem na rozkazy pani, próbę zrobimy, kiedy się pani podoba...
— Dzisiaj zaraz, przed moim wyjazdem do Melun.
— Dobrze, proszę pani...
I kiedy rozmawiając ciągle, zbliżali się oboje do pawilonu. Grzegorz spostrzegł Fabrycjusza, wysiadającego z powozu, przed sztachetami ogrodu, od strony ulicy Raffet.
— Otóż i pan Leclére — powiedział do Pauli.
— Pozwól mi działać, doktorze — odezwała się młoda dziewczyna. — Za chwilę będziemy wiedzieli czego się trzymać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.