Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXVIII.

Widząc, że pensjonarki rozbiegają się po trawnikach, Grzegorz ukrył się w gęstwinie, i dlatego to młodziutkie dwie przyjaciółki szukały go napróżno.
— Czyż on nie pokaże się wcale?.. — szepnęła ze smutkiem Edma.
— Cierpliwości! — odrzekła Marta.
— Zapewne przybyłyśmy pierwsze...
— Kto wie, może on nas obserwuje już gdzie z głębi lasku.
— Rozglądałam się wszędzie.
— I ja także — potaknęła Marta z westchnieniem.
Dziwna rzecz. Niepokój Marty był również widocznym, a może widoczniejszym nawet, niż niepokój Edmy, chociaż zajmowała się ona Grzegorzem tylko dla swojej przyjaciółki.
Obie panienki przechadzały się tam i spowrotem po murawie, widocznie zaniepokojone, wreszcie weszły w aleję.
Młody człowiek widząc to, opuścił swoją kryjówkę i podszedł do dwóch przyjaciółek.
Edma, lubo przygotowana na to spotkanie, nie mogła powstrzymać lekkiego okrzyku i silnie ujęła rękę towarzyszki.
Grzegorz skłonił się z uszanowaniem.
— Pan tutaj? — powiedziała Marta z wyrazem zdziwienia. — Wcale się nie spodziewałyśmy takiego nadzwyczajnego przypadku!...
— Rzeczywiście, że to przypadek, proszę pani — odpowiedział młody człowiek. — Ale go błogosławię!... przechadzałem się...
— A, pan przechadzał się — powtórzyła z szyderczym uśmiechem Marta. — Nie darmo widocznie powiadają, że góra z górą się nie zejdzie!...
Słysząc po raz pierwszy głos Grzegorza, głos tak przyjemny i tak poważny, Edma zmieszała się ogromnie.
Zdawało się jej, że jakaś próżnia w około niej powstała, że brakuje jej ziemi pod nogami, i wyciągała ręce przed siebie, jakby oparcia jakiegoś szukała.
Jedna z tych rąk napotkała rękę Grzegorza.
Edma zachwiała się. Marta musiała ją podtrzymać. Grzegorz nie mógł zrozumieć tego, co się działo w duszy jego ukochanej. Opanował go rodzaj magnetycznego osłupienia, to też zwracając się do pensjonarki, rzekł pomieszany i głęboko wzruszony:
— Nie... proszę pani... ja nie przypadkiem tutaj się znalazłem... Przybyłem tu dlatego, że pani tu być miała. Krótka będzie chwila naszego widzenia, ale stanowić będzie o naszej przyszłości...
Edma podniosła duże swe jasne oczy na Grzegorza, a on mówił dalej:
— Oczekiwałem niecierpliwie tej chwili... pragnąłem jej z całej duszy... ale zarazem obawiałem się jej śmiertelnie... Rzecz to naturalna zupełnie... chodzi o rzecz bardzo ważną... o wyrok... który może mnie zrobić najszczęśliwszym... albo
najnieszczęśliwszym z ludzi... Nazywam się Grzegorz Vernier... Mam rodziców, cieszących się ogólnym szacunkiem... Mam zawód przyzwoity... jestem doktorem; obecnie moje środki materjalne są już takie, że nie zabrakłoby na niczem tej, któraby zgodziła się być towarzyszką moją... Kocham panią... miłością szczerą.. Mojem najgorętszem życzeniem jest nazwać panią żoną moją... Niechaj pani raczy mi odpowiedzieć otwarcie... czy mogę mieć jakąkolwiek nadzieję!
— Brawo! — pomyślała Marta zachwycona. — Oto oświadczyny w całem co się nazywa znaczeniu, prośba o rękę przedstawiona z całą formalnością...
Grzegorz czekał na odpowiedź.
Biedna Edma nie była zdolna głosu z siebie wydobyć... Za całą odpowiedź uścisnęła rękę młodzieńca, a możemy zapewnić, że żaden frazes nie zastąpiłby tej milczącej rozmowy, tego niewinnego uścisku.
Najzupełniejsza harmonja panowała na pewno pomiędzy temi dwoma istotami...
Czas upływał. Lada chwila dama klasowa mogła przerwać to sam na sam w obecności trzeciej osoby.
Grzegorz postanowił skorzystać ze sposobności.
— Kochana, najdroższa Edmo — rzekł — jedno jeszcze słówko. Jakie jest nazwisko twoje?
— Delariviére... — odrzekła młoda dziewczyna głosem jak szept cichym.
— Czy ojciec pani nie jest bankierem?
— Tak właśnie.
— I mieszka w Ameryce?
— W Nowym Jorku.
— Jakie imię nosi mama pani?
— Joanna.
— Jest tak jak pani blondynką, bardzo do pani podobną?
— Tak powiadają, a chciałabym bardzo w to uwierzyć, bo mama jest najpiękniejszą istotą na świecie.
— Czy nie spodziewasz się pani swoich rodziców?
— Owszem. Otrzymałam dziś rano list od nich, list datowany z Marsylji, zawiadamiający o przyjeździe.
— O! — wykrzyknął Grzegorz — niema zatem wątpliwości! Z tego nadzwyczajnego podobieństwa przeczułem zaraz całą prawdę. Jakaż to boleść po radości!
— Boleść! — powtórzyła młoda dziewczyna przerażona — dlaczego boleść?
— Niestety, ojciec pani to człowiek bardzo bogaty. A więc jego olbrzymi majątek stanowić będzie przepaść pomiędzy nami...
— Dlaczego?
— Czyż pani tego nie rozumiesz?
— Nie, panie Grzegorzu.
Teraz Martą się wtrąciła.
— Wiem, że pan Delariviére ubóstwia swoją córkę i zrobi wszystko dla jej szczęścia. Zresztą, w czasach, w których żyjemy, bardzo jest dobrze, że nauka może się połączyć z majątkiem. Praca niweczy różnice i utrzymuje równowagę pomiędzy miljonem a sławą. A jestem przekonaną, że pan będziesz bardzo sławnym!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.