Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.

— Chodź — odezwał się bankier i poprowadził Fabrycjusza do swojego pokoju i zamknął drzwi za sobą. Po chwilowem milczeniu zapytał:
— Joanna zmieniła się bardzo od dwóch lat, nieprawda?
— Zmieniła?.. — powtórzył młody człowiek. — Nie, choroba wuju.. Fatyga tak długiej podróży, jakiej uległa chwilowo zmieniła jej rysy ale jest jak zawsze piękną!... Zachowała i swoje łagodne spojrzenia i swoją sympatyczną twarzyczkę i swój uprzejmy uśmiech...
— Biedna kobieta, co ona wycierpiała...
— Ślady tego cierpienia znikną bardzo prędko.
— Niebezpieczeństwo, dzięki Bogu minęło. No siadajże...
Fabrycjusz wziął krzesło.
— Chcę, abyśmy porozmawiali — rzekł pan Delariviére — pomówmy o tobie.
— Śledztwo, badanie z czynów i słów!... — pomyślał sobie młody człowiek — spodziewałem się tego.
— Jest temu dwa lata — zaczął bankier — jak straciłeś siedem ósmych ze swojego majątku. Przekonany zatem jestem, że dziś nic ci już nie pozostało. Czy mówię prawdę?
— Na nieszczęście tak jest, mój wuju.
— Z czego żyjesz?
Pytanie było krótkie, ale wyraźne.
Trzeba było albo odpowiedzieć szczerą prawdę, co było niepodobieństwem, albo wykręcić się w sposób prawdopodobny, nie obudzający podejrzeń w umyśle bankiera.
— Moje zajęcie teraźniejsze — odrzekł Fabrycjusz — nie daje mi zbyt świetnej pozycji socjalnej, ale odciąga mnie od tej egzystencji próżniaczej, jaką prowadziłem i tak zanadto długo. Zajmuję się interesami jednego z agentów, giełdowych, przyjaciela mojego.
— I to ci przynosi!...
— Bardzo mało... zaledwie tyle, ile potrzeba na życie...
— I utrzymujesz się z tego skromnego dochodu?
— Muszę... Postanowiłem sobie nie wydać ani jednego sous ponad to, co zarabiam. Nic nie pożyczam od nikogo... Jestem ubogi, ale niezależny.
— Czyż to ja ciebie słyszę? — zawołał pan Delariviére, zdumiony spokojem i przekonaniem, z jakiem siostrzeniec opowiadał mu te zdumiewające rzeczy.
— Tak, mój wuju, mnie słyszysz — odrzekł z uśmiechem Fabrycjusz, moja metamorfoza cię zadziwia, pojmuję to dobrze, ale po namyśle uznasz ją za logiczną. Uległem porywom młodości i wolności i zrobiłem bardzo źle, majątek mojej matki pochłonęło życie próżniacze. Dziś mam lat dwadzieścia siedm i czas się było ustatkować, czas było dolać wody do mego wina.
— Pijasz jednakże jeszcze czasami, skoro jesteś tu w towarzystwie dwóch dam, bardzo ładnych, jak mi mówiono...
— To przypadkiem jedynie...
— Masz już dosyć tego życia, w którem marnuje się tylko majątek i zdrowie.
— Oj! z pewnością, że mam go dosyć: — odrzekł z westchnieniem młody człowiek. — Żałuję bardzo, że nie miałem tyle rozumu i siły nad sobą, żeby się go wyrzec wcześniej.
— Szczęśliwy jestem, że tego żałujesz... Bo chociaż nie okupisz przeszłości, to przynajmniej możesz zdobyć przyszłość szczęśliwą. Pragnę szczerze uwierzyć w twoje nawrócenie.
— Niechaj wuj nie wątpi o niem...
— Ale — dodał pan Delariviére, uśmiechając się przyjaźnie — nie spełniłbym swojego wujowskiego obowiązku, gdybym ci nie wypowiedział krótkiej od serca nauki. Potrzeba szanować tradycje! Błędy twojej młodości tłómaczyć można tą samą młodością... Popuszczono ci cugli za wiele. Uległeś ponętom życia, a niejeden na twojem miejscu zrobiłby tak samo... Moja kochana Joanna, która dziś rano broniła zapalczywie twojej sprawy, zwracała mi uwagę na to wszystko... Na nieszczęście twoje dobre postanowienia przyszły za późno trochę. Chciałbym cię był widzieć takim przed ośmioma laty... Byłbym cię zabrał ze sobą do Nowego Jorku. Byłbyś został moim wspólnikiem, byłbyś nie potrzebował teraz pracować, byłbyś szczęśliwy i bogaty.
— Czy wuj myśli porzucić interes? — zawołał Fabrycjusz.
— Już to postanowiłem...
— Zlikwidujesz dom bankierski?
— Zacząłem go już likwidować...
— W twoim wieku?
— Mam lat sześćdziesiąt, mój drogi...
— To jeszcze nie starość przecie!... Z twojem doświadczeniem, z twoją zręcznością łatwo by ci przyszło podwoić twój majątek.
— Jestem o tem przekonany, ale po co mi to? Zresztą mylisz się, Fabrycjuszu... ja jestem już stary... Przyjrzyjno mi się tylko... włosy mam zupełnie białe, czoło pomarszczone. Kłopoty i praca pochyliły mi ramiona, zmordowałem się, mój chłopcze, potrzebuję wypoczynku po długiej i ciężkiej pracy...
— A czy nie mógłby wuj oddać interesu w ręce jakiego uczciwego człowieka, a sam tylko doglądać i radzić?
— Dotąd brakowało mi takiego człowieka. Potrzeba zręcznego bardzo marynarza do kierowania tak wielkim okrętem.
— To prawda...
— Zresztą powtarzam, że pragnę zupełnego spoczynku, bo już na niego zasłużyłem... Gdyby Joanna nie była cierpiącą, przyszłość moja byłaby bez chmurki. Z kilku słów, jakie ci przed chwilą powiedziałem, wiesz, że moje położenie się zmieni... Niegodna istota, co nosiła moje nazwisko, umarła już przed ośmnastu laty. Za dwa lub trzy miesiące związek mój z Joanną, według ustaw francuskich, będzie zatwierdzony i Edma uznana za mą prawą córkę.
Że postanowienie pana Delariviére było niezłomne, było to aż nadto widocznem. Radził się swego siostrzeńca dla formy tylko.
Fabrycjusz nie łudził się w tym względzie i pomimo zimnego potu, co mu występował na skronie, wykrzyknął z wyrazem prawie uwielbienia, ściskając ręce wujaszkowi:
— Czy ja ci to pochwalam, mój wuju? Spodziewam się, że mi uczynisz ten zaszczyt i nie zechcesz wątpić o tem... Któżby ci tego nie pochwalił, mój wuju — mówił dalej Fabrycjusz. — Postępujesz jak człowiek prawy, to też z całego serca szanuję tak szlachetny postępek z twojej strony.
Pan Delariviére nie ukrywał żywego wzruszenia, jakie mu słowa te sprawiły.
— Czynisz mnie bardzo szczęśliwym — rzekł, ściskając z kolei ręce swojego siostrzeńca. — Widzę, że jesteś dzielnym chłopakiem, skoro nie pomyślałeś ani na chwilę o tem, że zatwierdzenie mojego małżeństwa i uprawnienie mej córki, mogą ci w przyszłości wyrządzić ogromną krzywdę, unieważniając prawa twoje do sukcesji po mnie.
— Dobrze mnie sądzisz, wuju — odrzekł młody człowiek — przysięgam ci, że taka ohydna myśl ani mi nawet nie przeszła przez głowę... Żyjcie jak najdłużej i niech wasze szczęście będzie niewzruszone, oto najszczersze moje życzenie. Co do twojego majątku, mój wuju, tak uczciwie zapracowanego, nie mam do niego najmniejszej zgoła pretensji!...
— No, to skoro tak, moje kochane dziecię, to dowiedzże się, że pomyślałem i o twojej przyszłości. Skoro ja jestem szczęśliwym, to chcę, ażebyś i ty nim był także... I dam ci tego dowody.
Bankier się zatrzymał.
Fabrycjusz czekał, jak na rozpalonych węglach, rezultatu komedji, którą tak umiejętnie odgrywał, ale miał tyle mocy nad sobą, że nie dał wcale tego poznać.
— Otwórz mi swoje serce z otwartością, która ci honor przynosi — mówił znowu bankier — i odpowiedz mi bez wahania, czy na zawsze zerwałeś już z dawnem życiem?
— Tak, mój wuju.
— Czy czułbyś się dosyć silnym, przewracać złoto pełnemi garściami i oprzeć się pokusom, których dawniej zwalczać nie potrafiłeś?
— Egzystencja, jaką mi wuj przypomina, jest poprostu wstrętną. Nie pojmuję już takiego życia... Wstydzę się za nie i nic by mnie już teraz nie zwróciło na te drogi.
— Zupełnie pewnym jesteś siebie?
— Tak, mój wuju, najzupełniej jestem pewny.
— Czyli, że czujesz dosyć, jak to po prostu powiadają ołowiu w głowie i rozsądku w umyśle, ażeby przyjąć na siebie odpowiedzialność w bardzo ważnej sprawie?...
— Czuję się dosyć silnym, aby zmazać przeszłość pełną błędu i szaleństw, dzięki której utraciłem cały swój majątek, ale która, zapewniam cię wuju, nie naruszyła mego honoru...
— A praca cię nie przestrasza?...
— Praca ma dla mnie dziś taki urok, jak dawniej przyjemności.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął pan Delariviére... Znalazłem człowieka, jakiego mi było potrzeba, a ten człowiek jest jedynym moim krewnym, synem mojej ukochanej siostry! Słuchaj mnie, moje dziecię...
Fabrycjusz coraz więcej był zaciekawiony, co to mu bankier powie takiego... Co to będzie za przyszłość, jaką przed nim odkryje?.. Może bardzo świetna?.. Odezwał się też wzruszonym głosem:
— Słucham cię, mój wuju, i jeden Bóg wie, z jak głęboką uwagą, z jakiem głębokiem wzruszeniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.