Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/LXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXVII.

Fabrycjusz wszedł do czekającego nań powozu i pojechał do Neuilly. Ogromny ruch panował w świeżo nabytej posiadłości. Ogrodnik i dwóch przyjętych pomocników oczyszczali aleje i porządkowali trawniki. Tapicer ze swoimi ludźmi wykonywał wewnątrz willi różne roboty. Konie przyprowadzone przed kwadransem stały w stajniach, a błyszczące powozy zajęły miejsce w wozowniach. Laurent z całą godnością spełniał obowiązki intendenta, doglądał skrzętnie przyjętej służby, która żywo uwijała się ze szczotkami i miotełkami.
— Tu wszystko dobrze idzie — pomyślał Leclére. — Mogę sobie śmiało odjechać do Grand-Hotelu, gdzie wuj pewnie już na mnie niecierpliwie oczekuje.
Wchodząc do pana Delariviére, Fabrycjusz przybrał minę bardzo wesołą.
— O! — wykrzyknął starzec widzę z twojej twarzy, że nam dobrą jakąś przynosisz wiadomość.
— Nie mylisz się, kochany wuju — odrzekł siostrzeniec — powracam z Auteuil i mam nowiny jak najlepsze.
— Więc moja ukochana Joanna?
— Ma się daleko lepiej. Nie było nowego ataku, doktor jest pełen nadziei.
— Gdybyś wiedział, jak mnie czynisz szczęśliwą, mój kuzynie — zawołała żywo Edma; — kochałam cię już bardzo, ale teraz kocham cię sto razy więcej!
Pan Delariviére powiedział:
— Jeżeli doktor zadowolniony jest ze swej pacjentki, to znaczy dużo, ale nie jest jeszcze wszystko. W jakim czasie obiecuje ją zupełnie wyleczyć?
— Powiedział, że w przeciągu trzech miesięcy najdalej,
— Trzy miesiące! — powtórzył bankier. — To strasznie długo! Pomyśl tylko, że się ani na chwilę nie rozłączałem z Joanną od ośmnastu lat przeszło! Co cię ze mną stanie przez te trzy miesiące?
— Jesteśmy przy tobie, mój wuju — odrzekł Fabrycjusz — ja z Edmą starać się będziemy dodawać ci odwagi do cierpliwego oczekiwania chwil powrotu do nas ciotki.
— Prawda, jaki ja niewdzięczny. Zamiast się skarżyć, powinienem dziękować Bogu za szczęście, jakie mi pozostawił. A powiedz Fabrycjuszu, czy przynajmniej będę mógł czasami widywać żonę?
— Jak można najrzadziej, szczególniej w początku; doktor Rittner nie zmienił w tym względzie swojej opinii.
— A ja? — zapytała Edma — czy będę mogła kiedy widzieć mamę?
— Odpowiem na to pytanie także za kilka dni dopiero, zdaje mi się jednakże, że mogę cię zapewnić, iż odpowiedź będzie pomyślną.
Edma zaczerwieniła się.
— Co za szczęście! — szepnęła — skoro mama jest już spokojną, obecność moja uzdrowi ją, jestem zupełnie pewną...
— Moje dzieci, mam wam obojga zalecić coś ważnego.
— Wszystko, co tylko wuj rozkaże, święcie spełnimy — odrzekł Fabrycjusz. — O cóż idzie?
— Żebyście oboje zachowali w największej tajemnicy tak chorobę drogiej mojej Joanny, jak i miejsce, w którem przebywa. W Parc des Princes wytłómaczę jej nieobecność, jak to już powiedziałem w ten sposób, iż na kilka tygodni zatrzymała się u rodziny jednego z moich korespondentów na południu. Zbytnie osłabienie podróżą zmusiło ją do tego. Nie chcę, ażeby mówiono kiedyś o Joannie:
— Pani Delariviére, wiecie, to ta, co była warjatką.
— Czuję, że umarłbym ze zgryzoty.
— Niech się wuj nie obawia, nikt odemnie nie dowie się o tej fatalnej tajemnicy! — wykrzyknął Fabrycjusz. — Będę milczał jak grób.
Edma dodała:
— Co do mnie, gdyby mi ojciec wcale nie wspomniał o tem, byłabym i tak milczała.
— Dobre moje dzieci — odrzekł bankier — jestem zatem zupełnie spokojny. Jakże tam stoimy w Neuilly? — zapytał.
— Wszystko idzie jak najlepiej, kochany wuju. Myślę, że jutro będziecie zdziwieni oboje tem, co się dało zrobić w tak krótkim czasie.
— Więc nasza instalacja nastąpi jutro napewno.
— Tak jest, wuju.
— O której godzinie?
— Po południu. Zjemy śniadanie w Paryżu, ale obiad już w Neuilly.
— We dwa dni urządzisz zatem cały dom! — wykrzyknął pan Delariviére uradowany. — Czyś czarnoksiężnik, czy co?
— Niech wuj o nic nie pyta. Zobaczymy. Dopiero się będę cieszył waszem zdziwieniem.
— Jesteś doprawdy, mój Fabrycjuszu, nieocenionym siostrzeńcem.
Pan Delariviére wzruszony, uścisnął rękę nędznego oszusta, który, obsypany dobrodziejstwami, myślał tylko o zdradzie.
Wybiła siódma i służący przyszedł oznajmić, że obiad podano w małym saloniku.
Po obiedzie Fabrycjusz, zmęczony całodzienną pracą, pożegnał wuja i udał się prosto do swego mieszkania na ulicy Clichy.
W chwili gdy wchodził do pokoju, podał mu służący list zapieczętowany przez ministerjum marynarki, a zawierający potrzebne mu notatki co do Klaudjusza Marteau.
Fabrycjusz położył się zaraz i spał smacznie do ósmej rana. Obudził się zupełnie wypoczęty, a ubrawszy się szybko, poszedł do hotelu na śniadanie.
Po śniadaniu o pierwszej godzinie udali się wszyscy do willi w Neuilly.
Laurent przyjął ich we fraku i białym krawacie. Salony urządzone były gustownie i z wszelkim przepychem. Pan Delariviére dziękował Fabrycjuszowi za zajęcie się wszystkiem, ściskając mu ręce serdecznie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.