Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/LXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXII.

Brat Matyldy, przebrany w białą bluzę i w czapce na głowie, trzymał w lewem ręku małą lampkę.
— A! to pan! — zawołał. — Proszę.
Obaj towarzysze opuścili przedpokój i weszli do pokoju, który zasługuje, aby go opisać pokrótce.
Tanie obicie pokrywało ściany. Umeblowanie składało się z dużej szafy dębowej, z toaletki z wszelkiemi akcesorjami, dużego stołu, starego fotelu, dwóch krzeseł, żelaznego piecyka, takiego, jakiego używają praczki do rozgrzewania żelazek od prasowania i z pół tuzina skrzyń próżnych. Nadto wokoło pokoju poprzybijane były deski, tak jak półki w jakiej bibljotece. Na tych półkach widać było; mnóstwo kamieni litograficznych, płyt mosiężnych i drewnianych oraz stosy starych listów zastawnych, dowodów z domów handlowych, paszportów, czeków kilku większych instytucji bankowych. Na stole nieprzeliczona moc flaszeczek, pendzelków, piór, atramentów różnych kolorów, szkieł powiększających skrobaczek, pudełek z farbami itp. Mała przenośna drukarnia i maleńka jak cacko jakie prasa, zajmowały jeden z rogów stołu. W piecyku paliły się węgle kamienne, w którym grzało się pięć czy sześć żelazek.
Renè wydawał się zupełnie swobodnym w pośrodku tych tysiącznych przedmiotów.
Czytelnicy domyślili się naturalnie, żeśmy ich wprowadzili do pracowni wytrawnego fałszerza.
Fabrycjusz rzucił się na krzesło i otarł pot z czoła.
— Mów coprędzej — odezwał się Renè — co cię sprowadza tak późno.
— Ważne przyczyny — odrzekł Fabrycjusz — jedno niebezpieczeństwo więcej.
— Jakie niebezpieczeństwo?... Czyż jeszcze ta przeklęta sprawa w Melun?
— Jeszcze. Byliśmy przekonani, że jedynym niebezpiecznym dla nas człowiekiem jest Klaudjusz Marteau, ten przewoźnik u matki Gallet...
— Tak, i żądaliśmy, ja i doktor, ażebyś na serjo zajął się tym człowiekiem.
— Z pewnością, że się nim zajmę, bądź spokojny, ale w tej chwili nie jego potrzebujemy się obawiać...
— Kogo więc?
— Kobiety.
— Nazwisko jej?
— Paula Baltus.
Renè Jancelyn pobladł.
— Siostra Fryderyka... — mruknął.
— Tak...
— Ale cóż ona wie?
— Nic i wszystko! Jej instynkt ostrzega ją, że sprawiedliwość się pomyliła. Odgaduje istnienie ukrytego w cieniu mordercy... Przysięga, że go odnajdzie i pomści swojego brata. Powiedziała mi to sama.
Fabrycjusz opowiedział to, co zaszło u Jakóba Lefébre w Parc de Princes. Renè słuchał z przerażeniem i nie ukrywał wcale, że położenie groźnem się stawało. Po chwilowem milczeniu podniósł wreszcie głowę.
— Z pewnością musiała się już widzieć z przewoźnikiem z Melun — powiedział.
— Nie! — odezwał się Fabrycjusz — i ja z początku tak samo myślałem, ale tak nie jest. Dzika jej egzaltacja nie pozwalała się jej zastanawiać... Zresztą nic nie podejrzewała.. Byłaby powiedziała...
— Dobrze! ale jeżeli go dotąd nie widziała, to może go zobaczyć jeszcze! Dosyć by było jakiego przypadkowego zdarzenia, ażeby się porozumieli, a Paula na tych przypuszczeniach zbudowałaby świat cały... Potrzeba koniecznie, aby ten człowiek do nas należał, albo jeszcze lepiej, żeby zniknął.
Fabrycjusz spojrzał w oczy Renèmu.
— Łatwo to powiedzieć! — odrzekł zimno. — Czy podejmujesz się go usunąć?
Brat Matyldy zmienił się na twarzy.
— Ja... — zawołał — ja... jego...
— A tak... zgładzić... — powiedział z uśmiechem Fabrycjusz. — Zdaje mi się, że to chciałeś powiedzieć.
— Nie, nie, ja nie jestem do tego zdolny... ja brzydzę się krwią.
— Tchórzem jesteś, mój kochany, popychasz innych naprzód, a sam pozostajesz w tyle... Ale takie to już twoje usposobienie i nie myślę robić ci wymówek. Pozwól mi tylko działać podług woli. Nie życzę już sobie bezpotrzebnego morderstwa. Ja mam coś lepszego od zbrodni, coś daleko zręczniejszego.
René kiwnął głową i zapytał:
— Więc Paula Baltus utrzymuje, że dojdzie prawdy?
— Najzupełniej jest o tem przekonaną.
Długie milczenie nastąpiło po tych słowach, poczem fałszerz zapytał znowu:
— Czy widziałeś dziś doktora?
— Widziałem, ale w okolicznościach, które mi nie pozwalały pomówić z nim otwarcie... Jutro go zobaczę.
— Opowiedz mu o wszystkiem... Może nasunie nam jaką myśl do pokonania Pauli bez wszelkich trudności.
— Wątpię... Paula Baltus posiada broń potężną, silną wolę, pragnienie zemsty i ogromny majątek.
— Więc jest bardzo bogatą?
— Miljonową...
— Młoda?
— Tak.
— Ładna?
— Zachwycająca...
Renè podniósł się żywo. Zbliżył się do wspólnika i spojrzał mu prosto w oczy.
— Fabrycjuszu — rzekł — ocalenie nasze w twoim ręku!... Zostań panem serca i duszy Pauli, będziesz miał nad nią zupełną przewagę...
— To wiadome.
— Czy zdecydowany jesteś spróbować?
— Dlaczegóżby nie?
— Czy łatwo ci przyjdzie dać sobie radę z tą dziewczyną?
— Tak! Skoro zechcę, to zostanę przyjęty...
— Jakto, uważasz, że jest dobrze usposobioną względem ciebie?
— Obdarza mnie wyjątkową łaskawością.
— W takim razie napewno możesz liczyć na wygraną! ...
— Tak się spodziewam...
— Kiedy rozpoczniesz oblężenie Pauli?
— Za dwa dni.
— Doskonale! Pamiętaj także o przewoźniku z Melun.
— Zajmę się nim zaraz jutro.
— Skoro doprowadzisz do końca te dwa zamiary, zdaje mi się, że będziemy mogli być zupełnie spokojni.
— Pragnąłbym w to uwierzyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.