Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/L

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ L.

Bankier przyłapany tak niespodzianie, nie umiał zdobyć się na odpowiedź.
— Pomyśl tylko, ojczulku zaczęła znowu Edma, obejmując starca za szyję — pomyśl tylko, że matka jest jeszcze osłabioną, że nas potrzebuje, że wygląda nas zapewne niecierpliwie, że radaby mnie jak najprędzej zobaczyć... Całe dwa lata nie widziałyśmy się ze sobą... Pojedziemy więc dzisiaj, ojczulku?
— Dzisiaj będzie to bodaj niepodobieństwem — mruknął pan Delariviére.
— Dla tego, kto chce, nie istnieją niepodobieństwa — odrzekła Edma — pojedziemy! pojedziemy!
I zaczęła pieścić i obcałowywać ojca.
Słuszne żądanie Edmy wprawiało bankiera w najboleśniejsze zakłopotanie.
Co odpowiedzieć, czego się trzymać? Czy wyznać straszną prawdę? — Nie miał odwagi. Jak tu upozorować odmowę?... Okropna tajemnica mimo woli cisnęła się na usta.
Młoda dziewczyna, bezwiednie zadając tortury starcowi, mówiła z płaczem:
— Dlaczego nie odpowiadasz, mój ojcze?... czy nie pojmujesz tego, że ja nie mogę być szczęśliwą, nie uściskawszy matki? Proszę cię raz jeszcze, jeżeli nie możesz opuścić Paryża, to pozwól mi pojechać do Melun z Fabrycjuszem...
— Jechać ci samej z Fabrycjuszem — mruknął bankier, nie wiedząc prawie co mówił — to byłoby nieprzyzwoicie.
— Nieprzyzwoicie? — powtórzyła Edma — Dlaczego?... Fabrycjusz jest synem twojej siostry, ojczulku... jest kuzynem moim najbliższym, jest mi prawie bratem... Odwiezie mnie do mamy i zaraz powróci... Zapewniam cię, że nic niema w tem nieprzyzwoitego... Odpowiedz ojczulku, że się zgadzasz...
— Nie, nie mogę... nie mogę... — wykrzyknął bankier prawie nieprzytomnie, łzy długo powstrzymywane twarz mu zalały.
Edma blada z przerażenia patrzyła na ojca. Straszna myśl przesunęła się po jej głowie.
— O! — odezwała się zdławionym głosem — dlaczego płaczesz, ojcze mój drogi? Co za przyczyna tego?... Ja koniecznie chcę wiedzieć prawdę!!.. Ty coś ukrywasz przedemną!... Co to takiego?.. Jeżeli mi ojcze nie odpowiesz, nękać mnie będą okropne przypuszczenia. Z mamą stało się widać jakieś nieszczęście?...
Bankier dusił się od płaczu, nie mógł przemówić ani słowa.
Edma zawołała ze złożonemi rękoma:
— Może matka umarła?...
Pan Delariviére blady śmiertelnie zaczął się trząść cały.
— Nie... nie umarła, moje dziecko...
— Jeżeli chcesz, żebym ci wierzyła, to mi wszystko, jak jest, szczerze opowiedz.
— Nie pytaj mnie, zaklinam cię, córko moja!
— Nie ustąpię, dopóki nie dowiem się prawdy! Muszę wiedzieć co jest!... Niepewność mnie zabija... sił mi nie starczy do zniesienia podobnego cierpienia!... Powiadasz, ojcze, że matka jest w Melun... Moje miejsce tam... przy niej... Jeżeli nie zechcesz zawieźć mnie do niej, pojadę tam sama, nie jutro, lecz dziś, zaraz, natychmiast! I dając dowód niezwykłej tak delikatnej i wątłej istocie energji, skierowała się ku drzwiom.
Bankier poskoczył za nią i ująwszy wpół, mówił:
— Edmo... ukochana moja Edmo, pozostań przy mnie, błagam cię, pozostań, potrzeba tego koniecznie.
— No to — odrzekła dziko z rozdzierającym płaczem — no to powiedz mi, gdzie moja matka, co się z nią dzieje. Jeżeli żyje, zaprowadź mnie do niej.. jeżeli nie żyje, to chodźmy na jej mogiłę, niech przynajmniej ją łzami obleję! Milczenie twoje mnie zabija. Ja chcę wiedzieć, czy mama żyje, czy umarła... Usuń z mego serca zwątpienie a niepokój ustąpi z duszy... Błagam cię, ojcze... błagam na kolanach...
I klękła na dywanie, zalana łzami i drżąca wyciągnęła ręce ku ojcu: Doświadczał on katuszy, które napróżno sililibyśmy się opisywać.
— Mój ojcze — ciągnęła Edma z coraz większą rozpaczą — odpowiedz mi.. odpowiedz, albo zwarjuję!.. Słyszysz, zwarjuję... zwarjuję... zwarjuję...
Na ten straszny wyraz, wymówiony przez córkę, pan Delariviére zachwiał się, przyłożył rękę do serca, aby mu nie pękło z żalu.
— Cicho bądź! — zawołał zagasłym głosem — cicho bądź... miej litość nademną...
Osłabł tak, że się zachwiał i o mało nie padł na ziemię. Edma zerwała się, podtrzymała ojca i podprowadziła do krzesła. Uklękła zaraz przed nim, ujęła zimną jego rękę i okrywała ją pocałunkami.
— O! mój ojcze... mój biedny ojcze! co to za okropny cios musiał nas dotknąć, skoro powalił nawet ciebie tak odważnego i dzielnego...
— Nie mam już siły, ani dzielności, ani odwagi — szepnął starzec tak cicho, iż pochylona nad nim Edma zaledwie mogła dosłyszeć, co mówi. — Są to widzisz boleści, które najmężniejszego człowieka w dziecko przemieniają... Tego właśnie na sobie doświadczam!... Chcesz wiedzieć prawdę... ustępuję... słuchaj, ale uzbrój się w odwagę, bo wielkie nieszczęście na nas spadło!...
— Matka umarła! — przerwała Edma. — Umarła!... przeczuwałam to dobrze!
— Przysięgam ci, że nie...
— Więc gdzież jest i co porabia?
— W domu zdrowia...
— Chora bardzo, nieprawda?
— Bardzo chora, ale nie tak, jak cię się zdaje... Umysł ma tylko chory, a nie ciało...
— Nie rozumiem dobrze, ale jestem uspokojoną. Dzięki Bogu, że mama żyje.
— Żyje, ale jest obłąkana niestety.
Edma krzyknęła i zasłoniła sobie oczy rękoma, jak gdyby nie chciała dać ojcu zobaczyć, jakie słowa jego wywarły na nią wrażenie.
— Obłąkana! — powtórzyła — warjatka! O mój Boże, mój Boże! Biedna, nieszczęśliwa matka! — mówiła, zalewając się gorzkiemi łzami. Więc to dlatego nie chciałeś, ojcze, dopuścić mnie do niej? Dlatego nie chcesz mnie zawieźć do Melun?
— Mama nie jest już w Melun — odpowiedział bankier.
— Gdzież więc jest?
— W Auteuil pod Paryżem.
— Ile potrzeba czasu na dostanie się do Auteuil?
— Najwyżej godzina drogi.
— A więc, kochany ojcze, pojedziemy tam zaraz, w tej chwili! Muszę zaraz, skoro już wiem o wszystkiem, zobaczyć i uściskać moją ukochaną matkę. Może moje pieszczoty dokażą cudu, może jej przywrócę rozum.
— O! gdyby Pan Bóg raczył się zmiłować! — szepnął pan Delariviére.
— Ojcze, czyż ja nie jestem twoją córką? — mówiła Edma. — Czyż nie powinnam podzielać twoich zmartwień? Dlaczego ukrywałeś przedemną tę prawdę?
— Chciałem cię przygotować do tej strasznej boleści. Drżałem na samą myśl twojej rozpaczy.
Edma przycisnęła usta do białych włosów ojca i szepnęła:
— Biedny ojcze, co ty wycierpiałeś! Wybacz mi słowa moje, które ci zakrwawiły bolesną twoją ranę.
Pan Delariviére za całą odpowiedź przycisnął córkę do piersi i kilka chwil słychać było tylko szlochanie.
Ktoś lekko zastukał do drzwi. Edma podniosła głowę.
— Słyszysz ojcze? — spytała.
— Fabrycjusz zapewne. Niech wejdzie.
Młoda dziewczyna pobiegła drzwi otworzyć. Rzeczywiście przyszedł Fabrycjusz. Widząc Edmę zapłakaną, a pana Delariviére prawie martwego w fotelu, młody człowiek odgadł, co tu zaszło takiego.
— Wuju, drogi wuju, cóżeś też zrobił? — odezwał się z udanym smutkiem i obawą w głosie.
— Któż w mojem miejscu — odrzekł bankier — nie byłby tego samego uczynił? Edma odgadywała nieszczęście, sądziła, że matka umarła, prosiła, płakała i musiałem jej powiedzieć.
Fabrycjusz ze współczuciem uścisnął rękę młodej dziewczyny.
— Moja kochana, moja biedna kuzynko, wiesz już zatem o wszystkiem?
— Wiem tę straszną prawdę niestety! — Ukochana matka moja utraciła zmysły.
— Ale je odzyska — odrzekł Frabrycjusz.
— Tak myślisz? — zapytała żywo Edma.
— Wierzę w to, jestem tego jak najbardziej pewny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.