W kłosianym wieńcu upalona latem, Wywija sierpem Cerera szczerbatem,
I kosą wsparta pokrzykuje dumnie, Widząc, że wszystko w stertach albo gumnie.
Cieszy gospodarz, cieszy się skwapliwy Żeniec, okryte podcinając niwy,
I snopy znosząc w liczne kopy sporze: W czas ma nadzieję o gdańskim fryorze.
Teraz czas, Jago, przy skończonym żniwie, Wyskoczyć w chłodnym cieniu nieleniwie;
Teraz czas, letnie nawiedzając wody, Składać brud z znojem i szukać ochłody.
Aleć mnie możesz ochłodzić na suszy, Jeśli cię prośba moja dawna ruszy.
Siądź tylko ze mną na bujnym trawniku, I uważ sobie, że i w niewolniku,
Kto sobie życzy zysku i posługi, Zatnie raz jeden, a pogłaszcze drugi.
Ale jeśli mię przyjaźń twa ochłodzi, Niechaj swą zgubę z oczu twych wywodzi;
Mamli też zginąć gwałtem w ogniu, proszę, Niechaj swą zgubę z oczu twych ponoszę;
I niech się lato słońcem swym nie chlubi, Że nad twą wolą sługi twoje gubi;
Tyś jest me lato i dla ciebie cierpnie Serce, czując twe pełne ognia sierpnie;
Oczy są słońca, przyczyna mej skargi, Czerwiec jagody, lipiec mają wargi.