Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom VII/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Gdzie czytelnik wstępuje znów do domu Palmowego.

Konieczność zmuszająca nas do postępowania bez przerwy za biegiem wypadków politycznych i wojennych, w skutek których Neapol dostał się w ręce Francuzów, spowodowała nas zaniechać na chwilę część romantyczną naszego opowiadania i zostawić na uboczu osoby bierne podlegające tym wypadkom, aby się zająć osobami czynnemi, kierującemi tem wszystkiem. Niech nam więc dozwolonem będzie teraz, kiedyśmy zwrócili już na aktorów epizodycznych tej historji należną im uwagę, powrócić do pierwszych ról, w których koncentruje się interes naszego dramatu.
Do liczby tych osób, względem których obwiniają nas może, chociaż niesłusznie, o zapomnienie, liczy się biedna Luiza San Felice, której przeciwnie ani na chwilę nie straciliśmy z oczu.
Pozostawszy omdlała na ręku swego mlecznego brata Michała, na pobrzeżu Vittoria, podczas kiedy jej mąż wierny swym obowiązkom względem księcia a zarazem i przyrzeczeniom danym przyjacielowi, dążył do księcia Kalabrji z narażeniem własnego życia i zostawił Luizę w Neapolu z narażeniem własnego szczęścia, Luiza zaniesiona do powozu, była odwieziona z wielkiem zadziwieniem Gipyanniny do domu Palmowego.
Michał nie znając prawdziwej przyczyny tego zdziwienia, któremu brew zmarszczona i oko prawie groźne Giovanniny nadawało charakter wyjątkowy, opowiedział zdarzenia tak jak miały miejsce.
Luiza położyła się do łóżka z gwałtowną gorączką. Michał przepędził noc przy niej, a gdy nazajutrz stan Luizy nie polepszył się, pobiegł uwiadomić o tem doktora Cirillo.
Podczas jego nieobecności, posłaniec z poczty przyniósł list pod adresem Luizy.
Nina poznała stempel z Portici. Zauważyła ona iż ile razy przybywał list podobny do tego który trzymała w ręku, pani jej odbierając go, była niezmiernie wzruszoną; potem wychodziła i zamykała się w pokoju Salvaty, zkąd zawsze powracała z oczami łez pełnemi. Domyślała się więc że był to list od Salvaty, i nie wiedząc jeszcze czy go będzie czytała lub nie, zatrzymała go, mając za pozór gdyby listu zażądano, stan w jakim się Luiza znajdowała.
Cirillo przybiegł. Sądził on że Luiza wyjechała, ale z opowiadania Michała domyślił się wszystkiego.
Znamy ojcowską czułość dobrego doktora dla Luizy. Poznał w chorej wszystkie symptomata zapalenia mózgu, nie zadając więc jej żadnych pytań, któreby mogły więcej ją jeszcze rozdrażnić, zajął się tylko zwalczeniem choroby. Zbyt zręczny, aby dozwolił rozwinąć się chorobie, wtenczas kiedy ta choroba zaledwie się rozpoczynała, zapobiegł jej energicznie i po przeciągu trzech dni, Luiza jeżeli nie była zupełnie wyleczoną, przynajmniej wyszła z niebezpieczeństwa.
Czwartego dnia zobaczyła otwierające się drzwi i na widok wchodzącej osoby wydała okrzyk radości i wyciągnęła ku niej obie ręce. Osobą tą była jej serdeczna przyjaciółka, księżna Fusco. Jak to przewidział San Felice, po wyjeżdzie królowej, księżna powróciła do Neapolu. Po kilku chwilach księżna wiedziała już o wszystkiem. Od trzech miesięcy Luiza zmuszoną była wszystko w głębi serca ukrywać; od czterech dni serce to było przepełnione i wbrew maksymie wielkiego moralisty że mężczyźni zachowują lepiej cudze tajemnice, kobiety zaś lepiej zachowują swoje własne, w kilka minut Luiza już nie miała tajemnicy dla swojej przyjaciółki.
Nie potrzebujemy mówić że drzwi łączące obydwa mieszkania były otwarte i że o każdej porze dnia i nocy księżna mogła rozporządzać poświęconym pokojem.
W dniu w którym Luiza opuściła łóżko, odebrała nowy list z Portici. Przy odbieraniu go Giovannina patrzyła na Luizę z niespokojnością. Potem oczekiwała na odczytanie tego listu. Jeżeliby w nim była wzmianka o liście poprzednim, Giovannina wyszukałaby go, znalazłaby z nienaruszoną pieczątką i złożyłaby swoje zapomnienie na karb niespokojności w czasie choroby swej pani. Jeżeli zaś Luiza go nie zażąda, Giovannina na wszelki wypadek zatrzyma go. Nie wiedziała jeszcze co z nim zrobi, ale miał on być pomocą w nikczemnym zamiarze, który jeszcze nie zupełnie dojrzał ale już kiełkował w jej umyśle.
Wypadki postępowały swoim porządkiem. Znane są one: długośmy o nich mówili. Księżna Fusco należąca do stronnictwa patrjotycznego, otworzyła swoje salony i przyjmowała wszystkich ludzi znakomitych i wszystkie odznaczające się kobiety tegoż stronnictwa. W liczbie tych kobiet była Eleonora Fonseca-Pimentel, którą w krotce zobaczymy z sercem kobiety i odwagą mężczyzny, biorącą udział w wypadkach politycznych swego kraju.
Dla Luizy nie zajmującej się dawniej polityką, teraz wszystkie wypadki polityczne były najwyższej wagi. Jakkolwiek zaufani księżnej Fusco dobrze byli o wszystkiem uwiadomieni, w jednym jednak punkcie Luiza zawsze więcej od nich wiedziała, to jest o pochodzie Francuzów na Neapol. I w istocie co trzy lub cztery dni odbierała listy od Salvaty i z nich wiedziała dokładnie, gdzie się znajdowali republikanie.
Odebrała także dwa listy od kawalera. W pierwszym donosił jej o szczęśliwem przybyciu do Palermo i ubolewał ze burzliwy stan morza nie dozwolił jej wraz z nim wsiąść na okręt, ale nie wymagał aby przybyła do niego. List był czuły, spokojny, ojcowski jak zwykle. Prawdopodobnie kawaler nie słyszał lub nie chciał słyszeć ostatniego krzyku rozpaczy Luizy.
Drugi list zawierał o stosunkach na dworze w Palermo, szczegóły, jakie znajdziemy w dalszym ciągu naszego opowiadania. Ale tak jak pierwszy, nie wyrażał życzenia aby Luiza opuściła Neapol. Przeciwnie, udzielał jej rad jak miała się zachować wśród przesilenia politycznego, mającego poruszyć stolicę i uprzedzał ją że przez tegoż samego kurjera dom Backer otrzymał wezwanie aby małżonce kawalera San Felice dostarczył sum jakichby potrzebowała.
Tegoż samego dnia, z listem kawalera w ręku, Andrzej Backer którego Luiza nie widziała od dnia jego odwiedzin w Caserte, przedstawił się w domu Palmowym.
Luiza przyjęła go z zwykłym sobie poważnym wdziękiem, dziękowała mu za jego gotowość, ale uprzedziła, że żyjąc w oddaleniu od świata, postanowiła nieprzyjmować nikogo przez czas nieobecności swego męża. Gdyby zapotrzebowała pieniędzy, uda się sama do banku, albo też przyśle Michała z pokwitowaniem.
Było to najformalniejsze pożegnanie. Andrzej to zrozumiał i oddalił się z westchnieniem.
Luiza odprowadziła go na schody i powiedziała Giovanninie nadchodzącej, zamknąć drzwi za nim:
— Jeżeliby kiedykolwiek pan Adrzej Backer przybył tutaj i chciał ze mną mówić, pamiętaj że nigdy mnie dla niego niema w domu.
Znana jest poufałość sług neapolitańskich z ich paniami.
— A mój Boże! odpowiedziała Giovannina, jakim sposobem taki piękny młodzieniec mógł się pani nie podobać?
— Nie mówię żeby mi się nie podobał, moja panno, odrzekła zimno Luiza; ale w nieobecności męża nie będę przyjmować nikogo.
Giovannina zawsze pod wpływem zazdrości, o mało nie powiedziała: „z wyjątkiem pana Salvato“; lecz się wstrzymała, a całą jej odpowiedzią był uśmiech powątpiewania.
Ostatni list Salvaty do Luizy był datowany 19 stycznia, a nadszedł 20.
Cały ten dzień 20 był dla Neapolu dniem trwogi, a trwoga ta była dla Luizy jeszcze dotkliwszą niż dla innych. Wiedziała od Michała o przygotowaniach do obrony, od Salvata zaś wiedziała także że główno-dowodzący przysiągł za jakąbądź cenę zdobyć miasto.
Salvato błagał Luizy aby w razie bombardowania Neapolu, schroniła się przed pociskami do najgłębszej piwnicy swego domu.
Można się było obawiać tego niebezpieczeństwa szczególniej gdyby zamek San-Elmo nie dotrzymał danego przyrzeczenia i oświadczył się przeciw Francuzom i patrjotom.
Dnia 21 stycznia z rana wielki rozruch powstał w Neapolu. Zamek San-Elmo, jak przypominamy sobie, zatknął chorągiew trójkolorową; dotrzymał więc przyrzeczenia i oświadczył się za patrjotami i Francuzami.
Luiza była uradowana, nie z powodu patrjotów, nie z powodu Francuzów, nie miała ona nigdy żadnej opinii politycznej; ale zdawało jej się że poparcie dane patrjotom i Francuzom, zmniejszało niebezpieczeństwo na które był narażony jej ukochany, ponieważ był patrjotą z serca, Francuzem z przyznania.
Tego samego dnia Michał przybył ją odwiedzić. Michał jeden z naczelników ludu, zdecydowany walczyć do ostatniej kropli krwi, za sprawę której dokładnie nie rozumiał, ale do której należał przez urodzenie swoje i przez porywający go wir — Michał na wszelki przypadek przybywał pożegnać się z Luizą i polecić jej swą matkę.
Luiza bardzo płakała żegnając swego brata mlecznego; ale nie wszystkie łzy płynęły skutkiem niebezpieczeństwa na jakie narażał się Michał: większa ich część płynęła nad niebezpieczeństwem jakiem był Salvato zagrożony.
Michał w połowie śmiejąc się, w połowie plącząc, nie sięgając dalej myślą nad to co Luiza mówiła, uspakajał ją co do swego losu, przypominając przepowiednie Nannony: Podług przepowiedni albanki, Michał miał umrzeć albo pułkownikiem albo na szubienicy. Obecnie zaś Michał był dopiero kapitanem i jeżeli był narażony na utratę życia, to tylko śmiercią przez ogień lub żelazo a nie przez postronek.
Prawda, że jeżeli przepowiednia Nannony ziściłaby się dla Michała, powinnaby się także sprawdzić dla Luizy i jeżeli Michał miał umrzeć powieszony, Luiza miała zginąć na rusztowaniu.
Widoki te nie były pocieszające.
W chwili gdy Michał oddalał się od Luizy, ona zatrzymała go i z ust jej wydobyły się oddawna na nich błądzące wyrazy:
— Jeżeli spotkasz Salvatę...
— O! siostrzyczko! wykrzyknął Michał.
Oboje doskonale się zrozumieli.
W godzinę po ich rozłączeniu się, usłyszano pierwsze strzały armatnie.
Większa część patrjotów neapolitańskich, którzy skutkiem podeszłego wieku lub spokojnego usposobienia nie uważali się powołanymi do broni, była zgromadzona u księżnej Fusco. Tam co chwila przybywały wieści o bitwie. Ale Luizę zanadto zajmowała ta walka ażeby oczekiwała na wiadomości w salonie i wśród towarzystwa zebranego u księżnej. Sama w pokoju Salvaty klęcząc przed ukrzyżowanym Zbawicielem, modliła się. Każdy strzał armatni odbijał się w jej sercu.
Od czasu do czasu księżna Fusco przychodziła do swej przyjaciółki i mówiła o powodzeniu Francuzów, ale zarazem uniesiona dumą narodową, opowiadała o cudach waleczności lazzaronów.
Luiza odpowiadała jękiem. Zdawało jej się że każda kula, każdy cios groził sercu Salvaty. Czyż ta straszna walka miała trwać wiecznie?
Podczas wypadku dnia 21 i 22 stycznia, Luiza położyła się ubrana na łóżku Salvaty. Kilka razy lazzaroni sprawili popłoch; opinia patrjotyczna księżnej nie chroniła jej od niebezpieczeństwa. Luizę wcale nie obchodziło to, co niepokoiło innych: ona myślała tylko i marzyła o Salvacie.
Trzeciego dnia zrana strzelanie ustało i doniesiono że Francuzi byli zwycięzcami na wszystkich punktach, ale nie byli jeszcze panami miasta.
Jakie były następstwa tej zaciętej walki? Czy Salvato zginął, czy żyje jeszcze?
Wrzawa walki ustała zupełnie po ostatnich trzech wystrzałach armatnich z zamku San-Elmo na rabusiów zamku królewskiego wymierzonych.
Jeżeli nie zdarzyło się nieszczęście, powinna zobaczyć Michała albo Salvatę; — niewątpliwie Michała pierwej, gdyż Michał mógł do niej przybyć o każdej dnia porze, podczas gdy Salvato niewiedząc że ona jest samą, nieodważyłby się przybyć do niej inaczej jak w nocy i drogą umówioną.
Luiza stanęła w oknie z oczami utkwionemi w Chiaja: od tej strony spodziewała się wiadomości.
Godziny upływały. Dowiedziała się o zupełnem poddaniu miasta; słyszała okrzyki tłumu towarzyszącego Championnetowi do grobu Wirgiliusza; wiedziała że nazajutrz miało nastąpić rozpłynienie błogosławionej krwi św. Januarjusza; ale wszystko to przesunęło się przed jej umysłem, jak widma przesuwają się około łóżka uśpionego człowieka. Nie tego ona oczekiwała, spodziewała się, pragnęła.
Zostawmy Luizę przy oknie, powróćmy do miasta i zwróćmy uwagę na obawy innej duszy, niemniej od niej stroskanej.
Wiadomo o kim chcemy mówić.
Albo nam się zupełnie nie udał portret fizyczny i moralny Salvaty, albo nasi czytelnicy wiedzą że jakkolwiek młody oficer gorąco pragnął widzieć Luizę, jednakże obowiązki żołnierza miały u niego zawsze pierwszeństwo przed dążnościami kochanka. Odłączył się od armii, oddalił od Neapolu, to znów zbliżał się nie wydawszy skargi, nie zrobiwszy najmniejszej uwagi, chociaż doskonale wiedział że na pierwszą wzmiankę uczynioną Championnetowi o magnesie ciągnącym go do Neapolu, generał czujący dla niego życzliwość i szacunek, byłby go posunął naprzód i byłby mu ułatwił wejście do Neapolu.
W chwili gdy przybywszy tak w porę do Largo delle Pigne aby ocalić życie Michałowi, przyciskał młodego lazzarona do piersi, serce jego było przepełnione podwójnem uczuciem radości; raz dlatego że mógł się odwdzięczyć za wyrządzoną mu przez tegoż przysługę, powtóre ponieważ wiedział że zostawszy z nim sam na sam otrzyma wiadomości o Luizie i będzie miał z kim o niej pomówić.
Ale i tym razem jeszcze oczekiwanie jego było zawiedzione. Żywa wyobraźnia Championneta upatrzyła w połączeniu lazzaronów z Salvatą zdarzenie mogące przynieść korzyści. Pomysł w zarodzie, który następnie dojrzał do tego stopnia że generał postanowił nakłonić św. Januarjusza do okazania cudu, przyszedł mu do głowy i zamierzył oddać straż katedry Salvacie, wybierając Michała jako przewodnika do katedry.
Widzieliśmy że ten podwójny wybór był dobry, ponieważ uzyskał powodzenie.
Tylko Salvato miał rozkaz pozostać przy straży w katedrze aż do jutra i był za nią odpowiedzialny.
Ale zaledwo przybyli do gmachu arcybiskupiego, zaledwo grenadjerzy zostali ustawieni pod portykiem kościoła i na małym placu wychodzącym na strada dei Tribunali, Salvato objął Michała za szyję, uprowadził do katedry i wymówił tylko te dwa wyrazy, zawierające w sobie wszystkie pytania:
A ona?
I Michał — z głęboką domyślnością, czerpaną w potrójnem uczuciu uwielbienia, czułości i wdzięczności jakie miał dla Luizy, opowiadał mu wszystko, od usiłowań bezsilnych wyjechania z swym mężem aż do ostatnich wyrazów wymówionych przed trzema dniami z serca wypływających: — Jeżelibyś spotkał Salvatę!
Tak więc ostatnie wyrazy Luizy i pierwsze Salvaty mogły się w ten sposób tłómaczyć:
— Kocham go zawsze!
— Uwielbiam więcej niż kiedykolwiek.
Chociaż uczucie jakie Michał miał dla swojej Assunty nie dosięgało wielkości uczucia Salvaty i Luizy, młody lazzaron umiał ocenić wysokości których sam nie dosięgał; i w nadmiarze wdzięczności, radości pozostania przy życiu, jakiej młodzież doznaje po przebyłem niebezpieczeństwie, Michał stał się pośrednikiem uczuć Luizy z większą prawdą a nawet wymową, niżby ona sama odważyła się uczynić i w imieniu Luizy, nie mając od niej tego polecenia, powtórzył mu dwadzieścia razy, co Salvato zawsze słuchał z jednakowem zajęciem, że Luiza go kocha.
Michałowi czas upływał na mówieniu tego, Salvacie na słuchaniu, podczas gdy Luiza, jak siostra Anna, wyglądała czy nie spostrzeże kogo na drodze z Chiaja.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.