Kuzynka Bietka/Od tłumacza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Kuzynka Bietka
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁÓMACZA.

Kuzynka Bietka, wraz z drugiem opowiadaniem p. t. Kuzyn Pons, jakkolwiek treścią zupełnie odrębne, stanowią całość, objętą przez Balzaka wspólnym tytułem: Ubodzy krewni. Dedykacja, zwrócona do księcia Teano, obejmuje również te oba utwory, noszące wspólną datę powstania: Lipiec 1846 — maj 1847.
Obie te powieści były podzielone w pierwszem wydaniu na krótkie rozdziały opatrzone tytulikami; w wydaniu definitywnem dokonanem za życia Balzaka (1848) tytuliki te usunięto.
Kuzynka Bietka należy do szczytowych punktów twórczości Balzaka; jest jedną z książek, które najbardziej rozsławiły jego imię. To ten Balzac, z którego wyszła późniejsza powieść społeczna, obyczajowa, psychologiczna i który wreszcie oddziałał tak silnie na współczesny teatr. To zarazem ten, którego winią o ojcostwo t. zw. naturalizmu.
Ale powieść ta jest tak bogata w treść wewnętrzną, iż, choćby to miało trącić odrobiną pedantyzmu, trzeba nam ją ująć w kilku poszczególnych punktach.
Powieść społeczna. Cała Komedja ludzka zawiera dzieje ewolucji społecznej Francji, od dawnej monarchji, poprzez Rewolucję, Napoleona, Restaurację, rewolucję Lipcową aż do końca prawie monarchii Ludwika Filipa. Kuzynka Bietka jest jednem z ostatnich ogniw tej ewolucji. Jesteśmy w latach czterdziestych. Ostatnie ślady dawnej monarchii już znikły; wymarli ci których pamięć sięgała poza Rewolucję. Znaczenie arystokracji wygasło; minęła już owa epoka, gdy najważniejsze sprawy skupiały się i rozstrzygały w salonie jednej z owych półbogiń dzielnicy Saint-Germain. W Sekretach księżnej de Cadignan odmalował Balzac zmierzch tej potęgi; tu, jako nazwisko najwpływowszego ministra, wypływa raz poraz nazwisko Anzelma Popinot, niegdyś subjekta w sklepie Cezara Birotteau. Jako niedobitki przeszłości są jeszcze resztki falangi Napoleończyków, których rewolucja Lipcowa odgrzebała z zapomnienia. Tych Napoleończyków odmalował świetnie Balzac tuż po upadku bożyszcza (Kawalerskie gospodarstwo); tu żyją jeszcze w postaciach kilku starców. Mamy tu ten świat z jego zaletami i wadami; to jako zwierciadło rycerskiego honoru, to jako odblask soldateski, która czuje się wszędzie na biwaku i ma poczucie że jej wszystko wolno, za to że jest — albo raczej była — użyteczna Cezarowi. Dwaj bracia Hulot.
Ale to są przeżytki. Już wyłania się nowa Francja, Francja mieszczańska, Francja Ludwika-Filipa, owego monarchy któremu za godło dawano, miast miecza — parasol. Balzac nie lubił jej, nie lubił parlamentaryzmu, rządów „większości“ a tem samem mierności, hegemonji zbogaconych kupców i adwokatów. Symbolem tego spęczniałego dobrobytem i powodzeniem mieszczaństwa jest dlań Crevel, również ex-subjekt perfumerji Cezara Birotteau. W tym sklepie, pod godłem Królowej Róż, przesunęły się trzy epoki mieszczaństwa: Ragon, wierny lojalista i mieszczanin dawnego typu, w pudrowanej peruce; Birotteau, rojalista, ale i kawaler Legii honorowej, wynalazca olejku na porost włosów, ambitny, próżny, ale uznający jeszcze wyższości społeczne i intelektualne, z któremi mu się nie mierzyć; wreszcie ten Crevel, dla którego nie istnieje już żadna wyższość: czyż on sam nie jest jednym z suwerenów? Tępy i ograniczony „wolterjanin“, materjalista łakomy grubego użycia, próżny do śmieszności, głupi i sprytny zarazem — oto jeden z nowych władców Francji, któremu wszakże, wiedziony poczuciem sprawiedliwości, przeciwstawia Balzac rzetelną wyższość i pracę Popinota.
Obok zbogaconego kupca, adwokat Wiktor Hulot, poprawny, sztywny, potrochu świętoszek. Nakreślony jest zresztą dość łamaną linią: to jest dla Balzaka „doskonałością“, to znów w swoich machinacjach przeciw małżeństwu teścia posuwa się do dziwnych kroków... Może Balzac chciał w nim wyrazić te wstydliwe i haniebne zaułki jakie znajdują się w duszy i karjerze niejednego „kryształowego“ człowieka?...
W pani Marneffe maluje Balzac ten kącik wielkomiejskiego życia, który miał ochrzcić dopiero Dumas-syn nazwą „półświatek“. Miano to, dziś spospolitowane i obniżone, pierwotnie oznaczać miało istotnie kobietę jeszcze poniekąd należącą do „świata“, a mniej lub więcej dyskretnie uprawiającą rzemiosło „kurtyzany“. Rysunkowi pani Marneffe możnaby niejedno zarzucić; trudno uwierzyć aby osoba tych ambicji pozwalała sobie na żarty w rodzaju listu przesłanego do domu Wacława albo na szantaże tak dla niej kompromitujące jak ów „gorący uczynek“ z baronem Hulot; ale płynie to zapewne stąd, iż Balzac w jednym typie skupił tę całą „klasę“, rozmaite jej odcienie; w tej jednej pani Marneffe zamknął cały ów kąt wielkomiejskiego życia z jego niebezpieczeństwami.
Koło tego rodzaju kobiet skupia się zazwyczaj ów mięszany świat, zwany w paryskiej gwarze „rasta“; owi cudzoziemcy różnego typu i różnej prowenjencji, dla których życie paryskie staje się zbyt mocnym i zbyt niebezpiecznym narkotykiem, jak ów brazylijski „jaguar” baron Montez, lub słaby artysta Wacław Steinbock.
Ów baron Montez gra w powieści nieco dziwną rolę... Zjawia się z początku, później autor nie bardzo wie co z nim robić, zapomina o nim, chowa go na kilka lat, aby go pokazać na samym końcu i użyć do rozwiązania godnego najbardziej awanturniczych romansów.
Co się tyczy Steinbocka, to mógłby u nas, Polaków, dość poważnie podkopać wiarę w ścisłość „dokumentów“ życiowych Balzaka. Ów wnuk generała Karola XII, o czystej krwi skandynawskiej, służy mu do demonstrowania psychologji Słowian; poczem Balzac wtrąca cały traktacik historji i geografji Polski na umotywowanie tego dość ogólno-męskiego faktu, iż miłość własną Wacława podrażniło to, że pani Marneffe nie zwraca nań uwagi. To są owe rysy „szarlatanerji“ Balzaka, które podkreślają u niego zgryźliwi krytycy; mimo to, skoro się nieco oddalić od jego szeroko malowanych płócien, zawsze prawie, z odpowiedniej perspektywy, obraz jest trafny, mimo że pewne szczegóły z bliska wydają się przesadzone lub fałszywe.
Mamy tedy, na froncie malowidła, świat oficjalny, świat wpływów, świat władzy; ale w głębi kryje się nie mniejsza potęga nowoczesnego wielkomiejskiego życia, ów drugi świat, czy półświatek, którego postępki, apetyty, zabawy, miłostki, tak bardzo ciężą na tamtym oficjalnym świecie. Od uśmiechu lub zmarszczenia brwi pani Marneffe zależeć może nieszczęście Adeliny i Hortensji, karjera Wiktora, śmierć Johana Fiszera i marszałka Hulot, polityka Crevela... Ten drugi świat, którego potęgi nie mógł Balzac nie widzieć, zjawia się w jego powieściach nieraz; tu mamy go w całym szeregu egzemplarzy: kurtyzana pod patronatem męża, najniebezpieczniejsza, jak pani Marneffe; kurtyzana śpiewaczka, Józefa, której talent i artyzm dają rysy niekłamanej szlachetności; wreszcie cały legion kurtyzan i kurtyzanek na różnych szczeblach karjery, aż do tych które jeszcze wyślepiają oczy nad haftem dla swoich szczęśliwych sióstr, czekając aż pomyślna okoliczność pozwoli im wejść w ich ślady. Nigdy może podziemnych związków łączących dwa światy nie odmalował Balzac tak plastycznie.
On sam bywa najczęściej obrońcą rodziny, „ładu społecznego“, tak dalece że aż to nas razi, kiedy np. Józefa, ta wielka artystka, kaja się i płaszczy przed arcy-nudną Adeliną, przyjmując na siebie wszelkie winy stosunku, który, jako dziecko, głodne, ciemne i bez opieki, zadzierżgnęła z bardzo pełnoletnim Hulotem. Myszką dziś trąci to anielstwo, na jakie pasuje Balzac każdą mieszczkę która zachowała dla męża swoją szacowną cnotę. I co za nagrody! Ile synekur wali Balzac na rodzinę tych nieznośnych Hulotów aby im wynagrodzić szkody wyrządzone przez panią Marneffe! Trzy dostaje Wiktor, nie licząc spadku po marszałku; pani Hulot dostaje ministerjalną pensję w zamian za to że powozikiem objeżdża biednych i prawi im morały. Niedość na tem; jeszcze stary, zniedołężniały Hulot, bezkarny złodziej grosza publicznego, żyjąc w dostatku, dostaje tłustą synekurę w jakiejś dyrekcji kolei żelaznej. Niema co mówić, mimo jego sarkazmów, wszystkie czułości Balzaka były dla burżuazji; dla nędzarzy ma on zazwyczaj twarde i wzgardliwe słowa[1]. Wogóle znamiennem jest, iż literatura tego nawskroś demokratycznego kraju wcale nie bywa zbyt czułą dla maluczkich...
A teraz, w tej genialnie ujętej powieści społecznej mieści się niemniej głęboka i świetna powieść psychologiczna. Na to szerokie tło rzucony jest obraz jednej namiętności, odmalowany z pełnią która z barona Hulot czyni postać równie niezapomnianą jak Molierowski Harpagon. I możemy tu stwierdzić pewną wyższość powieści nad teatrem, gdy chodzi o psychologię figur. Hulota widzimy nie w jednym momencie jego życia, ale na całej jego przestrzeni; widzimy jego stawanie się, mamy klucz do jego przemian, etapy które przebywał kolejno. Cóż za rozkoszny ten ustęp, w którym Balzac opisuje pierwsze zetknięcie starego wiarusa miłostek z nowoczesnym stylem „cierpiącego anioła“, wymyślonego przez Romantyzm! Od pierwszej do ostatniej stronicy Hulot żyje, w naszych oczach starzeje się, zachowując dominujący rys swego charakteru, wciąż aż do ostatka wisząc jak groźne niebezpieczeństwo nad głową swoich najbliższych.
Ta jedna namiętność wystarczyłaby — i jak jeszcze! — aby wypełnić powieść. Ale dla Balzaka to mało; nadmiar myśli, obrazów, bogactwo jego wewnętrznego świata sprawiają, iż w jednej powieści tłoczy się ten zadziwiający ogrom materjału. Wszak bohaterem tytułu jest nie baron Hulot, ale Bietka, kuzynka Bietka, uboga krewna. Oto druga, niemniej genialna monografia namiętności, którą jest zawiść, jedna z owych nienawiści toczących jak czerw życie rodzinne, czających się przez dziesiątki lat potajemnie pod pozorami najdoskonalszej harmonji i powodujących katastrofy, których źródła nigdy nikt się nie domyśli. Zarazem daje w tej Bietce wspaniałą psycho- i fizjologiczną analizę dziewictwa i jego utajonych mocy, bilans sił i możliwości w które przetwarza się energia. Daje nawskroś nowe pojęcie charakteru, który nie jest dlań, jak zwykle się to pojmowało, zły albo dobry, ale w którym rzeczą stałą jest siła motoru, transmisja zaś siły może być kwestją okoliczności; ta sama Bietka może być albo elementem dobroczynnym, aniołem poświęceń albo elementem destrukcji i zniszczenia.
Powieść ta jest zarazem bogatą analizą miłości, jej encyklopedją niemal. Ileż jej rodzajów! Hulot, Crevel, Steinbock, Bietka, Adelina, nawet pełna szacunku cicha miłość marszałka do Adeliny, i miłość kurtyzany, miłość artysty, rozpustnika, nawet dwuznaczny odcień namiętnej przyjaźni kobiety dla kobiety, cóż za skala! ileż głębokich spostrzeżeń rzuconych w tym przedmiocie!
Ileż innych jeszcze spostrzeżeń rozsianych mimochodem, o sztuce z powodu Steinbocka, o kasach oszczędności i służbie, o wpływie upadku Napoleona na przemysł szmuklerski!! Wszystko, wielkie i małe, kojarzy się w tym genjalnym mózgu i snuje zeń w nieskończoność.
Mamy uczucie, że Balzac siłą musi się wstrzymywać, aby nie popełniać na każdym kroku tych arcyciekawych dygresji, które zbyt może zgryźliwi i pedantyczni krytycy (Faguet) tak mu biorą za złe.
Cóż za głęboki rzut oka w otchłanie, jakie kryje serce „uczciwego człowieka“, w owych machinacjach Wiktora Hulot z tajną policją i agentami zbrodni. Ale tu nawet przemożna sugestja Balzaka nie może nam narzucić jego punktu widzenia, mimo iż najwyraźniej solidaryzuje się on z oburzeniem i z interesami cnotliwych Hulotów, dla których korzyści wszelkie środki przeciw pani Marneffe są mu dobre. Nie możemy się dziś tak przejąć „świętością“ rodziny ani przyznać jej prawa do tych kroków wobec Crevela, mimo iż jego małżeństwo grozi jej uszczupleniem spadku w majątku, najzupełniej zresztą osobistym i zdobytym przez Crevela nie zaś objętym w puściźnie. Zupełnie przeciwnie, im więcej Balzac opromienia blaskiem cnoty Hulotów, tem bardziej raczej już jesteśmy skłonni przenieść nasze sympatje na stronę Józefy i pani Marneffe. Wobec tego arcy-mieszczanina paryskiego, jakim jest Balzac, czujemy się niemal zarażeni trądem... bolszewizmu. Trzeba przyznać zresztą, iż ciężka ręka jaką maluje zazwyczaj swoje cnotliwe kobiety, nie mało wśród jego czytelników przysparza sympatyków występkom.
Nie prędkobym skończył, gdybym chciał wyliczyć wszystkie bogactwa tej powieści. Zaznaczam je tylko, a zaznaczenie takie uważam za potrzebne. Puścizną Balzaka, jak puścizną Aleksandra Wielkiego, obdzieliło się tylu generałów, zdobycze jego weszły tak dokładnie w krew nowoczesnej literatury, że wydają się one niejednemu z czytelników zupełnie naturalne. Łatwiej mu zauważyć w powieści Balzaka to co w niej stare niż to co w niej jest nowe. Otóż wszystkie te rzeczy to były odkrycia Balzaka, jego genialne rewelacje. Porównajmy jakąś wybitną współczesną powieść „romantyczną“, Spowiedź dziecięcia wieku lub Pannę de Maupin, jakże nam się wyda wygraną na jednej strunie wobec tej olbrzymiej pełni życia, wobec szerokości malowidła Balzaka. Cała późniejsza powieść, i Flaubert i Zola i bracia Goncourt i Bourget, aż do Prousta, wszyscy oni wyrośli z Balzaka.
I nietylko powieść. W ogromnej mierze i teatr. Z Balzaka wyszło to, co śmielsi pisarze XVIII w. przeczuwali, ale czego nie umieli osiągnąć: dramatyczność życia codziennego, namiętności ścierających się we współczesnych surdutach a nie w koronach i przy mieczu. Osobliwą rzeczą, sam Balzac nigdy prawdziwego sukcesu na scenie nie osięgnął, mimo że próbował poń sięgać całe życie. Ale kiedy czytamy Kuzynkę Bietkę, ileż przesuwa się nam przed oczyma scen nawskroś dramatycznych! Choćby ta pierwsza rozmowa Adeliny z Crevelem, której odpowiada ta druga, sięgająca szczytów patetyczności, jedna z najśmielszych w literaturze, gdy ten pięćdziesięcioletni anioł gotów jest uczynić całopalenie ze swej cnoty i sprzedać się rozpustnikowi aby ocalić honor męża! A kontrast do tej sceny, scena Crevela z panią Marneffe! A Wacław i Bietka! A te sceny, które rozgrywają się w gabinecie księcia-ministra! To żywe akty dramatu.
Ale możnaby rzec, iż pisarz ten przetworzył coś więcej niż literaturę, przetworzył i myśl ludzką. Zaszczepił jej swoje przyrodnicze spojrzenie na świat, zaszczepił nałóg czynienia ścisłego bilansu życia, łączenia odległych napozór faktów, zrozumienie niezliczonych nici łączących przeszłość z teraźniejszością... Koncepcja świata Balzakowska przezwyciężyła i wyparła koncepcję romantyczną, tak jak w życiu dojrzałe spojrzenie na świat zajmuje miejsce efektownych bluff’ów młodości.
Powieść ta, to wspaniały rapsod owego poematu o energii, jakim jest Komedja ludzka. Każdy z bohaterów Balzaka obdarzony jest jej olbrzymim zasobem; w jego muskulaturze psychicznej widnieje taki jej przerost, jaki — mówiąc stylem Balzaka — podziwiamy w muskulaturze fizycznej postaci Michała Anioła.
Och, ten styl Balzaka! spęczniały przesadą, nastroszony wielkiemi nazwiskami, wciąż ziejący jakimś „Rafaelem“. Trudno się nie uśmiechnąć przy ustępie gdzie Balzac, mówiąc o Wacławie, tłómaczy konieczność wytężonej pracy dla artysty i tak kończy: „Canova żył w swojej pracowni, jak Wolter w swoim gabinecie. Homer i Fidjasz musieli żyć w ten sposób.“ Ten Homer w gabinecie jest paradny!
Ale zamiast demonstrować słabe strony tego stylu, mam pokusę zacytować ustęp świetnej parodji, jaką Marceli Proust, zresztą gorący czciciel Balzaka, imituje jego manjerę w swoich Pastiches et melanges:

W ostatnich miesiącach roku..., na jednym z owych rautów margrabiny d‘Espard, gdzie tłoczyła się wówczas elita arystokracji paryskiej (najwykwintniejszej w Europie, wedle orzeczenia p. de Talleyrand, owego Rogera Bacon przyrody społecznej, który bywał biskupem i księciem Benewentu), de Marsay i Rastignac, hrabia Felix de Vandenesse, książęta de Rhétoré i de Grandlieu, hrabia Adam Łagiński, Oktaw de Camps, lord Dudley, otaczali kołem księżnę de Cadignan, nie budząc tem wszakże zazdrości margrabiny. Czyż to nie jest w istocie jedna z wielkości gospodyni domu — tej karmelitanki światowego sukcesu — że musi poświęcić swoją zalotność, dumę, swoją miłość nawet, dla potrzeby stworzenia sobie salonu, którego jej rywalki będą niekiedy najbardziej kuszącą ozdobą? Czyż nie jest w tem ona równą świętej? Czy nie zasługuje na cząstkę — tak drogo nabytą — społecznego raju? Margrabina — z domu de Blamont Chauvry, spokrewniona z rodami Navarreins, Lenoncourt, Chaulieu — wyciągała do każdego z gości ową rękę, o której Desplein, największy uczony naszych czasów, nie wyjmując Klaudjusza Bernard, on, uczeń Lavatera, orzekł, iż jestto ręka najgłębiej wyrachowana ze wszystkich, jakie mu danem było oglądać. Naraz drzwi się otwarły dla sławnego pisarza Daniela d‘Arthez. Jedynie fizyk świata moralnego, któryby łączył genjusz Lavoisiera i Bichata — twórcy chemji organicznej — byłby zdolny rozebrać czynniki, które tworzą swoisty odgłos kroku niepospolitych ludzi. Słysząc krok d‘Artheza, zadrżelibyście. Tak mógł stąpać jedynie wspaniały geniusz albo wielki zbrodniarz. Czyż geniusz nie jest zresztą rodzajem zbrodni przeciw rutynie przeszłości, którą nasza epoka karze srożej niż samą zbrodnię etc., etc.

Ale to natłoczenie na jednej stronicy malarstwa, muzyki, rzeźby, poezji, nauki, historji, ta nieustanna wędrówka myśli poprzez wieki, epoki, kraje, czyż nie była równocześnie wielką zdobyczą Balzaka, jedną z tajemnic jego geniuszu? Uśmiech tedy, jaki nieraz przychodzi nam na usta przy jego czytaniu, bynajmniej nie jest bluźnierczy i niewdzięczny; przeciwnie jest wyrazem jeszcze jednej przyjemności jaką nam dają te książki, pisane sto lat temu, w epoce gdy puls myśli ludzkiej bił przyśpieszonem, gorączkowem tempem.
Pozatem, ta wspaniała powieść skaz ma stosunkowo mało. Sceny w rodzaju owej rozmowy z baronową Hulot są dziś tak „stylowe“, że darujemy chętnie ich śmieszności. Darujemy i to zakończenie listu: „Biedna żydówka dotrzyma obietnicy danej chrześcijance. Niechaj anioł modli się za szatana“ etc. I wiele innych rzeczy. Skoro wybaczamy tak chętnie Molierowi jego „zakończenia“, czyż będziemy się prawować z Balzakiem o jego Monteza i skomplikowany sposób w jaki podejmuje się zastąpić na ziemi karzącą Opatrzność? Zwłaszcza, że temu rozwiązaniu zawdzięczamy jeszcze jedną świetną scenę: śmierć niezłomnego głupca, nie kapitulującego nawet wobec śmierci, Crevela.
Druga część „Ubogich Krewnych“, Kuzyn Pons, ukaże się po polsku niebawem.

Boy.
Warszawa, w maju, 1924.




  1. Oto np. dość jednostronny system leczenia bolączek społecznych: „...Kielnia jest w Paryżu większą cywilizacyjną siłą niż się przypuszcza. Budując ładne i wykwintne domy, okalając je chodnikami i umieszczając w nich sklepy, wystrasza ceną mieszkań ludzi bez zajęcia, stadła bez mebli i złych lokatorów.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.