Kuźnia Wulkana/Pieśń trzecia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Kuźnia Wulkana
Podtytuł Sielanka w sposobie klasyczno-romantycznym w pięciu pieśniach
Pochodzenie „Echo“, 1877, nr 236-238
Redaktor Zygmunt Sarnecki
Wydawca Zygmunt Sarnecki
Data wyd. 1877
Druk Drukarnia „Echa“ (Jana Noskowskiego)
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ TRZECIA.
Romans i przysięga Wenery przy studni.

Niechaj mnie zdziobią gęsi i kokosze,
Jeśli chcę kreślić romansik misterny.
Ja tylko w rymach na papier przenoszę,
Co mi rzekł Maciek w ufności niezmiernej...
I dzieje jego miłości gorącej
Daję w bibule cierpliwej... cierpiącej.

Wulkan, co w Woli bucefały kował,
Był to potentat wcale nie na żarty...
Piśmienny trochę, majster i konował,
Znał swe rzemiosło, był w świecie otarty,
A znać to było po chodzie i minie,
Że w Pacanowskiej kuźni był w terminie.

Nieraz, gdy prawi, słuchają go chłopy,
Gwoli nauki wielkiej, lub uciechy.
I otwierają usta dwaj cyklopy,
Co wielkim drągiem muszą dźwigać miechy...
Czeladnik kując, słucha jednem uchem
I łzy skórzanym ociera fartuchem.

On Hipokrates w Woli — Demostenes
Oracye prawi na każdem weselu.

On daje ludziom macierzankę, senes,
Nie gardzi sokiem z jęczmienia i chmielu,
A żyje zacnie i w Bożej bojaźni,
Boć z organistą samym jest w przyjaźni.

A tak serdeczny łączy ich stosunek
I tak się wzajem bawią ci mężowie,
Że kiedy sobie sprawią poczęstunek,
To później w jednym zasypiają rowie...
I widzi nieraz różowe zaranie,
Jako Orfeusz chrapi przy Wulkanie.

A miał Orfeusz wyrostka — synala,
Chłop to był duży, blady i niezgrabny,
Lecz patrzył często na córkę kowala,
Na usta z wisien i warkocz jedwabny,
I obraz Kasi tak mu utkwił w głowie,
Jako zaduży ufnal tkwi w podkowie.

Płakała nieraz Venus-Katarzyna,
Gdy się z Apollem spotkała u studni,
Ale Orfeusz protegował syna,
Ztąd też Maćkowi było nieco trudniej...
Lecz pojąc krowy przy jednem korycie,
Przysięgli sobie kochać się nad życie.

Podali sobie ręce w znak przymierza
I tak dozgonną miłość zaprzysięgli;
Świadkiem im serce, co jak młot uderza,
Oczy o blaskach rozżarzonych węgli...
I studnia świadkiem i żuraw skrzypiący,
Co głos ich słyszał namiętny i drżący...

I powiedzieli sobie straszne słowo:
(A pocałunek był słowa pieczęcią),
Że muszą przemódz wolę — kowalową...
A nie — to z własnej ręki zginą z chęcią:
On się powiesi na sznurze z konopi,
Ona w głębokim stawie się utopi.

Przysięgę Maciek zataił przed matką,
Ale mu wrócił spokój po przysiędze,
Z dziewczyną wprawdzie widywał się rzadko,
Ale w jej oczach czytał jakby w księdze,
Że się w jej sercu czysta miłość pali,
Że on jej droższy niźli sznur korali,

Milszy niż w mieście katarynki granie,
Niźli na targu kupny obwarzanek,
Niż kwiaty leśne, niż ptaków śpiewanie,
Droższy niż krowa, niż biały baranek,
Niźli od węgra chusteczka barwista...
Taka to siła uczuć jest ognista.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.