Księga Monelli/II/Namiętna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NAMIĘTNA.

— To straszne, powiedziała dziewczynka, bo krwawi białą krwią.
Obcinała paznokciami zielone główki maków. Mały jej towarzysz patrzył na nią spokojnie. Bawili się w rozbójników w alei kasztanowej, świeżymi kasztanami bombardując róże; młode owoce wyłuskiwali z zielonej łupiny, a małego miauczącego kota kładli na sztachety ogrodzenia. Ciemna głąb ogrodu z wielkiem rozłożystem drzewem była wyspą Robinsona. Rura sikawki ogrodowej służyła za bojową pompę przeciw napadom dzikich. Wysokie trawy o czarnych kitach szły do niewoli i na ścięcie. Kilka chrząszczy zielonych i modrych schwytanych na łowach leniwie podnosiło skrzydła w studziennem wiadrze. Stratowali piasek ścieżek, prowadząc tamtędy wojska swe w bojowym szyku. Teraz przypuścili właśnie szturm do wzgórka na łące, a zapadające słońce otaczało ich świetną jasnością.
Zajęli pozycye zdobyte nieco zmęczeni i podziwiali dalekie purpurowe mgły jesienne.
— Gdybym był Robinsonem, a ty Piętaszkiem, odezwał się, i gdyby tam na dole było duże piaszczyste wybrzeże, poszlibyśmy szukać w piasku śladu ludożerców.
Namyśliła się i spytała:
— Czy Robinson bił Piętaszka, aby mu był posłusznym?
— Nie przypominam sobie, odpowiedział, ale bili brzydkich starych Hiszpanów i dzikich w kraju Piętaszka.
— Nie lubię tych historyj, rzekła. To zabawy dla chłopców. Wiesz, robi się już noc. A gdybyśmy się zabawili w Bajki? Możnaby się bać naprawdę.
— Naprawdę?
— Pewnie. Myślisz, że olbrzym wilkołak nie chodzi co noc po lasach?
Popatrzył na nią i kłapnął zębami.
— A jak pożarł siedem małych królewien, to powiedział: mniam, mniam, mniam.
— Nie, nie to, powiedziała. W tej bajce można być tylko olbrzymem albo Paluszkiem. Nikt nie wie, jak się nazywały królewny. Jeżeli chcesz, to ja będę zaczarowaną księżniczką, śpiącą w swoim zamku, a ty przyjdziesz mnie obudzić. Trzeba mnie będzie pocałować bardzo mocno. Bo wiesz, królewicz całuje okropnie.
Spokorniał nagle.
— Ja myślę, że już zapóźno na spanie w trawie. Księżniczka spała na łożu w zamku otoczonym cierniem i kwiatami.
— Więc bawmy się w Sinobrodego — postanowiła. — Ja będę twoją żoną, a ty mi zabronisz wchodzić do jednej z komnat. Zaczynaj: przychodzisz prosić mnie o rękę. »Panie ja nie wiem. Sześć twoich żon znikło w sposób tak tajemniczy. Prawda, że masz piękną i wielką brodę siną i że mieszkasz we wspaniałym zamku. Czy nie zrobisz mi krzywdy nigdy? nigdy?«
Rzuciła mu błagalne spojrzenie.
— Tak, teraz tyś mi się oświadczył, a rodzice przystali. Pobraliśmy się. Daj mi wszystkie klucze. »A od czego jest ten śliczny maleńki?« Udaj gruby głos, zabraniając mi otwierać tym kluczem.
— Tak, teraz odjechałeś, a ja w tejże chwili przełamuję zakaz. »Oh okropność! Sześć żon zabitych!« Mdleję, a ty przybiegasz mię podtrzymać. Dobrze. Teraz przychodzisz jako Sinobrody. Udaj gruby głos, »Panie mój! Oto wszystkie klucze, jakie mi powierzyłeś« Pytasz mię o mały kluczyk. »Panie mój, już jest, miałam go w kieszeni na samem dnie.«
Teraz oglądasz klucz. Na kluczu była krew?
— Tak, odpowiedział, plama krwi.
— Pamiętam, powiedziała. Tarłam ją, tarłam, ale nie chciała zejść. To była krew sześciu żon?
— Sześciu żon.
— On je pozabijał wszystkie? Dlatego, że wchodziły do zakazanego pokoju? A jak je zabijał? Ścinał, a potem wieszał w czarnej alkowie? A krew płynęła im po nogach aż na posadzkę. Krew była czerwona, ciemno-czerwona, nie taka, jak krew maków, kiedy je drapię. Słuchaj, czy to się klęka, jak mają komu głowę ścinać?
— Zdaje nu się, że się klęka, odpowiedział.
— To będzie bardzo ciekawe! ucieszyła się. Ale ty mi zetniesz głowę zupełnie jak na prawdę.
— Dobrze, zauważył, ale kiedy Sinobrody nie mógł jej ściąć.
— To nic nie szkodzi, powiedziała. Ale dlaczego to właściwie Sinobrody nie ściął głowy żonie.
— Bo nadbiegli jej bracia.
— Ona się bała, co?
— Bardzo się bała.
— Krzyczała?
— Wołała siostry Anny.
— Jabym nie krzyczała.
— Dobrze, mówił, ale w takim razie Sinobrody miałby czas cię zabić. Siostra Anna była wtedy na wieży patrzeć, jak trawa się zieleni. Jej bracia rycerze przyjechali galopem na koniach...
— Ja nie chcę się tak bawić, powiedziała dziewczynka. To nudne. Bo widzisz ja przecie nie mam siostry Anny.
Zwróciła się wdzięcznie ku niemu.
— Przecie moi bracia nie nadjadą, rzekła jeszcze, więc widzisz, trzeba mię zabić mój złoty Sinobrody. Zabić bardzo mocno, bardzo mocno!
Uklękła. Zebrał jej włosy, odrzucił do przodu i podniósł rękę.
Powoli z przymkniętemi oczyma, trzepocąc rzęsami, z nerwowym uśmiechem w kącikach ust poddawała puch swego karku, szyję i ramiona wyprężone namiętnie ku okrutnemu ostrzu szabli Sinobrodego.
— U-u! — krzyknęła. To będzie bolało!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.