Przejdź do zawartości

Książę Niezłomny (Calderón, tłum. Słowacki, 1880)/Dzień III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Książę Niezłomny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1880
Druk Drukarnia K. Pillera
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Juliusz Słowacki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dzień  III.
W pałacu króla fezkiego. — Wchodzi KRÓL i MULEJ
MULEJ na stronie.

Ponieważ pomóc nie mogę
Fernandowi niczem prawie,
Do króla się za nim wstawię,
Może on co postanowi
Litośniejszego z tym jeńcem.

Głośno.

Panie, służyłem ci wiernie
I na lądzie i na morzu;
Wszędzie, gdzieś mię tylko użył...
I jeszcze tę pierś postawię...
A jeślim na łaskę zasłużył,
Dziś wysłuchaj mnie łaskawie.

KRÓL.

Cóż tam?

MULEJ.

Fernand...

KRÓL.

Dosyć tego.

MULEJ.

Sądziłem, żeś mi łaskawszy?

KRÓL.

O Fernandzie tym wspomniawszy,
Jużeś tknął mię i zostawiasz smętnego.

MULEJ.

Jak to, panie?

KRÓL.

Bo przysięgam na duszę,
Że dać chciałbym, a odmówić ci muszę.

MULEJ.

Wszakże jestem strażnikiem książęcia,
Czyliż nie chcesz o więźniu mieć sprawy?

KRÓL.

Mów, lecz nie sądź, że będę łaskawy.

MULEJ.

Ten Fernand, co z niemowlęcia
Na króla był wychowany,
A dzisiaj tak podeptany
Żałośnie stopą fortuny,
I tak bliski, panie, truny,
Takim straszliwym posągiem
Do grobu po stopniach zlata,
Że fortuny dziwolągiem
Wydaje się w oczach świata,
Który patrzy i drży z trwogi,
Widząc jéj depcące nogi.
A myśli świat i o tobie,

O twojéj mocy i sile,
Co takiéj wielkiéj mogile
Rzuca takie wielkie ciało.
Ty go sam trzymasz przy grobie;
Tyś mu jest na piesiach skałą;
Ty, panie, pod twoje nogi
Wziąłeś piersi takie dzielne,
To czoło takie naczelne!
Rzekłeś, a on dziś ubogi,
Nieszczęsny żebrak i nędzarz,
W rdzawym na szyi łańcuchu,
Nie godzien twojego słuchu,
Oczu, które ty oszczędzasz,
Abyś nie stracił płaczących;
Litości u przechodzących
Prosi rękami obiema,
Litości prosi i nie ma
Nawet litości!... Bo jako
Rozkazałeś, panie srogi,
Aby wymiatał podłogi
I strawę miał lada jaką,
A potem odmówił strawy
I chleba dawać zabronił,
A do stajeń twoich gonił
I w loch zapędził plugawy
Sypiać w mazamorach ciemnych,
Gdzie wilgoć ma gad i plamy.
Z członków się jego nikczemnych

Zrobił trup, a z oczów jamy...
Te oczy, niegdyś pogodne,
Dziś na ludzi patrzą głodne,
We łzach bolesnych czerwone,
Suche, głodem zapalone;
A ręce jałmużny proszą.
Bankiem swoi go wynoszą
Z mazamor jako kość bladą
I gdzieś go na słońcu kładą.
Gdzieś na słońcu, pod murami;
Potem uciekają sami,
Bo... (ach, głos mi w piersiach głuchnie)
Bo ten książę trupem cuchnie,
Gnije żyw, z kości opada;
Nikt z nim nie żyje, nie gada,
Nikt przy jego mazamorze
Od swądu wytrwać nie może;
Tak kość, ciało, co się cegli,
Trąci i tak się rozpada,
Że go już wszyscy odbiegli.
Jeden tylko, jeden sługa
Został przy tym panu biednym
I przyjaciel jeden jednym,
Szlachetny pewien kawaler.
Tych dwóch ani męka długa,
Ani dżuma, córka galer,
Nie odstraszyły od pana.
Ci dwaj, jeden mu kolana

Okrywa łachmany wielą,
Drugi pierś pod głowę daje.
Chlebem z nim się oba dzielą,
Choć dla jednego nie staje
Téj cząstki... Bogi to wiedzą,
Jak oni ją we trzech jedzą?...
Jeszcze często książę musi,
Gdy go chleb żebrany krztusi
A przyjaciele go śledzą,
Musi, kawałek podany
Jak złodziéj chować w łachmany,
Kryć się z tem, że przez obrożę
I gardło (o! jasne nieba!)
Tego żebrackiego chleba
Ten nędzarz przełknąć nie może.
A zaś owych karmicieli
Służba twoja srogo karze,
Kijem biją twoje straże.
Więc przy panu jeden czuwa
I słowami go weseli,
Drugi żebrze i z nim dzieli
Chleb i łzę, co chleb zatruwa.
O! skończ, panie, już tę mękę!
Ulż więźniowi w imię Boga!
Spuść mu, panie, podaj rękę,
Nie stężaj tego powroza.
Bo to już nie żal, lecz trwoga,
Nie litość bierze, lecz zgroza!

KRÓL.

Przestań na tém.

Wchodzi FENIXANA i rzuca się do nóg królowi.
FENIXANA.

Królu panie!...

KRÓL.

Cóż tam, moja córko miła?

FENIXANA.

Jeżelim ja zasłużyła,
Przez miłość i przez pokorę,
Na twoje, ojcze, kochanie,
Przychodzę o łaskę prosić.
Niech ją z twoich rąk odbiorę.

KRÓL.

Choćby królestwo! pół berła!...
Niechaj prosi wschodu perła.

FENIXANA.

Ojcze! Fernand...

KRÓL.

Dosyć! dosyć!...
Daléj nie gadaj, bo próżno.

FENIXANA.

Ojcze, zgrozą już przenika!
Daruj go jaką jałmużną.
Ulituj się niewolnika!
Nieszczęsny aż do łez wzrusza.

KRÓL.

A któż go do tego zmusza,

Aby cierpiał?... Nędzny, słyszę,
Lecz on sam swój wyrok pisze,
Sam swoję pieczęć przykłada.
A pod nędzą nie upada,
Choć wyszedł z głodu na marę;
Ale chce cierpieć za wiarę,
Co mu niebiosa otwiera...
Chce umrzeć, niech więc umiera,
Ja zeń méj nie zdejmę nogi,
Bo on sam nad sobą srogi,
Chce żyć w nędzy i plugastwie;
I nie ja się nad nim pastwię,
Ale on sam siebie męczy.
Niech mi Ceuty klucze wręczy,
Dziś wolno puszczę infanta.

Wchodzi SELIM.
SELIM.

Panie, przyszli dwaj posłowie.
Jeden z nich od Tarudanta,
A zaś Portugalczykowie
Drugiego przysłali w łodzi.

FENIXANA na stronie.

Ach! jeden po mnie przychodzi!
Tarudant po mnie przysyła!

MULEJ na stronie.

Ach! w dniu jednym taka siła
Nieszczęść na serce mi spada!

KRÓL.

Wpuścić obu... Fenixanie
Tu miejsce, niech przy mnie siada.

Król siada z Fenixaną na tronie. — Wchodzi ALFONS, król portugalski w posła charakterze i TARUDANT, infant Fezu, również jako poseł.
TARUDANT.

Przepotężny Fezu panie!

ALFONS, nie dając się wyprzedzić.

Przesławny Maurów tyranie!

TARUDANT, mówiąc razem z Alfonsem.

Którego moc...

ALFONS.

Którego siła...

TARUDANT.

Bogdaj trwała...

ALFONS.

Bogdaj żyła...

TARUDANT.

O! zorzo tego narodu!

ALFONS.

O! jutrzenko jasna wschodu!

TARUDANT.

Obyś lata...

ALFONS.

Obyś wieki
Wielkie i nieprzeliczone...

TARUDANT.

Miał laury...

ALFONS.

Nosił koronę.

TARUDANT.

W każdéj walce...

ALFONS.

W każdym czynie...

TARUDANT do Alfonsa z gniewem.

Jak ty, psie chrześcianinie,
Ważysz mi się głos przewlekać?

ALFONS do Tarudanta.

Jak ty się tu ważysz szczekać,
Gdzie ja gadam?

TARUDANT.

Słuszność każe,
Że gdzie Arab tron zasiada,
Tam najpierwszy Arab gada.

ALFONS.

A gdzie znają gospodarze
Grzeczność, tam prawo stanowi,
Że głos pierwszy dać gościowi.

TARUDANT.

Nie znam ja takiego prawa.
Niech dla gości pierwsza ława,
Ale głos...

KRÓL.

Siadajcie oba
I niech poseł chrześcianów,

Jako nieznańsza osoba,
Ma głos.

ALFONS.

Krótko powiem, panie.
Oto Alfons, Luzytanów
Król, którego panowanie
Sławne teraz po wszéj ziemi,
A ustami bronzowymi
Sławy po morzach głoszone,
Pozdrawia twoją koronę,
Zdrowia ci życzy i błaga:
Ponieważ ma tutaj brata,
Który się wolności wzdraga
Kupionéj Ceutą i duszą,
Aby teraz ta zapłata
(Nim się jędze wojny ruszą)
Dla zobopólnéj ugody,
W innych mogła być pieniądzach.
Poszukaj, panie, w twych żądzach,
Oszacuj dwa takie grody
Jak Ceuta, rachuj na krocie,
Każ je złożyć w srebrze, w złocie;
Alfons je pewno wypłaci
I przyjaźń z tobą zachowa.
Lecz gdy tę nadzieję straci,
A z wiatrem pójdą te słowa,
Ten sam wiatr z po za odmętów
Nagna tu tysiąc okrętów;

Flotę, co już brzegów sięga,
Krzyżami zaczęła błyskać,
I króla, który przysięga
Ogniem i mieczem odzyskać
Księcia i walczyć dopóty,
Aż więzień będzie rozkuty.
A te pola i doliny
Szmaragdów pozbędą kłosa
I ubiorą się w rubiny,
Nim słońce zajdzie w niebiosa.

TARUDANT.

Choć jako poseł zasiadam,
Lecz krewny tego mocarza,
Jako taki odpowiadam
Na to, co Pana obraża
I rani. — Powiedz odemnie
Alfonsowi, jego rzeszy,
Niechaj się na pola śpieszy,
Bo nim się w blasku lazurze
Jutrzenki pokażą róże
I ozłocą wschodnie chmury,
Na ziemi będą purpury.

ALFONS.

Gdybyś ku nam się podźwignął
Przez jaki wielki uczynek,
Możeby tu pojedynek
Tę całą sprawę rozstrzygnął.

I tak rzecz niech z nami stanie:
Niech Tarudant krwi nie skąpi,
Niech wasz król przyjmie wyzwanie,
A ja w tém, że mój wystąpi.

TARUDANT.

Kłamiesz! król się twój przelęknie.
Tarudant placu dotrzyma.

ALFONS.

Więc na pole...

TARUDANT.

Aż krwią zmięknie...

ALFONS.

Aż krew wytryśnie oczyma,
Będę patrzał, czy przybędziesz?

TARUDANT.

I nie długo patrzeć będziesz,
Bo ja piorun.

ALFONS.

Jam obłokiem!

TARUDANT.

A ja piorunowym smokiem!

ALFONS.

A ja wulkan z ognia łonem!

TARUDANT.

A jam jędzą!

ALFONS.

A ja zgonem!

TARUDANT.

Słuchasz... i żyjesz? to dziw!

ALFONS.

Widzisz mnie i jesteś żyw!

KRÓL.

Niech wasze Jasności obie
Na czas pofolgują sobie;
Bowiem i słońce już bliskie
Zachodu... A niechaj pomną
Że bez mego pozwolenia
Na mojéj ziemi nie mogą
Szranków mieć otwartych sobie.
A teraz niechaj pozwolą,
Abym gościnnością służył.

ALFONS.

Kto mię ugaszcza niedolą
I podał czarę żałości,
Ten inaczéj nie ugości
I gościną nie przynęci.
Po Fernanda tu przyszedłem
I miałem to na pamięci,
Aby ludzkiéj krwi oszczędzić,
A zachować króla sławę
Teraz czekam na odprawę.

KRÓL.

Odprawa, królu Alfonsie,
Będzie krótka. Jasny panie!

Jeśli mi nie oddasz Ceuty,
To infant u mnie zostanie.

ALFONS.

Ponieważ przychodzę zbrojny
Poseł srogi, wieszczby kruk,
Ogłaszam żałobę wojny.

Do Tarudanta.

A ty czy poseł, czy wróg,
Chodź w pole. Za godzin trzy
Cała niech Afryka drży.

Odchodzi.
TARUDANT do Fenixany.

Wojny ognista pochodnia,
Która o czasie stanowi,
Twojemu niewolnikowi
Nie daje służyć inaczéj,
Niechaj mnie więc perła wschodnia
Zgiętego u nóg obaczy
I ręką swoją obdarzy,
A weźmie duszę w niewolę.

FENIXANA.

Nie przystoi dla mocarzy
Takich jak ty w takim dole
Zostawać, i w téj pokorze
Utracać godności miarę.

MULEJ na stronie.

Słyszeć to i żyć! o! Boże!

KRÓL.

Wasza Jasność godzin parę
Niech przyjmie moją gościnę.

TARUDANT.

Królu! zaledwo godzinę
Mogę czekać. I to jeszcze
Jak ambasador obwieszczę,
Że jestem umocowany
Wybiwszy mymi kolany
Przed tą pięknością dwa groby,
Prosić o dar jéj osoby
I z sobą wziąć ten skarb drogi.
Przebacz, że tak krótko proszę,
I tę piękną stąd unoszę
Niby orzeł, pełną trwogi.

KRÓL.

We wszystkiem, panie, me żądze
Prześcigasz takiem życzeniem.
A ponieważ to być sądzę
Naszych długów skwitowaniem
I naszych wojen skończeniem,
Ugodę potwierdzam daniem
I unieść ją stąd pozwolę;
Ale spieszny odjazd radzę,
Nim wrogi zastąpią pole.

TARUDANT.

Swaty ja liczne prowadzę,
W swaty wiodę wojsko całe,

Tak, że puszcze mi za małe,
A z obozów stoją miasta,
Więc odjedzie ta niewiasta
Bezpieczna.

KRÓL.

Dla wszelkiéj pieczy,
Nie będzie i to od rzeczy,
Że, Muleju, weźmiesz Spachy
I odprowadzisz pod dachy
Małżeńskie tę narzeczoną.

MULEJ na stronie.

Więc i to?... pęka mi łono!
Fortuna się koligaci
Z wrogami, a ze mnie się śmieje,
Ach! i Fernand we mnie traci
Przyjaciela i ostatnią nadzieję!

Wychodzą.
ZMIANA  I.
Ogród przy mazamorach. NIEWOLNICY wnoszą DON FERNANDA i kładą go pod murem. DON ŻUAN i BRYTASZ.
DON FERNAND.

Połóżcie tu moje ciało
Na słońcu, przy białéj ścianie,
Aby mię słońce ogrzało.
Wielki Boże! Boże Panie!
Bądź pozdrowion duszą całą
Za twoje słońce wiosenne,

Pełne złotego uśmiechu.
Hiob przeklinał światło dzienne,
Bo urodzony był w grzechu,
W nędzy, w upadku, w obawie;
Ale ja ci błogosławię
Za dzień, co mi żyć pozwala,
Miłości goreć płomykiem.
Każde drzewo się zapala
I tobie, Panie, goreje;
Każdy promień, co mię grzeje,
Płomienistym cię językiem
Na wysokości wychwala!

BRYTASZ.

Czy ci tak dobrze, o! panie?

DON FERNAND.

Dobrze, bracie... dobrze, ciepło.
Wielkie Twoje zlitowanie,
Boże! wielkie łaski Twoje!
Gdy mi ciało w lochu skrzepło,
Ty mi dajesz światła zdroje,
Ptaszkom twoim każesz śpiewać,
Słońcu twojemu ogrzewać.
Dobry jesteś! i łaskawy!

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Pozostalibyśmy dłużéj
Przy tobie, ale z obawy
Nie możemy. Człowiek służy...
Czeka nas łańcuch i plaga.

DON FERNAND.

Bracia, niech wam Bóg pomaga
I szczęści.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Jakie katusze!

DRUGI NIEWOLNIK.

O! jaka nędza na świecie?

Niewolnicy odchodzą.
DON FERNAND.

Wy dwaj ze mną zostaniecie?

DON ŻUAN.

Ach ja, panie, odejść muszę.

DON FERNAND.

Ciebie mi zawsze potrzeba
Przy boku, bez ciebie się smucę.

DON ŻUAN.

Panie, ja zaraz powrócę,
Pójdę tylko szukać chleba,
Abyś miał co jeść; dziś rano
Nie jadłeś. O! biada! biada!
Odkąd Muleja zabrano,
Ziemia, zdaje się, zapada
Pod nami, okropna puszcza
Szerzy się, wszystko opuszcza!
A straszliwa blada nędza
Ciągle nam karku dopędza;
Wczoraj jak straszydło krwawe,

Dziś suchsza, bladsza od trupa.
Bo kiedy biegnę po strawę,
To łajdactwa tego kupa,
Co po wioskach, panie, siedzi,
Pomna na zakaz surowy,
A bojąc się, że ją śledzi
Jaki Argus stuokowy,
Od króla stawiony na to,
Chleba ani za opłatą
Nie chce dać... o twarda taka!...
Ani na prośbę żebraka
Nie chce dać, skruszona łzami,
Taki twardy los nad nami!
O! panie... Lecz ktoś nadchodzi.

Don Żuan wychodzi.
Brytasz klęka przy leżącym Don Fernandzie. Wchodzą KRÓL, TARUDANT, FENIXANA i SELIM.
DON FERNAND.

Głos go mój w serce ugodzi.
Może litość wydobędę
I cierpiąc, dłużéj żyć będę,

SELIM do króla.

Panie, przechodząc tą drogą,
Musisz tu nadeptać nogą
Infanta.

KRÓL do Tarudanta.

Bądź świadkiem, panie,
Jakie moje panowanie.

TARUDANT.

Zamiary moje podróżne
Opaźniasz przez tę gościnę.

DON FERNAND, żebrząc.

O! dajcie jaką jałmużnę
Żebrakowi, z głodu ginę!...
Niech próżno rąk nie otwieram,
Pomnijcie, żem człowiek przecie!
A z nędzy, z głodu umieram,
W oczach mi głodnemu ciemno,
Ludzie! miejcie litość nademną
I nie odwracajcie oka.

BRYTASZ.

Książę, nie tak żebrać trzeba...

DON FERNAND.

A jakże?

BRYTASZ, żebrząc.

W imię proroka!
I w imię siódmego nieba,
Maury, dajcie nam jałmużnę,
A niebo wam będzie dłużne
I sam prorok wam zapłaci.

KRÓL.

Taki nędzny, a nie traci
Żywota, nie skłania czoła...
Mistrzu infancie!

BRYTASZ do Fernanda.

Król woła.

DON FERNAND.

Mylisz się, więźniu, kolego,
Mistrzem ja nie jestem zgoła,
Ni infantem... trupem obu...
Ich trupem, to co innego...
Bowiem wyglądam z pod grobu
Na piasku jak nędzarz drzemię
I proszę wody kropelki...
Lecz nie infant, nie mistrz wielki...
Tamtych grobowiec naciska,
Ja jestem człowiek z nazwiska.

KRÓL.

Więc mi odpowiedz na imię
Fernanda.

DON FERNAND, wstając.

Teraz, ubogi,
Wstanę całować twe nogi,
Prosić o posiłek skromny.

KRÓL.

Zawszeż-li taki niezłomny?
I wytrwały dziś jak wczora!...
Powiedz mi, to uniżenie,
Duma to jest? czy pokora?

DON FERNAND.

Króla godność w tobie cenię,
I każdym to stwierdzam czynem
To prawo, które zamyka
Zakon boży: że nad gminem

Król ma sobie berło dane,
I ma mieć od niewolnika
Posłuszeństwo... więc złamane
Członki przed twoją osobą
Prostując, stanę przed tobą,
Nim przed Panem Bogiem stanę...
Wiedz, że król, skąd nie bądź, nosi
Taką powagę, moc bożą,
Tak się w nim siły wielmożą,
Że krew, co mu ciało rosi,
Musi wstać w ciała nicestwie
I zaświadczyć o królestwie,
Do cnót królewskich się dostać.
Więc nietylko króla postać,
Ale i cnót świadczy żywość,
W sercu łaska, sprawiedliwość
I inne cnoty mocarza.
A to prawo, podług wzorów
Boskich, do natury tworów
Przechodzi i tak przeraża
Same dotkniętą naturę,
Że prawa prosto idące,
O te twory królujące
Zbiwszy, nieraz cofa w górę
I cud robi niesłychany,
Jak niegdyś boże Jordany.
I tak: pomiędzy zwierzęty
Lwu się królestwo należy.

Ten kiedy grzywę najeży
I kudłami stanie wzdęty,
Jak ogromna fala złota,
Co zwierzę przed sobą goni,
To mu królewska istota
Pastwić się nad jeńcem broni.
A patrz na mórz błękit siny;
Tam królami są delfiny.
Bowiem kiedy akwilony
Napędzą fale gromadą;
Fale te delfinom kładą
Srebrne i złote korony.
Jednak to królewskie plemię
Co włada na wodnym świecie,
Nieraz na swym sinym grzbiecie
Człeka wynosi na ziemię
I wściekłym falom wyrywa.
Więc i orzeł, ten król trzeci,
Który po błękitach pływa
I zawsze na słońce leci;
A koronę ma nie lichszą
Od innych, tych z piór na głowie,
Które mu burze rozwichrzą!
A jednak, kiedy się dowie,
Że gdzie podłe żądło gadu
Do źródeł nalało jadu
I woda już śmiercią trąci,
By nie była ludzi grobem,

Rusza ją skrzydły i dziobem,
I wichrzy, aż ją zamąci,
Aby swój kryształ popsuła,
Zbladła i ludu nie truła.
Królestwo roślin, kamieni
Tym samym prawom podpada.
Pani owoców, grenada,
Co z drzewnych niby promieni
Koronę nosi i wieniec,
Gdy ją dotknie jad zarazy,
Traci ognisty rumieniec,
A wewnątrz ziarnek rubiny
Wnet zamienia na topazy.
Więc śród kamiennéj drużyny
Także król ma swój sakrament.
Oto, panie, ów dyament,
Co jest nad kamienną zgrają,
Twardszy od granitów kości,
Przed którym magnesy stają,
Stają w jego obecności
Pomne na króla potęgę,
I tę mu zdają przysięgę
Poddaństwa, ów król tak twardy,
Tyle ma dumy i wzgardy,
Że nie pomny własnéj siły,
Kiedy go stal z dziecka krzykiem
Zdradzi i dotknie pilnikiem
I o królestwo zalęka,

W drobne rozpada się pyły,
W proch się rozpada i pęka,
A biednéj stali nie niszczy...
Taka więc szlachetność błyszczy
Wszędy w królewskich sumieniach,
W zwierzętach, w rybach i ptakach,
I w roślinach i w kamieniach;
Więc i w ludziach po tych znakach
Mają być znani królowie.
Nie tylko że z wielmożności,
Nie tylko z koron na głowie;
Ale, panie, i z litości
I ze szlachetnego serca.
Chrześcianin, czy bluźnierca
Krzyżowy, gdy spojrzy we dno
Duszy, wyczyta to jedno
Prawo przez Boga wyryte,
Któreś ty w sercu zagłuszył.
Nie gadam, abym cię skruszył,
Abym do litości skłonił.
Ciało me bólem rozryte
Nie tyś, ale Bóg pokłonił.
Nie chcę u twojéj osoby
Żebrać, życia już mam sytość.
Późna też byłaby litość;
Bo wiem, że żądło choroby
Aż w serce mię już raniło;
Oddech mi powietrzem szkodzi,

Jak nóż przez serce przechodzi
I rznie zapalone płuca.
Ja wiem, żem już nad mogiłą,
Że mię już żywot porzuca,
I żar wypala piekielny...
I to wiem, żem jest śmiertelny,
Jak ty, panie, robak drobny,
Nie żadna anielskość dumna.
I dla tego to podobny
Kształt ma kołyska i trumna;
Aby to ludzie wiedzieli,
Że na podobnéj pościeli,
Gdy przyjdą na rozkaz boży,
Matka ich i śmierć położy.
Tak więc podobne do pary
Przy kołysce stoją mary!
Tak podobne u podwoi
Dwojga — dwoje łóż człowieka.
Kto to wie — czegóż się boi?
Kto słyszał to — czegóż czeka?
Kogo strzaskał los na ćwierci,
Naraził na nieszczęść krocie —
W czemże ufa! czy w żywocie?
O nie, zaprawdę, że w śmierci,
W śmierci ufa! Tę ofiarę
Zrób ze mnie, panie, o! proszę...
Daj śmierć — niech umrę za wiarę!
Oto ręce me podnoszę

I o śmierć, panie, cię błagam.
Nie dla tego, że się wzdragam,
Żyć i cierpieć jestem nierad;
Że chcę umrzeć jak desperat;
Nie dla tego u nóg szlocham,
Ale ja się, panie, kocham
W takiéj śmierci męczennika,
Co krwawe ciało odmyka
I Bogu uwalnia duszę
I na wieki ją ożywia.
Więc choć grzechu prosić muszę,
Miłość mię usprawiedliwia,
Że o śmierć nieszczęsną proszę...
Oto me ręce podnoszę,
A ty daj! Lwem będziesz wtedy,
Co widząc myśliwce śmiałki,
Napastniki ojców schedy,
Napada i rwie w kawałki.
Orłem będziesz, co się ciska
Na gniazd swoich rozbójnika,
W szpony mu czaszkę zamyka,
I dziób maluje rubinem
Téj krwi, co z oczu wytryska.
O! panie, będziesz delfinem,
Który na nieba lazurze
Zapowiada śmierć i burze
Ludziom grożące zalewem.
Królewskiém ty będziesz drzewem,

Co piorunami czerwone,
Ramiona ogołocone
W burzach rwie i tak się zżyma,
Że zda się piorun otrzyma
I nad światowym zamętem
Będzie spełniało gniew boży.
Panie! będziesz dyamentem,
Co się na stal biedną sroży,
Gardząc kamieni motłochem.
Lecz syp się w proch i zrób mnie prochem!
Bo ja nie ulegnę prędzéj;
Bo im więcéj cierpię nędzy,
Im więcéj mnie gną rozpacze,
Im boleśniéj w nędzy płaczę,
Im przed tobą jestem mniéjszy,
Im we wnętrznościach głodniejszy,
Im bardziéj odarty z ciała
I z nadziei i z łachmanów,
Choćby ta ziemia gnać miała
Za mną szczękami kajdanów
Nawet — nawet w żywot dalszy;
Im więcéj cierpię, tém stalszy
Muszę trwać przy mojéj wierze.
Bo ona mnie jedna strzeże!
Serce nadzieją roznieca!
Słońcem w męczeństwie oświeca!
Palmy zawiesza nad czołem!
Nie przeważysz nad kościołem,

Ile go jest w méj osobie.
Z kości tych tryumfuj sobie.
Gardło masz i moje łono.
Bóg ucieczką moją i obroną!

KRÓL.

To już przechodzi pojęcie!
Aby człowiek tak grobowy
Bawił się takimi mowy,
Wpadał na takie sentencye
I sam się cieszył w niedoli.
Jakże ty chcesz, abym bolał!
Gdy ciebie serce nie boli.
Jeśliś ty sam umrzeć wolał
Niż żyć? Nie, nie, nadaremnie,
Litości nie znajdziesz we mnie,
Pierwéj miej ją sam nad sobą.

Wychodzi.
DON FERNAND do Tarudanta.

Przed twoją, panie, osobą
Uniżam się, wspomóż jeńca...

TARUDANT, odpychając go.

Nędzarzu!

Wychodzi za królem.
DON FERNAND, do Fenixany.

Więc potępieńca
Ty się ulituj, o! pani,
Jeśli twa piękność jest z Boga,
A nie jest wzięta z otchłani.

FENIXANA.

Ach! jaki widok!

DON FERNAND.

Ty sroga,
Odwracasz oczy?...

FENIXANA.

We łzach mi
Toną... człowieku! ach! strach mi!
Duch mi cały z ust wyskoczy!

DON FERNAND.

I dobrze, bo są też oczy
Ach! nie do nędzy stworzone.
Dobrze! że twój wzrok roztropny.

FENIXANA.

Puść mię. Jaki ty okropny!

DON FERNAND.

Okropny? Choć odwrócone,
Oczy masz pełne popłochu.
Dobrze jest, abyś wiedziała,
Że piękność twojego ciała
Tyle, co mój szkielet waży,
Tyle co ja... garstkę prochu.

FENIXANA.

Puść mię, oddech mię twój parzy,
Głos zabija, szaty cuchną.
Puść mię ty, człowiecze próchno!
Szaty mi rękami skazisz,

Oddechem twoim zarazisz.
Puść, człowieku, bo omdleję!

Ucieka z Selimem.
Wchodzi DON ŻUAN pokrwawiony i w łachmanach, z chlebem.
DON ŻUAN.

Oto mię Maury, złodzieje,
Za kawałek tego chleba
Zbili — krew się ze mnie leje.
Panie, jedz.

DON FERNAND.

Już mi nie trzeba
Jadła, drogi przyjacielu.
Oto już jestem u celu...
Już idę...

DON ŻUAN, padając mu do nóg.

Panie mój drogi!
Czy ty już... o! ratuj, Boże...

DON FERNAND.

Płacz tu już nic nie pomoże,
Nie martw się — ziębną mi nogi —
Zaprawdę, jużem przy śmierci.
To serce, za godzin mało,
Robak śmiertelny przewierci
I znajdzie, że cię kochało,
Ciepło w niem jeszcze zostanie.
Nie martw się, mój Don Żuanie.
Ja się w długą podróż wybieram...
A dla Boga tu umieram,

Chóry anielskie bogacę
I dług Panu memu płacę.
Nie martw się i oczu rosą
Nie léj na ciało książęce.
Każ, niech mię wezmą na ręce
I do méj jamy odniosą.
Już konam...

DON ŻUAN.

Z tą ziemią nędzy
Ostatni mój węzeł pęka!

DON FERNAND.

Don Żuanie... czy późniéj, czy prędzéj
O tu.

Pokazuje na ziemię.

Daj rękę. Ta ręka
Karmiła mię — o! szlachetna!
Chociaż moja śmierć nie świetna,
Po śmierci Bóg może zdarzyć
Odmianę... więc w mazamorze,
Gdzie się sam jak trup położę,
Nie rusz mię, lecz po skonaniu,
W mistrzowém zawiń ubraniu
I zostaw tak okrytego
Cichym i spokojnym trupem,
Jeśli król pozwoli na to.
A kiedy przyjdą z okupem,
To znajdą mistrza martwego
Pod zwykłą krzyżową szatą.

I powiozą, gdzieś przez morza,
Do kraju garstkę popiołów...
Już też, za tyle kościołów,
Da mi tam grób łaska boża!

Don Żuan i Brytasz wynoszą go.
ZMIANA  II.
Lądują na brzeg morski ALFONS i DON HENRYK z rycerstwem.
ALFONS.

Zostawić falom zhukanym okręta,
Co podpierały żaglami obłoki.
I niechaj biją dział ogniste smoki,
I niechaj rzeka ludzi wyrzygnięta
Z okrętów płynie i ten kraj zalewa...

DON HENRYK.

Zły do ładunku brzeg wybrałeś, panie,
Radziłem lepiéj te masztowe drzewa
Bliżéj po srebrnym posunąć bałwanie
I z nich samemu Fezowi dać szturmy.
A tu, jak widzisz, maurytańskie hurmy
Rażą nas straszną szabel błyskawicą.
Tu sam Tarudant, z swą oblubienicą
Z Fezu wracając, bój nam wypowiada.

ALFONS.

Jasnych aniołów była to dorada,
Abym uczynił to, co teraz czynię:
W Fezie na oba natrafiłbym wrogi,
A tutaj jeden.. o pół nie tak srogi,

Stoi na polu. Więc, nim się rozwinie,
Każ huknąć w trąby.

DON HENRYK.

Bacz zważyć, że wojna
Zawczesna, panie, ludzie nie gotowi.

ALFONS.

Na nie nie zważam, dusza moja zbrojna,
A duch w méj piersi rówien piorunowi!
A duchy święte pilnują mych skroni,
A dla Afryki niosę śmierć w téj dłoni!

DON HENRYK.

Lecz noc zaciąga swoje smętne kiry
Na ogień słońca, na niebios szafiry;
Ona zwycięstwo tobie wydrze z ręku...

ALFONS.

Ha! więc zwyciężać będziemy po ciemku.
Niechaj noc idzie z czarnymi sztandary,
Ona nie wydrze z mego ducha wiary,
Że się o sprawę biję sprawiedliwą.
A jeśli Fernand mękę swą cierpliwą
Za nas, o bracie, Bogu ofiarował,
To Bóg pioruny te jasne ukował,
Którymi szyki będzie walił krwawe
A my zbierzemy zwycięstwo i sławę.

DON HENRYK.

Lepiéj by w polu porobić przerąby...

Ściemnia się — słychać w powietrzu anielskie trąby i różne głosy duchów.
ALFONS.

Cyt... słyszysz, bracie?...

DON HENRYK.

Głosy jakby śnią się...

ALFONS.

Głuchną... i znowu.

GŁOS FERNANDA.

Alfonsie! Alfonsie!...

DON HENRYK.

Głos mego brata... i znów jakieś trąby
Smętne, powietrzne, rozpłakane głosy...

ALFONS.

A więc to Pan Bóg z całymi niebiosy
Schyla się ku nam, owinięty nocą.

Wchodzi DUCH FERNANDA z pochodnią
DUCH.

Z błogosławieństwem tobie i z pomocą
Dla twojéj, Alfonsie, wiary
Pan Bóg zesłał tę noc ciemną,
I zlitowany nademną,
Pozwolił opuścić mary,
Gdzie płakali... odejść od nich...
A tu z duchów ciżbą liczną
I z tą pochodnią gromniczną
U gwiazd zapaloną wschodnich
Iść przed wami... Za mną... za mną!...

Wychodzi.
DON HENRYK.

Bracie, opuszcza mię męstwo,
Zda się, że czaszkę dwujamną
Miał ten...

GŁOS FERNANDA za sceną.

Za mną...

ALFONS.

Słyszysz?...

GŁOS FERNANDA ginący w odległości.

Za mną...

ALFONS.

Na koń, bracie, Bóg nam daje zwycięstwo!...

Wychodzą z wojskiem za duchem Fernanda.
ZMIANA  III.
Galerya w pałacu króla fezkiego. Z jednéj strony wchodzi KRÓL i SELIM, z drugiéj niewolnicy chrześcianie niosą w trumnie ciało Don Fernanda. DON ŻUAN idzie za trumną.
DON ŻUAN do króla.

Napaś oczy tym widokiem,
Oto w czterech deskach leży
Bohater, perła rycerzy,
Twoim okrutnym wyrokiem
Zabity...

KRÓL.

Ktoś ty jest taki?...

DON ŻUAN.

Rycerz bez żadnéj poszlaki...

Z nim oto dźwigałem biédę
I łez się wspólnych napiłem,
Do śmierci wierny mu byłem
I za ciałem jego idę.

KRÓL.

Patrzajcie się, ludzie krzyża,
Bo oto trumna się zbliża,
Trumna, co do mnie należy,
A w niéj oto przykład leży
Zgiętego aż do mogiły,
Pod nogą króla, oporu.
Niech teraz Alfonsa siły
Wyrwą go i ów sen moru
Odwalą... Niech kto wyzwoli
Z téj ostatecznéj niewoli,
W któréj mu łańcuchy śnią się?
Chodź! chodź po brata, Alfonsie!
Chodź mu teraz z uwolnieniem!...
Co do mnie... choć Ceutę tracę,
To się tém książąt zgnieceniem
I starciem więcéj bogacę
W sławie, niż tysiącem grodów...
Otom upor ich zwyciężył.
A jakom żywemu ciężył
Na piersiach... obaczą tłuszcze,
Że nawet téj garstce lodów
I po śmierci nie odpuszczę,
Ale kość zgnilizny bliską

I to nieszczęśliwe ciało,
Z tą trumną napół spróchniałą,
Oddam na wiatrów igrzysko,
Na słońca wystawię skwary
I wiatry...

DON ŻUAN.

Bliskiś jest kary!
Bo oto widzę z wysoka
Chorągwie twego proroka
Niżéj... a krzyże u góry...

KRÓL.

Selimie... wyjdźmy na mury
Zobaczyć... co za nowiny?

Wychodzą.
ZMIANA  IV.
Pole pod murami Fezu. Wchodzi DUCH DON FERNANDA z pochodnią, za nim zaś ALFONS z wojskiem, DON HENRYK. — FENIXANA i TARUDANT wzięci w niewolę.
DUCH FERNANDA.

Przez ciemnoście i mrok siny!
Przez skały i rozpadliny,
Gdzie orzeł latać się lęka,
Prowadziłem was bezpiecznych.
Oto różana jutrzenka!
Oto Fez w ogniach słonecznych!
Więcéj mi Bóg nie pozwoli...

Wykupcie mię u pogan z niewoli.

Znika.
ALFONS.

Zniknął w jutrzenki lazurze...
Hej... kto tam z ludzi na murze?...
Niech król do układów stanie.

Pokazuje się na murze KRÓL i SELIM.
KRÓL z muru.

Czego chcesz? śmiały młodzianie.

ALFONS.

Wypuść infanta z niewoli
A ja ci oddam w zamianę
Twoje dziecko ukochane,
Które oto w mojéj mocy...
Inaczéj... choć serce zaboli,
Uczynię twój dom sierocy.
Śmiercią twojéj córki pusty...

KRÓL.

Selimie... ach, tymi usty
Wydan wyrok sprawiedliwy...
Co zrobię? Fernand nieżywy
A moja córka u wroga.
Fortuno! fortuno sroga!
Jak ty się nagle odmieniasz!

FENIXANA.

Ojcze! czy ty zakamieniasz
Serce na twéj córki głosy?

Że widzisz mię w téj niedoli,
Widzisz z rozwianymi włosy,
Pod toporami, pod strażą
I spokojną patrzysz twarzą
Na córki twojéj więzienie.
W twoim ręku los mój cały,
W twoim głosie me zbawienie,
A ty stoisz oniemiały?
Kiedy w jedném twojeé słowie
Ratunek dla córki leży?
Widzisz miecz na mojéj głowie
I czekasz, aż we mnie uderzy?
I milczysz? aż mię zabiją,
Aż mi nóż utopią w łonie
I szyję zetną bułatem...
Ach, lwem ty byłeś na tronie!
Będąc ojcem, jesteś żmiją!
Będąc sędzią, byłeś katem!
Nie król ty, nie sędzia, nie ojciec.

KRÓL.

O! Fenixano... ta zwłoka,
Choć z twarzy méj trudno dociec
Boleści... ach, na proroka!
Straszną mię rani katuszą.
Bo wiedz, Alfonsie, że wczora
Książę się wasz rozstał z duszą
O samym zachodzie słońca,
Po wyjeździe Fenixany,

I leży niepogrzebany...
A ja... wskrzesić go bezsilny
Wam... (o fortuno zdradziecka!)
Oddaję krew mego dziecka
Na zemstę...

FENIXANA.

O nieomylny
Wyrok był!... jestem zgubiona!

KRÓL.

Niech płynie ta krew czerwona,
Za jéj duszą moja śpieszy.

DON HENRYK.

Co słyszę! mój brat nieżywy!
O! więc już go nie pocieszy
Ta wolność... i pomoc próżna.

ALFONS.

Nie mów tak, twój brat szczęśliwy,
Girlanda go gdzieś podróżna
Duchów i gwiazd bratnich wita.
Co do mnie, treść jego woli
Nie jest mi wcale zakryta.
Prosząc, byśmy go z niewoli
Uwolnili, gdy w ciemnościach
Z pochodnią przed nami błądził,
Mówił o sercu i kościach...
Więc, królu, abyś nie sądził,
Że ten trup, po którym lament
Morskie podniosą Syreny.

Podlejszéj jest u nas ceny,
Niż jaki wschodni dyament
I cudne piękności lice,
Za Fernanda zewłok święty
Oddam ci twoje dziewicę;
Róże dam... za dyamenty,
Śniegi dam... za te popioły;
Oddam tobie maj wesoły
A posępne wezmę grudnie;
Tę postać świecącą cudnie,
Co mi z rąk jak anioł ucieka,
Zdając się młodością i chwałą,
Oddam ci za biedne ciało
Nieszczęśliwego człowieka.

KRÓL.

Co mówisz?...

ALFONS.

Każ spuścić trumnę...

KRÓL.

Ach! i czoło moje dumne
Pójdę... przed tobą uniżyć...
Spuścić tu ciało książęce...

Odchodzi.
Spuszczają trumnę z murów.
ALFONS przyjmując spuszczoną trumnę.

Przyjmuję ciebie na ręce,
Święty! drogi męczenniku!...
Całuję twe rany i krzyże...

Proszę... pomóż mi, Henryku
Tę trumnę...

DON HENRYK.

Witaj, mój bracie!...

Stawiają trumnę... Wchodzi KRÓL i uniża się do nóg Alfonsowi, który go podnosi z ziemi. — Wchodzą DON ŻUAN, BRYTASZ i NIEWOLNICY.
DON ŻUAN.

A mnież to nie powitacie?

ALFONS.

Witaj, don Żuanie stary?
Dobry nam zdajesz rachunek
Z opieki...

DON ŻUAN.

Prowadzę mary...
Póki żył, każdy frasunek
Podzieliłem z nim i nędzę...
A teraz (od łez mi ciemno!)
Oto on poszedł przedemną,
Ale ja go tam dopędzę,
Dopędzę...

ALFONS, obracając się ku trumnie.

Wuju mój drogi!
Fernandzie, pochodnio świata!
Na twoje ręce i nogi,
Jako na święte stygmata,
Kładę usta.. i tę mroźną
Dłoń ściskam w królewskiéj dłoni...
A choć przyszedłem zapóźno,

Miłość moja się wyłoni
W pośmiertnéj dla ciebie cześci;
I z mojéj wielkiéj boleści
Wielkie, ze złotymi czoły
Wstaną dla ciebie kościoły.
Bowiem po śmierci się jasno
I przyjaźń ludzka pokaże...
Królu, a tobie zaś w darze
Oddając twą córkę własną,
Oddaję też Tarudanta.
Ale przez pamięć infanta,
Któremu Mulej był miły,
Proszę... abyś ten kwiat złoty,
Który był ceną mogiły,
Uczynił nagrodą cnoty,
Wiary — i dał Mulejowi.

KRÓL.

Wszystko u mnie twa łaska stanowi.

ALFONS do niewolników.

Teraz wy, coście w niewoli
Nosili z księciem łańcuchy,
Z niańczynymi teraz ruchy
Nieście to ciało, powoli,
Niech spocznie... a my za trumną,
Co jest jako Arka święta,
Rycerską idźmy kolumną,

Żałobni, aż na okręta;
Gdzie w srebrną złożymy skrzynię
Zewłok ten niezłomnéj duszy...
I z prochem flota wyruszy
I do ojczyzny popłynie.


Około 1841.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Juliusz Słowacki.