Krwawa chmura/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Krwawa chmura
Wydawca Nakładem Wydawnictwa Polskiego
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia M. Schmitt i s-ka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.

Przeszedł Wei-hsin Yang tej zimy różne rzeczy. Pamiętał, jak Łotysze strzelali do tłumów na ulicach miasta, jak potem gromili bandy, które wywiesiły czarną flagę, jak potem rozbrajano jakiś pułk polski[1]. Sam chodził na rynki i bazary, wystrzałami z karabinu płoszyć i rozpędzać chłopów, którzy głodującym mieszczanom przywozili ze wsi mięszany z trocinami lub gliną chleb, za który owszem ciężkiemi pieniądzmi kazali sobie płacić. Brał też udział w egzekucjach na Kremlu lub w pięknym Piotrowskim Parku i na obdartych ze wszystkiego, umęczonych skazańcach uczył się strzelać, jak swego czasu rekruci uczyli się na manekinach sztuki kłucia bagnetem.
Nareszcie przyszła wiosna i weselej jakoś zrobiło się na duszy.
W tym czasie wyszło rozporządzenie, aby zdemolować zdobiące liczne place pomniki carów, caryc, ich kochanków i kochanek i różnych jenerałów.
A jest w Moskwie-mieście plac, zwany dawniej Skobielewskim — dziś Sowiecki od tego, że tam jest gmach moskiewskiego sowietu. Na tym placu stał wielki pomnik sławnego wodza, zwanego przez lud moskiewski „Białym jenerałem“[2]. Dał on wiele zwycięstw i sławy narodowi rosyjskiemu, pomnożył jego potęgę i bardzo ciężko pobił jego wrogów. Sam jenerał wyobrażony był na koniu, z szablą w ręce, zaś dokoła niego stali wierni jego żołnierze, widać w boju, bo ten strzelał, tamten szablą się zamierzał, inny bagnet podstawiał pod cios. Zaś stał ów pomnik przed starą strażnicą z dwiema budkami, pomalowanemi w białe, czarne i żółte pasy, a z poza strażnicy sterczał wysoki szkielet wartowniczej wieży pożarnej. Plac był stary i wszystkie gmachy na nim pamiętały bardzo dawne czasy.
Lud moskiewski lubił ten pomnik i czcił pamięć jenerała, jak zwykle narody uczciwe czczą pamięć swoich przodków. Nie syn jest sędzią swego ojca. Ale oto nowe władze przykazały usunąć z placu ów pomnik, aby uczynić miejsce pomnikowi jednego z nowych proroków. Więc otoczono plac wojskiem konnem i pieszem, ustawiono dokoła pomnika rusztowanie i biegli w tym fachu robotnicy zabrali się do dzieła. Zgromadzony lud płakał i żegnał się i wzdychał, ale jeźdźcy, wpierając w ciżbę konie swe, śmiali się z łez starców i wydrwiwali ich. A nie rozumieli, że ci młodzi ludzie młodości swej i życia swego płaczą.
Od wczesnego ranka przez cały dzień zgrzytały piły i huczały młoty robotników, krzątających się na rusztowaniu. A popołudniu odkręcona śpiżowa głowa wodza z gromowym dźwiękiem zleciała na kamienny bruk moskiewski. Echem żałobnem odpowiedziały stare mury, jęknął tłum czarny, a posąg starego jenerała stał bez głowy, jak ścięty, zaś na olbrzymiem czole walącem się w pyle ulicy usiadł robotnik w lśniącym skórzanym kubraku i zapalił papierosa tak spokojnie, jak gdyby siedział na butwiejącym pniu ściętego drzewa. I stał w niemem milczeniu lud moskiewski, w bezsilnej niemocy patrząc na swe poniżenia, a po nogach deptały mu konie jeźdźców łotewskich, w nieznanym, śpiewnym języku naigrawających się z nędzy podbitego i sponiewieranego narodu.
A w parę dni później kazano Chińczykom przygotować się do parady na wielkie święto robotnicze 1-go maja.
Dzień był z początku chłodny i chmurny, ale potem niebo przetarło się, zrobiło się ciepło i słonecznie. Czerwone wojska, uszykowane za miastem, czekały, drażniąc słońce swemi czerwonemi sztandarami. Srebrne instrumenty orkiestr świeciły. Kołysząc się na łące zajeżdżały na swe stanowiska samochody pancerne, czarne, ponure, z żelaznych rękawów wystawiające karabiny maszynowe. W samochodach osobowych uganiali po polu komisarze i członkowie komitetów pułkowych z rozwianemi na wietrze czerwonemi odznakami. Stanowisko sztabu również tonęło w czerwieni. Na defiladę miał przybyć minister wojny Trockij ze sztabem, dalej komendant Moskwy żołnierz Antonow, oraz mnóstwo dostojników sowieckich. Przegląd miał wykazać postępy reorganizacji armji czerwonej oraz posłużyć jako demonstracja siły wobec burżuazji spiskującej z monarchistami i „imperjalistycznemi kapitalistami Zachodu“.
Wojska czekały — dygnitarze nie zjawiali się. Przypominały się czasy „starego reżimu“, kiedy to nie ruszając nogi z miejsca kilka godzin nieraz trzeba było czekać na przybycie „Najwyższego, Ubóstwianego Wodza“. Nareszcie miarka się przebrała, żołnierze zaczęli sarkać. Cóż to znowu takiego? Parada była zapowiedziana na jedynastą, teraz pierwsza — i nikogo niema. Rozłamały się szyki, potworzyły się radzące i głosujące mityngi, zaczęły się kłótnie z komisarzami. Jedni wołali, żeby czekać, żeby się nie kompromitować wobec „kontrrewolucyjnej hołoty“, większość postanowiła zejść z pola. Wreszcie w dywizji łotewskiej rozległa się niezrozumiała, przeciągła komenda, bataljony zaczęły chodzić sekcjami i ruszyły, kierując się ku miastu.
I byłaby się parada skończyła skandalem, bo za przykładem Łotyszów już i drugie oddziały skomenderowały „prawym pleczom — krugom — sza-gom marsz!“, gdyby wreszcie nie pojawił się Trockij i gdyby nie uproszono Łotyszów, aby raczyli wrócić na swe stanowisko. Minister wojny groził surowem śledztwem w sprawie tego „buntu“, ale któż śmiałby pociągać do odpowiedzialności „pretorjanów Rewolucji“.
Przy dźwiękach „Marsyljanki“ dygnitarze starym trybem obeszli front, kłaniając się pochylonym czerwonym sztandarom, poczem wojsko ruszyło ku miastu.
Moskwa stała tego dnia jak w ogniu. Ze wszystkich gmachów rządowych powiewały ogromne płachty niezliczonych czerwonych flag, długie, czerwone smugi wycięte tak, iż przypominały dwujęzyczne ozory czarcie, przewleczone na murach, jak lotne płomyki gorzały nad placami. Gmach sowietu, cały zawieszony czerwienią, przybrany w ogromne, białe emblemy pracy, wyglądał, jak zawieszony reklamą dom handlowo-rolniczy, wszystkie domy płonęły ognistym szkarłatem. A tłumy, choć niezbyt rade z rządów sowietów, które obiecywały wolność, dostatek i pokój, a dały ucisk, terror, głód i nieustającą wojnę, przecie uroczyste były i pełne godności, pamiętając, że jestto święto ich zwycięstwa i władzy.
Szły przez miasto oddziały czerwonej armji rewolucyjnej.
Naprzód oczywiście cztery samochody opancerzone, postrach ulicy, ulubiona broń bolszewików, przyzwyczajonych do proletarjackiej wojny miejskiej. Za samochodami czarna kolumna marynarzy, ewakuowanych do Moskwy z Petersburga — chłopcy młodzi, wymuskani, w czarnych, głęboko wyciętych bluzach, wysznurowani i uśmiechnięci, uwodziciele słodcy cór proletarjatu, rafinowani rozpustnicy i mordercy, biegli w torturach wszystkich ras i klimatów, rabusie, kradnący nawet złote krzyże oficerskie. Z trwogą patrzyły na nich tłumy, bo sława ich krwawego okrucieństwa mroziła serca nawet najzacieklejszych rewolucjonistów. A potem szły oddziały garnizonu moskiewskiego, dość prosto ubrane i nieporządne, jak gdyby z trudem naginające się znowu do dyscypliny wojskowej. Za Rosjanami w porządku defilowali Łotysze w obszytych czerwonym paspolem czapkach francuskiego kroju, z pod których drwiąco lub pogardliwie patrzyły na tłum twarze zielonkawo-żółte o czerwonych uszach i fanatycznych, tępych oczach — rozpaczliwi rycerze wolności, zdradzani przez własnych sojuszników, najemnicy oprawców narodu. A po Łotyszach defilował niemiecko-madjarsko-czeski bataljon międzynarodowy, którego komendant przez zapomnienie prawdopodobnie komenderował raz ku przerażeniu Moskwiczów „Bataillon — Halt!“, niewiele sobie zresztą z tego robiąc. Tuż dreptali nierówno Chińczycy, uśmiechając się do wylękłych tłumów i śpiewając piskliwemi głosami. Za Chińczykami szedł „Pierwszy Międzynarodowy Pułk Warszawski“, wspaniale okryty, obszyty amarantami i niosący dumnie wielki czerwony sztandar z rosyjskim napisem. Hurkotały liczne karabiny maszynowe pułku, który konwojowało kilkudziesięciu „czerwonych“ ułanów wszystko chłopcy na schwał, żołnierze z krwi i kości, gibcy, śmiali, weseli a krewcy. Ciągnąc przez miasto z góry spoglądali na „Moskali“, nie zwracając uwagi na to, że burżuje zgrzytają na ich widok zębami a i robotnicy niechętnie i podejrzliwie patrzą na „panów“. Pochód zamykało osiem samochodów pancernych.
Wieczorem tegoż dnia, poświęconego uczczeniu braterstwa ludów, pracy i wolności, pół kompanji Chińczyków pierwszy raz miało wyruszyć na tak zwaną „ekspedycję zbożową“. Była to wyprawa na wieś, gdzie przy pomocy wszelkich możliwych i niemożliwych środków należało z chłopów wydobyć zeznania, gdzie skrywają zboże. Odbywało się to przeważnie przy akompanjamencie karabinów maszynowych lub zapomocą tortur.
„Żółci“ żwawo i chętnie gramolili się na platformy samochodowe. Noc była chłodna, orzeźwiająca, księżyc świecił, drogi wyschły, a tam, w dalekiej wsi czekała wesoła zabawa...






  1. W lutym czy w marcu 1918 r. rozbrojono w Moskwie zapasowy pułk polski im. Bartosza Głowackiego. Nie obeszło się bez strzelaniny, ale ofiar nie było.
  2. Skobielew.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.