Kroniki lwowskie/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 161. z d. 29. czerwca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
77.
Dlaczego łatwiej być monarchistą, niż republikaninem? — Obietnice i proroctwa. — Wiadomości z kół spirytystycznych. — Insynuacje krzywdzące. — Kłopoty duchów. — Program polityczny p. Armatysa, objaśniony ze stanowiska prawa kanonicznego i z różnych innych stanowisk.

Wszechwładztwo ludu jest nader pięknym, ale także nader krzykliwym darem Bożym. Ze wszystkich monarchów tym, u którego służba jest najuciążliwszą, bywa zwykle — lud. Królom potrzeba pochlebiać, by posiąść ich łaskę, i to pochlebiać z odkrytą głową, ale dzieje się to najprzód w komnacie, chroniąc łysinę od deszczu, skwaru i przeciągów, a potem, nie potrzeba natężać piersi, mówi się cicho i bez wielkiej ekspensy gwałtownych wzruszeń. Inaczej ma się rzecz z monarchą-ludem. Tu dworzanin, starający się o względy monarsze, wystawiony jest na nieprzyjazne wpływy żywiołów, i czy mu się leje za kołnierz, czy go słońce piecze w głowę, czy zimny prąd powietrza grozi mu fluksją, on nie zważając na to musi krzyczeć aż do zachrypnięcia, musi — nie szeptać, ale grzmieć, same miłe i przyjemne rzeczy. Jedno tylko zachodzi podobieństwo między dwoma temi służbami, t. j. że tu i tam łatwiej trafia do przekonania przyjemna, niż rozumna rada, i że zręczny doradca, umiejący mówić same tylko przyjemne rzeczy, może wodzić za nos tak dobrze pojedyńezego, jak i milionowego tyrana. Nic tedy dziwnego, że caeteris paribus, z powodu niedogodności powyższych więcej znajdują dworaków królowie niż ludy.
Czy zgadniesz Najjaśniejszy narodzie lwowski, do czego dążą te moje uwagi? Czy myślisz może, że chcę robić prozelitów dla absolutyzmu, dla polityki delegacyjnej i t. p.? Nie! Oto chcę tylko, ażebyś na zgromadzeniach, w których objawiasz najwyższą twoją wolę, zaprowadził zwyczaj przemawiania z kapeluszem na głowie. Dość już dla faworytów twoich, że narażają na szwank płuca i krtanie, ażeby ci jak najdogodniejszym głosem powtarzać różne rzeczy, które czasem wprawdzie nie wiele mają sensu, ale za to miłe są uszom twoim — pocóż jeszcze i czaszki ich wystawiać na złowrogi wpływ zmiennego klimatu nadpełtwiańskiej strefy? Pójdź za moją radą, a liczba twoich wiernych podwoi się i potroi. Kto wie, gdyby nie ten nieznośny obowiązek odkrywania głowy pod golem niebem, możebym i ja sam zdecydował się kiedy stanąć na podwórzu ratuszowem, i obiecać ci zniżenie podatków, zbawienie Austrji i zaprowadzenie galimatjaszu federacyjnego, i to wszystko zaraz, najdalej do jutra. Kto wie, czybym tego nie zrobił... to tak zabawnie, patrzeć na ludzi, którzy cieszą się i klaskają, a często sami niewiedzą dlaczego!
Obietnice w polityce, których spełnienie nie zawisło od obiecującego, mają coś wspólnego z przepowiedniami pogody w kalendarzu: niebezpiecznie spuszczać się na nie i zostawić parasol w domu. A jednak iluż mamy takich, którzy wierzą kalendarzom! Dlatego też spodziewam się, że i ja nie natrafiłbym na samych sceptyków, gdybym się obowiązał za pomocą jakiego heroicznego środka przerobić de fond en cornble całą rzeszę Rakuzką w jak nakrótszym czasie. Każdy prorok znajduje swoich wyznawców, a każde arcanum, swój odbyt, inaczej wynalazcy nie mogliby wydawać tyle pieniędzy na inseraty w dziennikach.
Ad vocem proroków i proroctw różnego rodzaju, muszę donieść na tem miejscu, że w kołach spirytystycznych panuje ogromna radość z powodu ziszczenia się przepowiedni, którą niedawno wypukał stolik któremuś z adeptów. Pytano ducha, poco poseł Ziemiałkowski przyjechał do Lwowa? Duch, widać jakiś domator i niegruby polityk, podniósł nogę i odstukał odpowiedź: „Bo zdjęto dach z kamienicy, w której mieszka, i leje mu się przez sufit na meble“. Na to troskliwy o poselskie meble spirytysta zapytał, czy przyjazd Ziemiałkowskiego pomoże co w tym wypadku; duch zaś odrzekł: „Nie; naleje mu się owszem uszami“. Spirytyści twierdzą teraz, że w niedzielę ziściła się ta przepowiednia najzupełniej, i wierzą w swoje stoliki tak mocno, jak p. Armatys w zbawienność wniosku Smolki. Opowiadają oni zresztą wiele rzeczy, którym ja wprawdzie nie mogę dać wiary, które jednak powtarzam tu z zastrzeżeniem, iż odpowiedzialność za nie spadnie na Światło Zagrobowe.
Oto np. miał niedawno temu przepaść komitetowi spirytystycznemu manuskrypt, wypisany nogą stolika, trzymanego przez dziecię trzyletnie. Manuskrypt ten traktowa! o przeszłotygodniowych przedstawieniach w teatrze polskim, a duch, autor jego, podpisał się pod spodem: „Piekarski na mękach, m. p.“ Tymczasem w niedzielę, spirytyści ku wielkiemu zdziwieniu swemu znaleźli tenże sam manuskrypt przedrukowany w Dzienniku Lwowskim p. t. Kronika teatralna. Jest to oczywiście niegodna insynuacja, dążąca do zdyskredytowania śp. Piekarskiego w opinii publicznej, bo on przecież i na mękach nie plótł tak okropnie. Jeżeli spirytyści pójdą dalej w tym kierunku, to gotowi jeszcze kiedy nawet autorstwo mów p. Widmana przypisać jakim utrapionym duchom, albo złożyć na śp Filipa z Konopi improwizacje, stanowiące literacką własność p. Malisza, albo też sprawozdanie demokratyczne z wystawy obrazów imputować nieboszczykowi Marcinowi, co to uczył Marcinka. Wszystko to byłoby w najwyższym stopniu potępienia godnem, i wzywam P. T. pp. spirytystów, by na przyszłość wstrzymywali się od podobnych żartów, albowiem ja nieomieszkam podać takowe natychmiast do wiadomości publicznej wraz z gruntowną refutacją. Jest to jednakowoż niewdzięczne rzemiosło, być duchem! Nie dają człowiekowi po śmierci spokoju, i każą mu włazić to w nogę od stołu, to w kapelusz lub ołówek, a czasem nawet w jaką szpetną spirytystkę. Ale ze wszystkich duchów, najgorzej naszemu duchowi narodowemu, przy którym stoi na straży Organ demokratyczny. Strzeżony on jest tak ściśle, i zamknięty tak szczelnie, że nie może pokazać się na świat, i musi przytem spełniać najróżrodniejsze i najsprzeczniejsze z sobą funkcje. Raz mu każą głośno wyznawać Polskę“, raz znowu powiadają mu, że nie jest Polakiem, ale Słowianinem, „tak jak Bawarczyk nie jest Bawarczykiem, ale Germanem“. Biedny duch prosi się i drży ze strachu, by go kiedy jeszcze nie zgeneralizowano na powszechnego Indoeuropejczyka, i by go Leszek Borkowski nie zechciał uczyć sanskrytu; ale to wszystko nic nie pomaga wobec manii grasującej w okolicach Paragwaju Wid- i Gromanii. Miejmy nadzieję, że z postępem czasu i cywilizacji, otrzymamy jakie stowarzyszenie przeciw dręczeniu duchów.
Ale mniejsza o duchy. Oto mamy dzięki niedzielnemu zgromadzeniu wyborców całkiem nowy program, a zawdzięczamy p. Armatysowi jego jasne i wyraźne sformułowanie. Cała Polska ma być połączoną pod berłem króla Franciszka Józefa I., za którego p. Armatys gotów jest oddać krew i mienie. Nie wątpię, że p. regimentarz Starzeński oświadczy tę gotowość także ze swojej strony, a ponieważ jenerał Benedek żyje jeszcze, więc zrobimy tajny plan, poddamy go pod rozprawy Towarzystwa narodowodemokratycznego, sformujemy krakusów i... no, spodziewamy się, że tym razem nie damy się wybić. Jedno tylko chciałbym wiedzieć — po co nam W takim razie wniosku Smolki? Po co nam federować Vorarlberg z Tyrolem, Salzburg z górną Austrją, i poco wiązać Galicję z tą federacją? Wszak Polska, zjednoczona pod berłem króla z dynastji Habsburgów, obejmowałaby około i5.000 mil kwadratowych i 28 — 30 milionów ludności, i mogłaby nie dbać o to, czy inne kraje króla Jegomości rządzone są federalistycznie czy dualistycznie, czy jeszcze inaczej. Nawet możeby trudno było później odfederować Galicję od Wiednia, gdybyśmy raz w jej imieniu za formalnym kontraktem i prawnie intabulonowaną intercyzą zawarli śluby małżeńskie z Wiedniem. Albo kontrakta takie coś znaczą, albo nic — W pierwszym razie, nie moglibyśmy się odfederować bez złamania ugody, W drugim zaś, na co się przyda kontrakt? Ot, chyba siedźmy tak „na wiarę“ z Przedlitawią, bo w tym wypadku i kościelna i cywilna moralność niema nic przeciw temu, a jakoś łatwiej będzie o rozwód w danym razie.
Pan Armatys nie wytłumaczył nam zresztą, dlaczego sfederowani z Austrją pod berłem Frańciszka Józefa I. będziemy Polakami czystymi, a niesfederowani i trzymani przy Przedlitawii na podstawie faktu dokonanego, mamy być austrjacko-galicyjskimi tylko Polakami? Wszak kołnierz futrzany, nieprzyszyty do delii, może się prędzej przydać do innego kożucha, niż przyszyty, który dopiero pruć potrzeba! Jestto niemniej pewnikiem, powszechnie uznanym, że kołnierz przyszyty, lub nieprzyszyty, zawsze jest kołnierzem. Więc my sfederowani, czy nie sfederowani, zawsze jesteśmy Polakami. Quod erat demonstrandum.

(Gazeta Narodowa, Nr. 161. z d. 29. czerwca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.