Kroniki lwowskie/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 1. z d. 1. stycznia r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
50.
O trudności wydobycia sensu moralnego z niektórych objawów życia, które należały przez cały rok ubiegły do referatu kronikarskiego. — Czy nie zna kto pani Zofiryny? — Teatr niemiecki we Lwowie. — P. König nie złożył dotychczas kaucji. — Na czem ma się zasadzać autonomia krajowa w sprawach szkolnych. — Zakaz odczytów popularnych i inne liberalno kroki p. Herbsta.

Kiedy panowie koledzy, zajmujący pierwsze piątro Gazety, uważają za stosowne zdać ogólną sprawę z wypadków ubiegłego właśnie roku,, to możeby i mnie tu na dole wypadało uczynić to samo. Możeby należało spróbować, czy nie da się wyciągnąć jaki sens moralny z tego wszystkiego, co przez cały rok dostarczało przedmiotu do tej kroniki?
Niestety, usiłowanie to byłoby daremnem. Gdziekolwiek rzucimy okiem, czy na czynności naszych władz i ciał municypalnych, czy na mniej urzędową działalność naszych stowarzyszeń, czy na rezultat odczytów publicznych, czy na objawy literackie i artystyczne, znajdziemy tylko wielki chaos faktów i wyobrażeń, który nie da się tak łatwo doprowadzić do ładu i streścić w kilku słowach.
Któż zdoła np. zebrać w krótkości i wypowiedzieć w pięciu minutach to wszystko, eo przez 365 dni zdziałało Towarzystwo narodowo-demokratyczne? Gdzie jest śmiałek, któryby się podjął powiedzieć choć cokolwiek o rezultatch, osiągniętych w tym samym czasie przez Towarzystwo naukowo-literackie? Któż ośmieli się mówić o przedmiocie tak niezgłębionym, jakim jest wpływ różnych stowarzyszeń i wykładów na oświatę Żegoty Korabia? Kto wskaże znakomity sens, moralny lub niemoralny, tkwiący w najnowszych produktach naszej Muzy lokalnej?
Zrzekam się tedy wszelkiej pretensji do pisania historji r. 1868, w nadziei, że r. 1869 nastręczy mi tyle nowego i zajmującego, iż czytelnicy zapomną wkrótce o jego poprzedniku. Witam go z przyjemnością i z sercem tem lżejszem, gdy uwolniony jestem od obowiązku formułowania powinszowali ogólnych i specjalnych dla szanownej publiczności obydwu tych kwitnących królestw wraz z niemniej kwitnącem w. księztwem Krakowskiem. Uczyniła to już za mnie Iris, która, jak wiadomo, jest po prostu tylko filią Kroniki Lwowskiej, i uczyniła to w następujących między innemi wyrazach, które ciekawy czytelnik znajdzie w części literacko-artystycznej, obejmującej artykuły: Teatr polski we Lwowie. Muzyka. Replika krytykom złej woli. Chemia gotowalni damskiej. Kolenda na rok 1869. Spis członków Tow. ogrodniczo sadowniczego. „Niechaj czas, wszystkie gojący rany — powiada Żegota Korab — zagoi ukryte i jawne boleści“.
Na jawne boleści, jak n. p. wypadanie zębów i włosów, na migrenę, piegi i wyrzuty skórne, Żagota Korab oprócz tych serdecznych życzeń, podaje niektóre wypróbowane środki domowe. Na boleści ukryte niema leków w jego aptece, ale redakcja Iridy nie odmówi zapewne zgłaszającym się udzielenia adresu jakiego doświadczonego lekarza.
Żałuję mocno, że brak miejsca zmusza mię dziś odłożyć na później gruntowniejszy rozbiór najnowszych dzieł Żegoty Korabia. Chwiałbym przy Nowym Roku zrobić coś pożyteczniejszego, coś, co nieudało się jeszcze żadnemu dziennikarzowi, co nawet rodzonym ojcom i matkom nie zawsze się udaje. Jednem słowem, chciałbym skojarzyć małżeństwo.
Czy nie zna kto pani Zefiryny? Pani Zefiryny, poste restante w Brzeżanach, wdowy, 20 lat i 25.000 złr. posagu mającej, która pod dniem 5. grudnia rz w n. 281 Gazety Narodowej doniosła w inseratach, że powtórny związek małżeński nie byłby, jej bynajmniej wstrętnym? Oto zgłasza się o jej rękę pewien obywatel, który jak powiada, „mając mająteczek, pół wsi w obwodzie tarnowskim i gotówką kapitalik 5000 złr. w. a., a potrzebując przytem przyjaciela i dozgonnej towarzyszki, mógłby się ożenić“. Wszystkoby tedy poszło jak z płatka, gdyby nie c. k. urząd pocztowy, który na podstawie jakiegoś tam rozporządzenia nie chce przyjąć listu rekomendowanego pod powyższym adresem (Zefiryna — poste restante w Brzeżanach). Pół wsi w Tarnowskiem i 5000 złr. gotówką, pałają gorącą chęcią połączenia się z 25 tysiącami pani Zefiryny; człowiek, który mógłby się ożenić, potrzebuje przyjaciela i dozgonnej towarzyski — a nieubłagane rozporządzenie stoi im na przeszkodzie! O przyjaciela nie będzie trudno, ale jak tu teraz odszukać przyszłą dozgonną towarzyszkę? Na miłość Boga, czy nie zna kto pani Zefiryny? niechaj o tem doniesie jak najprędzej do kroniki Gazety Narodowej, a z wdzięczności pan młody nie omieszka zapewne zaprosić go na wesele. Tylko prędko, jak najprędzej: zapusty są tak krótkie tego roku, a 25.000 guldenów leży bez procentu i mnóstwo kandydatów na „przyjaciół“ czeka, ażeby „człowiek, który mógłby się ożenić,“ przyszedł już raz do „dozgonnej towarzyszki!“
Czułbym się bardzo szczęśliwym, gdyby niniejsza odezwa moja odniosła pożądany skutek. Człowiek nabroi niemało złego przez cały rok, jak o tem szeroko pisze Żegota Korab, niechże przynajmniej raz w dzień Nowego Roku przysłuży się ludzkości. Skojarzenie małżeństwa, to rzecz niełatwa w dzisiejszych czasach i zasługa przytem niemała.
Wkroczyłbym w dziedzinę plotkarzy, pisujących korespondencje do dzienników niemieckich, gdybym chciał mówić o projektach matrymonialnych, grożących naszej scenie znacznym bardzo uszczerbkiem. W Niemczech weszło w zwyczaj, że najdrobniejsze szczegóły z prywatnego życia osób, publicznie znanych, nie mogą ujść ciekawości nowiniarskiej. Nie naśladujmy tego złego przykładu, i zajmujmy się czem innem.
Najprzód, ad vocem Niemców, przypomnijmy raz jeszcze, że sprawa teatru niemieckiego nie postąpiła ani o krok dalej. Referat Wydziału krajowego ugrzązł w c. k. namiestnictwie, i dla tego to powtarzają ciągle, że sprawa ta jest „w drodze do Wiednia“. Rezolucje sejmowe, o których cały kraj pamiętał tak pilnie, potrzebowały trzech miesięcy, by doszły ze Lwowa do Wiednia. O referat w sprawie fundacji Skarbkowskiej nikt się nie upomina; więc powlecze się to jeszcze Bóg wie jak długo, a w końcu staniemy tam, gdzieśmy stali przed kilką latanii. Tymczasem i szanowna Rada administracyjna fundacji Skarbkowskiej nie zaniedbuje niczego, by ułatwić i uprzyjemnić teatrowi niemieckiemu jego istnienie we Lwowie. Rzecz trudna do uwierzenia, że dotychczas p. Konig nie złożył kaucji, jak tego wymaga kontrakt, ale natomiast jak najregularniej pobiera subwencję. Nas duszą i cisną ze wszystkich stron, my nie umiemy nikogo pocisnąć.....
Powinnibyśmy się uczyć od pp, ministrów przedlitawskich, jak to można z zachowaniem wszelkich form prawnych i przy ściśle jurydycznym sposobie rozumowania, tłumaczyć na swoją korzyść wszystkie ustawy i paragrafy. Oto n. p. pan Hasner, który wygotował projekt do ustawy, obejmujący niby „zasadzy główne“ dla szkół ludowych. Ma go uchwalić Rada państwa, resztę zaś rzeczy, które należą do tych „norm zasadniczych“, zostawił p. minister dla siebie. Dopiero to, coby zostało jeszcze do uchwalenia po uchwałach Rady państwa i po rozporządzeniach pana ministra, należałoby do sejmu i do krajowej Rady szkolnej. Ale p. minister postarał się o to, ażeby się nic nie zostało — nic, chyba prawo postanowienia, po której stronie pieca mają być ustawione ławki szkolne, i prawo dawania wskazówek co do rodzaju piór, jakich dzieci mają używać do pisania. Świetne widoki dla autonomi krajowej!
Niemniej zręcznie postępuje sobie kolega p. Hasnera, p. Herbst, jeżeli mamy wierzyć wiedeńskiemu korespondentowi Dziennika Poznańskiego, którego doniesieniom, powtórzonym przez dzienniki krajowe, dotychczas z kompetentnej strony nie zaprzeczono. Donosił on o jakiejś instrukcji, wydanej do prokuratorów, by zwracali pilną uwagę na dzienniki i na stowarzyszenia, mianowicie na te, które wywierają wpływ na klasy niższe. Jednocześnie wyraził p. minister życzenie, by wyroki sądowe, dotykające winowajców, jakich odkryją w tym kierunku prokuratorowie, byli prawdziwie dotkliwemi, i ażeby tak wielkich zbrodniarzy, jak dziennikarze i członkowie stowarzyszeń, istniejących dla ludu, nie zbywano lada bagatelką. Gdy nie zaprzeczono istnieniu takiego okólnika, więc urosło ztąd mniemanie, że wydany niedawno zakaz odbywania odczytów popularnych po przedmieściach, urządzonych przez tutejsze Townrzystwo przyjaciół oświaty ludu, jest jednym ze skutków tego rozporządzenia p. Herbsta, najliberalniejszego ministra sprawiedliwości, jakiego kiedy miała Austrja. Niewątpliwie nastąpi teraz zaprzeczenie, ale odczyty będą mimo to zakazane, i w tem właśnie leży cała zręczność p. ministra.
Co się tyczy jego liberalizmu, rzecz przedstawia się różnie według tego, kto i z jakiego stanowiska na nią się zapatruje. Więzienie u Brygidek jest przepełnione, z więzień sądów obwodowych nie mogą skazanych odsyłać do Lwowa, bo tu niema miejsca dla nieb. Zdawałoby się tedy, że wymiar sprawiedliwości jest bardzo srogi. Tymczasem twierdzą, że złoczyńcy nietylko nie mają sądom za złe, iż ich skazują na więzienie, ale owszem gniewają się, jeżeli kara jest zbyt krótką, bo lepiej im w więzieniu, niż na wolności. Dowodzi to zarówno liberalizmu jak i dobroczynności ustaw, podług szablony wiedeńskiej wydawanych dla wszystkich krajów, bez względu na różnice miejscowe. Tak jak p. Hasner wie lepiej od nas, jak uczyć nasze dzieci, tak i p. Herbst twierdzi, że nie potrafilibyśmy utworzyć własnego, tak doskonałego sądownictwa, jak wiedeńskie. Gdyby sejm lwowski uchwalił kodeks karny i postępowanie w sprawach karnych, zbrodniarze baliby się więzienia i nie prosiliby się, ażeby ich dłużej w niem trzymano, a to byłoby niezgodne z prawdziwym — liberalizmem.
Inne wyobrażenie o liberalizmie p. Herbsta mają Czesi. Tam dziennikarzom, skazanym na długie lata za przewinienia prasowe, i innym więźniom politycznym, odjęto pozwolenie, by mieli wikt własny, i kazano im jeść strawę kazienną, przeznaczoną dla prostych zbrodniarzy. Za czasów reakcyjnego niby ministerstwa, które systowało ustawę lutową, nie było prawie więźniów politycznych, a tym którzy byli, dozwalano mieć wikt własny. Dopiero p. Herbst zniósł liberalne postanowienia, i zaledwie teraz przy sposobności świąt, pozwolono znowu więźniom politycznym czeskim wiktować się, jak się któremu podoba. Widzimy ztąd, że w departamencie sprawiedliwości, liberalizm „nowej ery“ wyszedł na dobre tylko złodziejom galicyjskim.
Nie bardzo to miłe są te wszystkie rzeczy, które opowiadam czytelnikom zamiast kolendy noworocznej. Ale potrzeba się z niemi oswoić; kto wie, czy nie przyjdą jeszcze gorsze w tym roku. Najbieglejsi politycy nie mogą przewidzieć, co się stanie w tym roku; mówią tylko, jak zawsze przed wiosną, że będzie wojna. Mój Boże, gdyby choć do tego czasu komisja wojskowa Towarzystwa narodowo demokratycznego skończyła swoje prace!

(Gazeta Narodowa, Nr. 1, z d. 1. stycznia r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.