Kroniki lwowskie/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 270. z d. 22. listopada r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
46.
Koryfeusz, koryfeusz, i jeszcze koryfeusz! — — Nasze śmiecie znajdzie może taniego Herkulesa. — Cuda i znaki. — O niepowołanym głosie niejakiej „opinii publicznej“. — Nekrologi. — Upadek piśmiennictwa.

Rozpoczęliśmy ten tydzień procesem prasowym, z którego Gazeta zdała już sprawę. Co do mnie, pozwolę sobie z rozpraw sądowych w tym przedmiocie wydobyć jedną tylko maleńką uwagę. Oto jak mi się zdaje, p. burmistrz śniatyński powinien czuć się nader szczęśliwym, że jest tylko burmistrzem, a nie ministrem, albo i monarchą — bo gdyby tak było, dzienniki pisałyby o nim daleko przykrzejsze rzeczy, aniżeli to, że jest jednym z „koryfeuszów“ swojego miasta i że utrzymuje bardzo zwinnego faktora, żyda. Mniemam, że w takim razie p. burmistrz zrujnowałby się na procesa o obrazę honoru. Ale żart na stronę, — korespondenci Gazety powinniby być oględniejszymi w stylizowaniu swoich listów, i nie powinneby używać takich greckich, sankryckich, chaldejskich i t. p. wyrazów, któremi łatwo niejeden obrazić się może. Opowiadają, że jakiemuś Niemcowi powiedział ktoś spotykając go na ulicy: Servus! Niezrozumiawszy tego wyrazu, Niemiec udał się do jednego ze swoich znajomych o wytłumaczenie, a ten wyjaśnił mu, że servus jest to jedna z największych obelg łacińskich, na jaką się kiedy zdobyli Rzymianie. Zaperzony Niemiec biegnie do owego jegomości, który go tak zelżył, otwiera drzwi i wsunąwszy głowy do pokoju, woła z całej siły: Servus. Servus, und noch amal Servus, und wanns Ihnen nicht recht is, so klagens mich bei der Polizei! poczem drapnął, zastrzaskując drzwi za sobą. Tak też i naszemu korespondentowi śniatyńskiemu może się wydarzyć, że go piastun tej albo owej godności autonomicznej nazwie raz, drugi i trzeci „koryfeuszem“ — A na co mn tego?
Oprócz pana burmistrza śniatyńskiego i lorda Stanleya, który miał w Lynn anti-francuzką mowę wyborczą, niepokoiła jeszcze i w tym tygodniu dziennikarstwo nasze kwestja kontraktu gminy lwowskiej o wywóz śmiecia. Rada miejska wzięła ją przecież pod ściślejszy rozbiór i wyznaczyła osobną komisję, która zapewne rozważy dokładnie finansowe korzyści i niekorzyści nowego układu i poda do wiadomości publicznej nieco pewniejsza data, niż n. p. osobistą znajomość z przedsiębiorcą. Jest tedy nadzieja, że pozbędziemy się naszego śmiecia jak najtańszym kosztem, jeżeli go się pozbędziemy w ogóle przed końcem świata, który podobno niezadługo nastąpi, bo zaczynają się dziać cuda i znaki na niebie i na ziemi. I tak: cenzura teatralna pozwoliła grać Starych kawalerów p. Sardon, Organ demokratyczny pisuje swoje artykuły prawie po polsku, a nakoniec, żaden jeszcze z kilkunastu kronikarzy lwowskich nie napisał rozprawy o konieczności zmiatana w zimie w stolicy galicyjskiej śniegu z chodników, choć od tygodnia w skutek ślizgawicy było tyle wypadków, że chirurgowie i cyrulicy naliczyli w tym przeciągu czasu 37 stłuczeń, zwichnięć i złamania kości. Poszkodowani mogą żądać wynagrodzenia od gminy, i tym sposobem zmuszą ją prędzej do zrobienia porządku, niż takzwany głos opinii publicznej, którego donośność jest w rzeczach miejskich bardzo problematyczną, bo opinia publiczna nie jest „obywatelką“ lwowską i nie powinna się mięszać do spraw mieszczańskich. Skoro gmina obejmie sama policję lokalną, włóczęga ta będzie niewątpliwie ujętą i „ciupasem“ odstawioną do miejsca swojej przynależności, albowiem kandydat na przyszłego dyrektora policji miejskiej oświadczył mi temi dniami stanowczo, że za jego rządów opinia publiczna, ani żadne inne podobne niewiasty nie będą cierpiane we Lwowie.
Cicho i bez zwrócenia niczyjej uwagi spełnił się jeszcze jeden wypadek w tym tygodniu, który zapewne wywoła wielki żal w Towarzystwie narodowo-demokratycznem. Austrja jako taka przestała całkiem oficjalnie istnieć, i żyjemy odtąd, stowarzyszamy się, redagujemy i wywozimy śmiecie już nie w Austrji, ale w monarchii Austrjacko-węgierskiej. Szkoda, jakkolwiek powetowana, jest niemniej przeto nieodżałowaną. Nie może już być mowy o „federalistycznym ustroju Austrji“ — ostatni artykuł Organu demokratycznego niepotrzebnie zaniepokoił giełdy — minister finansów niepotrzebnie z tego, powodu przebył noc bezsenną — nie będzie już federacji, bo niema już co federować. Po 64 latach przykładnego i burzami skołatanego żywota, owa odwieczna, czcigodna i t. d. położyła się do snu wiecznego, sit ille deficit levis! Gdyby jeszcze była przeżyła ten tydzień, możeby ją był wyleczył środek, zalecany przez naszych demokratów narodowych — ale nie chciała czekać, wołała umrzeć.
W ogóle zdarza się teraz bardzo wiele sposobności do pisania nekrologów. Umarł Rotszyld, Rossini, Orgelbrand, a u nas dogorywa — najpiękniejszy kwiat „tromtadratycznego“ kierunku w literaturze perjodycznej. Koryfeusze jego (co jednak bynajmniej nie jest aluzją do p. burmistrza śniatyńskiego) gdzieś poznikali — karnawał będzie smutny, bo nie będzie bali, jenerał Wink może się przejeżdżać bezkarnie z Madrytu do Paryża i napowrót a ludność będzie sobie piła i nadal nieokrzesaną kartoflankę. Byłyby to straszne klęski, o których nawet myśleć nie mogę bez bólu serca, ale mam nadzieję, że nie poniosę tak ciężkiej straty. Jeszcze są we Lwowie literaty, które potrafią, uchwycić za pióro, upadające z rąk mężów, co tak długo „stali na straży godności i ducha narodowego“, że aż im się sprzykrzyło. Oto jest najprzód recenzent, prawdziwa gwiazda na widnokręgu tromtadratycznym, perła logicznego myślenia i trafnego sądu. Posłuchajmy go, jak wielbi panią Bakałowiczowę, która, jego zdaniem, nawet przy nalewaniu herbaty „umie pogodzić wymagania światowe z uczuciem serca i godnością kobiety“. A co, czynie jest to reminiscencja z dawnych, dobrych czasów? Zawsze atoli ten zwolennik Uczuciowego nalewania herbaty, nie stanie mi za literatę, co to zabijał po jedenastu dzików od razu. Niewiem, gdzie mi się podział, — wynalazł pod koniec swojej działalności publicystycznej światło Drummonda po raz drugi, i znikł bez śladu. Gdyby był pisał dalej, byłby jeszcze może wynalazł proch i galwanizm.

(Gazeta Narodowa, Nr. 270. z d. 22. listopada r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.