Kroniki lwowskie/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 69, z d. 22. marca r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
12.
Stare nałogi. — O wyższości Krakowa nad nami i o zamachach Lwowa na chrześciański ustrój społeczny. — Sokół. — Stowarzyszenie czeladzi rzemieślniczej i Towarzystwo naukowo-literackie. — Towarzystwo Przyjaciół Oświaty. — Rys dziejów literatury świata niechrześciańskiego, przez J. Szujskiego. —

Przyzwyczajenie staje się u ludzi drugą naturą, silniejszą od powinności i od zdrowego rozsądku. Nałogi nasze ulegają mechanicznemu prawidłu o gnuśności i ruchu tak dobrze, jak to, co mechanika nazywa ciałem. Nie dziwimy się tedy, jeżeli kto bez przyczyny i potrzeby oddaje się czynnościom, do których nawykł przez długie lata, a którym dziś mógłby już dać pokój. I tak n. p. jeżeli c. k. policja w rocznicę zawiązania konfederacji barskiej rozwija po ulicach nadzwyczajną czujność i wszechobecność, to nie ma w tem nic dziwnego, bo od dziewięćdziesięciu sześciu lat czcigodna ta instytucja przyzwyczaiła się być czujną i wszechobecną, osobliwie w tych wypadkach, w których przymioty te w oczach des beschränkten Unterthaneiwerstandes wydawały się zbytecznemi. Niemniej naturalnem następstwem długoletniego nawyknienia jest uwięzienie czeladnika, który na zgromadzeniu w sali ratuszowej miał mowę o potrzebie zabezpieczenia pracy, ażeby nie była wyzyskiwaną przez kapitalistów. Wszak w roku 1861 zapytywano telegrafem pana ministra, czy nie należałoby uwięzić hr. Borkowskiego, albo wytoczyć mu proces, z powodu mowy, którą miał wówczas na zgromadzeniu przedwyborczem, a w parę dni później, taki sam los omal nie spotkał dr. Ziemiałkowskiego! Mimo to konstytucjonalizm rozwinął się od tego czasu niezmiernie, i teraz nurzamy się w nim tak kompletnie, że niektórym, ot n. p. „im, opozycji,“ widać tylko uszy. C. k. policja mogłaby w tym kierunku uważać swoją misję za skończoną, ale jak już powiedziałem, przyzwyczajenie silniejszem jest od wszelkich innych względów, więc od czasu do czasu jakieś niespodziane rozwinięcie sił, czuwających nad spokojem i bezpieczeństwem publicznem, jakieś aresztowanie, lub wyekspedjowanie kogoś do domu mit gebundener Route, musi nam przypomnieć, że te same organa, które dziś mają czuwać nad przestrzeganiem zasadniczych ustaw o nietykalności osoby i o swobodnym wyborze miejsca pobytu, przez wiek prawie cały wiernie, pilnie i trzeźwo służyły staremu systemowi Kaunitza, Metternicha, Bacha i Schmerlinga. My sami przyzwyczailiśmy się do tego starego porządku rzeczy, tak, że trudno nam od razu oswoić się z nowemi stosunkami. I tak n. p. wiadomo że p. Zahałka nie może oswoić się z myślą, ażeby z wykładów w tutejszej akademii technicznej wyrugować można język niemiecki, choć odnośna część wniosku, postawionego przez pana Z. na zgromadzeniu technicznem, opuszczoną została w mowie jego, drukowanej w Czasie. Najpierwsi nasi politycy i mężowie stanu nie mogą wmówić w siebie, że moglibyśmy uzyskać zamknięcie teatru niemieckiego we Lwowie, gdybyśmy się dobrze wzięli do rzeczy. Niejeden znowu napisze albo powie coś okrutnie liberalnego, i nazajutrz dziwi się, gdy się obudzi we własnem łóżku, a nie u Karmelitów. Ja sam przyznam się, że po kilkomiesięcznych rekolekcjach za czasów hr. Mensdorffa, nieraz cały dzień nie wychodziłem z pokoju, bo mi się zdawało, że drzwi są zamknięte i żołnierz z bagnetem chodzi po kurytarzu.
Takato to jest moc nawyknienia, a im kto starszy, tem trudniej przychodzi mu odzwyczaić się od czegokolwiek. Kraków n. p. jest bardzo stary, Czas także już nie pierwszej młodości, a jego fejletonista nie odmłodniał bynajmniej, od kiedy przestał pisywać „Pogadanki o książkach i ludziach“. To też w Krakowie, w Czasie, a osobliwie w odcinku, redagowanym przez Nestora wszystkich fejletonistów galicyjskich, stare nałogi są nie do wykorzenienia. Pierwsze miejsce między temi nałogami trzyma to głębokie przeświadczenie, że poza Krakowem nie ma nic doskonałego. Nawet Mickiewicz, przy całym swoim geniuszu, przecież nie był Krakowiakiem, a już co do Szajnochy, to ten, gdyby był pisał w Krakowie, mógłby był zaćmić niejednego z tamtejszych uczonych, a tak, był zawsze tylko Galicjaninem! Obok patrjotyzmu polskiego, istnieje pod Wawelem jeszcze maleńki patrjotyzm krakowski, który objawia się w literaturze, w naukach, sztukach pięknych, w medycynie, w polityce, w sprawach publicznych i prywatnych. Czy kto n. p. widział Krakowianina, któryby przyznał, że jadł we Lwowie lepszą bułkę, niż w Krakowie, albo że bifsztyk u Götza jest tańszy a przynajmniej równie dobry, jak u Ziembińskiego? Ot i Rotlender, przy całej doskonałości swoich wyrobów cukierniczych, ani się umył do cukierników krakowskich! Cóż dopiero mówić o lwowskich stowarzyszeniach, o tutejszym ruchu publicystycznym, literackim, itd.? — Dobrze, że my tu przynajmniej nie mamy tak wysoko wyrobionej dobrej opinii o nas samych, i że chętnie uznajemy wyższość Krakowa we wszystkich rzeczach, w których ją rzeczywiście widzimy, bo inaczej, mogłoby między obydwoma naszemi miastami przyjść do waśni takiej, jak w średnich wiekach między miastami włoskiemi. Ale wracając do fejletonisty Czasu, muszę nadmienić, że u niego ów specjalny patrjotyzm krakowski spotęgowany jest jeszcze różnemi innemi wyobrażeniami, których prawdziwie uprzywilejowanem gniazdem są pewne kółka krakowskie, i które, oprócz Czasu, w żadnem piśmie perjodycznem, wychodzącem w Galicji, nie znajdują nigdy wyrazu. Jeżeli np. którego z bogobojniejszych Lwowian pocznie nagle trapić myśl, że cały ruch tegoroczny jest dziełem Antychrysta, że „Sokół“ kto wie, czy nie obali naszego porządku społecznego, a Towarzystwo naukowo-literackie bodaj czy nie ma zamiaru wprowadzić Garibaldego do Rzymu — to z obawami temi nie zwierzy się ani Gazecie Narodowej, ani Dzienikowi Lwowskiemu, ani nawet konserwatywnej z urzędu swego Gazecie Lwowskiej, ale spisawszy je za łaską Ducha świętego i opatrzywszy znakiem krzyża i przynależnym znaczkiem pocztowym, wyseła je do Czasu, który to wszystko drukuje bez względu na odmienny często kierunek swoich artykułów politycznych. Snać temi dniami wiadomości, które w Krakowie otrzymano z nad Pełtwi, musiały być nader groźne, skoro stary zrzęda z pod Wawelu widział się spowodowanym sam uchwycić za swoje „pogadankowe“ pióro i cisnąć na nas kilka ewanielicznych swoich piorunów. Potępia on cały nasz ruch stowarzyszeń, i nazywa go „wiązaniem się w kółka poza obrębem chrześciańskiego ustroju społecznego.“ Jedno więc powinno być tylko stowarzyszenie, a tem jest kościół katolicki! W imię wiary przodków, cnoty i pobożności, powinny natychmiast rozwiązać się wszystkie inne stowarzyszenia, a osobliwie stowarzyszenie czeladzi rzemieślniczej i Towarzystwo naukowo-literackie! Poco wam tych stowarzyszeń? woła zgorszony fejletonista z pod Wawelu. Wszak nie będziecie wspólnemi siłami szyć butów, ani układać komedyj? A przecież Towarzystwo przyjaciół nauk w Krakowie także wspólnemi siłami nie pisuje fejletonów do Czasu, i Towarzystwo św. Wincentego a Paulo nie istnieje wyłącznie dla wspólnego odmawiania psalmów pokutnych.
Dostało się tam i „Sokołowi“ lwowskiemu. Fejletonista Czasu nie wie, że „Sokół“ obok doskonałej straży ogniowej, którą już posiada nasze miasto, urządził drugą straż, ochotniczą; on zarzuca temu stowarzyszeniu gimnastycznemu, że istnieje tylko dla urządzania wycieczek i dla wyrabiania brutalnej siły fizycznej. Kto wie czy ta konserwatywna machina, która zwie się Czasem, i która pracuje o sile jednego fejletonisty i trzech korespondentów lwowskich, nie podejrzywa „Sokoła“ o jakie antykatolickie dążności!.. Co do stowarzyszeń czeladzi i literatów, jest to rzeczą niewątpliwą, Pierwsze z nich zawiązało się bez ks. Odelgiewicza, a drugie zaraz na pierwszem swojem zgromadzeniu oświadczyło się pośrednio za równouprawnieniem wyznań. Widocznie Antychryst, Proudhon i Mazzini mają tu we Lwowie swoich emisarjuszów....
Stowarzyszenia krakowskie nie wydają się fejletoniście Czasu tak niebezpiecznemi, ma on dla nich nawet parę słów uznania. My także uznajemy, że Kraków ma wiele rzeczy dobrych, a wiele daleko lepszych, niż nasze; ależ dlaczegóż lekarze tamtejsi nie chcą, byśmy i my także mieli Towarzystwo lekarzy? dlaczego literatom tamtejszym nie podoba się świeżo zawiązane nasze Towarzystwo naukowo-literackie? Towarzystwa tego rodzaju nietylko nie przeszkadzają sobie, jeżeli istnieją w jednem i drugiem mieście, ale owszem mogą sobie pomagać i wspierać się nawzajem. Pod tym względem piękny i godny naśladowania przykład dali niektórzy członkowie Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Krakowie, a między innymi prezes dr. Majer, oświadczając gotowość przystąpienia do Towarzystwa Przyjaciół Oświaty, które ma powstać z dotychczasowego Wydawnictwa dzieł tanich i pożytecznych. Nowe to Towarzystwo, gdyby mogło przyjść do skutku, przyniosłoby niezmierne korzyści dwom dzielnicom polski, tj. Galicji i Poznańskiemu. Wszyscy przedpłaciciele Wydawnictwa dzieł tanich i pożytecznych staliby się od razu członkami Towarzystwa. Przedpłacicieli tych jest około 1500, początek byłby więc wcale piękny, a dobry przykład uczonych krakowskich zachęci niewątpliwie wszystkich do przystąpienia. Korporacje i towarzystwa, jak n. p. nasze Towarzystwo naukowo-literackie, mogą wejść do Towarzystwa Przyjaciół Oświaty, tj. nie aby zlać się z tem ostatniem, ale aby jako osoby moralne być jego członkami.
Zadaniem Towarzystwa Przyjaciół Oświaty nie jest bowiem, podkopać albo zlać w jedno ciało różne stowarzyszenia, istniejące tu i ówdzie dla potrzeb więcej lokalnych, ale skupić w jedno ognisko wszystkich przyjaciół oświaty narodowej, i przez to, jakoteż przez nagromadzenie wielkich funduszów, uczynić możliwemi przedsiębiorstwa, wymagające znaczniejszych wkładów pieniężnych. Łatwo obliczyć, że jeżeli według projektu pana Trzecieskiego przystąpi do Towarzystwa choćby 20 „opiekunów“ z wkładką 1000 złr., kilkudziesięciu innych członków z wkładkami po 200 złr., a kilka tysięcy z rocznemi wkładkami po 10 złr. — to wydawnictwa będą, mogły rozwinąć się w sposób, niepraktykowany ani w Polsce, ani nawet w innych krajach, którym zazdrościmy ich ruchu literackiego.
Jednem z głównych zadań Towarzystwa będzie wydawanie książek,, popularyzujących nauki wszelkiego rodzaju. Książek takich mamy dotychczas niezmiernie mało, w porównaniu z Niemcami i Francuzami. Brak nam także dobrych podręczników, encyklopedyj i t. p. dzieł, które należą za granicą do najpotężniejszych dźwigni oświaty w klasach średnich. Wydawnictwo dzieł tanich i pożytecznych w Krakowie położyło niemałą zasługę w tym względzie, wydaniem dwóch dzieł popularnych, z których jedno: Świat roślinny dr. Müllera, przełożone jest z niemieckiego, a drugie: Rys dziejów literatury świata niechrześciańskiego, napisane oryginalnie przez J. Szujskiego. Drugie to dzieło można polecić jak najusilniej tym wszystkim, którzy albo nie mieli sposobności obznajomić się, choćby pobieżnie, z oświatą i literaturą ludów starożytnych, albo też mieli w tej mierze do czynienia tylko z oschłym, niedostatecznym i nie wyczerpującym sposobem wykładania nauk humanitarnych, który praktykuje się w naszych gimnazjach. Niejeden po przeczytaniu żywego i zwięzłego wykładu p. Szujskiego, ubarwionego doborowemi przekładami wyjątków z różnych dzieł starożytnych, będzie wiedział daleko więcej o literaturze i o oświacie Greków i Rzymian, aniżeli nauczył się, tłumacząc i analizując przez ośm lat życiorysy Korneliusza Neposa i Anabazę Ksenofonta, albo skandując wiersze Wirgilego i Homera. Ręczę, że każdy zamknie tę książkę z życzeniem, abyśmy mogli mieć jak najprędzej drugie podobne dzieło o literaturze nowoczesnej, i aby w ogóle każda gałęź nauki mogła być wyłożoną w sposób tak przystępny i zajmujący.

(Gazeta Narodowa, Nr. 69, z d. 22. marca r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.