Kronika Marcina Galla/Księga III/O nieszczerej zgodzie Zbigniewa z Bolesławem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gall Anonim
Tytuł Kronika Marcina Galla
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Józefa Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zygmunt Komarnicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


25.  O nieszczérej zgodzie Zbigniewa z Bolesławem.

Po ukróceniu tedy wrogów w sposób powyższy, zmusił Bolesław panującego książęcia czeskiego, do wydzielenia bratu najmłodszemu, o którym przedtem się mówiło, części dziedzicznej, z dodaniem pewnych grodów nad ten udział[1]. Co gdy nastąpiło, Zbigniew wyprawił natychmiast poselstwo do brata swego Bolesława, z pokorném błaganiem, o wydzielenie sobie także jakiejś cząstki z dziedziny ojczystej, na wzór dany między książęty czeskiemi, jaki miał świeżo przed oczyma a nie domagał się już nawet przy tém zrównania w prawach zwierzchności, lecz jako lennik, na wszelkie jego rozkazania posłusznym być obiecywał. Nie miał już bowiem nadziei zwyciężenia go, ani za cesarza, ani za Czechów lub Pomorzan pośrednictwem, a czego z bronią w ręku i siłami nie mógł dokonać, wyzyskiwał pokorą i odwołaniem się do miłości bratniej. Słowne te jego obietnice, szczerością i pokojem tchnąć się zdawały, lecz co innego naprędce może się wymawiało przy okoliczności, gdzie trzeba było kornego zażyć języka, a co innego w sercu się kryło. Obaczymy to na miejscu właściwém daléj, a zważmy odpowiedź Bolesława.
Mimo tylokrotnych krzywoprzysięstw swego brata, tylu krzywd sobie przezeń, za naprowadzeniem obcych najezdców na Polskę, zrządzonych, Bolesław na pierwszy posłuch o takiem jego nadzwyczaj korném błaganiu, nie pomnąc złego wymienionego, umysł swój złagodził, i Zbigniewa, na warunkach takich do Polski przywołał na nowo, że jeśli pokora w duszy ze słowami poselstwa jego się zgadzała, jeśli lennikiem czyli rycerzem podwładnym, miał być nadal, a nie panem udzielnym, ani się żadną pychą i zachciankami władzy unosić nie zamierza, z miłości braterskiej pewne zamki mu wydzieli, a w miarę dostrzegania utwierdzającej się w nim pokory i miłości wzajemnej, kto wie, czy do lepszych warunków w końcu go nie przypuści... W przeciwnym jednak razie, jeżeli taił w sercu owo zuchwalstwo dawne, ową swarliwość, gotową do wybuchu za sposobnością upatrzoną — oświadcza mu bez ogródki, iż wolałby na stopie otwartej niezgody i nadal z nim dotrwać, niżeli samochcąc bunt przezeń do Polski nanowo wnosić. Zbigniew wszelako na radach głupców polegając, o dotrzymaniu uległości obiecanej i pokory nie myśląc wcale za powrotem, wchodził do Bolesława w postawie wyzywającej raczej a nie skromnego zachowania się bynajmniej, niktby też w nim nie poznał człowieka, wracającego z wygnania długoletniego, wśród którego na tyle nędz i mozołów był narażony. Zbigniew owszem, rozkazawszy miecz nieść przed sobą, jak przed zwierzchnim panem; postępował hucznie, przy odgłosie lutni i rozlicznej muzyki, a zagłuszającym trąb wrzasku i łoskocie bębnów[2], ani rzekłby kto, iż do uległości obowiązany, przybywa tak na dworzec brata, lecz nowo obejmujący panowanie, i nie lennik bynajmniej, a dawać mający mu rozkazy. To atoli wszystko widząc mędrcy rady, inaczej sobie zgoła niżeli mniemał Zbigniew tłómaczyli, owszem taką myśl o tém poszepnęli Bolesławowi, iż żałował wkrótce tego, co przez łatwowierność uczynił, do ich się rady stosując, i tego po kres życia odżałować nie potrafi. Ludzką bowiem słabość umysłu, takiemi jątrzącemi słowy w nim podpalali: „Człowiek ten kieskami tylu przytarty, nękany tyloletniém wygnaniem, na pierwszym wstępie z taką pychy nadętością, przeznaczeń swych niepewny się odkazuje; cóż uczyni na przyszłość, jeżeli część jakaś władzy zwierzchniej wśród Polski będzie mu nadana?“ Coś większego i gorszego jeszcze donosząc, umysł jego ostatecznie starają się wzburzyć, a to jakoby Zbigniew miał kogoś, z możniejszych czy z uboższego stanu, umiówionego w tym celu, aby za upatrzoną sposobnością, Bolesława przebił sztyletem lub inném narzędziem ostrém, temu zaś mordercy, gdyby z niebezpiecznego zamachu na cało wyszedł, obiecał wyniesienie na szczyt godności, równającej go z najprzedniejszymi między starszyzną. Ale my sądzimy raczej, iż to przez samych złych doradców w jakichś celach zmyśloném było, a przy zarzutach wszystkich, jeszcze się nie zgadzało z rzeczywistém usposobieniem Zbigniewa, który na pomysł takiej zbrodni zapewneby się wzdrygnął[3]. A przeto nic dziwnego, jeżeli też młodzieniec w wieku rozkwicie, stojący u steru państwa, radami mędrców do największego oburzenia doprowadzony, w pierwszym zapędzie gniewu do zbrodni się posunął, chcąc zagrażającej sobie zguby uniknąć, albo starając się przez usunięcie wroga nieprzejednanego, spokojne panowanie nadal sobie zapewnić. Nikt jednak tego przypuszczać nie może, aby nie z zapamiętałości jedynie, a z ducha i usposobienia właściwego, grzech ten popełnił, aby popełniał go nie trafunkiem a rozmyślnie. Gdyby albowiem Zbigniew z przyzwoitą pokorą i rozsądkiem doń przybywał, jak wypadało człowiekowi o zlitowanie nad sobą prosić mającemu, gdyby nie przybierał roli pana udzielnego, jak ów, co blichtrami próżności otoczony, przez nie obejmowaną przez siebie władze zwierzchnią zwiastuje, i samby zguby nieuchronnej był uniknął i drugich do występku opłakanego byłby nie pobudził. Jakże to więc? Obwiniamy Zbigniewa a Bolesława uniewinniamy? Bynajmniej. Lecz mniejszym jest, według nas, grzechem, gdy się popełnia skutkiem popędliwości gniewnej, ze sztucznej podniety wreszcie, od popełnionego z rozwagą pilną i dojrzałym namysłem. Lubo i dla grzechu z rozwagi popełnionego, nie odmawiamy pokuty niezbędnej; co do jej stopnia tylko, naznaczamy go, z uwzględnieniem osoby, wieku i wczesności lub niewczesności. Jakoż nie przystoi po złem niepowrotnie zdziałaném, dawać pobudkę do zła większego; obowiązkiem jest owszem lekarza, który ma do czynienia z chorym, prawdopodobnie wyleczyć się dającym, aby z należytą dyskrecyą w stan jego obecny wglądał. Skoro więc to, co się stało odstać się nie może, dołożyć ma lekarz z swej strony wszelkiego starania, ażeby to, co jest chorem prawdziwie, w swym pacyencie wyrozumiał, a wynalazłszy, do stanu przeszłej działalności i energii doprowadził. Rzecz jawna, jasna, że gdzie chodzi o ciało schorzałe, środkami cielesnemi leczyć się ono powinno; gdzie o chorobę duszy, tam środki duchowe tylko są właściwe. Podobnież i co do naszego tu zdania. Gdy obwiniamy Bolesława o to, co uczynił, nie możemy wspomnieć bez pochwały, o godnej pokucie przezeń odbytej i akcie pokory, z całym jego objawem publicznym. Widzieliśiny bowiem takiego męża, takiej znamienitości władcę, tak rozkosznego rzeczywiście młodzieńca, zachowującego wnet pierwszy Post Wielki, z taką ścisłością, iż ustawicznie z prochu prawie nie powstawał odziany włosiennicą, a tarzając się w popiele, wzdychał i rzewnemi łzami się zaléwał, od towarzystwa ludzkiego się oddzielał i rozmowy unikał, ziemia była mu stołem, trawa przykryciem, chleb kolczasty za łakocie, woda za nektar. Prócz tego biskupi, opaci, kapłani, mszami i postami, każdy wedle sił swoich go wspierał, a tylko w większą uroczystość kościelną lub w czasie poświęcenia kościołów, cokolwiek mu z pokuty, powaga kanoniczną zwalniali. Sam także polecał msze za grzeszników i za umarłych odprawiać, śpiewać psałterz, przez miłość zaś bliźniego, wielką pociechę w rozdawaniu szat i jadła ubogim znajdował. A co się więcej nad to wszystko i za rzecz główną w pokucie ceni, powagą daną z niebios, po takiem zadość uczynieniu bratu swemu spełnioném, rozgrzeszenie zupełne otrzymuje. Jeden jeszcze owoc, godny takiej pokuty, można przytoczyć w Bolesławie, zasługujący na naśladowanie przez innych pokutników, taką książęcą dostojnością nawet nie okrytych. Gdy bowiem nie księstwem podręczném, lecz wspaniałém królestwem władał i ciążyła na nim powinność zasłaniania kraju od napaści, tak chrześciańskich, jak bałwochwalczych sąsiadów; on siebie i królestwo swe Bożej polecił opiece, a sam pielgrzymkę do ś. Idziego i ś. Stefana króla[4], nadawszy jej pozór zjazdu (z monarchą ościennym), lecz istotnie z powodu najżywszej pobożności, mało o tém dając wiedzieć ludziom, odbył uroczyście. Każdodziennie bowiem przez cały ów Post Wielki, przestawał na suchym kawałku chleba i wodzie krynicznej, a jeśli kiedy te ścisłość i surowość przełamał, czynił to zniewolony prawie przez opatów i biskupów, którzy uwzględniając mozół pielgrzymki, zwolnienie to postu zastępowali mszami i modlitwami. Bez wyjątku też dnia każdego, poczynając od wyjścia z gospody, w otoczeniu biskupów i kapelanów, pieszo i boso postępował, dopóki godzinek o Najśw. Pannie, dziennych godzin kanonicznych i siedmiu psalmów pokutnych wraz z litanią nie odmówił, a często jeszcze przyłączał do tego i psałterz dalszy, z wigiliami za umarłych. Przez ciąg wreszcie trwającej pielgrzymki, tak pobożnie i gorliwie dopełniał mycia nóg ubogim i rozdawania jałmużn, iż żaden potrzebujący, który miłosierdzia u niego żebrał, z próżnemi nie odszedł rękami. Do jakiegokolwiek miejsca rezydencyi biskupiéj, opactwa lub mniejszego przełożeństwa książę północny się zbliżał, wychodził na spotkanie jego biskup, opat lub przełożony a kilkakrotnie i król Węgier, Koloman, w processyi uroczystej. On zaś wszędzie z swej strony jakiś dar na kościoły ofiarował a na owych miejscach przedniejszych, tylko złoto i bławaty wykwintne. Z taką to uroczystością religijną po całych Węgrzech był podejmowany, przez zwierzchników i kler katolicki, tak skrzętnej i wspaniałej posługi od tychże doznawał a nawzajem był obdarzany. Wszędzie też urzędnicy królewscy i służba dworska, nieodstępnie mu towarzyszyła; owszem król tenże, baczne mieć oko polecił, i sobie wiadomość składać, gdziekolwiekby pilniej lub mniej usłużnie był przyjmowany na miejscach rozlicznych. Pilniejszych w przyjęciu i staranniejszych, król przyjaciółmi swymi mianował a bez wątpienia i łaskę swą na przyszłość, chętnym zapowiadał. Z takąż pobożnością duchowną i uczczeniem świeckiém Bolesław z pielgrzymki swej wracał; nie zaraz przecież za powrotem do kraju żywota pokutniczego zaniechał, ani szaty pielgrzymie złożył, lecz dotrwał w jednymże trybie aż po czas odwiedzenia grobu męczennika Wojciecha, przy którym był postanowił święta wielkanocne spędzić. Im przeto dzień po dniu więcej do pamiętnego miejsca tego się zbliżał, tém boleśniej zalewał się łzami a gorętszym oddawał modlitwom, (boć to obok tej twardej i boso odbywanej pielgrzymki jakby się żywiej oczom jego przedstawiała na sercu ciążąca wina). A gdy do stolicy w mowie będącej i grobowca męczennika nakoniec zdążył, cóżto za szczodre były jego jałmużny! co za bogactwa na przyozdobienie kościoła i jego ołtarzy rozsypał! dość wyszczególnić, jako, ofiarę skruchy, dzieło złotnicze, sprawione, które przeznaczał na pomieszczenie szczątków świętego męczennika. W trumnie tej albowiem lub relikwiarzu 80 zawierało się grzywien złota najwyższej próby, nie licząc w to pereł i drogich kamieni, złotu w wartości zapewne nie ustępujących. W gronie zaś biskupów swych, dostojników, kapelanów, rycerstwa, tak wspaniale i uczynnie, ze względu hojności, w której się nie ograniczał, ową najchwalebniejszą Wielkanoc upamiętniał, iż każdego z wyższych i niższych kosztownemi szaty przyozdobił; a co do kanoników świątyni błogosławionego męczennika, zawiadowców i sług kościoła, obywateli nawet grodu samego, żaden z nich bez wyjątku nie został pominięty, bądź to w udziale szat, koni, bądź innych upominków, tak, iż w miarę godności i znaczenia, był uczczon każdy podarkiem właściwym. Oddawszy się jednak tak wyłącznie opisowi pielgrzymki, z ową skruchą religijną i pobożnością odbytej, nie powinniśmy z pamięci wymazywać wyprawy poczętej piérwéj[5], do której powrot nikt nie może za późny poczytywać, boć gdybyśmy ją wcisnąć byli chcieli między osnowę powyższą, tylkobyśmy psuli porządek opowiadania, a jasności wykładu bynajmniej nie przyczynili.









  1. Zmusił księcia czeskiego do wydzielenia bratu najmłodszemu części dziedzicznéj: — Lecz tym bratem najmłodszym, według poprawki Palackiego (w pomienionych Geschichte von Böhmen S. 375), nie powinien się nazywać Borzywój (Borivoy minimus, według Galla), tylko Sobiesław, i tak opowiada przejścia między kilku pretendentami do tronu czeskiego, aż do układów, o których w rozdziale niniejszym jest mowa. Przytaczamy tu słowa nowoczesnego historyka w niemieckim przekładzie (str. 376): „Auf diesen beiderseits misslungenen Feldzug folgten neue Unterhandlungen, bei denen jetzt beide Theile ihre Forderungen herabstimmten, und sich bald sogar gänzlich und für immer aussöhnten. Zu den so vielfach verschlungenen Banden der Verwandschaft, welche bereits die Fürstenhäuser in Polen und Böhmen an einander knüpften, kam vo dem Schlusse dieses Jahres (1110) nach ein neues hinzu, das sich fortan fester hewies, als alle vorangegangenen. — Die Folge war, dass Sobeslaw nach Böhmen zurükkehrte, und von dem Grossherzoge (Wladislaw) das Saatzer Gebiet (miasto Satec z okolicą) zu seinem Unterhalt erhielt.“ Nie ma wzmianki w naszym Gallu, ani o małżeństwie Władysława czeskiego z Ryksą, córką hr. Henryka z Bergu, ani o powtórném zaślubieniu przez Krzywoustego Salomei, z tegoż margrabskiego (von Burgau) domu, a następnie o pośrednictwie wymienionych księżniczek (czy hrabianek) w pojednaniu dwóch szwagrów.
  2. Zbigniew wchodził przy hucznéj muzyce a zagłuszającym trąb wrzasku i łoskocie bębnów. — Cum simfonia musicorum, tympanis et citaris modulancium, precinente. Sowiński w swoim dictionnaire biographique de musiciens etc. (p. 56) tłómaczy przez timbales tarabany lub tułumbasy, przez trompettes et timbales trąby i kotły.
  3. Zbigniew na pomysł zbrodni zapewne by się wzdrygnął. — Zadziwiać tylko musi w naszym autorze, ta nagła zmiana frontu, co do opinii o Zbigniewie, do któréj nic nas w jego orzeczeniach o tymże, przez ciąg poprzedni kroniki nie usposabia. Ale się chwieje także, i co do nazwania zbrodnią postępku Bolesława, za którego porywczym wyrokiem, każe się domyślać spełnioném oślepienie lub zgładzenie ze świata Zbigniewa.
  4. Pielgrzymka dó ś. Idziego i ś. Stefana króla. — Z powodu wyszczególnienia osobno dwóch świętych patronów, powstała, jak wiadomo, kwestya między uczonymi: azaliż Krzywousty dwie pokutnicze odbył pielgrzymki, to jest jednę do tegoż znowu klasztoru w Prowancyi, dla podobieństwa nazwisk, w którym, na początku niniejszéj kroniki, modlili się zakonnicy ś. Idziego, o jego samego urodzenie, drugą do Białogrodu na Węgrzech? Kronikarz w istocie daje powód do tego mniemania, brakiem szczegółów o miejscowościach, lecz nie określeniem dwojga dat odrębnych, pod względem czasu pielgrzymki. Tyle przecież — można by się spodziewać — w takim razie, zdobył się na odróżnienie Francyi i Węgier, iż choćby najkrótszą wzmianką o pierwszéj, usuwałby wątpliwość. Lecz się u niego dzieje przeciwnie. Odróżnia on pielgrzymkę do Węgier, od pielgrzymki do Gniezna w powrocie. O Francyi ani słowa. Według więc tekstu kroniki, nicby pomienionego domysłu, o dwóch pielgrzymkach do dwóch tak odległych od siebie krajów, przynajmniej w tym jednym okresie czasu nie usprawiedliwiało. Słuszność więc na teraz, musi mieć dla nas komentarz Bielowskiego (Pomników T. I, str. 481), iż wzmianka o ś. Idzim, tyczyła się opactwa pod wezwaniem tego świętego w Szymegu na Węgrzech a wzmianka o ś. Stefanie, kościoła Panny Maryi w Białogrodzie (Stuhl-Weissenburg) na tychże Węgrzech, który założonym był niegdyś przez tego świętego króla i w którym spoczywały jego zwłoki po zgonie. Okresem zkądinąd panowania króla Kolomana, spółczesnego Krzywoustemu, od r. 1095 do 1114, na myśl przeciwną, jeszcze nie na prowadza wcale, gdy pokuta surowego sędziego na Zbigniewa, nie mogłaby, z samegoż porządku opowiadania przypadać w żadnej dacie wcześniejszéj. Na zbytnią tymczasem a zwykłą Gallowi, zwięzłość stylu, spada wina wątpliwości, o której mówiliśmy.
    Nie pomińmy wzmianki, iż chronologowie wnoszą o innéj jeszcze dwoistości, czyli że przez króla węgierskiego, nie wyszczególnionego z imienia u Galla, chcieliby rozumieć następcę już Kolomana, syna jego Stefana II, jak przy téj opinii Naruszewicz obstaje ale według dat panowania Stefana II, i zakres kroniki naszéj, posuwałby się do dalszych lat nad rok 1110. Naruszewicz miejsce spotkania królów polskiego i węgierskiego, naznacza w Budzie, po drodze do Białogrodu. Słowo ostatnie Galla w tym sporze, jak miecz Brennusa, szali nie przeważa; pomimo, iż wymienia Kolomana — wszakże świéżo mówiliśmy o podstawieniu przezeń innego imienia księcia czeskiego czyli Borzywoja, w miejsce Sobiesława. Znać go pamięć niekiedy zawodzi, skoro się na niéj jedynie opiéra.
  5. Nie powinniśmy z pamięci wymazywać wyprawy poczętéj piérwéj. — Rozumielibyśmy, że i pod tym względem niedokładność jakaś zachodzi w jego kronice. Od wyprawy nakielskiéj rozpoczynał wprawdzie księgę trzecią: lécz ileż to faktów innych, większego niewątpliwie dla państwa znaczenia niż owa pielgrzymka, po wyprawie opisanéj już nastąpiło. Więc chyba wracał autor, nie do jednéj i tejże saméj wyprawy, lecz do większego celu, jakim było nawrócenie ostateczne Pomorza do wiary Chrystusa?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gall Anonim i tłumacza: Zygmunt Komarnicki.