Kronika Marcina Galla/Księga II/Cud zrządzony z Pomorzanami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gall Anonim
Tytuł Kronika Marcina Galla
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Józefa Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zygmunt Komarnicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


43.  Cud zrządzony z Pomorzanami.

Teraz lud pruski z jego mnogością, dzikiego zwierza opuśćmy, a pewną opowieść, z ust rzeczy świadomych powziętą, czyli o cudzie Bożym przytoczmy. Zaszedł wypadek, iż Pomorzanie z swych się kryjówek tłumem wynurzywszy, obyczajem zwykłym zbójeckie zagony po Polsce rozpuścili. Lecz mało to było posłyszeć, iż w ślad za nimi szedł zabór i zniszczenie, kędy hordami dosięgli; zdobyli się oni wśród tychże, na większe zbrodnie, napaścią na kościół święty i jego arcypasterza. Właśnie arcybiskup gnieźnieński, Marcin, starzec sędziwy, w kościele swym w Spicymirzu, przed wysłuchaniem mszy św., spowiedź przed kapłanem odbywał a stały w pogotowiu konie, do zamierzonej przezeń dalszej podróży, gdy zagroziło niebezpieczeństwo, iż on i wszyscy przy nim się znajdujący, padliby pod ciosami złoczyńców lub poszli dźwigać pęta niewoli u tychże, gdyby jeden z jego dworzan, stojących przed kościołem, postrzegłszy ich zbrojnych, nadciągających tuż, tuż prawie, nie wpadł do kościoła i wielkim o zbliżaniu się Pomorzan, zgromadzonych w nim, nie przeraził okrzykiem. Nagle zaskoczeni i drżący z przestrachu, pasterz, kapłan i arcydyakon, mając się za zgubionych, nie wiedzieli gdzie skryć się, co począć lub kędy w ucieczce szukać ratunku. Ani kawałka broni, dworzan garstka mała, wrogowie na progach a co niebezpieczniejsza rzecz jeszcze, kościół drewniany, łatwiejszy do podpalenia. Wreszcie arcydyakon za drzwi się wychylając, gankiem krytym zamierzył do koni dopaść, i tym sposobem się zabezpieczyć. Lecz opuszczając to co było jego zbawieniem, a szukając go w tém co zgubném było, wcale zbawienia nie znalazł, bo z nacierającymi oko w oko znalazł się w tej chwili. Skoro pojmany został, poganie rozumiejąc iż arcybiskupa w rękach swych mają, mocno się ucieszyli i wnetże na wóz go wsadzają, nie wiążą, nie chłoszczą, lecz strzegą tylko i patrzą nań z uszanowaniem. Arcybiskup zaś podówczas, w szlubach i modłach Bogu się polecił, a przeżegnawszy się z odwagą, jakby w młodzieńczych latach, w zgrzybiałym wieku wdarł się na wysokość, do której, z myślą spokojną, nie sięgnąłby nigdy. Rzecz godna zdumienia zaprawdę, zkąd się tam siła ta znalazła w starcu prawie bezsilnym, tak dalece ją wzmogło niebezpieczeństwo i przestrach, co go opanował. Kapłan, w pogotowiu do mszy ś. już będący, skrył się pod ołtarzem, a tak kapłan i pasterz, przy Bożej pomocy, uszli rąk pogan, każdy w kryjówce właściwej. Albowiem wpadających tychże do kościoła, tak dalece potęga Boża zaślepiła, iż żaden z nich niepomyślał puścić się na wieże po drabinie, ani za ołtarz lub pod tenże, okiem rzucić. Dzicz ta przecież porwała drożny ołtarzyk arcybiskupi i kościelne relikwie, a u wożąc arcydyakona zabrała je z sobą. Wszelako Bóg wszechmogący, jak wyzwolił pasterza, kapłana i kościół z przygody, tak później wrócił arcybiskupowi pomienione relikwie, oraz całkowite sanktuarium nietknięte i od sprosności ich niesplugawione. Którykolwiek bowiem z pogan, w rękach swych posiadał, relikwie, szaty święte lub naczynia ze świętego przybytku, padał tknięty wielką chorobą lub obłąkania dostawał nagle. Wspaniałość więc tu Boska, taką ich trwogą napełniła, iż puścili na wolność arcydyakona i świętości do rąk mu zwrócili. Arcydyakon cały i bezpieczny Pomorze opuścił; gdy zaś tak wszystko na dobre się wykierowało, już tylko arcypasterz widział się w obowiązku, Bogu, w dziełach swych przedziwnemu, oddać cześć dziękczynną. Od owego to dnia Pomorzanie skromniéjsi, ani tak się już w rychle na łupież do Polski ośmielili.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gall Anonim i tłumacza: Zygmunt Komarnicki.