Przejdź do zawartości

Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Niewiadomska)/U księżniczki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Królowa Śniegu
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1918
Druk Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Sneedronningen
Podtytuł oryginalny Et Eventyr i syv Historier
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV. U księżniczki.

Długo tak szła Marysia, wkońcu zmęczyła się bardzo i usiadła znowu pod drzewem. Właśnie pierwszy śnieg pokrył ziemię, i bose nożyny dziewczynki poczerwieniały z zimna. Wtem tuż przed nią stanęła duża, szara wrona; popatrzała na nią, pokręciła łebkiem, podleciała w prawo i w lewo i zawołała kra! kra!
Znaczyło to: — Dzień dobry, kochana dziewczynko, musisz być bardzo biedna, kiedy w takie zimno sama idziesz w świat szeroki. Gdzież ty idziesz, dziewczynko? czego szukasz?
Marysia zrozumiała, co chce powiedzieć wrona, i tak jej była wdzięczna za współczucie, tak jej się ciepło zrobiło w serduszku, że natychmiast opowiedziała jej całą historję i spytała zarazem, czy nic nie wie o Janku.
Wrona kręciła łebkiem w zamyśleniu, podlatywała na prawo i na lewo i powtarzała, jak gdyby do siebie:
— A może? A być może? A kto wie? Kto wie? Kto wie?
— Widziałaś go! zawołała uszczęśliwiona Marysia i zaczęła całować i ściskać wronę tak gwałtownie, że o mało jej nie udusiła.
— Spokojnie! spokojnie! — powtarzała wrona. — Powiedziałam: kto wie! Może — może! — Ale on dawno zapomniał o tobie. I przy tem tak mi trudno mówić twoim językiem. Co innego gdybyś mogła rozmawiać ze mną po wroniemu — wtedybym ci dokładnie opowiedziała wszystko.
— Ach, nie umiem! — z żalem szepnęła Marysia. — Babka umiała dobrze, ale się nie nauczyłam. Czemuż się nie nauczyłam!
— Kra! kra! nic nie szkodzi — rzekła wrona — i tak się rozumiemy. Będę mówić, jak potrafię.
I zaczęła opowiadać:
W tem państwie, gdzie jesteśmy, rządzi bardzo mądra księżniczka. Razu jednego przyszło jej do głowy, żeby sobie wybrać męża. Ale chciała takiego męża, któryby umiał odpowiadać na wszystkie jej pytania, a nie nudnego mruka, co się odezwać nie umie, i tylko udaje pana. — Gdy powiedziała o tem swoim damom dworu, ucieszyły się wszystkie i wychwalały ją za mądry pomysł. Wtedy ogłoszono w gazetach, że każdy młodzieniec, który pragnie ożenić się z księżniczką, może przyjść do pałacu, a jeżeli potrafi odpowiedzieć na jej pytania, może zostać jej mężem.
Oj, żebyś ty wiedziała, co się wtedy działo, jakie tłumy cisnęły się do zamku! Ale cóż, nikomu jakoś się nie wiodło. Na ulicy wszyscy rozmawiali głośno, kłócili się, krzyczeli, obracali językami, jakby mieli za to obiecaną nagrodę, ale ktokolwiek minął zamkowe podwórze, zobaczył straż wspaniałą, postrojoną służbę, wielką tronową salę i piękną księżniczkę, zapominał języka w gębie, stawał jak słup niemy, i zamiast odpowiedzi, powtarzał pytania księżniczki. To naturalnie było bardzo nudne, więc żadnego wybrać nie chciała.
— A Jaś? — przerwała nieśmiało Marysia.
— Otóż właśnie, moja kochana, dwa dni tak upłynęły, aż trzeciego przyszedł pieszo chłopczyk z ogorzałą twarzyczką, długimi włosami, bardzo biednie ubrany.
— To Jaś! — zawołała, klaszcząc w ręce Marysia.
— Na plecach miał tornister — ciągnęła dalej wrona.
— Ach, nie, to pewno były jego sanki. Właśnie z sankami zginął.
— Ha, może sanki — zgodziła się wrona — dobrze się nie przyglądałam. Poszedł śmiało ku schodom, a gdy zobaczył straże, spojrzał zdziwiony i zaraz powiedział: — To musi być okropnie nudno, stać tu ciągle! — Następnie wszedł do sali. Buty jego skrzypiały strasznie, ale widać było, że sobie z tego nic nie robi.
— O, to z pewnością Janek! — krzyknęła Marysia. — Właśnie miał skrzypiące buty, jeszcze nowe, które mu babka kupiła.
— Bardzo być może — potwierdziła wrona. — Szedł do samej księżniczki i nie zmieszał się wcale, chociaż ogromna sala pełna była dworzan, urzędników i dygnitarzy[1] — każdemu umiał śmiało odpowiedzieć, no, i dostał księżniczkę.
— To już z pewnością Janek — rzekła uszczęśliwiona Marysia. — On był zawsze ogromnie mądry, umiał liczyć na pamięć nawet z ułamkami. O, zaprowadź mię do pałacu!
— Bah! — zakrakała wrona. — Łatwo to powiedzieć. Przecież takiej obdartej i bosej dziewczynki nie wpuszczą do królewskiego pałacu.
— Powiedz tylko Jasiowi, że tu jestem, a sam przyjdzie po mnie natychmiast.
— Zaczekaj tu przy płocie — rzekła wrona i poleciała do pałacu.
Ciemno już było, kiedy powróciła.
— To wszystko na nic — rzekła — boso cię tu nie wpuszczą. Straż i lokaje bardzo zważają na nogi. Ale nie płacz. Poradzimy jakoś na to. Mam w pałacu krewnego, który jest w wielkich łaskach u księżniczki i zna wszystkie zakątki, jak swoje własne gniazdo. On otworzy ci małą furtkę i skrytemi schodkami zaprowadzi prosto do sypialni księstwa.
— O, moja droga wrono! — cicho szepnęła Marysia, idąc do zamku długą, cienistą aleją, w której liście spadały z drzew jak krople deszczu. A kiedy w zamku pogaszono światła, weszli przez małą furtkę, tylko przymkniętą zlekka.
Serce Marysi uderzało mocno z niepokoju i szczęścia. Czasem zdawało się jej, że robi coś złego, ale przecież chciała się tylko przekonać, czy to naprawdę Janek. Chyba nie rozgniewa się na nią, ale będzie szczęśliwy, że aż tutaj do niego przyszła, że opowie mu o rodzicach?
Nakoniec weszła z wroną na małe boczne schodki. Na szafie w korytarzu stała nocna lampka, a na pierwszych schodkach krewny wrony, kruk czarnopióry. Marysia ukłoniła mu się, jak umiała.
Kruk uważnie popatrzył na nią i odezwał się wreszcie:
— Pójdę naprzód, a wy za mną. Droga prosta, i nikogo na niej nie spotkamy.
— A mnie się zdaje, że ktoś za nami idzie — powiedziała Marysia i obejrzała się z trwogą. W istocie przesunęło się coś szybko po ścianie, jak gdyby cienie jeźdźców, psów i koni.
— To sny o polowaniu spieszą do księcia pana i księżniczki, — uspokoił ją kruk natychmiast.
Mijali szereg przepysznych pokoi, których ściany obite były czerwonym, błękitnym lub żółtym atłasem, sztuczne kwiaty pokrywały je wieńcami, wszędzie lśniły kosztowne sprzęty i klejnoty; wreszcie stanęli w królewskiej sypialni. Tu sufit przypominał piękną koronę palmy o wspaniałych szklanych liściach, a na środku, na grubej łodydze ze złota, wisiały dwa łóżeczka w kształcie lilji: jedno białe, gdzie spoczywała księżniczka — drugie purpurowe, gdzie może Jaś sypiał.
Marysia pochyliła się nad nim ciekawie i zobaczyła jego opaloną szyję. Ucieszona, krzyknęła głośno, sny natychmiast pomknęły wzdłuż ściany z pokoju, a książę się obudził, podniósł głowę i — to nie był Jaś!
Z drugiej lilji wychyliła się główka księżniczki, która pytała także, co się stało.
Marysia zaczęła płakać i opowiedziała wszystko od początku, nie zapominając o wielkiej przysłudze, jaką oddali jej kruk i wrona.
— Biedne dziecię — rzekła z litością księżniczka — nie martw się, nie gniewamy się na ciebie, ani na wronę, ani na kruka. Chcę nawet wynagrodzić ich za dobre serce, i odtąd mają prawo przebywania na zamku i otrzymają żywność z naszej kuchni, ale muszą nam przyrzec, że bez naszej wiedzy nie wprowadzą więcej nikogo do zamku.
Książę oddał Marysi swoje własne łóżko i życzył, żeby w niem spała spokojnie, a zmęczona dziewczynka na wygodnej, ciepłej pościeli przytuliła znużoną główkę do poduszki, złożyła rączki i szepnęła tylko: „O jacyż dobrzy ludzie i zwierzęta!” — i w tej chwili zasnęła.
Nazajutrz księżniczka dała jej prześliczną aksamitną suknię i prosiła bardzo, żeby na zawsze została w pałacu. Ale Marysia poprosiła tylko o wózek i konika, a także o parę bucików, gdyż musiała wędrować dalej i szukać Janka po szerokim świecie.
Więc dostała ciepłe ubranie, buciki i mufkę, a gdy się posiliła, stanęła przed bramą śliczna złocona karetka, zaprzężona w pięknego konia, woźnica i lokaj mieli złote korony na liberji. Sam książę i księżniczka umieścili ją w karecie i żegnali, życząc wszystkiego dobrego. A Marysia płakała, i dobra wrona także. Usiadła obok dziewczynki w karecie i odprowadziła ją prawie trzy mile. Dalej bała się jechać, więc sfrunęła na gałąź wysokiego drzewa i trzepotała skrzydłami tak długo, póki mogła dojrzeć złocistą karetę, błyszczącą w promieniach słońca.
Marysia jechała dalej sama jedna, lecz się nie obawiała głodu, ani zimna, gdyż kareta zaopatrzona była w żywność: stały w niej kosze ciastek, pierników, owoców — dzielny konik biegł szybko, więc myślała sobie, że chyba teraz musi znaleźć Janka.






  1. Dygnitarze — wielcy panowie i urzędnicy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.