Kochanek Alicyi/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.
Firma Roch et Fumel.

Trzeba go wyszukać, a ja go wyszukam! — mówiła do siebie Blanka, wyjeżdżając z ulicy Bulońskiej.
Po chwili jednak namysłu przekonała się, że było to zadanie dosyć skomplikowane.
Paryż jest wielki. Chcąc orjentować się w nim dobrze, potrzeba dobrych wskazówek, a skromne jej środki mogły łatwo wyczerpać się jeszcze przed osiągnięciem rezultatu.
Wreszcie, przed rozpoczęciem kampanii wypadało zastanowić się nad tem, czy istotnie miała prawo poszukiwać męża.
Człowiek zdradzony i opuszczony przez nią, mąż którego wskazywała kochankowi, wymawiając owe potworne wyrazy:
— „Ciebie kocham, a jego nienawidzę!... zabij go!.. “ Otóż czy ten człowiek, ten mąż, (jeżeli rozumie się nie był do tyla słabym, aby kobietę taką kochać i pożądać), nie zechce zamknąć drzwi przed nią, lub gdyby gwałtem weszła, kazać wyrzucić ją za drzwi?
To wiedzieć potrzebowała.
Z drugiej strony, nie posiadała nic, a pan de Nancey bezwątpienia był zawsze bogaty...
Jakby tu skorzystać z takiego położenia?
Czy prawo przyzna jej słuszność w poszukiwaniu części majątku mężowskiego, lub chociaż coś z jego dochodów i ile by to być mogło?...
O to wszystko należało się wywiedzieć jak najspieszniej.
Powracając do umeblowanego domu na ulicę Rochechouart, wstąpiła do składu tandety, który służył zarazem za bióro pani Chaudet, właścicielki i modniarki.
— Ah! — zawołała ta ostatnia — oto moja ładna lokatorka przychodzi nareszcie zaopatrzyć się w garderobę... Chwała Bogu! Pokażę pani bieliznę tak cienką, że ani księżniczka krwi, ani faworyta bankiera nie pogardziłaby takową! Aktorki z paryzkich teatrów nie używają lepszej!... Obejrzemy też jedwabne suknie tak świeże, że nikt by nie dał wiary, iż je noszono, boć co prawda żadna z nich nie była używaną więcej nad cztery razy!... Od czegóż zaczniemy, droga pani?
Blanka nie mogła przerwać tej kaskady słów wypowiedzianych jednym tchem. Gdy jednak imość zrobiła małą pauzę dla zaczerpnięcia powietrza, rzekła:
— Nie mam zamiaru zajmować się dziś tualetą; pomyślimy o tem później.
— Do woli pani. Lecz w takim razie czemuż mam przypisać zaszczyt?...
— Przychodzę prosić panią o pewne objaśnienie.
— Jeżeli to jest w mojej mocy, dam je pani bezinteresownie.
— Przybyłam do Paryża — mówiła dalej hrabina — dla odzyskania przy pomocy prawa, przynależnej mi pozycyi.
— Z właściwem wynagrodzeniem? — zapytała imość.
— Z bardzo właściwem... — odpowiedziała Blanka, uśmiechając się.
— Więc życzę pani powodzenia! A może byś pani chciała pójść pierwej do kabalarki, aby wiedzieć czego się trzymać?
— Nie, nie o to mi chodzi... W karty nie wierzę, ale za to ufam Kodeksowi.
— Ma się rozumieć! Kodeks, zapewne! Prawo przedewszystkiem! Ale karty nie zawadzą... Kabalarki uznane przecie przez rząd. Świadkiem panna Lenormand, która przepowiedziała przyszłość cesarzowi Napoleonowi I. Idź pani do kabalarki.
— Chciałabym poradzić się prawnika.
— Znam takiego i zapewniam panią, że lepszego nie znajdziesz... Pan Roch, z firmy Rocher Fumel... Ah! to spryt pierwszej wody!... były adwokat! On to załatwia zwykle moje interesa, gdy mam jaką za wikłaną sprawę. Kilka razy wyrwał mię z ciężkich tarapatów. Tak, tak, to właśnie człowiek, jakiego pani potrzeba; on pani przyzna słuszność i przez niego będziesz miała prawo za sobą, jakiem uczciwa kobieta. Uprzedzam tylko panią, że go byle czem zbyć nie można, każe sobie dobrze płacić i ma racyę! Z tego żyje.
— Zapłacę co będzie potrzeba.
— To dobrze znasz się pani na rzeczy!... Lubię to... Nie cierpię sknerów... Czy pani pilno?...
— Bardzo pilno...
— Więc możesz pani zobaczyć się jeszcze dzisiaj z panem Roch... Skoro zaś dowie się, że to z mojej rekomendacyi, przyjmie panią jaknajlepiej.
— Gdzie mieszka pan Roch?
— Muszę mieć u siebie jego karty drukowane. Dam pani jedną...
Imość zaczęła szperać w jednej z szufladek swego biórka i po chwili wydobyła mały kwadracik tektury i podała go Blance.
Na karcie tej wydrukowane było:
„Pan Roch (były adwokat), prawnik, poborca. Interesa sporne, swarliwe, odzyskanie bezpowrotnych wierzytelności. Widzialny codziennie, z wyjątkiem niedzieli, od 9-tej do 10-tej rano, a od 2-ej do 5-ej wieczorem. Ulica Montmartre 131 (blizko giełdy i bulwaru).
„Agencya Rochet Fumel. Tajemne objaśnienia, codziennie od 9-ej rano, do 10-ej wieczorem. Taż sama firma. “
— Jest teraz godzina trzecia... — rzekła pani Chaudet — na pewno zastaniesz pani pana Roch... Nie omieszkaj oświadczyć mu odemnie mnóstwo grzeczności, to pani dobrze zrobi... Zgoda?
Blanka kiwnęła głową potakująco, z zamiarem jednak nie dotrzymania słowa.
— Pilnuj pani omnibusu... — rzekła imość — zaraz będzie przejeżdżał.
— Omnibusem nie pojadę — odparła pani de Nancey.
— Fanfaronka! — mruknęła pani Chaudet z ironicznym grymasem, skoro tylko młoda kobieta wyszła z jej loży. — Co za tony! Za jakie sześć tygodni nie będzie to już miało ani grosza, a omnibusem nie chce jechać! Gęś! Ja, a jeżdżę nim i nie wstydzę się!
W kwadrans później, Blanka wysiadała z powozu przed nr. 131 na ulicy Montmartre, udając się do gabinetu pana Rocha (byłego adwokata), prawnika i poborcy.
Jakkolwiek dom z powierzchowności był przyzwoity i dobrze utrzymany, Blanka spodziewała się znaleźć w nim rodzaj podejrzanego mieszkania, zawalonego staremi papierami, brudno umeblowanego, trącącego wonią niechlujstwa i kurzu.
Otóż nie. Przedpokój był wielki, woskowany, starannie okurzony i zaopatrzony w ławeczki obite czerwoną ceratą, a przeznaczone dla czekających.
W przedpokoju tym staruszek przepisujący akta prawne, przy oknie, ukłonił się i zapytał:
— Do pana Rocha, czy do agencyi Rochet Fumel?
— Do pana Rocha — odpowiedziała Blanka.
— Bardzo dobrze... Salon na prawo...
Hrabina otworzyła sobie wskazane drzwi i znalazła się w salonie artystycznego prawie gustu, gdzie pięć czy sześć osób czekało na posłuchanie.
Dość ładne kopie sławnych, włoskich obrazów, pokrywały ściany. Palisandrowe krzesła rzeźbione, były wyściełane i obite imitacyą gobelinów. Firanki i portyery aksamitne, dwa olbrzymie sepety w rodzaju Boulle, garnitur kominków z bronzu i marmuru, żyrandol zaopatrzony w świece, pośrodku stół w takim samym stylu jak sepety, nakoniec dywan z Aubusson zaścielający posadzkę, składały najprzyzwoitsze umeblowanie.
Kilka codziennych pism, gazet sądowych i tygodników ilustrowanych, rozłożonych ku wygodzie interesantów pana Rocha sprawiały to, że oczekiwanie nie zdawało się nikomu za długie.
Prawnik używał tytułu „byłego adwokata“ i miał do tego prawo, będąc tytularnym urzędnikiem miasta Paryża. Chwalono natenczas jego inteligencyę, jego spryt przebiegłość i cudowną zręczność, z jaką umiał dochodzić i podnosić nieprzywidziane wypadki. Pióro jego cieszyło się wówczas wielką jawnością.
Na nieszczęście pan Roch był zanadto zręczny. Niektóre fakta, w które nie nasza rzecz wchodzić, spowodowały skargi i narzekania, które doszły aż przed kratki sądowe. Po ściślejszem dochodzeniu pokazało się, że jakkolwiek postępowanie adwokata nie było bez zarzutu, to wszakże na karę policyjną niezasługiwało. Rezultat zaś z tego wypadł taki, że prezydent Izby adwokatów poradził panu Roch, aby się bezzwłocznie zrzekł publicznej swej służby, jeżeli nie chce narazić się na smutne wymiary dyscyplinarne...
Pan Roch sprzedał co prędzej swą kancelaryę i został „prawnikiem.“
Prawnicy dla adwokatów są tem, czem wekslarze dla bankierów. Rzadko kiedy oni cieszą się uznaniem, ale też i rzadko zasługują na nie. Pomimo to, (a może właśnie dla tego), mnóstwo ludzi do nich się udaje chętniej niż do tych drugich.
Istotnie bowiem, łatwo jest zainteresować ich złą sprawą, przegraną z góry w oczach sprawiedliwości, którą odzyskać można przed trybunałem, dzięki wykrętom żydowskim jakiegoś artykułu prawa. Zresztą, człowiek instynktownie obawia się ludzi surowej moralności, gdy idzie o powierzenie im drażliwych tajemnic, które natomiast odsłania się bez ceremonii i skrupułu przed ludźmi elastycznego sumienia.
Opinia pana Roch, ustaloną była w świecie zawikłanych interesów, a nawiasem mówiąc, nieczystych, gabinet jego przepełniony był ciągle klijentami.
To też „zrobił na tem pieniądze“ jak powiada lud.
To jeszcze nie wszystko.
Po Vidocq’u, stwórcy tego rodzaju, a przed Tricochem i Cocoletem, dowcipnemi jego naśladowcami, pan Roch stowarzyszył się z panem Fumel, byłym urzędnikiem prefektury (wydalonym za postępki, które mu bynajmniej zaszczytu nieprzyniosły), założył w gabinecie swoim agencyę poufnych objaśnień, „w interesie rodzin i handlu“ i rozesłał po Paryżu i większych miastach prowincyi, jako też za granicą, dwieście do trzystu prospektów, których osnowę tu powtarzamy:
„Agencya prywatnych i sekretnych interesów. Poszukiwanie wierzycieli i spadkobierców. Objaśnienia wszelkiego rodzaju w interesie rodzin i handlu, zasięganie wiadomości dotyczących projektów małżeńskich.

„Panie.

„Często się zdarza, że osoby powodowane najpoważniejszemi przyczynami, pragną być objaśnionemi potajemnie o postępowaniu i pozycyi niektórych osobistości, takie objaśnienia dajemy urzędownie.“
Co znaczyło, że panowie Roch i Fumel zorganizowali maleńką tajną policyę, że mężom sprzedawali zasiągnięte wiadomości o żonach i naodwrót, jakoteż podejrzliwym protektorom małe skandaliki, których dopuszczały się ich ładne protegowane.
„Gabinet Rocha,“ jakieśmy powiedzieli, robił pieniądze.
„Agencya Roch et Fumel“ robiła złoto, tem więcej, że częstokroć żony przybywały w godzinę po mężach, zapisywać się na listę klijentek pana Fumel, który biorąc wówczas od stron obydwóch, używał swoich agentów całkiem do czego innego, jak do owego śledztwa podwójnie opłaconego, a niedowiadując się nawet o sprawki interesowanych, mówił mężowi: „Żona panu jest wierną!...“ Żonie zaś; „Ależ, mąż myśli tylko o pani!“
Znakomita zabawka w chuśtanego, która zadawalniała wszystkich.
To też klijenci pana Rocha cisnęli się jeden po drugim do gabinetu prawnika.
Hrabina przestąpiła z kolei próg jego sanktuarjum.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.