Kara — nie zemsta/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Kara — nie zemsta
Podtytuł Akt drugi
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Kasandra i Lukrecya.
Lukrecya.

Wysokość Wasza, przyznaję,
Przejęła pierś mą zdziwieniem.

Kasandra.

Wysokość jest marnym cieniem,
Gdy smutek serce nam kraje!
O ja-bym raczéj wolała
Być chłopką, a w każdéj dobie
Posiadać męża przy sobie,
Niż w pańskich wygodach ciała,
Przy blasku złota, purpury,
Pod tarczą królów korony,
Prowadzić żywot ponury
Małżonki lekceważonéj!...
Czemuś mię, o wielki Boże
Prostaczką nie stworzył biedną,
Dla któréj miłości zorze
Wśród nędzy nawet nie bledną.
Szczęśliwa ta, która może,
Nie będąc jak ja zdradzaną,
Z uśmiechem słodkim co rano
Małżeńskie opuszczać łoże!

A wstawszy razem z ptaszkami,
W przejrzystém źródła krysztale
Oglądać ust swych korale
I myć się wodą... nie łzami!...
Dla księcia czémże jest żona?
Ozdobnym sprzętem — nic więcéj.
I musi osamotniona
Zamierać w celi książęcéj!

Lukrecya.

Twa boleść — i podziwienia
I smutku nicią myśl wiąże.
Któż mógłby mniemać, że książę
I teraz wad swych nie zmienia
I że w swéj wzgardzie a dumie
Być grzecznym nawet nie umie!
A ojca, czy księżna pani,
Już o tém zawiadomiła?

Kasandra.

Broń Boże, wieść ta niemiła
Rodzica mego nie zrani.

Lukrecya.

Naturze wbrew, rozumowi
Zostałaś książęcia żoną;
O czemuż Fryderykowi
Kasandry nie poślubiono!
Przynajmniéj spadek bogaty
Na wnuka przeszedłby z laty.
Okropna zgryzoty męka
Widnieje z hrabiego twarzy!

Kasandra.

Daremnie hrabia się lęka,
Że braćmi los go obdarzy.
Kasandra nigdy nie będzie
Przyczyną trosk Fryderyka.
Obawa próżna — w tym względzie
Jednaki grom nas dotyka.




SCENA  II.
Ciż sami — Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

O hrabio, gdybym był wiedział,
Że ślub mój tak cię zatruje,
Przed ślubem umrzeć-bym wolał!

Fryderyk.

Ja-bym się martwił tém ojcze,
Lub wątpił o twéj miłości?
Zbyt przykre to przypuszczenia!
Nie wątpisz chyba, mój ojcze,
Że gdybym cierpiał z téj racyi
Swą niechęć ukryłbym snadnie!
Chorobę widać z méj twarzy,
Przyczyny — nie!

Książę.

Mantuańscy
Lekarze a i Ferrarscy
Zgadują, godząc się na to,
Że na twój smutek jedyném
Lekarstwem hymen być może.

Fryderyk.

Dla dziewczyn trafny to środek,
Lecz mego stanu młodzieńcom
Lekarstwo takie — zbyteczne.

Kasandra (do Lukrecyi).

I spojrzeć książę nie raczy!
Brutalstwo dziwne i wzgarda!

Lukrecya.

Nie winien, jeśli nie dostrzegł.

Kasandra.

Ha, pójdźmy! Bodaj mu tylko
Ta wzgarda nie zaciążyła.

(Wychodzą.)



SCENA  III.
Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

Bez względu na to, chciałbym ci
Małżeństwo zaproponować,
Nie nazbyt od serca twego
I naszych państw oddalone.

Fryderyk.

Aurora może?

Książę.

Myśl moję
Wyprzedzasz w chwili wyznania,
Jak gdybyś jedno czuł ze mną.
Radziłem się najmądrzejszych
Doradców moich i wszyscy
Przyznają, że to małżeństwo
Twą krzywdę hojnie nagrodzi.

Fryderyk.

Nie znają mojego serca
I mówić śmią, żem skrzywdzony,
Gdy nie ma przyczyn obrazy.
Wszak wiedzą, że nigdym nie był
Małżeństwu twemu przeciwny
I owszem, ja go pragnąłem
Dla ciebie.

Książę.

Wierzę ci, wierzę.
Uległość twoję, mój synu,
Opłacam troską sumienia.

Fryderyk.

Na dowód, że twe małżeństwo
Nie budzi we mnie zgryzoty
I że twéj miłości pragnę,
Wybadam zamiar kuzynki,
I jeśli ona się zgodzi,
Jak pragniesz — zrobię.

Książę.

Jéj słowo
Sam z ust Aurory posiadam.

Fryderyk.

Ja jednak wiem coś nowego,
Że markiz z miłości dla niéj
Swój pobyt u nas przedłuża.

Książę.

Cóż cię to może obchodzie?...

Fryderyk.

Miéć damę, która skwapliwie
Umizgi innych przyjmuje,
To... pisać na zmiętéj karcie!...

Książę.

Więc chyba już od kolebki
Dziewczęta zamykać trzeba
Przed wzrokiem chłopców skalanym.
Wszak kryształ najszlachetniejszy,
Gdy przyćmi go oddech ludzki,
Potarty — wnet świetność swoję
I dawny blask odzyskuje.

Fryderyk.

Uwagi twe sprawiedliwe,
Lecz kiedy kuźnia, seniorze,
Iskrami zionie gęstemi,
By ognia żar stłumić groźny,
Na węgle kowal płyn leje.
Lecz ogień wodę pochłonie
I węgiel znów żarem zionie!
Tak i mąż pierwsze płomienie
Wybranéj złagodzić może,
Lecz ogień wróci groźniejszy
I wówczas lękać się muszę
Jeżeli kocha innego,
Bo nie mam chęci być wodą,
Jéj miłość potęgującą
Ku krzywdzie mego honoru.

Książę.

Jak śmiesz być impertynentem,
Tak mówić mi o Aurorze
Brutalsko, jakby o nocy...

Fryderyk.

Lecz pozwól...

Książę.

Dosyć.

Fryderyk.

Na chwilę.

(Książę wychodzi)



SCENA  IV.
Fryderyk i Batin.
Batin.

O! zręcznie zdobywasz łaskę
Książęcia.

Fryderyk.

Chcę téj niełaski,
By zwiększyć swoję niedolę.
Wszak rozpacz moja tak wielka,
Że teraz nic mi już więcéj
Prócz śmierci nie pozostało,
A jeśli umrę, to chciałbym
Zmartwychwstać potysiąckrotnie,
By umrzeć znów tyle razy.

Batin.

Gdy hrabia ani żyć teraz,
Nie pragniesz ani umierać,
Więc dzisiaj życia i śmierci
Zostałeś hermafrodytą!
Z niewiasty on się i z męża,
Ty z życia składasz i śmierci;
Bo tak cię smutek owładnął,
Żeś ani martwy, ni żywy.
Lecz przebóg, widząc tę rozpacz,
Zmuszony jestem poprosić
Lub o przyczynę nieszczęścia,
Lub wreszcie o pozwolenie
Odejścia na takie miejsce,
Gdzie wierność wynagradzają.
Daj rękę twoję.

Fryderyk.

Batinie,
O gdybym chciał wyznać troskę,
Możliwą byłaby ona

I kres jéj byłby możliwy!
Nieszczęściem ta troska moja
Nie tylko w głowie, lecz również
I w sercu się rozpostarła.
Gdy dla swéj pociechy pragnę
Pomówić, wnet się wstrzymuję,
Bo od słów daléj do duszy
Niżeli z ziemi do nieba.
Więc odejdź, jeżeli pragniesz,
I zostaw mnie tu samego;
Niech wreszcie szczęścia mojego
Ostatnia zgaśnie iskierka.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Aurora.
Kasandra.

I tego płaczesz?

Aurora.

Senioro,
Czyż mały powód? wszak hrabia
Pogardza mną — nienawidzi.
Mniemając, że margrabiemu
Gonzaga jestem wzajemna.
Karola kochać?... ja?... nigdy!...
O! wiem ja już, co to znaczy!
Małżeństwem ojca zgnębiony,
Odjechać chce do Hiszpanii.
Wszak dawniéj dla źrenic jego
Ja byłam światłem jedyném,
Dziś wzrok mój męczy go, nudzi...
Jest-że tu drzewo, fontanna,
Przy której-by mi Fryderyk
Miłości swéj nie przysięgał?
O jakże usta me z różą,
A czoło bratał z jaśminem!
Był zawsze przy mnie, bo przecież
Beze mnie wyżyć-by nie mógł,
Bo jakże istnieć bez duszy!
Tak było... więc miłość nasza
Do takiéj wzrosła potęgi,

Że jedną duszą byliśmy.
A dzisiaj miłość ta święta
Za zdradą jego umiera.

Kasandra.

Boleję, droga Auroro,
Żem w części tego przyczyną,
Lecz ukój boleść twéj duszy,
Ja sama z nim się rozmówię,
Choć nie jest rzeczą zbyt łatwą,
Do ładu przyjść z zazdrosnemi.

Aurora.

Zazdrosny on?

Kasandra.

O markiza...
Tak książę twierdzi...

Aurora.

O pani!
Racz wierzyć, że smutek jego
Dziecięciem nie jest miłości.

(Wychodzi.)



SCENA  VI.
Kasandra, Fryderyk i Batin.
Kasandra.

Fryderyk...

Fryderyk (przyklękając).

O księżna pani!
Racz podać niewolnikowi
Dłoń swoję.

Kasandra.

Ty na kolanach?!
Poniżasz siebie, mój hrabio!

Fryderyk.

Chcesz skrzywdzić uczucie moje?
Jeżeli odmówisz ręki,
Nie wstanę.

Kasandra.

Oto me dłonie!
Przez Boga, co ci się stało?
Zda mi się, że ty drżysz, hrabio.

Fryderyk.

Wiesz o tém, czego ja pragnę...
Duch odgadł i wyznał sercu,
A serce twarzy, twarz wreszcie
Przed tobą drżenie zdradziła.

Kasandra (do Batina).

Na chwilę zostaw nas samych,
Batinie, gdyż pragnę z hrabią
Pomówić.

Batin (na stronie).

Hrabia zmieszany,
A ona chce z nim tu zostać.
To dziwne...

(Wychodzi.)



SCENA  VII.
Kasandra i Fryderyk.
Fryderyk (na stronie).

Boże, nim umrę
Jak feniks, złagodź ten płomień,
Bo inne życie mię czeka.

Kasandra.

Aurora, mój Fryderyku,
Mówiła, że jad zazdrości
Pożera pierś twą od chwili,
Jak markiz przybył tu ze mną,
I że z nią zerwać zamyślasz.
Choć temu wierzę, lecz przyznam,
Że nazbyt nizko się cenisz;
Boć markiz jest tylko dzielnym
Żołnierzem, lecz nie dworakiem!
Ot może raczéj dlatego
Tyś smutny, że ojciec ze mną
Ślub zawarł i, że gdy na świat
Potomek przyjdzie niebawem,
Już wtedy ojców korona
Dla ciebie będzie stracona.
Jeżeli-ć ja, Fryderyku,
Trosk twoich jestem przyczyną,
To pragnę wywieść cię z błędu.

Bądź, hrabio, odtąd spokojny,
Braciszków już mieć nie będziesz,
Gdyż książę pragnął jedynie
Tym ślubem kraj uspokoić.
Występne jego uciechy,
(Że ich nie nazwę inaczéj),
Przez chwilę tylko — w objęciach
Małżonki zostać mu dały.
Ta chwila była dlań wiekiem,
Więc z większą jeszcze wściekłością
Do dawnych wrócił nawyknień,
Druzgocząc ramion mych więzy.
Jak koń pierzchliwy, gdy biegnie
Za głosem bębna spieniony
I drobne wędzidła szczątki
Zostawia wszędzie za sobą;
Tak książę, zerwawszy święte
Małżeństwa naszego węzły,
Za nędznic goni śladami,
Honoru trwoniąc ostatki.
Wszak prawda więc, że jedynym
Potomkiem ojca — ty będziesz.
Tyranem on jest — nie mężem!
Do ojca mojego piszę,
By wyrwał mię z tego piekła,
Gdyż chyba śmierć niedaleka
Zgryzotę moję zakończy.

Fryderyk.

Wysokość Wasza, zacząwszy
Od uwag — łzami skończyła
Tę mowę, która-by skały
Poruszyć była w możności.
Co słyszę?... O! bez wątpienia
Sądziłaś, że widzisz we mnie
Krzywd swoich sprawcy potomka!
Lecz wobec takiéj zniewagi
Synowskich uczuć się zrzekam!...
A teraz zdziwienie swoje
Wyrazić muszę, żeś pani
Mą boleść tak poziomemi
Względami wytłómaczyła.
Czyż, aby, czém jest, pozostać,
Fryderyk państw potrzebuje?

Czyż nie miałby ich, z Aurorą
Małżeńskim węzłem złączony?
Lub szpadę z pochew dobywszy
Przeciwko któremu z książąt,
Straconych nie mógł wnet krain
W zapasach krwawych wywalczyć
Mój smutek nie z interesu
Wypływa — i choćbym nawet
Szaleńca otrzymał miano,
Wiedz pani, że nędzniejszego
Nikt z ludzi nie pędził życia
Od czasu, jak miłość na świat
Pociski swe wyrzuciła.
Umieram już bez ratunku
A życie moje, co chwila,
Jak płomień gromnicy gaśnie.
I błagam śmierci napróżno,
By nie czekała aż wosku
Ostatnia spali się kropla;
Gdyż lekki powiew wystarczy,
By w noc mię wtrącić głęboką.

Kasandra.

Powstrzymaj łzy, Fryderyku,
Bóg mężów nie płaczem darzy,
Lecz duchem odwagi pełnym.
Łzy — kobiet są przywilejem,
Bo chociaż mają odwagę,
Na sile zbywa im zawsze!...
A mężom wtedy jedynie
Przystoją, gdy straconego
Honoru pomścić nie mogą
I Przeklęta bądź, Auroro,
Że zazdrość wzniecasz, przez którą
Tak dzielny rycerz, tak piękny,
Kochania tak najgodniejszy,
Piekielne znosi męczarnie!...

Fryderyk.

Tyś w błędzie — to nie Aurora!

Kasandra.

Więc któż to?

Fryderyk.

Słońce, z którego
Jutrzenki blade powstają.

Kasandra.

To nie Aurora?!

Fryderyk.

Myśl moja
Szybuje daleko wyżéj.

Kasandra.

Dziewica ujrzała ciebie,
Wyznałeś jéj swoję miłość,
A ona-by wzajemnością
Odpłacić tobie nie miała?
Sprzeczności pełne twe słowa;
Co mówisz, jest niemożebne!

Fryderyk.

Poznawszy to „niemożebne“,
Przyznałabyś, żem z marmuru,
Że gdy mię takie zgryzoty
Nie zgnębią — to żyję cudem!...

Kasandra.

Czy może ogień miłości,
W posągu jakim chcesz wzniecić?
Czy w nimfie alabastrowéj?
Serc kobiet, opancerzonych
Tak silnie, trudno napotkać!
Zasłona lekka pokrywa
Każdego człowieka myśli!
O nigdy miłość, złączona
Z takiemi zalet skarbami,
Do piersi nie kołatała
Napróżno, żeby jéj serce
„Wejdź do mnie, proszę“, nie rzekło.
Więc wyznaj miłość bez trwogi!
Grekowie nie bez przyczyny
Wenerę czasem kreślili
U stóp satyra lub fauna
A Febus z łoża srebrnego
Po tysiąc razy na Hatmos,
Przybywał do Endymijona.
Mą radę chciéj spełnić, hrabio,
Gdyż i najczystszy budynek,
Ma jednę bramę woskową.
Mów i nie umieraj milcząc.

Fryderyk.

Przemyślny łowiec pod gniazdo

Podkłada ogień; pelikan
Indyjski, by dziatki swoje
Ocalić, bije skrzydłami
I zamiast ogień przygasić,
Dopóty wznieca płomienie,
Aż skrzydła sobie spaliwszy,
W niewolę wpada nieszczęsny.
Tak! myśli moje — to dzieci
Miłości, których pilnuję
W milczenia gnieździe, bo one
Płomieniem są zagrożone.
Uderza miłość skrzydłami,
A zamiast je oswobodzić,
Roznieca płomień i ginie!...
Ty zwodzisz mię — a ja ginę...
Podniecasz — ja zmysły tracę...
Odwagą tchniesz — a ja-m w trwodze...
Uwalniasz — a ja się plączę...
Porywasz ty mię — ja padam!
Tak wielkie niebezpieczeństwo
Mi grozi, że wolę raczéj
Umierać, milcząc, bo przecie
Śmierć kończy wszystko na świecie.

(Wybiega.)



SCENA  VIII.
Kasandra.

Dla biednych ludzi spokoju,
Na ziemi Bóg nic nie stworzył
Gorszego nad wyobraźnią;
Wszak ona ogień w lód zmienia.
W barwę pragnienia odziana,
Wyradza pokój lub wojnę
I dręczy i uspokaja.
Jest dziwnym rodzajem duszy,
Co świeci mniéj niż zaciemnia!
Uragan nie stwarza tylu
Zamętów najprzeróżniejszych,
Jak owe prawdy zamglone,
Co w naszéj tkwią wyobraźni.

Bo nie ma nic straszniejszego,
Nad wichry w piersiach wyjące.
Gdy myśleć sobie pozwolę,
Że ja-to kocham hrabiego,
Złudzenie szepce mi samo,
Że taka myśl niemożliwa.
Lecz nagle mój los fatalny
Małżeństwo mi przypomina
I wówczas to, co dziś czuję,
Potrafię usprawiedliwić;
Bo nie masz niemożebności
Tak wielkiéj, żeby się ciałem
Nie zdała źrenicom myśli!...
Tak ważne względy mię łudzą,
Przywodząc ciężkie zniewagi
Od męża barbarzyńskiego,
Że chyba zmysły postradam!
Niemożność łatwą się zdaje
Tak, że nakoniec w gorączce,
Już widzę siebie pomszczoną.
Lecz taka myśl jest występkiem
I z po-za méj namiętności
Już ostrze szpady wygląda.
Przymioty hrabiego wielkie,
Lecz większą byłoby zbrodnią
Dać upust téj namiętności.
Dość już téj trwogi i błędu.
Niebiosa pomoc ześlijcie!
Kto myśli — wszak nie upada!
Bo niktby nie znalazł w świecie
Człowieka honorowego,
Jeśliby myśl o zniewadze
Już była jéj dokonaniem!...
Dotychczas ani me serce,
Ni honor mój nie pobłądził,
Gdyż grzeszne moje pragnienia —
To widma czcze wyobraźni:
Występkiem są wobec Boga,
Honoru jednak nie krzywdzą!

(Wchodzi Aurora.)



SCENA  IX.
Aurora, Kasandra.
Aurora.

Wysokość Wasza tak długo
Mówiła tu z Fryderykiem.
Cóż hrabia?

Kasandra.

Twierdzi stanowczo,
Że miłość twoję podziela.
Oszczędzaj zazdrość hrabiego;
On tego tylko pożąda.

(Odchodzi.)



SCENA  X.
Aurora.

O jakże marną pociechą
Gwałtowność uczuć chcesz stłumić!
Czyż może człowiek, którego
Miłości tak byłam pewną,
Do tego stopnia się zmienić
Z téj racyi, że go zawiodło
Dziedzictwo tronu Ferrary?...
Miłości tak wszechpotężna!
Dla ciebie wszystkiém się gardzi:
Honorem, życiem i duszą!
A hrabia teraz umiera,
On, który mię tak ukochał,
Jedynie dzięki obawie,
Że księżna zostanie matką.
Lecz — skoro, by ukryć prawdę,
Wymyślił zazdrość mniemaną;
Więc żeby uśpioną miłość
Rozbudzić, na prawdę zazdrość
Wywołam dziś o markiza.




SCENA  XI.
Rutillo, Murgrabia, Aurora.
Rutillo.

Chłód taki już-by powinien
Z nadziei wyzuć cię śmiałéj.

Margrabia.

Milczenie... Widzisz Rutillo?
Aurora!

Rutillo.

Tracisz odwagę,
Bądź mężnym w téj przeciwności!

Margrabia.

Jutrzenką tyś dnia jasnego,
Dnia, w którym oczy me wolność
Oddały moję wraz z duszą
Aurorze, dla któréj słońce
Zazdrości — a wszystkie kwiaty
Świetlaną barwę przyjmują.
Od chwili, jak tu przybyłem,
Twa piękność, co wszystko zwalcza,
I moją stała się gwiazdą.
Niestety, ja kocham panią,
A ciebie miłość ta nuży.
Więc wrócić postanowiłem,
Lekarstwo to jest najlepsze!
Wypędza mię twa surowość,
Bym w czarnem gdzieś oddaleniu
Mógł znaleźć jeszcze pociechę.
Daj rękę na pożegnanie!...

Aurora.

Ten rycerz, który nie umie
Sił zebrać po pierwszéj klęsce,
Ze smutku pewno nie umrze!
Na pierwszy objaw uczucia,
Nie śpieszy nikt z wzajemnością.
Miłości trzeba być pewną.
Z tą samą swobodą, z jaką
Pan odjazd swój zapowiadasz,
Ja proszę, żebyś pozostał.

Margrabia.

Za dowód ten łaski twojéj
Nie tylko dziesięć lat, których
Dla wzięcia Troi użyto,
Nie tylko siedm lat pasterza,
Któremu Laban biblijny
Swój klejnot boski obiecał;
Lecz pragnę przez długie wieki,
Jak Tantal zostać przy tobie.

(Rozmawiają pocichu.)



SCENA  XII.
Książę, Fryderyk, Batin. — Ci sami.
Książę.

Najwyższy kapłan mi pisze,
Bym śpiesznie przybył do Rzymu.

Fryderyk.

Przyczyny list nie wyjaśnia?

Książę.

Za całą odpowiedź muszę
Natychmiast w drogę wyruszyć.

Fryderyk.

Ukrywasz powód; więc milczę.

Książę.

Czym kiedy krył co przed tobą?
Przypuszczam tylko, że papież,
Gromadząc wojsko na wojnę,
W Italii mnie chyba myśli
Kościoła zrobić obrońcą;
A nawet przypuszczać można,
Że kasy mojéj zażąda.

Fryderyk.

Ukrywasz myśl twą, jeżeli
Sam jechać myślisz, o pozwól,
Bym tobie mógł towarzyszyć;
Najlepszym będę żołnierzem!

Książę.

To być nie może, bo jakże
Dom bez nas obu zostanie;
Ty rządu wodze wziąć musisz,
To powód — i wola moja.

Fryderyk.

Wypełnić muszę ją — ale
Co powie świat — na tę gnuśność...

Książę.

Że być nie mogło inaczéj.




SCENA  XV.
Fryderyk.

I czego szukasz, myśli niemożliwa,
Okrutna, czego dręczysz mię tak srodze?
Dlaczego po téj chcesz mię unieść drodze,
Gdzie uraganom na odwadze zbywa!...
Szalony bieg swój wstrzymaj, nieszczęśliwa,
Obojgu śmierć nam zgotujesz okrutną;
Wypocząć pozwól, bo w duszy méj smutno,
I nie rwij marzeń świetlanych przędziwa!
Zażegnaj straszne cierpień uragany
Dławiące piersi — męką bezcelową.
Nadzieję budząc, krew dobywasz z rany!...
Przepadnij, myśli szatańska, wraz z głową,
Z mych oczu wzięłaś swój żywot skalany,
By zostać wiecznie straszną, torturową!




SCENA  XVI.
Fryderyk i Kasandra nie widząc się.
Kasandra (na stronie).

Uczucie moje, szarpane
To hańbą to zemsty tchnieniem,
Po wielu rozpaczy walkach
Wybucha, siejąc wbrew czci méj
Nadzieje trucizny pełne!
Na gruncie imaginacyi
Założyć chce fundamenty,
Jak gdyby on był widzialny.
Pragnienie czcze i szalone!
Ma dusza, którą zniewagi
Książęcia pchają do złego,

W szalonem postanowieniu
Chce zemstę znaleźć — i szczęście!
Uroczy syn jego, hrabia,
Narzędziem zemsty méj będzie,
Bo zbrodnia tak niesłychana
Wymaga i tajemnicy!
Widziałam jak tu wzburzony,
Był gotów wyznać mi wszystko,
I nagle urwał, a przecież
Mężczyzna śmieléj daleko
Milczeniem przemawiać umie.
Ta scena radość w méj duszy
Zbudziła tak nieskończoną,
Jak gdyby ktoś szeptał we mnie...
Gdzie miłość — nie ma tam zdrady!
Są dziewki, które kochają
Swych ojców, inne swych braci;
Lecz ja nie krzywdzę natury,
O własnéj krwi pamiętając.

(Spostrzegając Fryderyka.)

To hrabia!... O nieszczęśliwa!...
Gotowa-m wszak do obrony
I czegóż drżę?...

Fryderyk.

Ach! przybywa
Miecz słodki, choć obnażony,
Co serce wskroś mi przeszywa!...
O ty nadziemska piękności!...

Kasandra.

Czyż rozpacz wciąż tobą miota
I smutek w twém sercu gości?

Fryderyk.

Niezmienna to już zgryzota,
Proszę Waszéj Wysokości!

Kasandra.

Ten smutek pochłania zdrowie
I postać nawet masz chorą!

Fryderyk.

Trosk zamęt wściekły w méj głowie,
Nic język o nich, senioro,
Prócz, że są własne, nie powie.

Kasandra.

Czy ja-bym mogła z twéj twarzy

Rozproszyć noc, o mów śmiało
I Twą miłość — moja przeważy.

Fryderyk.

Roztworzyłbym duszę całą,
Lecz trwoga stoi na straży!

Kasandra.

Trosk twoich miłość przyczyną,
Powiadasz...

Fryderyk.

Ból mój i chwała
Z jéj tylko srogości płyną.

Kasandra.

Że miłość śmie być zuchwała,
Mam z dziejów powieść jedyną.
Antyjoch, rozmiłowany
W macosze, aż w oczach ginie;
Z sercowych udręczeń rany...

Fryderyk.

Zmarł?... To mógł zrobić jedynie.
Mój bardziéj los niezbłagany!...

Kasandra.

Myśl ojca w smutku spowita,
Lekarzów tłum się gromadzi,
Lecz któż chorobę odczyta,
Cierpieniom kto tam zaradzi,
Gdzie miłość nurtuje skryta!
Erostrat aż, co z księgami
Niż Galen więcéj zbratany,
Poznawszy się z cierpieniami,
Odgadnął, że źródło rany
Między sercem — i ustami.
Chorego puls wziąwszy woła,
Niech damy dworskie się zbiorą
Czémprędzéj...

Fryderyk.

Myśl-to wesoła...
Czyż mam przypuszczać, senioro,
Że jaki duch mówić zdoła?

Kasandra.

Gdy weszła jego macocha,
Z pulsowych uderzeń mowy
Rozpoznał, że pacyent kocha
Na zgubę...

Fryderyk.

Podstęp-to nowy!

Kasandra.

Historya to jest Antyocha.

Fryderyk.

I zbawił go od cmentarza?

Kasandra.

Zaprzeczysz, mój hrabio, ale
I tobie los ten zagraża!...

Fryderyk.

Gniew może wzbudzę twój...

Kasandra.

Wcale.

Fryderyk.

A litość?

Kasandra.

O tak!

Fryderyk.

Nie zraża
Twój wyrok; więc słuchaj pani,
Ja-m bojaźń utracił bożą
I księcia, bo miłość rani
Występna, a serce trwożą
Jéj szały — ja zginę dla niéj!

Kasandra.

Bóg... książę... o dwa te słowa
Śmiertelném przejmują drżeniem
I szepce mi myśl grobowa,
Że kto wziął rozbrat z sumieniem,
Od kary się nie uchowa!...
Jedyna jest na to rada,
Twych oczu zrzec się i mowy.
O wtedy... coś mi powiada,
Lub troska zniknie nam z głowy,
Lub śmierć tu zjawi się blada.
Ode mnie stroń... Bóg przebaczy...
Uciekać... ja?... nie!... nie mogę,
Pierś sobie otworzyć raczéj!...

Fryderyk.

Ja-m w śmierci gotów iść drogę,
Żyć dłużéj wartoż w rozpaczy?...
Choć raz mi podaj dłoń jeszcze,

O! błagam, nie broń mi tego,
Co śmierci sprowadza dreszcze!...

Kasandra.

Wszak prochu przed ogniem strzegą.

Fryderyk.

O! precz te myśli złowieszcze!...

Kasandra.

Nim podam — uprzedzić muszę,
Że łatwo jad przejdzie z dłoni,
By zatruć na wieki duszę!

Fryderyk.

Syreną śród morskiéj toni
Tyś dla mnie i na katusze
Twéj pieśni dźwięk mię porywa!

(Rozłączają się i każde idzie w swoję stronę.)
Kasandra.

Więc zginąć trzeba?... Honorze,
Twa pomoc mi nie przybywa!...

Fryderyk.

Któż takie męki znieść może!...

Kasandra.

Ha! zmysły strać nieszczęśliwa!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.