Kara — nie zemsta/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Kara — nie zemsta
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Tytuł orygin. El castigo sin venganza
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


KARA — NIE ZEMSTA.






OSOBY:

Książę Ferrary.
Hrabia Fryderyk.

Albano  dworzanie hrabiego.
Rutilio
Floro
Lucindo

Margrabia de Gonzaga.
Kasandra, księżna ferrarska.
Aurora.
Lukrecya.
Batin, giermek Fryderyka.
Cintio.
Febo.
Ricardo.
Kobieta.

Rzecz dzieje się w Ferrarze i innych miejscowościach.






AKT PIERWSZY.
Ulica w Ferrarze. — Noc.
SCENA  I.
Książę Ferrary (przebrany), Febo, Ricardo.
Ricardo.

To świetny żart!

Febo.

Niezrównany.
Zaręczam, nikt nie da wiary,
Że widzi księcia Ferrary.

Książę.

Nie mogę więc być poznany?

Ricardo.

Pod tego przebrania zbroją
Zupełna swoboda będzie!...
Niebiosa téż w pewnym względzie
Swą postać odmiennie stroją.
Bo proszę, czém jest zasłona,
Kryjąca w czarną noc światy?
To przecież kostium bogaty,
Pod którym blask nieba kona.
Lecz światło tam nie zamiera:
Gwiazd fale porozpraszane —
To lamy srebrem utkane,
A księżyc wskroś je przeziera!...

Książę.

Zaczyna już pleść androny,
Wieszcz nowomodny: natchniony
W téj szkole poetów ziemi,
Co zwykli zwać się boskiemi[1].

Ricardo.

Choć ich przejąłem swobodę,
Mnie jeszcze winić nie trzeba.
Wszak plemię to wieszczów młode
Zwie księżyc aż... tortem nieba.

Książę.

Zaiste, czyż cię nie zraża,
Iż w takim poezya stanie,
Wzbudzając politowanie,
Podobna jest do kuglarza,
Co pokój wnet ci zaściele
Wstęg różnobarwnych falami.
By cud ten zrobić ustami
Potrzeba... zręczności wiele!...
Lecz kres połóżmy tej mowie,
Gdyż budzi ziewania dreszcze...
Mężatka... patrz, ujdzie jeszcze?

Ricardo.

Że anioł — każdy to powie;
Lecz jedna bróździ tu bieda,
Co wszelką szalę przeważy.

Książę.

Ciekawym.

Ricardo.

Mąż jéj na straży!
Nikomu zbliżyć się nie da.

Febo.

Wciąż siedzi jak brytan w budzie.

Książę.

O!... dziwnie wstrętnéj natury
Takiego gatunku ludzie!...

Febo.

Jeżeli z małżonków który
Mieć podejrzanych klejnotów,
Swéj towarzyszce nie broni;
To chyba dla szczodréj dłoni
Współczucie posiadać gotów.
Gdy żonę anioł zabierze,
On pół majątku bezkarnie,
Jak część swych trudów, zagarnie.

Książę.

Obłudne łotry, szalbierze,
Krew chyba z dyabłem ich wiąże!

Ricardo.

Tu mógłby uderzyć książę,
Lecz powieść moję wpzód spotka.

Książę.

Cóż tedy?

Ricardo.

Stara bigotka
Śród winnych gron i darniny
Dwie córki łaje... dziewczyny!...
Perełki... śliczniuchne kotki.

Książę.

Pozorom zbyt nie ufamy.

Ricardo.

Ztąd blizko mieszkanie damy,
Lic śnieżnych i takiéj słodkiéj,
Jak cukier sam janowcowy.

Książę.

Ma pociąg?

Ricardo.

Właściwy cerze.
Lecz wspólnik na jéj kwaterze
Wciąż żuje, nie wznosząc głowy,
Gdy do nich przyjdzie kto z miasta.

Febo.

To woły żują tak zawsze.

Ricardo.

Tu chęci jak najłaskawsze
Świadczyłaby nam niewiasta,
O prawie gdyby wiedziała.

Książę.

Więc pójdźmy...

Ricardo.

Nie zechce może
O takiéj wpuścić nas porze.

Książę.

A gdyby mię téż poznała?

Ricardo.

Fortecę wnet zdobędziecie!...

Książę.

Więc stukaj!...

Ricardo (puka).

Stukanie słyszy,
Bo czeka śród nocnéj ciszy.




SCENA  II.
Ciż sami. — Cintia w oknie.
Cintia.

Kto tam?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Kto?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Któż przecie?

Ricardo.

Hej, Cintio, my, przyjaciele!...
I książę sam.

Cintia.

Drwisz, zuchwały!

Ricardo.

To skutek mojéj pochwały!

Cintia.

Co, książę?... Tego zawiele!...
Że z tobą przybył, uwierzę,
Lecz, żeby pan znakomity
Mógł takiéj pragnąć wizyty
Dać wiarę trudno w téj mierze.

Ricardo.

Patrz, książę wziął to przebranie,
By los ci stworzyć godowy.

Cintia.

O! dawniéj nikt takiéj mowy
Nie brałby za żart, mój panie,
Gdy latek młodzieńczych siły,
Tak książę trwonił niegodnie,
Że jego rozpusty zbrodnie,
U ludu w baśń się zmieniły.
Lecz innéj dziś doli warta
Dłoń zacna szlachetnéj żony,
Gdy drogie przodków korony,
Przejść mogą na łup bękarta.
(Choć dzielnie żyć on zaczyna!)
Wszak gody już naznaczone,

A do Mantui po żonę
Pchnął książę własnego syna!...
Miałżeby w północnéj dobie,
Gdy już Kasandra przybywa,
Miast dawne zerwać ogniwa,
Ubliżać własnéj osobie?!...
By zhańbić go, duszo mściwa.
Twój dowcip niech się nie sili;
Bo wiem, że książę w téj chwili
Już w łożu swojém spoczywa!
Więc śpieszę pożegnać pana;
Gdy, pragnąc ze mną rozmowy,
Żart czynisz nie honorowy,
To bywaj zdrów aż... do rana!...

(Zamknąwszy okno oddala się.)



SCENA  III.
Książę, Febo i Ricardo.
Książę.

A! w progi przyjemnéj damy
Prowadzisz mię tu.

Ricardo.

Seniorze
Ja-m winien?...

Książę.

A więc nie może?
I komuż wstyd zawdzięczamy?

Febo.

O! jutro tę dziewkę hardą
Poskromię na twe rozkazy.

Książę.

Znieść takich obelg wyrazy!

Ricardo.

Któż winien?

Książę.

A ty, Ricardo!

Febo.

Lecz władca, gdy ma ochotę
O sobie znać ludu zdanie:
Czy budzi wstręt, czy kochanie,
Niech mu się pochlebstwo złote
Służalców złych nie uśmiecha,

Lecz niech przebrany, śród nocy,
Piechotą, albo w karocy,
Postępków swych śledzi echa.
Bo wszak niektórzy królowie
Już takie robili próby!...

Książę.

Zapewne — lecz dla swéj zguby,
Gdy klepek brakło im w głowie!
Bo nigdy tłum nie zostanie
Cenzorem prawd; i ten zgrzeszy,
Kto mógłby czcić przekonanie
Bezmyślne podobnéj rzeszy,
Co ślepa wciąż i niestała,
Wbrew prawu i rozumowi,
Swe sądy marne stanowi!...
Gdy zemsty ogniem kto pała
I kłamstwa ohydne szerzy
Pomiędzy ciemnemi stany;
Lud żądzą nowin porwany
Wszystkiemu na oślep wierzy.
I jeśli dzięki ślepocie
Tych nowin lud sam nie może
Ocenić na panów dworze, —
Więc panów pogrąża w błocie!...
Ja wprawdzie wciąż żyję szałem,
Lękając się wolnéj głowy
Dać w ciężkie ślubów okowy.
Lecz dotąd zawsze myślałem,
Że hrabia po moim zgonie
Na tron ojcowski zasłuży;
Gdy jednak żona w podróży,
Niech przeszłość w mgłach już utonie.

Febo.

Ślub — zaklnie te życia burze!...

Ricardo (wskazując na drzwi).

Dla słodkiéj rozkoszy ducha,
Tu proszę nadstawić ucha.

Książę (przysłuchując się).

Śpiewają?

Ricardo.

Właśnie.

Książę.

W téj dziurze
Kto mieszka?

Ricardo.

Autor!

Książę.

A czego?

Ricardo.

Dramatów!

Febo.

I na téj ziemi
Najlepszy między pierwszemi.

Książę.

Są dzielne gardła oznaki.
Lecz dzieła?

Ricardo.

Spory wzniecają.
Wrogowie zwą je tandetą,
A drudzy, wrzeszcząc wciąż veto
Poecie głośno klaskają...

Febo.

Przetnijmy spór na połowę!

Książę.

By odbyć ślub okazale,
Niech Febo najlepsze sale
I sztuki téż koncertowe
Na czas wesela wybierze.

Febo.

Rozumiem — więc takie dzieła,
By chętnie treść ich przyjęła
I szlachta i ksiąg rycerze.

(Słychać głos za sceną.)
Książę.

Czy słyszysz?

Ricardo.

Mówić zaczyna;
Jak wulkan płyną jéj słowa!

Książę (patrzy przez dziurkę od klucza).

Czy słynna to Andrelina?

Kobieta (za sceną).

„Niech myśl przepadnie grobowa,
Z pamięcią precz! niechaj zginie!
Gdy dzisiaj minioną sławę

W tortury zamienia krwawe!...
Chcę pamięć stracić jedynie,
By grom zażegnać téj burzy!
I na cóż tych wspomnień męka,
Całunem czoło me chmurzy
Gdy serce z rozpaczy pęka“.

Książę.

Potęgę ma.

Febo.

Niezrównaną!

Książę.

O! chętnie słuchałbym dłużéj,
Lecz dzisiaj wszystko mię nuży!
Spać pójdę.

Ricardo.

Już?

Książę.

Tak!

Ricardo.

Za rano!

Książę.

O nudy!

Ricardo.

Alboż to mało
Aktorek?

Książę.

Ba! i kazanie
Znów cierpkie mi się dostanie!

Ricardo.

To księciu-by zagrażało?

Książę.

Ricardo niech sąd odmieni!
Komedye — wszak to zwierciadła
W nich starca postać wybladła...
Półgłówki... młodzież... uczeni...
I ludzie z natchnioną głową...
Rycerze i fanfarony,
Dziewczęta młode, matrony,
Odzwierciedlają typowo
Treść ludzką z obyczajami
I z jéj znamieniem niestartém,
Mieszając prawdę z pół-żartem
A słów powagę z nudami!...

Toż mało, że tak nieskromnie
Gniew dziki zuchwałéj damy
Konterfekt dał mojéj famy?
Bo jasno wszak piła do mnie!
Mam czekać, aż znów ktoś srogo
Za żarty moje zapłaci?
Na dzisiaj dość... potentaci
Prawd takich słuchać nie mogą.

(Odchodzą.)



SCENA  IV.
Droga w lesie.
Hrabia Fryderyk w stroju podróżnym, lecz bogatym i Batin.
Batin.

Ja pana dziś nie poznaję,
Pod czterech wierzb siadasz cieniem,
Gdy książę z ważném zleceniem
Wyprawił syna.

Fryderyk.

Przyznaję,
Téj misyi spełnić gorliwie —
Jak chciałbym — dzisiaj nie mogę
Znękany wyruszam w drogę,
Myśl chmurną w mózgu swym żywię.
W spokojne to drzew zacisze,
Gdzie w kryształ przezroczéj strugi
Wierzbina warkocz swój długi
Zwieszając — smętnie kołysze,
Sam chciałbym uciec przed sobą!
Ten ojca ślub niespodziany,
Rujnując dziedzictwa plany
Jest dla mnie ciosem... chorobą!
Z méj twarzy i dwór i książę
Wnioskują, że nie dbam o to,
A ja z piekielną zgryzotą
Na mantuański dwór dążę!
Wbrew woli iść po macochę,
Pod grozą... i któż nie przyzna,
Że dla mnie to śmierć... trucizna!

Batin.

Już życie księcia, tak płoche,
Że dawno wszystkim obrzydło,
Przekształca się u stóp cnoty,
Bo łańcuch hymenu złoty,
To najpewniejsze wędzidło!
Baz francuzkiemu królowi,
Koń dostał się nie jeżdżony,
Piękności niewysłowionéj.
Włos krewny miał łabędziowi,
Gdy łeb podnosił zuchwały,
Ze smukłéj szyi, wspaniale,
Śnieżyste jedwabiu fale,
Do kopyt mu aż spływały.
Tak dała mu wraz natura,
Jak często kobiecie hardéj,
Poczucie wdzięków... i wzgardy;
Z nim żaden jeździec nie wskóra.
Więc w gniewie król dumne zwierzę
Do lwiéj rozkazał wieść groty,
Gdzie zwierząt monarcha złoty —
Niewolnik — smutne miał leże.
Gdy wchodząc, rumak ów śmiały
Lwa zoczył — postać swą zmienia
I grozę i stracił tak wielki
Czuł wtedy, drżąc o swe życie,
Że w każdym włosienia szczycie,
Błyszczały potu kropelki.
Po téj wizycie miał zawsze
Zwyczaje jak najłaskawsze!...

Fryderyk.

Nie przeczę wcale, Batinie,
Na ojca mojego czyny,
Małżeństwo — lekarz jedyny.
Kark najdumniejszy się zwinie
Przed czarów niewieścich siłą;
Przed lwicą piękności bożéj,
Człek dumny chętnie się korzy,
Gdy duszę mu rozrzewniło
Szczebiotem swym pierwsze dziecko,
Gotowe, za głos pieszczoty,
Oddając śmiech szczerozłoty,
I brodę szarpać zdradziecko!

Żyć będzie ojciec inaczéj,
Więc tron — potomstwo zagarnie.
Mnie wtedy nędznemu marnie
Wieść przyjdzie żywot w rozpaczy!

Batin.

Najlepiéj czas to uprości!...
Rozumny człowiek, seniorze,
Gdy zgryzot swych nie przemoże,
Ratunek ma — w cierpliwości
I humor udając złoty,
Ukrywa zręcznie kłopoty...

Fryderyk.

Macocha już mię nie zjedna.

Batin.

Nie miałżeś ich przedtem więcéj,
Gdy dwór ucztował książęcy?
Wszak ta najlepsza... i jedna!...

(Słychać za sceną krzyk trwogi.)
Fryderyk.

Zkąd krzyki te...

Batin.

Od strumienia...

Fryderyk.

Więc śpieszmy prędzéj z pomocą...
To damy... biegnę...

Batin.

A poco?

Fryderyk.

Zapytaj, tchórzu, sumienia!...

(Wybiega.)
Batin.

Kto umie szanować zdrowie,
Ten mężnym jest, co się zowie!

(Woła:)

Lucindo, Albano, Floro!...




SCENA  V.
Lucindo, Albano, Floro, Batin.
Lucindo.

Gdzie hrabia?

Albano.

Fryderyk woła?

Floro.

Już może koni chce.

Batin.

Zgoła!
Niech wszyscy tutaj się zbiorą,
Na straszny krzyk jakiejś damy
Pan pobiegł tam... ku dolinie;
Ja śpieszę za nim.

(Oddala się.)



SCENA  VI.
Lucindo, Albano, Floro.
Lucindo.

Batinie!

Albano.

Czy żarcik?

Floro.

Zaraz poznamy.
Gdzieś tentent słychać w oddali!

Lucindo.

Oj nowa hrabiemu władza
Niemiła — choć ją sprowadza!

Albano.

To wszyscy dawno poznali.




SCENA  VII.
Ciż sami i Fryderyk, niosąc Kasandrę na rękach.
Fryderyk.

Tu może pani odpocząć.

Kasandra.

Za grzeczność, dzięki, rycerzu.

Fryderyk.

O jakże los błogosławię,
Żem drogi swéj zaniechawszy
Do boru tego podążył.

Kasandra.

Znajomi pana ci ludzie?

Fryderyk.

To jest mój orszak podróżny,
Na twoje gotów usługi!




SCENA  VIII.
Wchodzi Batin, niosąc na rękach Lukrecyą.
Batin.

Kobieto, czemu tak ciężysz,
Gdy lekkich nosicie miano?

Lukrecya.

Gdzie niesiesz mię, mój rycerzu?

Batin.

Gwałtownie ratuję panią
Z tych piasków, które za sobą
Ten strumień biegnąc zostawia.
By zdobyć nimfy tak piękne
Podstępem, figlarz ten niecny
Karetę waszę wywrócił.

Fryderyk (do Kasandry).

Racz pani wyznać swe imię,
Ażebym uczcił cię godnie.
Kto jesteś, powiedz?

Kasandra.

Seniorze,
Ukrywać swego nazwiska
Nie pragnę — jestem Kasandra,
Książęcia Mantuy córka,
Obecnie księżna Ferrary.

Fryderyk.

I Wasza Wysokość sama
Tak długą podróż odbywa?

Kasandra.

Nie jestem sama — w blizkości
Gonzaga margrabia został.
Prosiłam, by mi pozwolił
Ten strumień przebyć samotnie
I skryć się przed żarem słońca.
Lecz w drodze do tego brzegu,

Co cieniem drzew mię przynęcał,
Spotkałam prądy fal, które,
Nie będąc morzem, umiały
Sprowadzić groźbę fortuny.
Lecz chyba to nie fortuna,
Gdy koła jéj zatrzymane.
Kto jesteś, powiedz, seniorze;
Jakkolwiek już twoje lica
Zwiastują szlachetność rodu,
A świadczy o niéj twa dzielność.
Nie tylko sama chcę panu
Za czyn dziękować rycerski,
Mój ojciec i markiz także
Przysługę pamiętać będą.

Fryderyk.

Podawszy mi swoję rękę,
Kto jestem — poznasz, senioro.

(Przyklęka, całując jéj rękę.)
Kasandra.

Przyklękasz — zbytek grzeczności.

Fryderyk.

Należy ci się, senioro,
Wszak jestem, pani, twym synem.

Kasandra.

Przeczucia głos martwy we mnie
Jeżeli-m tego nie zgadła.
Któż pomógłby mi jak nie pan
W tak wielkiém niebezpieczeństwie.
Niech cię uścisnę.

Fryderyk.

Dłoń swoję
Racz podać.

Kasandra.

Pozwól mi proszę
Wypłacić dług, panie hrabio.

Fryderyk.

Niech dusza moja odpowie.

(Mówią pocichu.)
Batin (do Lukrecyi).

Gdy szczęście nasze tak chciało,
Że właśnie ta wielka dama
Jest celem naszéj podróży;
Więc teraz pragnąłbym wiedziéć,

Czy jesteś tylko wielmożna,
Czy jasna lub oświecona;
Gdyż chciałbym ściśle me słowa
Stosować do twéj godności.

Lukrecya.

Od lat najmłodszych, mój panie,
Służącą jestem księżniczki:
Rozbierać księżnę i stroić
Jedyny mój obowiązek.

Batin.

Więc jesteś garderobianą?

Lukrecya.

Nie!...

Batin.

Nakształt garderobianej!...
Bogate damy miewają,
Tak właśnie jak opowiadasz,
Służące tego gatunku,
Nie panny i nie mężatki.
Są niczém — a do wszystkiego!
Twe imię, panno?

Lukrecya.

Lukrecya.

Batin.

Czy rzymska?

Lukrecya.

Tak... nie zupełnie.

Batin.

Bóg łaskaw, żem ciebie poznał,
Bo przeczytawszy jéj dzieje,
Wciąż głowę miałem nabitą,
Cnotami pogwałconemi
I trwogą bezużyteczną.
Widziałaś Tarkwinijusza?

Lukrecya.

Ja?

Batin.

Widząc, cóż-byś zrobiła?

Lukrecya.

Żonatyś?

Batin.

Zkąd to pytanie?

Lukrecya.

Twéj żony chcę się poradzić.

Batin.

Cios tęgi, wiész kto ja jestem?

Lukrecya.

Bynajmniéj.

Batin.

Więc o Batinie
W Mantuy nie wiedzą jeszcze.

Lukrecya.

I czém ty słyniesz? Ja sądzę,
Że jesteś jednym z gamoniów,
Myślących, że w całym świecie,
Ich imię sławą rozbrzmiewa,
Gdy o nich nikt nie wie zgoła!

Batin.

A broń mię Boże od tego!
Ja sławy innych nie pragnę,
Mówiłem to tylko żartem,
Bo próżność i arogancya,
Do moich wad nie należą.
Przyznaję, że chciałbym bardzo
Mieć sławę między mędrcami,
Lecz famy głos dla nieuka
Jest żniwem w głupstwa bogatem:
Coś zasiał — to zbierać musisz.

Kasandra (do Fryderyka).

Wyrazić nie jestem w stanie,
Jak miłe mi to spotkanie.
To wszystko, co mi mówiono
O panu, jest wobec tego,
Co widzę — niczém. Twe czyny
I słowa twoje są w zgodzie
Z osobą całą, mój synu,
I można z niéj wywnioskować
O duszy, która ożywia
Młodzieńca tak dostojnego!
O! wdzięczna jestem losowi,
Że zmylić drogę mi kazał,
Gdyż ten wypadek niewinny,
Znajomość naszę przyśpieszył.
Tak miło widzieć po burzy
Ten ogień świetny, którego

Zjawienie spokój zwiastuje.
Błąd był mi nocą, a morzem
Ten strumień, kareta statkiem,
Żeglarzem ja — a ty gwiazdą!
Już odtąd będę twą matką,
Seniorze, tak mię nazywaj.
Tak jestem zadowolniona,
Ten węzeł tak mi jest drogi,
Że z matki twojéj tytułu
Nierównie jestem szczęśliwsza,
Niżeli z księstwa Ferrary.

Fryderyk.

Choć widok twój, piękna pani,
Tak duszę mą onieśmiela,
Posłuchać chciéj odpowiedzi.
Dziś książę pan istność moję
Podzielił na dwie połowy.
Byt pierwszéj ciałem uczynił,
Bym duszę drugiéj był winien.
Z tych dwu urodzin, o pani,
Pierwszeństwo tobie oddaję,
Gdyż, aby z duszą się zrodzić,
Narodzić pragnę się z ciebie.
Aż dotąd nic nie wiedziałem,
Gdzie ona była, i tobie
Zawdzięczam, że ją poznałem.
Tyś dała mi drugie życie,
Bo dotąd żyłem bez duszy!...




SCENA  IX.
Ciż sami, oraz margrabia Gonzaga i Rutillo.
Rutillo.

Tam, panie, ja-m ich zostawił.

Margrabia.

Nieszczęście byłoby wielkie,
Gdyby był nie dał pomocy
Ten rycerz, o którym mówisz.

Rutillo.

Oddalić mi się kazała,
By, kąpiąc nóżki w strumieniu,

Podziwiać śnieg ich białości;
Z kryształem — perły porównać.
I gdym, wbrew swemu życzeniu,
Pośpieszyć nie mógł z pomocą,
Ten senior księżnę ocalił!...
Spostrzegłszy jak nad strumieniem
Bezpiecznie stoją przy sobie,
Pobiegłem do was z tą wieścią.

Margrabia.

Jak widzę kareta księżnéj
W wodzie i piasku ugrzęzła.

Rutillo.

Dworzanie tego rycerza,
Wydobyć ją usiłują.

Kasandra.

Przybywa dwór mój.

Margrabia.

O pani!
Tak długo w śmiertelnéj trwodze
Trzymała nas Jéj Wysokość!...
Niebiosom to ocalenie
Winniśmy.

Kasandra.

I temu panu,
Bo on mię z niebezpieczeństwa
Ocalił swą rycerskością!...

Margrabia.

A któżby jak nie pan hrabia
Mógł księżnéj dać szybszą pomoc,
Gdy wkrótce nazwie ją matką!...

Fryderyk.

Ja byłbym pragnął, markizie,
Jowisza orłem być wtedy,
By w szponach unosząc księżnę,
Poddanym pana mojego,
Ukazać ją na wyżynach!...

Margrabia.

Wypadek dnia dzisiejszego
Jest dziełem wszechmocnéj ręki,
Sam Stwórca chciał, by Kasandra
Przysługę wam zawdzięczała
I aby odtąd harmonia,

Żywioły wrogie jednocząc,
Italii była przykładem.

(W czasie téj rozmowy pomiędzy hrabią a margrabią, Kasandra rozmawia na stronie z Lukrecyą.)
Kasandra.

Gdy oni sobą zajęci,
Lukrecyo, powiedz mi, proszę,
Co myślisz o Fryderyku?

Lukrecya.

Pozwolić racz mi, senioro,
Bym szczerze myśl swą wyznała.

Kasandra.

Jakkolwiek mam podejrzenie,
Zezwalam wszakże.

Lukrecya.

Więc mówię.

Kasandra.

Mów.

Lukrecya.

Gdyby los zrządził zmianę,
Szczęśliwszą byłabyś wtedy.

Kasandra.

Masz słuszność. To téż przeklinam
Swą dolę. Lecz już się stało,
Bo gdybym zmyśliwszy powód
Wróciła — to niezawodnie
Pogrzebałby mnie mój ojciec.
A baśń o mojém szaleństwie
Italią-by przepełniła...
I wtedy wszak Fryderyka
Zaślubić-bym już nie mogła...
Gdy powrót bezużyteczny,
Ferrarę zamieszkać trzeba,
Gdzie na mnie czeka ów książę,
Którego czyny rozpustne
Już teraz mię przerażają.

Margrabia.

Pomyśleć czas już o drodze,
I z puszczy zasadzek pełnéj
Na pewny wybrnąć gościniec.
Rutillo niechaj przed nami
Do księcia śpieszy z nowiną,
Że wszystko idzie pomyślnie,

By wieść go nie uprzedziła.
Pomyślna kroczy leniwie,
Fatalna — zawsze piorunem.

(Do Kasandry.)

Jedziemy.

(Do Flora.)

Konia hrabiemu
Sprowadzić!

Floro.

Konia hrabiego!...

(Wychodzi.)
Kasandra (do Fryderyka).

W karecie wygodniéj będzie.

Fryderyk.

Posłuszny jestem, senioro!

(Margrabia podaje rękę Kasandrze, Fryderyk i Batin pozostają sami.)
Batin.

Księżniczka zachwycająca.

Fryderyk.

Podoba ci się, Batinie?

Batin.

Ma lilii uroczą postać,
Co językami pięcioma
Jutrzenkę prosi gorąco,
By ziarna złote jéj wnętrza
Na perły swoje zmieniła.
Piękniejszéj nigdym nie widział!
Na Boga, gdybym miał porę —
Bo one już odjeżdżają,
A trzymać ich nie wypada —
Powiedziałbym ci...

Fryderyk.

Nic nie mów!
Już swoją przenikliwością
W mych oczach duszę-ś odgadnął
I pragniesz schlebiać gustowi.

Batin.

Ten pączek świeżo rozwity,
To drzewko pomarańczowe,
Wonnemi kwiatami strojne,
To ciastko z ambry i złota,
Ta Wenus i ta Helena

Szczęśliwsza byłaby z tobą.
Przekleństwo tym prawom świata!...

Fryderyk.

Nie budźmy podejrzeń... chodź ztąd;
Ja będę pierwszym pasierbem,
Któremu wyda się piękną
Macocha.

Batin.

Zwolna, seniorze,
Co do mnie wolałbym raczéj,
By ci się brzydką wydała.




SCENA  XI.
Salon, wychodzący na ogród pałacu, leżącego w blizkości Ferrary.
Książę i Aurora.
Książę.

Jeżeli hrabia nie zwleka,
Kasandrę spotka w podróży.

Aurora.

Choć podróż nie tak daleka,
Ociągał się jak najdłużej;
Dopiero, gdy wieść przybyła,
Wyjechał na to spotkanie.

Książę.

Mam silne dziś przekonanie,
Że mu ta podróż nie miła.
Fryderyk liczył tajemnie,
Że państw mych dziedzicem będzie.
O planach moich w tym względzie
Mógł nieraz słyszeć ode mnie.
Ma dusza przyznaje rada,
Że dla niéj drogi i miły,
Że wobec węzłów tych siły
Małżeństwo moje — to zdrada.
Cóż czynić, skoro poddani
Oddawna błagają o to:
Nikt syna mego nie gani,
I owszem wszyscy z ochotą,
Chcieliby widzieć w nim pana,

Bo zacność hrabiego znana,
Lecz słuszna jest ich obawa,
Ze krewni po moim zgonie
Zdobywać będą swe prawa
I naród w nędzy utonie.
Boć zawsze brzemię klęsk wojny
Lud dźwigać musi spokojny.
Ten wzgląd zaważył na szali;
Poddani sprawę wygrali.

Aurora.

Los żądał takiéj ofiary.
Hrabiego żal się ukoi:
W tym względzie mądrości twojéj
Chcę własne odkryć zamiary.
Ja-m córką twojego brata,
Któremu w wiosny rozkwicie
Śmierć straszna wydarła życie.
Gdy wkrótce i matki strata
Zdwoiła sieroctwo moje,
Gdy nic mi już nie zostało;
Tyś w zamku swego podwoje
Wprowadził sierotkę małą
I odtąd biednéj dziewczynie,
Pierś dyszy rajem szczęśliwa,
Bo brata widzi w twym synie,
A ciebie — ojcem nazywa.
Gdy żyjąc razem lat tyle,
W jednych pragnieniach i wierze,
Praw jednych posłuszni sile,
Pokochaliśmy się szczerze;
Więc niechaj uczucia nasze
Hymenu węzeł utrwali,
A wspólną łez ziemskich czaszę
Pić będziem na życia fali!...
Ja-m pewna, że przy mym boku
Żal jego prędko uleci
I z czasem Kasandry dzieci
Nie będą dlań solą w oku!

Książę.

Auroro, pójdź w me ramiona!...
Śród cierni mego żywota,
Myśl twoja — gwiazdka to złota,
Przed któréj blaskiem noc kona.

W krysztale rady twéj, na dnie,
Zbawienia widzę świt błogi,
Chmar fala pierzchnie z méj drogi
Trosk brzemię z ramion mych spadnie!
Fryderyk da dłoń Aurorze!
O! radość to niepojęta!
By razem złączyć dwa święta,
Dzień ślubu mego odłożę!...

(Wchodzi Batin.)



SCENA  XII.
Ciż sami i Batin.
Batin.

Niech Wasza Wysokość raczy
Pomiędzy mną a Zefirem
Rozdzielić swe podarunki,
Bo godni siebie jesteśmy;
I nie wiem, który z nas obu
Przewyższył lotem drugiego:
Czy-m ja jest wichrem — czy on mną,
Ozy w nogach moich on — czy téż
Ja-m w skrzydłach jego się skrywał.
Księżniczka a pani moja
Przybywa zdrowo — a chociaż
Wieść mówi, że strumień dziki
Z brutalstwem nieokrzesaném
Karetę napadł — nic z tego,
Bo hrabia, w téj saméj chwili
Przybywszy, księżnę ocalił.
Wypadek ów zmienić musi
Mniemanie to pospolite,
Że nigdy się z pasierbami
Macochy zbratać nie mogą:
Toć oni z taką radością
Wracają społem, że zda się,
Syn z matką swoją rodzoną.

Książę.

Harmonia ta, mój Batinie,
Jest dla mnie drogą nowiną,
Więc Pan Bóg chciał, by Fryderyk,

Za głosem idąc rozumu
Kasandrę czule powitał
I przy spotkaniu najpierwszém,
Wyświadczył zaraz przysługę!

Batin.

Wypada przyznać, że dla nich
Spotkanie to szczęściem było.

Aurora.

I ja-bym nowin téż chciała.

Batin.

O! imię twoje, Auroro,
Wyborną daje sposobność,
By cię z jutrzenką porównać.
O czémże wiedzieć chcesz, pani?

Aurora.

Kasandra czy bardzo piękna?

Batin.

Pytanie to — nie seniorze
Przystoi, ale książęciu.
Ja-m pewien, że już z rozgłosu
To wiecie, czego powtarzać
Nie trzeba, gdyż oto idą...

Książę.

Ten łańcuch zawieś na szyi.




SCENA  XIII.
Rutillo, Floro, Albano, Lucindo, margrabia Fryderyk, Kasandra i Lukrecya wchodzą śród licznego orszaku i z przepychem.
Fryderyk.

W ogrodzie tym, o senioro,
Pawilon przygotowany
Na Wasze z księciem spotkanie.
Lecz chociaż wjazd do Ferrary
Odbędzie się z wspaniałością
W Italii dotąd nieznaną,
Zasługom twym nie wyrówna.

Kasandra.

Milczenie to, Fryderyku,
Już smutkiem pierś mą przejęło.

Fryderyk.

Znasz teraz jego przyczynę.

Floro.

Wychodzą już na spotkanie
Aurora z księciem.

Książę.

Me serce
Te państwa tobie oddaje.
Bądź odtąd ziem tych władczynią
I niechaj Pan Bóg twe życie,
Dla szczęścia twoich poddanych,
Zachowa przez długie lata.

Kasandra.

Przybywam, potężny panie,
By twoją być niewolnicą,
Ztąd splendor na dom mój spływa,
I zaszczyt ojcu mojemu,
I ziemi rodzinnéj chwała!
Bodajby tylko me cnoty
Z twojemi zrównać się mogły!

Książę (do Gonzagi.)

Markizie, pójdź w me objęcia,
Wszak tobie skarb ten zawdzięczam.

Margrabia.

Należą mi się w jéj imię
Za udział, jaki przyjąłem
W hymenie twojego szczęścia.

Aurora.

Aurorę poznaj, Kasandro.

Kasandra.

Śród innych łask méj fortuny
I tę umieszczam nadzieję,
Że przyjaźń swoję Aurora
Zachowa dla mnie — na zawsze!

Aurora.

Usługą swą i miłością
Odpowiem na te wyrazy.
Zaiste szczęsna Ferrara,
Że cię zaskarbić umiała
Dla chwały swego imienia.

Kasandra.

Z przyjęcia tak serdecznego
Pomyślność wróżę dla siebie.

Książę.

Racz spocząć — dom mój i krewni
Należny hołd ci tu złożą.

Kasandra.
(Książę z Kasandrą i margrabia z Aurorą siadają pod baldachimem.)
Kasandra.

A hrabia czemu nie siada?

Książę.

On będzie najpierwszym, który
Twą rękę dziś ucałuje.

Kasandra.

Wybaczcie, lecz téj pokory
Nie mogę przyjąć.

Fryderyk.

Zgrzeszyłbym
Przeciwko swojéj miłości,
A nawet i posłuszeństwu.

Kasandra.

Bynajmniéj.

Fryderyk (na stronie).

Idę, drżąc cały.

(Przyklęka.)
Kasandra.

Powstańcie.

Fryderyk.

Pozwól, senioro,
Potrzykroć dłoń ucałować:
Dla ciebie naprzód, bo twoim
Poddanym będę na zawsze
I twych wasalów przykładem.
Ten drugi dla księcia pana,
Którego czczę i szanuję.
A trzeci dla mnie, bo hołd ten
Oddaję nie z obowiązku,
Nie prawom ojca posłuszny,
Lecz własną spełniając wolę.
Prawdziwy hołd mój, senioro,
Bo z głębi duszy wypływa.

Kasandra.

Na szyję, tak mi oddaną
Za łańcuch, ramiona kładnę.

Książę.

Fryderyk godzien pochwały.

Margrabia (do Aurory).

Oddawna, piękna Auroro,
Twych wdzięków sława jest dla mnie
Pragnieniem twego widoku.
Więc dzięki składam fortunie,
Że mię do ciebie zbliżyła.
Spełniły się już me chęci,
Lecz dzisiaj wyznam, choć z trwogą,
Że wobec piękności pani
Pragnienie, by istnieć dla niéj
W mem sercu już się zdwoiło.

Aurora.

Téj łaski ważność, markizie,
Ocenić umiem, twe imię,
W Italii tak już wsławione,
Mówiło mi o twych czynach.

Margrabia.

Twą łaską więc ośmielony
Do ciebie odtąd należę.
Wbrew wszystkim Ferrary panom
Objawię w czasie tych godów,
Że jesteś ty najpiękniejsza.

Książę.

Odpocząć czas wam, panowie.

(Wszyscy wychodzą do apartamentów oprócz Fryderyka i Batina.)



SCENA  XIV.
Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

.
Szalona to wyobraźnia!

Batin.

Szalona? cóż tam nowego?

Fryderyk.

O! dobrze mówią, że życie
Jest snem i to snem jest całe,
Gdyż człek nie tylko w uśpieniu,
Lecz nawet czuwając, we dnie,
Tak straszne śni dziwolągi,
Że równe i nędzarzowi,
Zgryzotą przygnębionemu,
Do myśli przyjść-by nie mogły!

Batin.

Przyznaję, bo nieraz przecie,
Śród licznych siedząc przyjaciół,
Z fantazyi chciałbym jednemu
Policzek nagle wymierzyć,
Lub gardło zdusić innemu.
Gdy stoję znów na balkonie,
To mniemam, trwogą przejęty,
Że spadnę zeń i kark skręcę.
Gdy idę na pogrzeb jaki,
Do śmiechu czuję ochotę.
Jam graczów widząc, gotowy
Świecznikiem rozbić im głowy.
Śpiewają — ja śpiewać pragnę.
Gdy damę jaką spostrzegę,
W szalonéj imaginacyi
Za włosy wziąć ją zamierzam,
I wstydem twarz mi się krwawi,
Jak gdybym to już uczynił!

Fryderyk.

O Boże, ratuj! Ha, zgińcie,
Widziadła straszne na jawie!
Jaż myślę tak i tak marzę?
Tak sobie przyrzekam... roję...
I takie wysnuwam plany?!
Ha! dosyć! straszne szaleństwo!

Batin.

Ukrywasz ty coś przede mną!

Fryderyk.

To przecież nie rzeczywistość
Cóż więc przed tobą ukrywam?
Wszak myśl fantazyi zuchwała,
To duch pozbawiony ciała,
A co jest snem człowiekowi,
Tajemnic już nie stanowi.

Batin.

A jeślibym cię odgadnął,
Zaprzeczysz?

Fryderyk.

O! raczéj wprzódy
Nim zgadniesz to, kwiat na niebie
A gwiazdy w sadzie wyrosną.

Batin.

Więc słuchaj, czy ja się mylę:
Że kochasz swoję macochę,
Toś mówił dziś sam do siebie.

Fryderyk.

Przekleństwo! milcz, straszna prawda!
Czyż mogę obwiniać siebie,
Gdy wolna myśl.

Batin.

I tak bardzo,
Że w locie jéj błyskawicznym
I ludzkich dusz nieśmiertelność
Przegląda się jak w zwierciedle.

Fryderyk.

Szczęśliwy książę!

Batin.

To prawda!

Fryderyk.

Kto wierzyć zechce — a jednak
O niego ja-m już zazdrosny!

Batin.

I nie dziw, gdy człowiek wspomni,
Że lepiéj było Kasandrze
Dla ciebie żyć.

Fryderyk.

Z téj miłości
Grób tylko mnie już uleczy.






AKT DRUGI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Kasandra i Lukrecya.
Lukrecya.

Wysokość Wasza, przyznaję,
Przejęła pierś mą zdziwieniem.

Kasandra.

Wysokość jest marnym cieniem,
Gdy smutek serce nam kraje!
O ja-bym raczéj wolała
Być chłopką, a w każdéj dobie
Posiadać męża przy sobie,
Niż w pańskich wygodach ciała,
Przy blasku złota, purpury,
Pod tarczą królów korony,
Prowadzić żywot ponury
Małżonki lekceważonéj!...
Czemuś mię, o wielki Boże
Prostaczką nie stworzył biedną,
Dla któréj miłości zorze
Wśród nędzy nawet nie bledną.
Szczęśliwa ta, która może,
Nie będąc jak ja zdradzaną,
Z uśmiechem słodkim co rano
Małżeńskie opuszczać łoże!

A wstawszy razem z ptaszkami,
W przejrzystém źródła krysztale
Oglądać ust swych korale
I myć się wodą... nie łzami!...
Dla księcia czémże jest żona?
Ozdobnym sprzętem — nic więcéj.
I musi osamotniona
Zamierać w celi książęcéj!

Lukrecya.

Twa boleść — i podziwienia
I smutku nicią myśl wiąże.
Któż mógłby mniemać, że książę
I teraz wad swych nie zmienia
I że w swéj wzgardzie a dumie
Być grzecznym nawet nie umie!
A ojca, czy księżna pani,
Już o tém zawiadomiła?

Kasandra.

Broń Boże, wieść ta niemiła
Rodzica mego nie zrani.

Lukrecya.

Naturze wbrew, rozumowi
Zostałaś książęcia żoną;
O czemuż Fryderykowi
Kasandry nie poślubiono!
Przynajmniéj spadek bogaty
Na wnuka przeszedłby z laty.
Okropna zgryzoty męka
Widnieje z hrabiego twarzy!

Kasandra.

Daremnie hrabia się lęka,
Że braćmi los go obdarzy.
Kasandra nigdy nie będzie
Przyczyną trosk Fryderyka.
Obawa próżna — w tym względzie
Jednaki grom nas dotyka.




SCENA  II.
Ciż sami — Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

O hrabio, gdybym był wiedział,
Że ślub mój tak cię zatruje,
Przed ślubem umrzeć-bym wolał!

Fryderyk.

Ja-bym się martwił tém ojcze,
Lub wątpił o twéj miłości?
Zbyt przykre to przypuszczenia!
Nie wątpisz chyba, mój ojcze,
Że gdybym cierpiał z téj racyi
Swą niechęć ukryłbym snadnie!
Chorobę widać z méj twarzy,
Przyczyny — nie!

Książę.

Mantuańscy
Lekarze a i Ferrarscy
Zgadują, godząc się na to,
Że na twój smutek jedyném
Lekarstwem hymen być może.

Fryderyk.

Dla dziewczyn trafny to środek,
Lecz mego stanu młodzieńcom
Lekarstwo takie — zbyteczne.

Kasandra (do Lukrecyi).

I spojrzeć książę nie raczy!
Brutalstwo dziwne i wzgarda!

Lukrecya.

Nie winien, jeśli nie dostrzegł.

Kasandra.

Ha, pójdźmy! Bodaj mu tylko
Ta wzgarda nie zaciążyła.

(Wychodzą.)



SCENA  III.
Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

Bez względu na to, chciałbym ci
Małżeństwo zaproponować,
Nie nazbyt od serca twego
I naszych państw oddalone.

Fryderyk.

Aurora może?

Książę.

Myśl moję
Wyprzedzasz w chwili wyznania,
Jak gdybyś jedno czuł ze mną.
Radziłem się najmądrzejszych
Doradców moich i wszyscy
Przyznają, że to małżeństwo
Twą krzywdę hojnie nagrodzi.

Fryderyk.

Nie znają mojego serca
I mówić śmią, żem skrzywdzony,
Gdy nie ma przyczyn obrazy.
Wszak wiedzą, że nigdym nie był
Małżeństwu twemu przeciwny
I owszem, ja go pragnąłem
Dla ciebie.

Książę.

Wierzę ci, wierzę.
Uległość twoję, mój synu,
Opłacam troską sumienia.

Fryderyk.

Na dowód, że twe małżeństwo
Nie budzi we mnie zgryzoty
I że twéj miłości pragnę,
Wybadam zamiar kuzynki,
I jeśli ona się zgodzi,
Jak pragniesz — zrobię.

Książę.

Jéj słowo
Sam z ust Aurory posiadam.

Fryderyk.

Ja jednak wiem coś nowego,
Że markiz z miłości dla niéj
Swój pobyt u nas przedłuża.

Książę.

Cóż cię to może obchodzie?...

Fryderyk.

Miéć damę, która skwapliwie
Umizgi innych przyjmuje,
To... pisać na zmiętéj karcie!...

Książę.

Więc chyba już od kolebki
Dziewczęta zamykać trzeba
Przed wzrokiem chłopców skalanym.
Wszak kryształ najszlachetniejszy,
Gdy przyćmi go oddech ludzki,
Potarty — wnet świetność swoję
I dawny blask odzyskuje.

Fryderyk.

Uwagi twe sprawiedliwe,
Lecz kiedy kuźnia, seniorze,
Iskrami zionie gęstemi,
By ognia żar stłumić groźny,
Na węgle kowal płyn leje.
Lecz ogień wodę pochłonie
I węgiel znów żarem zionie!
Tak i mąż pierwsze płomienie
Wybranéj złagodzić może,
Lecz ogień wróci groźniejszy
I wówczas lękać się muszę
Jeżeli kocha innego,
Bo nie mam chęci być wodą,
Jéj miłość potęgującą
Ku krzywdzie mego honoru.

Książę.

Jak śmiesz być impertynentem,
Tak mówić mi o Aurorze
Brutalsko, jakby o nocy...

Fryderyk.

Lecz pozwól...

Książę.

Dosyć.

Fryderyk.

Na chwilę.

(Książę wychodzi)



SCENA  IV.
Fryderyk i Batin.
Batin.

O! zręcznie zdobywasz łaskę
Książęcia.

Fryderyk.

Chcę téj niełaski,
By zwiększyć swoję niedolę.
Wszak rozpacz moja tak wielka,
Że teraz nic mi już więcéj
Prócz śmierci nie pozostało,
A jeśli umrę, to chciałbym
Zmartwychwstać potysiąckrotnie,
By umrzeć znów tyle razy.

Batin.

Gdy hrabia ani żyć teraz,
Nie pragniesz ani umierać,
Więc dzisiaj życia i śmierci
Zostałeś hermafrodytą!
Z niewiasty on się i z męża,
Ty z życia składasz i śmierci;
Bo tak cię smutek owładnął,
Żeś ani martwy, ni żywy.
Lecz przebóg, widząc tę rozpacz,
Zmuszony jestem poprosić
Lub o przyczynę nieszczęścia,
Lub wreszcie o pozwolenie
Odejścia na takie miejsce,
Gdzie wierność wynagradzają.
Daj rękę twoję.

Fryderyk.

Batinie,
O gdybym chciał wyznać troskę,
Możliwą byłaby ona

I kres jéj byłby możliwy!
Nieszczęściem ta troska moja
Nie tylko w głowie, lecz również
I w sercu się rozpostarła.
Gdy dla swéj pociechy pragnę
Pomówić, wnet się wstrzymuję,
Bo od słów daléj do duszy
Niżeli z ziemi do nieba.
Więc odejdź, jeżeli pragniesz,
I zostaw mnie tu samego;
Niech wreszcie szczęścia mojego
Ostatnia zgaśnie iskierka.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Aurora.
Kasandra.

I tego płaczesz?

Aurora.

Senioro,
Czyż mały powód? wszak hrabia
Pogardza mną — nienawidzi.
Mniemając, że margrabiemu
Gonzaga jestem wzajemna.
Karola kochać?... ja?... nigdy!...
O! wiem ja już, co to znaczy!
Małżeństwem ojca zgnębiony,
Odjechać chce do Hiszpanii.
Wszak dawniéj dla źrenic jego
Ja byłam światłem jedyném,
Dziś wzrok mój męczy go, nudzi...
Jest-że tu drzewo, fontanna,
Przy której-by mi Fryderyk
Miłości swéj nie przysięgał?
O jakże usta me z różą,
A czoło bratał z jaśminem!
Był zawsze przy mnie, bo przecież
Beze mnie wyżyć-by nie mógł,
Bo jakże istnieć bez duszy!
Tak było... więc miłość nasza
Do takiéj wzrosła potęgi,

Że jedną duszą byliśmy.
A dzisiaj miłość ta święta
Za zdradą jego umiera.

Kasandra.

Boleję, droga Auroro,
Żem w części tego przyczyną,
Lecz ukój boleść twéj duszy,
Ja sama z nim się rozmówię,
Choć nie jest rzeczą zbyt łatwą,
Do ładu przyjść z zazdrosnemi.

Aurora.

Zazdrosny on?

Kasandra.

O markiza...
Tak książę twierdzi...

Aurora.

O pani!
Racz wierzyć, że smutek jego
Dziecięciem nie jest miłości.

(Wychodzi.)



SCENA  VI.
Kasandra, Fryderyk i Batin.
Kasandra.

Fryderyk...

Fryderyk (przyklękając).

O księżna pani!
Racz podać niewolnikowi
Dłoń swoję.

Kasandra.

Ty na kolanach?!
Poniżasz siebie, mój hrabio!

Fryderyk.

Chcesz skrzywdzić uczucie moje?
Jeżeli odmówisz ręki,
Nie wstanę.

Kasandra.

Oto me dłonie!
Przez Boga, co ci się stało?
Zda mi się, że ty drżysz, hrabio.

Fryderyk.

Wiesz o tém, czego ja pragnę...
Duch odgadł i wyznał sercu,
A serce twarzy, twarz wreszcie
Przed tobą drżenie zdradziła.

Kasandra (do Batina).

Na chwilę zostaw nas samych,
Batinie, gdyż pragnę z hrabią
Pomówić.

Batin (na stronie).

Hrabia zmieszany,
A ona chce z nim tu zostać.
To dziwne...

(Wychodzi.)



SCENA  VII.
Kasandra i Fryderyk.
Fryderyk (na stronie).

Boże, nim umrę
Jak feniks, złagodź ten płomień,
Bo inne życie mię czeka.

Kasandra.

Aurora, mój Fryderyku,
Mówiła, że jad zazdrości
Pożera pierś twą od chwili,
Jak markiz przybył tu ze mną,
I że z nią zerwać zamyślasz.
Choć temu wierzę, lecz przyznam,
Że nazbyt nizko się cenisz;
Boć markiz jest tylko dzielnym
Żołnierzem, lecz nie dworakiem!
Ot może raczéj dlatego
Tyś smutny, że ojciec ze mną
Ślub zawarł i, że gdy na świat
Potomek przyjdzie niebawem,
Już wtedy ojców korona
Dla ciebie będzie stracona.
Jeżeli-ć ja, Fryderyku,
Trosk twoich jestem przyczyną,
To pragnę wywieść cię z błędu.

Bądź, hrabio, odtąd spokojny,
Braciszków już mieć nie będziesz,
Gdyż książę pragnął jedynie
Tym ślubem kraj uspokoić.
Występne jego uciechy,
(Że ich nie nazwę inaczéj),
Przez chwilę tylko — w objęciach
Małżonki zostać mu dały.
Ta chwila była dlań wiekiem,
Więc z większą jeszcze wściekłością
Do dawnych wrócił nawyknień,
Druzgocząc ramion mych więzy.
Jak koń pierzchliwy, gdy biegnie
Za głosem bębna spieniony
I drobne wędzidła szczątki
Zostawia wszędzie za sobą;
Tak książę, zerwawszy święte
Małżeństwa naszego węzły,
Za nędznic goni śladami,
Honoru trwoniąc ostatki.
Wszak prawda więc, że jedynym
Potomkiem ojca — ty będziesz.
Tyranem on jest — nie mężem!
Do ojca mojego piszę,
By wyrwał mię z tego piekła,
Gdyż chyba śmierć niedaleka
Zgryzotę moję zakończy.

Fryderyk.

Wysokość Wasza, zacząwszy
Od uwag — łzami skończyła
Tę mowę, która-by skały
Poruszyć była w możności.
Co słyszę?... O! bez wątpienia
Sądziłaś, że widzisz we mnie
Krzywd swoich sprawcy potomka!
Lecz wobec takiéj zniewagi
Synowskich uczuć się zrzekam!...
A teraz zdziwienie swoje
Wyrazić muszę, żeś pani
Mą boleść tak poziomemi
Względami wytłómaczyła.
Czyż, aby, czém jest, pozostać,
Fryderyk państw potrzebuje?

Czyż nie miałby ich, z Aurorą
Małżeńskim węzłem złączony?
Lub szpadę z pochew dobywszy
Przeciwko któremu z książąt,
Straconych nie mógł wnet krain
W zapasach krwawych wywalczyć
Mój smutek nie z interesu
Wypływa — i choćbym nawet
Szaleńca otrzymał miano,
Wiedz pani, że nędzniejszego
Nikt z ludzi nie pędził życia
Od czasu, jak miłość na świat
Pociski swe wyrzuciła.
Umieram już bez ratunku
A życie moje, co chwila,
Jak płomień gromnicy gaśnie.
I błagam śmierci napróżno,
By nie czekała aż wosku
Ostatnia spali się kropla;
Gdyż lekki powiew wystarczy,
By w noc mię wtrącić głęboką.

Kasandra.

Powstrzymaj łzy, Fryderyku,
Bóg mężów nie płaczem darzy,
Lecz duchem odwagi pełnym.
Łzy — kobiet są przywilejem,
Bo chociaż mają odwagę,
Na sile zbywa im zawsze!...
A mężom wtedy jedynie
Przystoją, gdy straconego
Honoru pomścić nie mogą
I Przeklęta bądź, Auroro,
Że zazdrość wzniecasz, przez którą
Tak dzielny rycerz, tak piękny,
Kochania tak najgodniejszy,
Piekielne znosi męczarnie!...

Fryderyk.

Tyś w błędzie — to nie Aurora!

Kasandra.

Więc któż to?

Fryderyk.

Słońce, z którego
Jutrzenki blade powstają.

Kasandra.

To nie Aurora?!

Fryderyk.

Myśl moja
Szybuje daleko wyżéj.

Kasandra.

Dziewica ujrzała ciebie,
Wyznałeś jéj swoję miłość,
A ona-by wzajemnością
Odpłacić tobie nie miała?
Sprzeczności pełne twe słowa;
Co mówisz, jest niemożebne!

Fryderyk.

Poznawszy to „niemożebne“,
Przyznałabyś, żem z marmuru,
Że gdy mię takie zgryzoty
Nie zgnębią — to żyję cudem!...

Kasandra.

Czy może ogień miłości,
W posągu jakim chcesz wzniecić?
Czy w nimfie alabastrowéj?
Serc kobiet, opancerzonych
Tak silnie, trudno napotkać!
Zasłona lekka pokrywa
Każdego człowieka myśli!
O nigdy miłość, złączona
Z takiemi zalet skarbami,
Do piersi nie kołatała
Napróżno, żeby jéj serce
„Wejdź do mnie, proszę“, nie rzekło.
Więc wyznaj miłość bez trwogi!
Grekowie nie bez przyczyny
Wenerę czasem kreślili
U stóp satyra lub fauna
A Febus z łoża srebrnego
Po tysiąc razy na Hatmos,
Przybywał do Endymijona.
Mą radę chciéj spełnić, hrabio,
Gdyż i najczystszy budynek,
Ma jednę bramę woskową.
Mów i nie umieraj milcząc.

Fryderyk.

Przemyślny łowiec pod gniazdo

Podkłada ogień; pelikan
Indyjski, by dziatki swoje
Ocalić, bije skrzydłami
I zamiast ogień przygasić,
Dopóty wznieca płomienie,
Aż skrzydła sobie spaliwszy,
W niewolę wpada nieszczęsny.
Tak! myśli moje — to dzieci
Miłości, których pilnuję
W milczenia gnieździe, bo one
Płomieniem są zagrożone.
Uderza miłość skrzydłami,
A zamiast je oswobodzić,
Roznieca płomień i ginie!...
Ty zwodzisz mię — a ja ginę...
Podniecasz — ja zmysły tracę...
Odwagą tchniesz — a ja-m w trwodze...
Uwalniasz — a ja się plączę...
Porywasz ty mię — ja padam!
Tak wielkie niebezpieczeństwo
Mi grozi, że wolę raczéj
Umierać, milcząc, bo przecie
Śmierć kończy wszystko na świecie.

(Wybiega.)



SCENA  VIII.
Kasandra.

Dla biednych ludzi spokoju,
Na ziemi Bóg nic nie stworzył
Gorszego nad wyobraźnią;
Wszak ona ogień w lód zmienia.
W barwę pragnienia odziana,
Wyradza pokój lub wojnę
I dręczy i uspokaja.
Jest dziwnym rodzajem duszy,
Co świeci mniéj niż zaciemnia!
Uragan nie stwarza tylu
Zamętów najprzeróżniejszych,
Jak owe prawdy zamglone,
Co w naszéj tkwią wyobraźni.

Bo nie ma nic straszniejszego,
Nad wichry w piersiach wyjące.
Gdy myśleć sobie pozwolę,
Że ja-to kocham hrabiego,
Złudzenie szepce mi samo,
Że taka myśl niemożliwa.
Lecz nagle mój los fatalny
Małżeństwo mi przypomina
I wówczas to, co dziś czuję,
Potrafię usprawiedliwić;
Bo nie masz niemożebności
Tak wielkiéj, żeby się ciałem
Nie zdała źrenicom myśli!...
Tak ważne względy mię łudzą,
Przywodząc ciężkie zniewagi
Od męża barbarzyńskiego,
Że chyba zmysły postradam!
Niemożność łatwą się zdaje
Tak, że nakoniec w gorączce,
Już widzę siebie pomszczoną.
Lecz taka myśl jest występkiem
I z po-za méj namiętności
Już ostrze szpady wygląda.
Przymioty hrabiego wielkie,
Lecz większą byłoby zbrodnią
Dać upust téj namiętności.
Dość już téj trwogi i błędu.
Niebiosa pomoc ześlijcie!
Kto myśli — wszak nie upada!
Bo niktby nie znalazł w świecie
Człowieka honorowego,
Jeśliby myśl o zniewadze
Już była jéj dokonaniem!...
Dotychczas ani me serce,
Ni honor mój nie pobłądził,
Gdyż grzeszne moje pragnienia —
To widma czcze wyobraźni:
Występkiem są wobec Boga,
Honoru jednak nie krzywdzą!

(Wchodzi Aurora.)



SCENA  IX.
Aurora, Kasandra.
Aurora.

Wysokość Wasza tak długo
Mówiła tu z Fryderykiem.
Cóż hrabia?

Kasandra.

Twierdzi stanowczo,
Że miłość twoję podziela.
Oszczędzaj zazdrość hrabiego;
On tego tylko pożąda.

(Odchodzi.)



SCENA  X.
Aurora.

O jakże marną pociechą
Gwałtowność uczuć chcesz stłumić!
Czyż może człowiek, którego
Miłości tak byłam pewną,
Do tego stopnia się zmienić
Z téj racyi, że go zawiodło
Dziedzictwo tronu Ferrary?...
Miłości tak wszechpotężna!
Dla ciebie wszystkiém się gardzi:
Honorem, życiem i duszą!
A hrabia teraz umiera,
On, który mię tak ukochał,
Jedynie dzięki obawie,
Że księżna zostanie matką.
Lecz — skoro, by ukryć prawdę,
Wymyślił zazdrość mniemaną;
Więc żeby uśpioną miłość
Rozbudzić, na prawdę zazdrość
Wywołam dziś o markiza.




SCENA  XI.
Rutillo, Murgrabia, Aurora.
Rutillo.

Chłód taki już-by powinien
Z nadziei wyzuć cię śmiałéj.

Margrabia.

Milczenie... Widzisz Rutillo?
Aurora!

Rutillo.

Tracisz odwagę,
Bądź mężnym w téj przeciwności!

Margrabia.

Jutrzenką tyś dnia jasnego,
Dnia, w którym oczy me wolność
Oddały moję wraz z duszą
Aurorze, dla któréj słońce
Zazdrości — a wszystkie kwiaty
Świetlaną barwę przyjmują.
Od chwili, jak tu przybyłem,
Twa piękność, co wszystko zwalcza,
I moją stała się gwiazdą.
Niestety, ja kocham panią,
A ciebie miłość ta nuży.
Więc wrócić postanowiłem,
Lekarstwo to jest najlepsze!
Wypędza mię twa surowość,
Bym w czarnem gdzieś oddaleniu
Mógł znaleźć jeszcze pociechę.
Daj rękę na pożegnanie!...

Aurora.

Ten rycerz, który nie umie
Sił zebrać po pierwszéj klęsce,
Ze smutku pewno nie umrze!
Na pierwszy objaw uczucia,
Nie śpieszy nikt z wzajemnością.
Miłości trzeba być pewną.
Z tą samą swobodą, z jaką
Pan odjazd swój zapowiadasz,
Ja proszę, żebyś pozostał.

Margrabia.

Za dowód ten łaski twojéj
Nie tylko dziesięć lat, których
Dla wzięcia Troi użyto,
Nie tylko siedm lat pasterza,
Któremu Laban biblijny
Swój klejnot boski obiecał;
Lecz pragnę przez długie wieki,
Jak Tantal zostać przy tobie.

(Rozmawiają pocichu.)



SCENA  XII.
Książę, Fryderyk, Batin. — Ci sami.
Książę.

Najwyższy kapłan mi pisze,
Bym śpiesznie przybył do Rzymu.

Fryderyk.

Przyczyny list nie wyjaśnia?

Książę.

Za całą odpowiedź muszę
Natychmiast w drogę wyruszyć.

Fryderyk.

Ukrywasz powód; więc milczę.

Książę.

Czym kiedy krył co przed tobą?
Przypuszczam tylko, że papież,
Gromadząc wojsko na wojnę,
W Italii mnie chyba myśli
Kościoła zrobić obrońcą;
A nawet przypuszczać można,
Że kasy mojéj zażąda.

Fryderyk.

Ukrywasz myśl twą, jeżeli
Sam jechać myślisz, o pozwól,
Bym tobie mógł towarzyszyć;
Najlepszym będę żołnierzem!

Książę.

To być nie może, bo jakże
Dom bez nas obu zostanie;
Ty rządu wodze wziąć musisz,
To powód — i wola moja.

Fryderyk.

Wypełnić muszę ją — ale
Co powie świat — na tę gnuśność...

Książę.

Że być nie mogło inaczéj.




SCENA  XV.
Fryderyk.

I czego szukasz, myśli niemożliwa,
Okrutna, czego dręczysz mię tak srodze?
Dlaczego po téj chcesz mię unieść drodze,
Gdzie uraganom na odwadze zbywa!...
Szalony bieg swój wstrzymaj, nieszczęśliwa,
Obojgu śmierć nam zgotujesz okrutną;
Wypocząć pozwól, bo w duszy méj smutno,
I nie rwij marzeń świetlanych przędziwa!
Zażegnaj straszne cierpień uragany
Dławiące piersi — męką bezcelową.
Nadzieję budząc, krew dobywasz z rany!...
Przepadnij, myśli szatańska, wraz z głową,
Z mych oczu wzięłaś swój żywot skalany,
By zostać wiecznie straszną, torturową!




SCENA  XVI.
Fryderyk i Kasandra nie widząc się.
Kasandra (na stronie).

Uczucie moje, szarpane
To hańbą to zemsty tchnieniem,
Po wielu rozpaczy walkach
Wybucha, siejąc wbrew czci méj
Nadzieje trucizny pełne!
Na gruncie imaginacyi
Założyć chce fundamenty,
Jak gdyby on był widzialny.
Pragnienie czcze i szalone!
Ma dusza, którą zniewagi
Książęcia pchają do złego,

W szalonem postanowieniu
Chce zemstę znaleźć — i szczęście!
Uroczy syn jego, hrabia,
Narzędziem zemsty méj będzie,
Bo zbrodnia tak niesłychana
Wymaga i tajemnicy!
Widziałam jak tu wzburzony,
Był gotów wyznać mi wszystko,
I nagle urwał, a przecież
Mężczyzna śmieléj daleko
Milczeniem przemawiać umie.
Ta scena radość w méj duszy
Zbudziła tak nieskończoną,
Jak gdyby ktoś szeptał we mnie...
Gdzie miłość — nie ma tam zdrady!
Są dziewki, które kochają
Swych ojców, inne swych braci;
Lecz ja nie krzywdzę natury,
O własnéj krwi pamiętając.

(Spostrzegając Fryderyka.)

To hrabia!... O nieszczęśliwa!...
Gotowa-m wszak do obrony
I czegóż drżę?...

Fryderyk.

Ach! przybywa
Miecz słodki, choć obnażony,
Co serce wskroś mi przeszywa!...
O ty nadziemska piękności!...

Kasandra.

Czyż rozpacz wciąż tobą miota
I smutek w twém sercu gości?

Fryderyk.

Niezmienna to już zgryzota,
Proszę Waszéj Wysokości!

Kasandra.

Ten smutek pochłania zdrowie
I postać nawet masz chorą!

Fryderyk.

Trosk zamęt wściekły w méj głowie,
Nic język o nich, senioro,
Prócz, że są własne, nie powie.

Kasandra.

Czy ja-bym mogła z twéj twarzy

Rozproszyć noc, o mów śmiało
I Twą miłość — moja przeważy.

Fryderyk.

Roztworzyłbym duszę całą,
Lecz trwoga stoi na straży!

Kasandra.

Trosk twoich miłość przyczyną,
Powiadasz...

Fryderyk.

Ból mój i chwała
Z jéj tylko srogości płyną.

Kasandra.

Że miłość śmie być zuchwała,
Mam z dziejów powieść jedyną.
Antyjoch, rozmiłowany
W macosze, aż w oczach ginie;
Z sercowych udręczeń rany...

Fryderyk.

Zmarł?... To mógł zrobić jedynie.
Mój bardziéj los niezbłagany!...

Kasandra.

Myśl ojca w smutku spowita,
Lekarzów tłum się gromadzi,
Lecz któż chorobę odczyta,
Cierpieniom kto tam zaradzi,
Gdzie miłość nurtuje skryta!
Erostrat aż, co z księgami
Niż Galen więcéj zbratany,
Poznawszy się z cierpieniami,
Odgadnął, że źródło rany
Między sercem — i ustami.
Chorego puls wziąwszy woła,
Niech damy dworskie się zbiorą
Czémprędzéj...

Fryderyk.

Myśl-to wesoła...
Czyż mam przypuszczać, senioro,
Że jaki duch mówić zdoła?

Kasandra.

Gdy weszła jego macocha,
Z pulsowych uderzeń mowy
Rozpoznał, że pacyent kocha
Na zgubę...

Fryderyk.

Podstęp-to nowy!

Kasandra.

Historya to jest Antyocha.

Fryderyk.

I zbawił go od cmentarza?

Kasandra.

Zaprzeczysz, mój hrabio, ale
I tobie los ten zagraża!...

Fryderyk.

Gniew może wzbudzę twój...

Kasandra.

Wcale.

Fryderyk.

A litość?

Kasandra.

O tak!

Fryderyk.

Nie zraża
Twój wyrok; więc słuchaj pani,
Ja-m bojaźń utracił bożą
I księcia, bo miłość rani
Występna, a serce trwożą
Jéj szały — ja zginę dla niéj!

Kasandra.

Bóg... książę... o dwa te słowa
Śmiertelném przejmują drżeniem
I szepce mi myśl grobowa,
Że kto wziął rozbrat z sumieniem,
Od kary się nie uchowa!...
Jedyna jest na to rada,
Twych oczu zrzec się i mowy.
O wtedy... coś mi powiada,
Lub troska zniknie nam z głowy,
Lub śmierć tu zjawi się blada.
Ode mnie stroń... Bóg przebaczy...
Uciekać... ja?... nie!... nie mogę,
Pierś sobie otworzyć raczéj!...

Fryderyk.

Ja-m w śmierci gotów iść drogę,
Żyć dłużéj wartoż w rozpaczy?...
Choć raz mi podaj dłoń jeszcze,

O! błagam, nie broń mi tego,
Co śmierci sprowadza dreszcze!...

Kasandra.

Wszak prochu przed ogniem strzegą.

Fryderyk.

O! precz te myśli złowieszcze!...

Kasandra.

Nim podam — uprzedzić muszę,
Że łatwo jad przejdzie z dłoni,
By zatruć na wieki duszę!

Fryderyk.

Syreną śród morskiéj toni
Tyś dla mnie i na katusze
Twéj pieśni dźwięk mię porywa!

(Rozłączają się i każde idzie w swoję stronę.)
Kasandra.

Więc zginąć trzeba?... Honorze,
Twa pomoc mi nie przybywa!...

Fryderyk.

Któż takie męki znieść może!...

Kasandra.

Ha! zmysły strać nieszczęśliwa!






AKT TRZECI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Aurora i Margrabia.
Aurora.

Mówiłam prawdę, markizie.

Margrabia.

Uwierzyć temu nie mogę.
Miéj baczność, czy kto nie słucha
I rozważ dobrze, co mówisz.

Aurora.

By rady twojéj zasięgnąć
Odkryłam tobie tę zbrodnię.

Margrabia.

Jak mogłaś więc Fryderyka,
Z Kasandrą widzieć?

Aurora.

Posłuchaj.
Wyznaję, żem ja hrabiego
Kochała, choć stał się dla mnie
Podlejszy niż Grek Ulises.
Uczucie z laty wzrastało.
Gdy jechał po swą macochę,
Przysięgał, że mnie zaślubi;
Lecz wrócił z drogi tak smutny,
Że gdy mu książę przypomniał
Nasz projekt — stale odmówił,
Tłómacząc zdradę zazdrością,

Przez ciebie w nim rozbudzoną.
Że zazdrość, mówią, jest bodźcem
Miłości, więc przyjmowałam
Zabiegi twoje, Karlosie;
Lecz serce miłości próżne
Ma twardość dyamentu, któréj
Zazdrości jad nie przegryza.
Pragnęłam znaleźć przyczynę
Obojętności hrabiego
I takiéj dla mnie pogardy.
Ma zazdrość wzrok ostrowidza,
Co mury przenikać umie;
Zbyt długo więc nie czekałam!...
Kasandry gabinet własny
Z dwu składa się buduarów,
Naprzeciw siebie leżących
I — zamiast obić — lustrami
Pokrytych kryształowemi.
Gdym dziś do drugiéj komnaty
Wstąpiła, w lustrach przed sobą
Spostrzegłam widok okropny,
Jak z ust Kasandry Fryderyk
Róż zbierał żniwo obfite.
Zgnębiona widokiem zdrady
Wybiegłam — własną niedolę
I zbrodnią tych opłakując,
Co podczas wyjazdu księcia,
Oddani ślepéj miłości,
Publicznie toną w rozpuście,
Śród nagich Kafrów nieznanéj!...
Zdawało się, że zwierciadło,
Uściski ich odbijając
Zmroczyło blask swych kryształów!...
Lecz miłość moja ciekawie
Śledziła postęp ich hańby,
Więc każdy czyn wiarołomców
Gotowa-m stwierdzić dowodem.
Podobno książę przybywa,
Zwycięztwa laurem uwieńczon,
Odparłszy bronią waleczną
Rzymskiego pasterza wrogów.
Co czynić, poradź, markizie?
By większych nieszczęść uniknąć.

Jeżeli miłość, o któréj
Mówiłeś, jest godną wiary;
Tak jestem dziś nieszczęśliwa,
Że zechcesz może w hrabiego
Pójść ślady i mnie zawiódłszy,
Ferrarę śpiesznie opuścić!...

Margrabia.

Na jednę śmierć niezwalczoną
Lekarstwa nie ma, Auroro.
Proś księcia, by dał mi ciebie,
Pojedziem wnet do Mantui,
Dalecy od niebezpieczeństw.
Jeżeli tygrys, przez łowca
Ze szczeniąt osierocony,
Nie mogąc dziatek odzyskać,
Pod strasznéj boleści wpływem
Na oślep rzuca się w morze;
Cóż zrobi Achil ferrarski
W obronie czci i honoru?...
Zniewaga taka, Auroro,
Krwią tylko obmyć się może,
Jeżeli wprzód niebe samo
Rozpusty ich nie ukarze,
Na takich olbrzymów hańby
Zsyłając żywe pioruny!...
Czy zechcesz przyjąć mą radę?

Aurora.

Myśl moja, w trwodze spowita,
Przyjmuje radę z ust twoich.

Margrabia.

Ten kryształ, w któryś spojrzała,
Zostanie dla nowéj Cyrcy
Meduzy straszném zwierciadłem.




SCENA  II.
Ciż sami. — Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

Co mówisz?... więc nie pozwolił,
Na swoje wyjść nam spotkanie?...

Batin.

Zaledwie książę pan spostrzegł
Granice swe upragnione,
Gdy świtę swą opuściwszy,
Na koniu przodem pośpieszył;
Nie mogąc dłużéj hamować
Pragnienia twego widoku.
A chociaż do księżnéj także
Zatęsknił, lecz miłość jego
Dla ciebie — wszystko przewyższa!...
Tyś słońcem oczu książęcia,
Więc ciemność czteromiesięczna
Wywiodła go z cierpliwości!...
Ty, hrabio, wjazd tryumfalny
Przygotuj, gdyż wojska jego
Przybędą z mnóstwem trofeów.

Fryderyk (spostrzega Aurorę).

Aurora zawsze w mych oczach
Z markizem?

Aurora.

Zręczna uwaga!...

Fryderyk.

Dlaczegóż głosem tak zimnym
Na skargę mą odpowiadasz?

Aurora.

I zkądże cud ten, że markiz
Na przykrość dziś cię naraża?...
Tyś chyba nagle się ocknął
Po drzemce czteromiesięcznej!...

Margrabia.

Ja nie wiem, hrabio, i nigdym
Nie wiedział o tych uczuciach,
Z jakiemi dziś występujesz.
Aurorę-m kochał, nie wiedząc,
Że miałem współzawodnika
I że rywalem mym hrabia,
Któremu wszędziebym pragnął
Ustąpić... okrom miłości...
Ja-m nigdy nie widział pana
U stóp jéj, a dziś wymagasz,
Bym ja ustąpił... o słusznie!

Jéj cnoty przy twoim boku
Zyskają więcéj niż przy mnie!

(Wychodzi.)



SCENA  III.
Aurora, Fryderyk i Batin.
Aurora (do Fryderyka).

Co myślisz, zrozumieć trudno!
Szaleństwo chyba nie miłość
Do tego zmusza cię kroku!
Wszak tyle razy widziałeś,
Jak markiz rozmawiał ze mną
Od chwili smutku twojego,
A nawet długo i potem,
A nigdyś na mnie nie spojrzał,
Nie przyszedł pomówić ze mną;
A dziś, gdy hymen mię czeka
Przybywasz zbrojny zazdrością?
To dziwne, hrabio! Wiédz o tém,
Że raczéj umrę, niż kiedy
Uwierzę w to, co udajesz.
O! powróć do smutków swoich,
Spokojem uwodź pozornym,
Twa wzgarda bardzo głęboko
W méj duszy się zagnieździła!...
Przestałeś już istnieć dla mnie,
O kłamco... niech cię Bóg strzeże.
Zapóźno.. moja osoba
Być twoją już dziś nie może!

(Wychodzi.)
Batin.

Coś zrobił?...

Fryderyk.

Nie wiem, na honor!

Batin.

Podobnyś do Tyberyusza
Cesarza, który skazawszy
Swą żonę na śmierć, po kaźni
Polecił, siedząc przy uczcie,
Zawołać żonę do stołu.

Mesala, pewien Rzymianin,
Zapomniał swego nazwiska!

Fryderyk.

A ja — że jestem człowiekiem!...

Batin.

Przywodzisz mi téż na pamięć
Wieśniaka, który w dwa lata
Po ślubie, rzekł do małżonki:
„Masz czarne oczy, senioro“?

Fryderyk.

Batinie, straszna ma rozpacz
Zda mi się, że zmysły stracę!

Batin.

Podobnyś do Biskajczyka,
Co muła w uździe zostawił,
A widząc, że mimo pieszczot
Zgłodniałe zwierzę jeść nie chce,
Końskiego prosił Galena,
By zechciał zbadać pacyenta.
Ten widząc muła z wędzidłem
Wyprosił wnet Biskajczyka
I ściągnął uzdę mułowi.
Gdy wrócił pan, w całym żłobie
Nie było ani ździebełka;
A nawet muł, zjadłszy słomę,
Zgłodniały wziął się do żłobu!
— Na Boga — wołał Biskajczyk,
Doktorów nie chcę!... Już odtąd
Ja z mułem będziemy zawsze
Zasięgać rady u pana!...
Jak nazwać tę uzdę, która
Jeść tobie teraz nie daje?
I jeśli lekarz być może,
Dlaczego wzdragasz się jeszcze?

Fryderyk.

Ja-m stracił świadomość siebie:

Batin.

Więc zostaw owies w spokoju
I więcéj o tém nic nie mów.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Lukrecya.
Kasandra.

Przybywa już?

Lukrecya.

Tak, senioro.

Kasandra.

Tak śpiesznie?

Lukrecya.

Żeby cię ujrzeć,
Swą świtę całą zostawił.

Kasandra.

O! nie wierz temu — co do mnie
To chętniéj śmierć-bym ujrzała!

(Po odejściu służącéj mówią do siebie półgłosem.)

Więc, hrabio, przybywa wreszcie
Mój władca, pan...

Fryderyk.

Tak, senioro!
Podobno jest niedaleko.
Objawia dobrze swą miłość!...

Kasandra.

Umieram!... kiedy pomyślę,
Że odtąd już się nie będziem
Widywać.

Fryderyk.

Ha! śmierć-by nawet
Nie była dla méj miłości
Tak straszna, jak powrót księcia.

Kasandra.

O hrabio, ja zmysły tracę!...

Fryderyk.

Ja dawno swoje straciłem!

Kasandra.

Nie czuję duszy...

Fryderyk.

Ja życia...

Kasandra.

I cóż nam zostaje?

Fryderyk.

Umrzeć!

Kasandra.

Więc innych lekarstw...

Fryderyk.

Już nie ma;
Bo gdy mi los ciebie wydrze,
I pocóż istnieć-bym pragnął?

Kasandra.

Utracisz mię więc dlatego?

Fryderyk.

Od dziś już udawać będę
Uczucie dla Aurory,
Jéj ręki nawet zażądam
Od księcia, aby odwrócić
Domysły, gdyż wiem z pewnością,
Że nas w pałacu szpiegują.

Kasandra.

Ha! piekło... zazdrość nie starczy?!...
Poślubić ją?... tyś szalony!...

Fryderyk.

Nasz wspólny los mię do tego
Przymusza...

Kasandra.

Na rany Boga,
Ty się dziś naigrawasz ze mnie!...
Gdy byłeś przyczyną pierwszą
Mych zgryzot. O! wszystko raczéj
Wyjawię (nie znasz mię jeszcze!) —
Twą zbrodnię i moję zdradę.

Fryderyk.

Senioro, zakończmy o tém.
Słuchają nas.

Kasandra.

Nie dbam wcale!
Niech tysiąc razy wprzód zginę,
Niż w związki ty wejdziesz ślubne.




SCENA  VI.
Ciż sami. — Floro, Febo, Ricardo, Albano, Lucindo, późniéj Książę w świetnéj zbroi.
Ricardo (do księcia).

Wyjść miano na twe spotkanie.

Książę.

O lepiéj miłość się śpieszy!...

(Do Fryderyka.)

Ojcowska miłość, mój synu,
Ten powrót mi ułatwiła.
Znużenie, trud nic nie znaczy,
Gdy śpieszym do drogich sercu!...

(Do Kasandry.)

W uczuciu mojém, senioro,
Jednaki z nim udział bierzesz,
Bo w głębi mojego serca
Masz miejsce przy Fryderyku.

Kasandra.

Krew twoja i jego cnoty
Do łaski téj mają prawo,
Ja-m tylko rada, że wzajem
Ocenić się tak umiecie.

Książę.

Miłością równo was darzę.
Fryderyk umiał tak mądrze
Kierować okrętem państwa,
Że znikąd skargi nie słyszę.
Przyznaję, śród szczęku broni,
Wątpiłem, czy będzie z niego
Senator tak doskonały!...
Już wróg rzymskiego pasterza,
Z pomocą Boga rozbity,
Czcić musi go w mojéj szpadzie!
Gdym dłoń papieża całował,
Rzym, patrząc na me tryumfy,
Hiszpańskim zwał mię Trajanem!
Więc odtąd życia występki
Na cnoty pragnę zamienić,
By kiedyś moje nazwisko,
Jak dziś, szło w parze ze sławą!

Ricardo.

Aurora z markizem śpieszą.




SCENA  VII.
Ciż sami. — Margrabia i Aurora.
Aurora.

Radośnie witam cię panie,
Bo sercem miłości pełném.

Margrabia.

Racz podać dłoń Karlosowi
I miłość jego ocenić.

Książę.

Ramiona moje niech spłacą
Te słodkie długi méj duszy.
Rozłąki bolesnéj chwile,
Ten powrót hojnie nagradza.
Pozwólcie teraz, kochani,
Że spocznę po tylu trudach.
Już późno, jutro się wszyscy
Radości wspólnéj oddamy.




SCENA  VIII.
Batin i Ricardo.
Batin.

Ricardo, druhu...

Ricardo.

Batinie!

Batin.

Jak się tam wojna skończyła?

Ricardo.

Jak słuszność chciała, dla któréj
Obronę niebo zapewnia.
Lombardya uspokojona,
A tłumy wrogów rozbite,
Bo lew kościoła swym rykiem
Wytrącił im oręż z dłoni!
Książęcia imię wsławione,

Więc taka zaszła w nim zmiana,
Że dzisiaj poznać go trudno!
Przepadły damy... wieczerze...
Przygody i pojedynki!
Kasandrę wciąż przypomina
Ją tylko i Fryderyka
Jedynie odtąd uwielbia!
Ot książę świętym już został.

Batin.

Co mówisz?... co opowiadasz!...

Ricardo.

Gdy inni w szczęściu występkom
I pysze lubią hołdować,
A gardząc wszystkiemi — siebie
Wynoszą jak nieśmiertelnych;
Nasz książę wrócił pokorny,
Jak gdyby nawet pogardzał
Tryumfu swego laurami.
Zwycięzkie jego sztandary
Próżnością go nie przejęły.

Batin.

Daj Boże, by mimo takie
Przemiany nie stał się w końcu
Podobny Ateńczykowi,
O którym mówią, że prosił
Wenery, aby zmieniła
Kocicę dominikańską,
To znaczy, że czarno-białą[2],
W kobietę. Pewnego razu
Gdy kotka wyfryzowana
Na ganku siedząc, spostrzegła
Zwierzątko, co jak poeci
Papieru jest niszczycielem;
Piorunem wpada na szczury
Dowodząc, że kto z natury
Jest kotem, kotem zostanie.
Kto psem jest — psem zostać musi,
In saeoula saeculorum!

Ricardo.

Obawa płonna, że książę

Do szaleństw dawnych powróci,
Tém więcéj, gdy ma się z dziećmi
Połączyć, które małemi
Umieją czesać rączkami
Kędziory lwów najdumniejszych!

Batin.

Rad będę wielce, jeżeli
To prawda.

Ricardo.

Bądź zdrów, Batinie!

Batin.

Gdzie idziesz?

Ricardo.

Fabia mię czeka.




SCENA  IX.
Książę wchodząc z papierem w ręku. — Batin.
Książę.

Czy jest tu kto z mojéj służby?

Batin.

I owszem... najpokorniejszy...

Książę.

A! Batin!

Batin.

Bóg z tobą. Zdrowyś?
Daj rękę.

Książę.

Co ty tu robisz?

Batin.

Słuchałem, jak Ricard cuda
O czynach twych rozpowiadał.
Kronikarz dzielny w Hektora
Zamienił cię italskiego.

Książę.

A cóż tam rządy hrabiego,
Gdy w kraju księcia nie było?

Batin.

Zapewniam, że syn twój, książę,
Czynami pokojowemi
Tryumfom ojca wyrównał.

Książę.

Z Kasandrą żyli przyjaźnie?

Batin.

Śmiem twierdzić, że nigdy w świecie
Nie było pewnie macochy
Łaskawéj tak dla pasierba;
Rozumna, cnotliwa, święta!...

Książę.

Że z hrabią żyje w harmonii,
To droga dla mnie wiadomość.
Fryderyk ma i szacunek
I miłość moję. Widziałem,
Jak smutny był, gdym wyjeżdżał.
Szczęśliwym, skoro Kasandra
Umiała tak być roztropną,
Że spokój w domu panował.
Ja-m o to z głębi méj duszy
Do Boga modlił się zawsze.
Dziś dom mój dwu zwycięztw świadkiem.
Ja-m jedno odniósł na wojnie,
Kasandra drugie — nad hrabią!
Już ona odtąd mi będzie
Najdroższą w świecie istotą.
Tak wiele dziś jéj zawdzięczam,
Że pragnę raz już na zawsze
Występków pozbyć się dawnych.

Batin.

To cud papieża, seniorze!
Ferrarski książę wyjechał
Rycerzem — a mnichem wraca
I mógłby już kamedułów
Dziś nowy zakon fundować!

Książę.

Chcę, żeby wszyscy poddani
O mojéj zmianie wiedzieli.

Batin.

Dlaczego Wasza Wysokość
Nie śpieszy do wypoczynku?

Książę.

Gdyż wchodząc właśnie na schody,
Papiery te otrzymałem.
W obawie, czy to nie skargi,
Chcę zaraz, nie tracąc czasu,

Z ich treścią poznać się bliżéj.
Samego zostaw mię, proszę,
Monarcha powinien zawsze
Wypełniać swój obowiązek.

Batin.

Niebiosa niechaj nagrodzą
Tych władców, którzy o dobro
Publiczne dbają! Bodajby
Twéj broni blask nie opuszczał,
A sławę przejęły wieki!




SCENA  X.
Książę sam.

Zobaczmy.

(Czyta.)

„Jan Eustachy,
Ogrodnik pałaców księcia,
Sadzący kwiaty i zioła,
Aż sześciu synów posiada,
Dla starszych dwu błagam“...
Dosyć!
Hojniejszym trzeba być w łaskach.

(Czyta.)

„Lucinda, żona Arnalda,
Została wdową“... téż prosi.

(Czyta.)

„Albano, rezydent dawny“...
Téż prosi.

(Czyta.)

„Juliusz Kamilo
Był więźniem, gdyż“... Styl jednaki.

(Czyta.)

„Saint Garmain, panna szanowna“.
Szanowna... a więc ma wszystko,
I męża tylko jéj braknie.
Ten list z pieczęcią — mi oddał
Ubogi... bardzo zmieszany
I prosił, bym go strzegł pilnie.

(Czyta.)

„Nad domem swym czuwaj, panie,

Bo hrabia i księżna pani
Po twoim wyjeździe z domu“...
Przeczucia mię nie zawiodły —
Źle rządzić będą... zobaczmy...

(Czyta.)

„Splamili twą cześć i łoże“...
Gdzież człowiek z duszą tak silną,
Co grom-by taki znieść zdołał!

(Czyta.)

„Jeżeli udawać umiesz,
Wzrok własny powié ci o tém“.
Co to jest?.. co-m ja przeczytał?
Odpowiedz, karto bezduszna!...
Czy wiesz ty, że ja-m jest ojcem
Człowieka, którego mienisz
Honoru mojego zdrajcą!...
Ty kłamiesz... to być nie może!...
Kasandra-by mię zhańbiła!...
Wszak hrabia moim jest synem!...
Lecz papier nie odpowiada!...
On mężem... ona kobietą!...
O liście podły, okrutny,
Zapytasz, dlaczego nie wiem,
Że nie ma zbrodni, któréjby
Ułomny człowiek nie spełnił;
Wszak Natan raził przekleństwem
Dawida... zrobię to samo!...
Fryderyk jest Absalonem,
Ta kara cięższa jest dla mnie.
O nieba! tamte kobiety
Wszak były faworytkami;
Kasandra żoną jest moją!..
To kara za mą rozpustę,
Za grzechy mojéj młodości!...
O synu, zdrajco! czy prawda,
Co mówią, bo nie pojmuję,
By człowiek z człeka zrodzony
Mógł taką popełnić zbrodnię!...
Lecz jeśli mię znieważyłeś,
To chciałbym, zabiwszy ciebie
Wnet wskrzesić, żeby cię można
Po tyle razy mordować,
Dopóki z martwych-byś wstawał.

Potworność!... Zbrodnia ohydna!...
Więc nawet ojciec synowi
Zaufać teraz nie może!
Jak poznać prawdę, bo świadków
Ku hańbie swéj brać nie mogę!
Tak-bym jéj nawet nie doszedł.
Któż śmiałby prawdę tak podłą
Swojemu wyznawać księciu!
Lecz karać — to nie jest mścić się.
Kto karze, ten się już nie mści.
Wyjawiać tego nie trzeba,
Co zawsze hańbę przynosi!...




SCENA  XI.
Fryderyk, Książę.
Fryderyk.

Gdym spostrzegł, że nie spoczywasz,
Przybyłem...

Książę.

Niech cię Bóg strzeże.

Fryderyk.

O jednę prosić cię łaskę.

Książę.

Nim wyznasz prośbę, wiedz o tém,
Że pragnę zrobić, co zechcesz.

Fryderyk.

Gdyś, ojcze, wyrzekł niedawno,
Że moje z Aurorą śluby
Są twego serca pragnieniem,
Przystałem chętnie, lecz późniéj,
Zazdrością powodowany,
Nie mogłem spełnić twéj woli.
Dziś jednak już przeświadczony
O prawdzie — dałem Aurorze
Me słowo, że ją zaślubię,
Jeżeli zgodzisz się na to.
Więc proszę o nią i błagam.

Książę.

Nie mogłeś sprawić mi większéj
Radości, lecz pozwól jeszcze

Twą matkę uprzedzić o tém,
I jéj téż równie wypada
Poprosić o pozwolenie!...

Fryderyk.

Gdy krew nas wcale nie łączy,
To pocóż mam Jéj Wysokość
O ślubie moim uprzedzać?...

Książę.

Choć związek krwi was nie łączy,
Kasandra matką jest twoją.

Fryderyk.

O, matka moja Laurencya,
Już dawno w grobie spoczywa!...

Książę.

Choć nie chcesz jéj tak nazywać,
Jednakże po mym wyjeździe,
Żyliście, ku memu szczęściu,
W wielkiéj ze sobą harmonii.

Fryderyk.

To tylko Bóg wiedzieć może!...
Ze skargą źle się wybieram,
Bo czcisz ją i sprawiedliwie;
Lecz jeśli była dla wszystkich
Aniołem — wcale nie dla mnie!...

Książę.

Żałuję, że jestem w błędzie.
Mówiono, żeś od Kasandry
Największych doświadczał względów?

Fryderyk.

To darzy mię swoją łaską,
To znów się stara okazać,
Że dziecka innéj niewiasty
Nie można synem nazywać.

Książę.

Masz słuszność i wierzę temu,
A jednak pragnąłbym bardzo,
By więcéj niż mnie samego
Kochała ciebie... dla zgody...
Idź z Bogiem...

Fryderyk.

Niech cię Bóg strzeże.

(Wychodzi.)



SCENA  XII.
Książę.

I jak ja mogłem spoglądać
W twą podłą twarz, nikczemniku!
Co za ton, swobody pełen,
Zdradziecka chytrość w téj prośbie
O rękę krewnéj Aurory,
By nawet cień podejrzenia
Od ojca swego odwrócić!...
I jakże wymowna dla mnie
Ta skarga przeciw Kasandrze,
Na przykre z nim wychodzenie.
Gdy zdradnie mniema, że milczy,
Okrzykiem jest to milczenie!...
Nie lubi nazywać matką
Kasandry... słusznie... bo przecież
Ta czuła ojca małżonka
Kochanką syna — nie matką!...
Lecz jakim sposobem wierzę
Z łatwością zbrodni tak strasznéj?!
Czy zdrady téj wróg hrabiego
Nie uknuł przez żądzę zemsty?...
Bo znając charakter księcia
Mógł liczyć na podstęp zdradny...
Szalona ma łatwowierność!...




SCENA  XIII.
Kasandra, Aurora, Książę.
Aurora.

Od ciebie teraz, senioro,
Zależy nić mego życia.

Kasandra.

Twój wybór piękny, Auroro,
Jest godny twego rozumu.

Aurora.

Lecz oto książę...

Kasandra.

Seniorze,
Ty czuwasz?...

Książę.

Państwu mojemu
Winienem trochę méj pracy,
Choć zresztą papier ten świadczy,
Że hrabia i ty, Kasandro,
Ster rządu dzielnie trzymacie.
Ze wszystkich stron zasłużone
Pochwały was spotykają.

Kasandra.

Hrabiemu, lecz nie Kasandrze,
Ten honor słusznie należy
I można rzec bez przesady,
Że dzielność jego jest wielka,
Swą wyższość wszędzie zaznacza,
Jest równie dzielnym jak mądrym,
Podobien ojcu swojemu!...

Książę.

O wiem, iż tak umiał wszędzie
Swojego ojca zastąpić,
Żeś za mnie brała go zawsze...
Wdzięcznością płacę ci za to!...

Kasandra.

Seniorze, nową téż prośbę
Przynoszę ci od Aurory.
O rękę jéj Karlos prosi,
A ona chce tego związku.

Książę.

Niestety, markiz się spóźnia,
W téj chwili hrabia ztąd wyszedł
I prosił mię o jéj rękę.

Kasandra.

Aurory hrabia mógł żądać?!

Książę.

Tak pani.

Kasandra.

Hrabia?...

Książę.

W istocie!

Kasandra.

Gdy książę mówi — chcę wierzyć.

Książę.

Przyjąłem prośbę hrabiego
I jutro ślub się odbędzie.

Kasandra.

Aurory wola się spełni.

Aurora.

O racz mi wybaczyć, książę,
Lecz hrabia moim nie będzie...

Książę.

Co słyszę?... wybór nie trudny,
Czyż hrabia swoją dzielnością,
Rozumem i zaletami
Nie stoi po nad markizem?...

Aurora.

Być może... Gdy go kochałam,
On mną pogardzał, seniorze;
Więc dzisiaj, gdy on mię kocha,
Ja znów nim gardzę z kolei.

Książę.

Zrób to dla mnie nie dla niego.

Aurora.

Iść za mąż trzeba z miłości,
A ja nie kocham hrabiego.

Książę.

To dziwne!...

Kasandra.

Lecz sprawiedliwe
Jakkolwiek mówi zbyt śmiało!

Książę.

I owszem, ślub ten nastąpi,
Chociażby i pod przymusem.

Kasandra.

Swéj władzy nie nadużywaj.
Wszak miłość jest kwiatem gustu,
Przymusu znosić nie może.

(Na stronie.)

O już się teraz, Kasandro,
Przesycił tobą ten zdrajca.

(Aurora i Książę wychodzą.)



SCENA  XIV.
Kasandra i Fryderyk (w głębi Książę ukryty).
Fryderyk.

Nie było tu mego ojca?...

Kasandra.

Z bezczelnym spokojem, zdrajco,
Śmiesz księciu spoglądać w oczy
I żądasz odeń Aurory?

Fryderyk.

Milczenie!... Zgubisz nas, pani!...

Kasandra.

Ja nie znam trwogi, nędzniku!...

Fryderyk.

Co czynisz?... głos twój rozbrzmiewa!...

Książę (zbliżając się na stronie).

Dowody znaleźć tu muszę;
Ztąd łatwo słyszeć ich mowę.

Fryderyk.

Lecz, pani, hamuj się, proszę,
O swojéj pomyśl godności.

Kasandra.

O! jestże człowiek tak podły,
By mógł porzucić kobietę,
Honoru ją pozbawiwszy!

Fryderyk.

Nie jestem jeszcze żonaty.
Pragnąłem upewnić księcia
I żywot nasz zabezpieczyć.
Czyż możem tak żyć, Kasandro?...
Wszak książę nie jest człowiekiem
Z pospólstwa — mógłżeby ścierpieć
Imienia swojego hańbę?...
Już dosyć... zanadto długo
Uczucie nas zaślepiało!...

Kasandra.

O tchórzu podły, nędzniku,
Więc te łzy i te błagania,
Któremi niegdyś porwani
Swój honor poświęciliśmy,

Obecnie zdradą nazywasz?...
Umieram!... zostaw mię, nędzny!...

Książę (na stronie).

Marmurem byłbym słuchając,
Co słyszę... O nieszczęśliwy!
Bez tortur wszystko wyznali.
Bez tortur?... o nie, toć przecie
Tortury ja znieść musiałem.
Już więcéj świadectw nie trzeba,
Ty bądź ich sędzią, honorze.
Podyktuj wyrok i karę,
Lecz karę, zdolną ocalić
Me imię, które w téj sprawie
Byłoby hańbą okryte.
Nikt w świecie wiedzieć nie może,
Że honor mój pokalany.
Pogrzebem wstydu najlepiéj
Jawności jego zapobiedz.
A chociaż zemsta ocali
Mój honor, lecz nie wypada
Obnażać prawdy zgnilizną.

(Wychodzi.)
Kasandra.

O kobiet nieszczęsny rodzie
Mężczyźni podli, bez wiary!...

Fryderyk.

Zapewniam panią, że zrobię
To wszystko, czego zażądasz
I za to honorem ręczę.

Kasandra.

Czy prawda?

Fryderyk.

Tak, niezawodna.

Kasandra.

Niech miłość nasza nie gaśnie.
Twą byłam i jestem twoją.
Ja muszę znaleźć sposobność,
By codzień widzieć się z tobą.

Fryderyk.

Musimy rozejść się teraz.
Pamiętaj, boć to konieczne,
Udawać miłość dla księcia.

Kasandra.

Tak zrobię bez twojéj krzywdy,
Bo czém jest miłość udana?

(Rozchodzą się.)



SCENA  XV.
Aurora i Batin.
Batin.

Słyszałem, piękna Auroro,
Że markiz ma być, czy jest już
Małżonkiem twoim i panem
I że was Mantua czeka.
Przychodzę błagać cię, pani,
Byś mię tam z sobą zabrała.

Aurora.

Cóż znowu, dziwisz mię wielce,
Więc z hrabią rozstać się pragniesz?

Batin.

Pracować wiele, brać mało
To rozkosz, która i mędrca
Zabija lub głupim czyni.
„Dziś daję, jutro odmawiam,
Być może dam ci pojutrze“.
Ja nie znam pana „być może[3]
Lecz to wiem, że nie mógł nigdy.
Prócz tego on opętany
Przez dyabła... nie wiem co myśleć!
To smutny, to znów wesoły,
To mądry, to obłąkany,
I księżna w téj saméj mierze
Nierówna jest i nieznośna.
Gdy wszyscy tak opętani,
Ja jeden mam być szczęśliwy!
I książę, niby spokojny,
Sam z sobą przecież rozmawia,
Podobny będąc człekowi,
Co rzeczy straconéj szuka.

Gdy cały dom tak choruje,
Odjeżdżam z panią najchętniéj.

Aurora.

Jeżeli zgodnie z mem szczęściem
Zostanę żoną Karlosa,
Zabiorę cię, mój Batinie!

Batin.

Całuję sercem twe stopy
I biegnę wnet do markiza.

(Odchodzi.)



SCENA  XVI.
Książę, Aurora.
Książę (nie spostrzegając Aurory).

Honorze, wrogu ty dumny,
Kto pierwszy twe prawa światu
Narzucił? Czemu treść twoja
Z kobietą jest zespolona?
By człowiek najszanowniejszy
Bez winy mógł cię utracić?
Głosiciel praw twych być musiał
Nie mędrcem, lecz barbarzyńcą.
Aurora...

Aurora.

Panie...

Książę.

Wszak księżna
Z markizem chce cię połączyć?...
Przekładam wolę swéj żony
Nad prośbę syna mojego.

Aurora.

Twą sługą jestem i pragnę
Wdzięcznością tę łaskę spłacić.

Książę.

Markiza poproś, by wuja,
Mantui księcia uprzedził.

Aurora.

Wiadomość tak pożądaną,
Zaniosę wnet markizowi.

(Odchodzi.)



SCENA  XVII.
Książę sam.

O nieba! to, co się stanie
W mym domu, karą twą będzie.
Podnieście dłoń swoję boską,
To nie jest zemsta méj hańby.
Ja nie chcę brać jéj na siebie,
Bo toby z krzywdą twą było,
A względem syna — dzikością!...
To tylko kara twa będzie,
Surowość, któréj niebiosa
Wybaczą, bom przy niéj względu
Na siebie nie miał żadnego.
Chcę ojcem być, nie małżonkiem.
I groźna dłoń Przedwiecznego
Na zbrodnią taką bez wstydu
Bez zemsty karę wymierzy!...
Honoru prawa żelazne
Żądają tego niezłomnie,
By jawność kary publiczna
Méj hańby nie podwoiła!
Kasandrze podłéj związałem
Przed chwilą ręce i nogi
I krzyk jéj by stłumić srogi
Szmat pełne usta napchałem!
Gdym rzekł jej: plugawą żonę
Zabije sztylet wspólnika —
Zdrętwiała!... Ha! dreszcz przenika,
Krwi, zemsty, serce spragnione
Znieść może takie męczarnie;
Lecz dziecko zabić... drży ciało...
Pierś dyszy... serce zastyga,
Któż zemstę taką ogarnie...
W źrenicach mi pociemniało...
Obłędu szatan mię ściga...
Drży wola i w ustach słowo,
Jak strumień w północ grudniową
Zamarza!... Myśl śmierci syna
Już lodem krew moję ścina!...
Precz miłość ojca ode mnie!

Szanować — Bóg ojców każe,
A on czci świętéj ołtarze
Obluzgał hańbą nikczemnie!...
Precz miłość, muszę ukarać
Najświętszych praw gwałciciela,
Bo któż mię zapewnić zdoła,
Że dzisiaj skradłszy mi honor,
Po życie jutro nie sięgnie.
Pół setki wszak Artakserkses
Dla mniejszéj zabił przyczyny,
A szpady Daryusza, Bruta,
Torkwata śmiały bez zemsty
Wykonać słuszności prawo!....
Wszak prawo Boga, sumienia,
Tę zbrodnię mu wyrzucają!...
Mam kłamstwo zadać swym oczom?
Czy słuch mię własny zawodzi?
Więc zkądże ta chwiejność... trwoga...
Już idzie... Boże daj siły!...




SCENA  XVIII.
Książę, Fryderyk.
Fryderyk.

W pałacu wieść się rozniosła,
Żeś, ojcze, moję Aurorę
W małżeństwo dał markizowi
I że do Mantui wkrótce
Oboje ztąd wyjeżdżają.

Książę.

Czy to jest prawda, ja nie wiem,
Gdyż woli mojéj dotychczas
Gonzaga nie słyszał jeszcze,
Bo rzeczy stokroć ważniejsze,
Mój umysł trapią w téj chwili.

Fryderyk.

Kto rządzi — ten trosk ma wiele.
W téj chwili cóż cię zajmuje?...

Książę.

Mój synu! Szlachcic ferrarski,
Z innemi zdrajcami społem,

Przeciwko mnie knują spiski.
Kobieta, któréj się zwierzył,
Odkryła mi tajemnicę.
Kto wierzy kobiecie — głupiec!...
Roztropny, kto jéj pochlebia!...
Kazałem przybyć tu zdrajcy,
Pod ważnéj sprawy pozorem.
Gdym w sali téj zamkniętemu
Przypomniał czyny zbrodnicze,
Osłupiał — a ja z łatwością
Do krzesła go przywiązałem
I ciało suknem okryłem,
By ten, kto pierś mu przebije,
Nie widział twarzy nędznika,
Gdyż nie chcę kłócić Italii.
Przybyłeś ty, a więc chętnie
Powierzam ci sprawę całą,
Milczenia się domagając!...
Więc dobądź szpady, mój hrabio,
I odbierz mu nędzne życie.
Ja u drzwi będę pilnował...
Niech staną się me źrenice
Dzielności twojéj świadkami.

Fryderyk.

Czy chcesz doświadczyć mię, panie?
Czy prawda, że ci zbrodniarze
Przeciwko tobie coś knuli?

Książę.

Gdy ojciec czy złe czy dobre
Poleca dziecku wykonać,
Czyż ono sprzeczać się będzie?...
Precz podły... ja sam pobiegnę!...

Fryderyk.

Powstrzymaj szpadę... zaczekaj...
I czegóż miałbym się lękać,
Gdy zbrodniarz jest skrępowany?...
Lecz nie wiem co to ma znaczyć,
Że czuję dziwny ból serca?!

Książę.

Pozostań, nędzny...

Fryderyk.

Już idę...

Wystarcza twe polecenie.
Lecz przebóg...

(Waha się.)
Książę.

Ha, precz nędzniku!

Fryderyk.

Zaczekaj... gdybym tam znalazł
Cezara... w twojéj obronie
Zadałbym tysiąc mu ciosów!...

Książę.

Więc patrzę.

(Fryderyk wychodzi zostawiając drzwi otwarte.)

Idzie... miecz chwyta...
Mój wyrok ten sam wykonał,
Kto wstydu mojego sprawcą!...

(Wołając:)

Héj służba do mnie czemprędzéj
Niech wszyscy w lot się zgromadzą.




SCENA  XIX.
Markiz, Aurora, Batin, Ricardo, reszta osób i Książę.
Książę.

Czy widział kto taką zbrodnię?
Fryderyk zabił Kasandrę,
By razem z nią płód jéj zginął,
Po którym dziedzictwa pragnie.
Niech głowa jego się stoczy,
Monarcha wasz rozkazuje!...

Margrabia.

Kasandrę?

Książę.

Tak, mój markizie!...

Margrabia.

Nie wrócę już do ojczyzny
Aż zbrodzień padnie z méj ręki!...

Książę.

O, patrzcie, z mieczem skrwawionym
Zbój idzie...




SCENA  XX.
Ci sami i Fryderyk ze szpadą w ręku.
Fryderyk.

A to co znaczy?
Odkrywszy głowę człowieka,
Którego zabić kazałeś,
Znalazłem...

Książę.

Milcz! dosyć tego!
Na śmierć z nim.

Margrabia.

Tak, niech umiera!

Fryderyk.

I za co mam zginąć, ojcze?

Książę.

Tam, zdrajco, na sądzie Boga
Przyczynę ci opowiedzą!...

(Wszystkie szpady zwracają się ku Fryderykowi, który cofając się wychodzi.)

Auroro, po tym przykładzie,
Z Karlosem jedź do Mantui.
Zezwalam, gdyż godzien ciebie.

Aurora.

Tak jestem trwogą przejęta,
Że nie wiem co odpowiedzieć...

Batin (na stronie do niéj).

Odpowiedz tak... bo to wszystko
Nie bez przyczyny, Auroro!

Aurora.

Odpowiedź swoję, seniorze,
Udzielę jutro.

Margrabia (wchodząc).

Już koniec,
Fryderyk hrabia nie żyje.

Książę.

W zgryzocie téj oczy pragną
Z Kasandrą razem go ujrzeć.

(Wnoszą dwa ciała.)
Margrabia.

O patrzcie, wszak to jest kara
Bez zemsty.

(Odkrywa ich.)
Książę.

Gdy sprawiedliwość
Wymierza karę... nie mści się.
Krzyk duszy cnota przytłumia,
Zapłacił zbrodnię, spełnioną
Dla spadku po mnie...

Batin.

Tu koniec
Tragedyi: Kara — nie zemsta;
W Italii trwogę rozniósłszy,
Hiszpanii jest dziś przykładem!...



koniec.






  1. Ma tu autor na myśli szkołą Gongory i tak zwanych Kultystów.
  2. Jest-to aluzya do stroju mnichów dominikańskich.
  3. Yo no se quiza quien es;
    Mas se que nunca quizo.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.