Kamienica w Długim Rynku/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Zajęcie to około marzonego skarbu odżywiło starego wojaka, przywiązało go do miejsca, inaczéj bowiem, kto wié? byłby może nawykły do włóczenia się po świecie, nie wytrzymał w swoim ojczystym grodzie, mimo jego malowniczości i piękności. Równie a może silniéj poślubił on sprawę panny Klary przeciwko staremu Wudtke którego szczérze nienawidził i poprzysięgał głośno pomścić się na nim. Klara stała się jego ideałem, uwielbieniem, on jéj najwierniejszym sługą. Jakub śmiał się utrzymując, że ją stryjaszek do reszty pojmuje.
Życie więc złożyło się dosyć znośnie staremu żołnierzowi, który sobie znalazł łatwych słuchaczów, powoli przeszedł z wina na piwo gdańskie i polubił je nawet, zapoznał się z ubogiemi dziećmi w ulicach, obył ze starym domem a nawet opuszczoną willę zajmować zaczął. Mieszkańcy polubili go z powodu charakteru łagodnego, wesołości téj wiekuistéj, dowcipu, anegdotek, a choć się dziwili iż mógł tak życie trawić prawie bez żadnego stałego zajęcia, wybaczali mu to przez wzgląd na jego wojskowe czyny i zasługi. Pułkownik w dnie niedzielne zachwycał ich piersią okrytą całym pasem krzyżów i medalów, których niemało nazdobywał w różnych wypadkach.
Jedna rzecz trochę jeszcze niecierpliwiła pana Wiktora, to że dotąd nieznał ulubionego Klarze p. Teofila i nie przekonał się naocznie o trafności jéj wyboru. Po dosyć długiéj wszakże niebytności w Gdańsku, młody Wudtke nadjechał i wedle zwyczaju pośpieszył do Paparonów, chociaż już wiedział iż ojciec jego był tym odwiedzinom i jego zamiarom przeciwny.
Byłoto jakoś po południu, Klara uszczęśliwiona po długiém rozstaniu siedziała znowu na rozmowie z Teofilem gdy wpadł pułkownik, który się już w mieście o jego przybyciu dowiedział... Teofil znał go z listów Klary... zapoznali się wzajemnie z sympatyczném usposobieniem. Pierwszy rzut oka na młodego człowieka dobrze pułkownika o nim uprzedził, zrobił na nim miłe wrażenie. Byłato fizyognomia spokojna, poważna a piękna, czarne oczy, czoło wyniosłe, usta łagodnego wyrazu, cóś szlachetnego w całéj postaci, z któréj jaśniał przenikliwy rozsądek...
Już i to podobało się w nim pułkownikowi, że do ojca opasłego, grubego i wcale nieodznaczającego się powierzchownością, nie był wcale podobny.
Młody człowiek który pojmował życie i ludzi z całą ich rozmaitością na świecie nieuchronną a potrzebną — zrozumiał pułkownika, jego charakter i prostotę żołniérską. W pięć minut jak to się czasem zdarza byli dobrymi przyjaciółmi, nie mieli trudności zbadać się wzajemnie, znaleźli się od razu staremi znajomymi. Twarz Klary jaśniała, bo sobie życzyła wielce, aby ich przyjaźń złączyła... Zaczęli mówić, a Wiktor swoim obyczajem rozmowę uczynił całą jednym prawie żywym i barwnym słów potokiem.
— Uprzedzam tylko kochanego stryja, rzekła Klara, żeby p. Teofilowi nic nie mówił o skarbie, bo pod tym względem o ile stryj jest wierzącym, p. Teofil sceptykiem... a nie chciałabym ażebyście panowie drażliwą różnicą zdań oddalali się od siebie.
— On mi staremu wybaczy, odparł pułkownik, a ja jemu jako młodemu daruję że sobie będzie z téj mojéj manii żartował... Wszak prawda? — Teofil milcząco podał mu rękę.
— Kochany panie, ciągnął daléj pułkownik, jak wiész byłem długo żołniérzem, w naszém życiu spotyka się częściéj przygody dziwne niż gdzieindziéj, nawykłem do cudów. Tu zaś mojém zdaniem nie byłoby żadnego, gdyby się skarb dziadka Alberta wynalazł... bo istnieje, to pewna... a co jest... to człowiek zawsze odkryć gdzieś może.
— Tak, przypadkiem chyba szczęśliwym, dodała Klara, bo niemal wszystkie ważniejsze odkrycia ludzkość winna trafom.
— Bardzo być może, ja zaś, rzekł pułkownik, dam przypadkowi zręczność popisania się... mam szczęście...
— Jak to rany pułkownika dowodzą — uśmiéchając się rzekła synowica.
— Właśnie, wszakci to są szczęśliwe rany, kiedy mi życia nie odjęły, nieprawdaż?... Gdybym wam wszystkie przygody moje opowiedział, przyznalibyście że szczęśliwszego w życiu człowieka niéma i nie było odemnie!
— Jakżeto mało kochanemu stryjowi do szczęścia potrzeba! mówiła Klara wzdychając po cichu.
— Mało! ale to co ja mam jest wiele i bardzo wiele... takiego poczciwego brata, taką śliczną i rozumną synowicę... Kąt własny... rany pogojone i niezłamana niemi odwaga...
— I papuga! dodała śmiejąc się Klara.
— A! papuga! nie będziesz się gniewała Klaro kochana, to powiem... Lepiéjżeby było żebym wam z Hiszpanii zamiast krzykliwéj i złéj papugi przywiózł był obcą, niepojmującą was żonę? Zmuszony jako istota towarzyska szukać sobie towarzyszki i towarzystwa... trafiłem na szczęśliwą myśl kupienia papugi... Wierzcie mi, że to paratoner na który spływają wszystkie moje złe humory, kłótliwość, przekora, papuga wyrządza nam wielką przysługę... całą żółć wylawszy w rozmowie z nią, przychodzę wam łagodny jak baranek...
Śmieli się wszyscy, a pułkownik nie chcąc być długo natrętnym, podał dłoń Teofilowi i poszedł do swéj kwatery, spytawszy go tylko jak długo zabawi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.