Kamienica w Długim Rynku/LXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Po dosyć długich odwiédzinach w domu na Długim Rynku, Radgosz wyszedł nie bez wewnętrznéj radości, że biédnéj rodzinie szczęśliwszy promyk zaświecił, nie bez złośliwego szyderskiego usposobienia zarazem...
Widziano go gdy tam wchodził; przechadzający się z rękami w tył założonemi Fiszer... z boku naglądał czatując na niego oddawna... gryzło go że nie mógł być pewnym jak rzeczy stały... po głowie chodził mu wyborny projekt spółki handlowéj, domu Fiszer et Paparona, do którego wcielony kapitał i zdolności Jakuba mogły go postawić na najświetniejszéj stopie. Postanowił więc zbadać Radgosza i zawsze przypadkowo niby spotykając się z nim, zaczépił. Stary przyjaciel domu śmiejąc się w duszy, miał się na ostrożności.
— Dzień dobry, kochany Radgosz... dzień dobry; a zkąd to? (Doskonale widział wychodzącego od Paparonów.)
— Wracam od pana Jakuba... ot... z ich domu.
— Co tam słychać?
— Co? Teofil Wudtke zerwał z panną Klarą...
— Kiedy? kiedy? gorąco pochwycił Fiszer...
— Nie daléj jak wczoraj...
— Doprawdy! doprawdy! namyślając się... rzekł kupiec — a pan wiész pewnie że i ja się byłem jéj oświadczył...
— Cóś o tém słyszałem.
— Miałem zawsze szacunek dla tych ludzi, których Wudtke nigdy ocenić nie umiał... to są i byli ludzie godni, uczciwi... Bolało mnie i boli że Jakub uznał za właściwe mnie opuścić... poniosłem przez to wielką stratę... Ale, kiedy już o tém mówimy, raczże mnie objaśnić, co to chodzi za plotka po mieście o nich?
— Plotka? nie wiem...
— Jakto? wy... nie wiécie?
— O cóż to idzie?
— Ale o skarb znaleziony! podchwycił Fiszer.
— O skarb!! skarb? a wiem! gadają o tém w mieście...
— Ale wy byliście u Paparonów... tam nic nie słychać?
— Nieśmiałbym był ich nawet spytać o to.
— A oni sami, nie mówili wam o tém nic?
— Nie zgadało się wcale.
— Jużciż gdyby w istocie znaleźli, toby się wam pochwalili...
— Ot, nie wiem, odezwał się Radgosz... nie wiem... nie zaręczam.
— A sami nie postrzegliście tam zmiany jakiéj?
— Nic prócz bardzo swobodnéj myśli i wesołości ogólnéj...
— I jak sądzicie, czy to rzecz możliwa? spytał Fiszer.
Radgosz ruszył ramionami.
— Nie wiem, zupełnie o tém sądzić nie mogę.
Jeszcze mówili z sobą, gdy zdala ukazał się powoli idący Jakub, który pod pachą niósł woreczek. Szedł on po weksel na Londyn i niósł stare dukaty, aby je zamienić na kawałek papiéru... Chciał to dopełnić w piérwszym lepszym bankierskim domu... Właśnie mijał Radgosza i Fiszera, gdy Fiszer głośno go pozdrowił i zaczepił.
— Cóżto pan Jakub starego wspólnika znać już nie chce? rzekł żartobliwie, wyciągając doń rękę...
— Chyba pryncypała, rzekł Jakub, kłaniając się pokornie.
— A dokąd to, jeśli spytać wolno? zaczepił piérwszy...
— Mam sobie przez daleką familią powierzony interes...
— Interes... przez familią! z niezmierną ciekawością powtórzył ukradkiem podchodząc ku niemu kupiec i dla bezpieczeństwa, żeby mu nie uciekł, biorąc go za guzik od surduta: Cóż za interes?...
— Będę musiał jechać do Londynu, rzekł Jakub.
Fiszer brwiami ruszył i znacząco spojrzał na Radgosza, który patrzył na wieżę ratuszową i stojącego na jéj wierzchołku rycerza.
— Do Londynu? więc zapewne idzie... o kredytywę na Londyn... spytał Fiszer uśmiéchając się.
— Tak jest...
— A dlaczegóż to nie łaska, wprost do starego znajomego i przyjaciela... z wymówką rzekł Fiszer. Ułatwimy to w pięć minut, dam kredytywę na dom Belt, Cromby et Com. Chodź pan, panie Jakubie... proszę...
Jakub się dał pociągnąć, pożegnali Radgosza. Fiszer go wziął pod rękę, serce mu biło... Klara była wolną i skarb znaleziony! gdyby można przejednać się z tym domem, zbliżyć, pozyskać ich... zagładzić ślady dawnych nieporozumień. Nieśmiał być natrętnym, a wypadało mu grać rolę nieświadomego skarbu, chociaż w téj chwili coraz silniejszego nabiérał przekonania iż plotka miejska musiała miéć pewną podstawę. Tak w dobréj komitywie zaszli do kantoru. Jakub wydobył rulony z dukatami...
Sam ich widok, zżółknięcie skóry, stare pieczątki, rodzaj monety która prawie wyszła z obiegu... niezmiernie uderzyły Fiszera. — O! rzekł sobie w duchu... znaleźli skarb, niéma najmniejszéj wątpliwości!
Ale udał że się nic dorozumiéwać nie chce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.