Jednostka i ogół/Nie tędy droga szanowny panie!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Nie tędy droga szanowny panie!


»Rzecz jednak staje się nad wszelką miarę obmierzła i zgoła nie do zniesienia, gdy karzeł mizerny wylezie na szczudła, grzbiet garbaty purpurą okryje, wdzieje na głowę szychową koronę zdobną w kamienie fałszywe i mizdrząc się a pusząc, piskliwym falsetem wmawia w ludzi, że Salomon to głupiec... a on dopiero jest mędrcem prawdziwym, bohaterem i prawodawcą. To już w samej rzeczy nad siły człowieka grzesznego, każdy prawy mężczyzna (sic!) poczuje wtenczas chęć nieprzepartą zrzucić malca ze sztucznej wysokości, zamiast korony wbić mu po brodę czapkę z dzwonkami, a szepnąwszy na ucho coś w rodzaju apelesowego, pilnuj szewcze kopyta, zwrócić do zajęć małym ludziom właściwych«.
Ks. Karol Niedziałkowski: »Nie tędy droga szanowne panie« str. 10, 11.


Z przytoczonych słów, które służą wybornie za »motto« do nazsego artykułu, czytelnik może się przekonać, jakim to tonem przemawia do „szanownych pań“ ks. Niedziałkowski, stanąwszy na podwójne „szczudła“ swego stanowiska, męzkiego i księżego. Ton ten w dalszym ciągu staje się nie tylko „napuszony“, ale wprost ordynaryjny, pełen słów takich jak „głupota“, „mózg kurzy“ i t. d. Sam tytuł broszury zresztą: „Nie tędy droga szanowne panie“, zdradza pasterza przyzwyczajonego zaganiać stado owiec do strzyży, który zamiast pilnować „zajęć małym ludziom właściwym“ w swej niesłychanej zarozumiałości i pysze wkracza na pole nauki tak bardzo skomplikowanej, tak rozległego, tak wolnego od uprzedzeń kastowych umysłu wymagającej, jak socyologia.

Jeżeli ktoś staje wyłącznie na stanowisku wiary, to jest wolny od wszelkiej krytyki; wolno mu pisać, co mu się żywnie podoba: „powie np. »credo quia absurdum« i „mózgi kurze“ będą z tego zupełnie zadowolone, mózgi zaś naukowe nie będą się treścią tego zajmować; mogą się zajmować tylko tego rodzaju osobnikami, jako przeżytkami z dawno minionej fazy rozwoju ludzkości. Jeżeli jednak ktory z takich osobników wkracza na pole naukowe i usiłuje argumentować, to choćby był augurem, podlega krytyce jakby człowiek zwyczajny.
Zobaczmy tedy jak dostojny autor argumentuje; naprzód jednak przedstawiamy w krótkości stanowisko ks. N. w sprawie, którą się zajmuje, to jest w sprawie emancypacyi kobiet.
Sprawiedliwość nakazuje zaznaczyć, że ks. N. zwraca się głównie przeciw emancypacyi „pań“, podczas gdy ubogie robotnice znajdują u niego uznanie, a nawet pożałowanie. Zdawałoby się więc, przykro to powiedzieć, że stanowisko szanownego autora jest zgodne ze stanowiskiem socyalistów w tej sprawie; ale jest to naturalnie tylko złudzenie. Naprzód bowiem pojęcie „pań“ jest u ks. N. nadzwyczaj szerokie: dla niego „paniami“ są wszystkie kobiety, pragnące gruntownie się kształcić, choć przecież śród nich jest bardzo wiele takich, co pracują o chłodzie i głodzie. Cały więc ten demokratyzm ks. N. ma za źródło nie tyle miłość dla przeciążonych pracą, ile nienawiść dla pożądających wiedzy. Przytem, platoniczne pożałowanie ks. N. dla ciężko pracujących robotnic nie na wiele im się przyda, gdyż za cały środek wybrnięcia z trudnego położenia, radzi im powróct do utraconej jakoby wiary. Stanowisko więc ks. N. jest bliskie tak zwanego socyalizmu katolickiego, który służy („für dumme Köpfe“) jako szczepienie ochronne przeciw socyalistycznej „chorobie“ (czy tam „poganizmowi“) i tym się od niej wyróżnia korzystnie, że w miejsce praw człowieka stawia litość, w miejsce poczucia godności — pokorę; przytem wiąże on się zawsze bardzo ściśle z drugim środkiem leczniczym na „chorobę“ — puszczaniem krwi, znanem pod nazwą antysemityzmu (nie dziw też, że broszura ks. Niedziałkowskiego została wykołysana w „Roli“ przez p. Jeleńskiego).
Przechodzimy teraz do argumentów ks. N. przeciw dążeniu kobiet do kształcenia umysłu, wogóle — do równych praw z mężczyznami. Dążenia te uważa ks. N. za głupie, niedorzeczne, grzeszne, pogańskie — albowiem kobieta jest fizycznie i umysłowo niższą od mężczyzny i nie wydała geniuszów. Jako słabsza powinna być pod panowaniem mężczyzny, a jako głupsza nie powinna się kształcić. Szan. autor przejęty dumą z tej swojej zasługi, że jest mężczyzną, woła: „wy panie potrzebujecie zawsze jakiejś pomocy, a my, myśmy sobie wszystko sami zdobyli, my jesteśmy plemieniem geniuszów“. Zapewne, tylko że tem „my“ należałoby posługiwać się ostrożniej, mógłby bowiem ktoś zaprotestować przeciw zbytniej konfidencyi. Ks. N. nie zwraca na to bynajmniej uwagi, że nie wszyscy mężczyźni są geniuszami, że są przecież mężczyźni, nie wybiegający umysłem po za fazę pierwotną, mitologiczną, przeciętni; ba idyoci, którzy jednak mają prawo do zyskownych posad, mogą zabierać głos w kwestyach publicznych, pisać broszury, dzieła itp.; dla czegożby więc wiele kobiet rozumnych nie miało mieć takich samych praw, jakiemi cieszą się i imponują mężczyźni-idyoci? Szanowny autor drwi sobie rubasznie z umysłowości różnych „profesorek“ i „doktorek“; z których według niego „nie wiele pociechy“ — a jednak wobec potęgi umysłowej takiej Zofii Kowalewskiej, która rozwiązywała najtrudniejsze zagadnienia matematyki wyższej, lub takiej Klemencyi Royer, która wyprowadzała najdalsze konsekwencye z teoryi Darwina, tych kobiet, przed któremi schylają się ze czcią głowy największych umysłów ludzkości; wobec tych (i nietylko tych) kobiet, umysły wielu mężczyzn zarozumiałych i pewnych siebie wydają się takimi „karłami“, że im żadne „szczudła“, żadne „puszenie suę“, żadne, choćby najbarwniejsze szaty, wkładane na „grzbiet“, żadne „szychowe czapki“ na głowie nie są w stanie nadać powagi.
Ks. N. nie zważa na to, bo on ma za sobą liczne argumenty, które czerpie ze wszystkich dziedzin wiedzy: z historyi, biologii, a zwłaszcza pisma św., oraz głębokich dzieł filozoficznych p. Jeske-Choińskiego. Ponieważ, mówi autor, kobieta dotąd przez tyle wieków praw takich nie miała, to widać leży już to w jej naturze i to dowód, że praw tych mieć nie powinna! Logika tego dowodu zaczerpnięta od pana Sienkiewicza (vide Połaniecki) jest naturalnie „mistrzowska“, przy jej pomocy da się dowieść, że np. prostytucya nigdy istnieć nie przestanie, ponieważ istnieje przez tyle wieków; ba przy pomocy tej logiki może się nawet pocieszać niejeden starowina, że nigdy nie umrze, ponieważ przez tyle lat ani razu nie umarł. Gdyby argument ten miał siłę zakazu — żadna zmiana, żadna reforma nie mogłaby być zaprowadzona na świecie. Ale szanowny autor ma w swym kramie i mocniejsze argumenta: nie waha on się użyć takiego: „kto czegoś nie posiada, to widać „nie miał siły“ tego zdobyć, a zatem „nie ma prawa do posiadania“. To znaczy, że ks. N. nie wahał się stanąć na stanowisku darwinizmu, a nawet więcej — na stanowisku bismarkowskiem, t. j. przeniósł darwinizm żywcem z biologii do socyologii. Możnaby przypomnieć ks. N., że tym sposobem wypiera się on swego stanowiska chrześcijańskiego i staje na potępionem przez siebie — pogańskiem, iż w dalszej konsekwencyi musiałby odmówić wszelkich praw kalekom i starcom, nawet skazywać ich na śmierć, jako słabych.
Nad zarzutem, że emancypacya jest niemożebną, ponieważ studya naukowe zmusiłyby kobietę do rozbratu z rodziną, jako nad zbyt naiwnym i oklepanym, zastanawiać się nie będę[1]; podniosę tylko ciekawe przeciwstawienie. Ks. N. dodaje: gdy to czyni zakonnica, to co innego, bo nie dla marnych studyów naukowych, nie dla zostania bezużyteczną profesorką lub doktorką, lecz „Bogu i ludziom na pożytek“; ciekawa rzecz na co może być pożyteczny pasorzyt? Szarytki stanowią tu wyjątek, ale nie koniecznie trzeba zostać szarytką, aby z poświęceniem doglądać chorych; dowiodła tego dżuma w Wiedniu.
Jak to, rzuca mordercze pytanie ks. N., dzisiejsze głupie emancypantki z „kurzym mózgiem“ śmią myśleć, że dokonają tego (wyzwolenia kobiet), czego tylu królów (np. Henryk VIII!) i papieży (np. Aleksander Borgia!) nie dokonało? A toż właśnie całe szczęście ludzkości, że umie ona dokonywać takich rzeczy, jakich ani królowie, ani papieże nie dokonywają.
Ale zresztą „co tu gadać“, wola zniecierpliwiony ks. N., że już tak długo raczy zajmować się takim drobiazgiem: „pismo św. mówi jak najwyraźniej: pod mocą będziesz mężową, a on będzie panować nad tobą — św. Paweł też zaleca, aby białogłowy były mężom swym poddane, zresztą tak już Bóg rzeczy te urządził i odmienić tego nikt nie zdoła, podobnie jak tego, że człowiek nie ma skrzydeł“. Argument ten nie jest nowy: używali go mnisi przeciw inżynierom angielskim, chcącym uspławnić rzeki hiszpańskie, które „już tak Bóg urządził, aby nie były spławne“. Analogia praw społecznych ze skrzydłami jest też argumentem spiżowym. Ale ks. N. na punkcie analogii jest niewyczerpany i wysoce oryginalny: kobiety muszą być niższe i nie powinny się tem martwić, „albowiem tak już te rzeczy Bóg urządził i to jest bardzo mądrze, a to dla tego, że kobiety są jak trawy a mężczyźni — jak wysokie drzewa; otóż drzewa bez traw wyglądają smutno („bez kobiet jam fryc“, śpiewa aktor jakiejś operetki): smutku z tego braku doświadczył dostojny autor w swej podróży do Ziemi Świętej, gdzie drzewa sterczą samotnie. (Ciekawa rzecz dla czego jednak w ziemi tak uprzywilejowanej nie dano drzewom trawy dla rozweselenia?)
Sprawiedliwość, znów każe mi przyznać, że ks. N. nie zabrania kobietom wszelkiej nauki, ale ma swój program pedagogiczny, który kulminuje w tem, że „należy między innemi usunąć z nauk rysunki a za to zwiększyć ilość godzin katechizmu“; to znaczy: usunąć najpotężniejszy środek rozwijania zmysłu obserwacyi, a wmocnić najpotężniejszy środek, że tak powiem, uspokojenia myśli. Tak więc program dostojnego pedagoga zdąża do stłumienia za jednym zamachem dwóch najważniejszych władz poznawczych człowieka. Nie dziw, że mając tak gruntowny pogląd na pedagogikę, szanowny autor może twierdzić, iż nauka w Ameryce północnej jest „szablonowa i martwa“ i stąd „zabija samodzielność i inicyatywę“ (uważ czytelniku, że to nie omyłka pióra, ani też kpiny!), — i że „Ameryka nie posiada uczonych“ (dla tego według ks. N. kwitnie tam emancypacya). Czy też szanowny autor słyszał co o geologii, geografii, etnologii i t. p. naukach, czy widział kiedy amerykańskie czasopisma tym naukom poświęcone? A po cóż mu to, kiedy mu filozof ks. Dębicki wyjawił „prawdę“, że „nauka zbankrutowała z kretesem“ — tak zapewne — a za to zapanowały: bezczelność i idyotyzm![2]
Wreszcie ks. N. używa jeszcze jednego środka na grzeszne na tchórzliwe kobiety: chce je zastraszyć i roztacza przed niemi zgrozą przejmujące obrazy, gdyby prąd emancypacyjny, wogóle gdyby nowe prądy zwyciężyły. Wtedy, woła dostojny autor, będzie to „spoganienie społeczeństwa“[3].
Dawszy tak szczęśliwą nazwę nowym prądom, wyprowadza z niej wszelkie konsekwencye: kobieta zamiast się wyzwolić, wpadnie znów w przemoc mężczyzny, jako spoganionego (ale przecież ks. N. sam przytaczał słowa pisma św. uprawniające tę przemoc); żąda ona, mówi autor, rozwodu, obalając chrześcijanizm, a jednak (?) pragnie niezależności (rozwód i niezależność kobiety według ks. N. wykluczają się wzajemnie!) „Podobną jest do człowieka, który ścina drzewo owocowe, ale chce, by ono po dawnemu rodziło“ (owszem: nie chce, by po dawnemu rodziło takie owoce, jak: „poddanie białogłowy mężowi“ itd.). Ks. N. nie pojmuje, że można dążyć do fazy rozwojowej, któraby oddaliła się bardziej od poganizmu, niż chrześcijanizm; nie pojmuje, że kobieta nie tak znowu wiele na tem zyskała, że zamiast przymusowej poligamii, otrzymała przymusową monogamię i to równie fikcyjną, jak celibat księży. Wszakże według takiego zwolennika nierozerwalności małżeństwa i wogóle według takiej powagi w rzeczach wiary, moralności i obowiązków mężowskich, jak pan Sienkiewicz, nawet Połaniecki, będący „w porządku“ ze wszystkiemi swemi funkcyami od kiszkowych i kieszeniowych aż do moralnych — nawet taki ideał, taki »ecce homo« pana Sienkiewicza, nie mógł wytrwać w monogamii, tak iż Bóg sprawiedliwy musiał za jego sprawki karać ciężką chorobą jego wzorową żonę, spełniająca wszelkie przepisy katechizmu. Cóż kobieta dalej zyskała na tem, że zamiast pięści poganina wiąże ją do męża stuła, która zresztą wcale pięści (chrześcijańskiej) nie wyklucza, jak to stwierdza sam ks. N., gdy w innem miejscu, gdzie trzeba mu było dowodów, że kobieta jest słabsza fizycznie, dostojny autor mówi we właściwy mu sposób mile jowialny: „rzadki chłop nie zdoła wyprać jak się patrzy swej baby, ile razy potrzeba tego wymagać będzie“; a jednak wszyscy się zgadzają, że do ludu naszego „zaraza jeszcze nie doszła“, że lud jest „z gruntu chrześcijański“. Tymczasem żona „poganina“ (jak go nazywa ks. N.), Micheleta wspomina o mężu ze czcią i w jego imieniu występuje w obronie pokrzywdzonych, „gdyż on gdyby żył, postąpiłby tak samo“. U nas, w kraju religijnym i katolickim kwitnie donżuanerya uliczna, a kobiety, podróżujące same kolejami, narażone są na brutalne napaści mężczyzn; w „pogańskiej“ zaś Ameryce, gdzie emancypacya pogańska, tak się rozrosła, kobieta może bez obawy wszędzie sama podróżować i t. d. i t. d.
Widać więc, że z jednej strony chrześcijanizm nie chroni kobiety od gwałtu, a z drugiej „poganizm“ nie czyni jej ofiarą. W dawnym zaś razie, czyż może przeciw brutalności „pogańskiej“ występować ten, co częstuje ludzkość „szubienicami“ (ob. niżej), a nazwę „pogan“ nadałby ludziom takim jak Shelley lub Guyau?
Podobną wartość mają i inne konsekwencye, wyprowadzone przez ks. N. z dowolnej nazwy „pogan“; tak np. „poganie“ mają być „głupimi i złymi i są w sądach o rzeczach natury nadzwyczaj powierzchowni“. Czy tymi „poganami“ mają być dzisiejsi badacze natury w stosunku do ks. N., czy chocby poganie greccy w stosunku do chrześcijan doby scholastycznej? Czyż autor myśli, że cała czytająca ludzkość składa się z idyotów, aby słowom tym mogła uwierzyć? Poganie, według dalszych konsekwencyi ks. N., „cenią jedynie pieniądz“; to prawda! — wiadomo, jak to „chciwie“ poganie zbierają grosze chorych biedaków w Lourdes, jak są czuli na świętopietrze!
Pośród tej grozy „poganizmu“ pociesza ks. N. kobiety nadzieją, że „reakcya chrześcijańska zwycięży“ i, jak to mamy przykład z dzisiejszych wypadków we Francyi (no i z „szubienic“ zalecanych przez ks. N.), będzie się starała za pomocą sądów tajnych i fałszowanych dokumentów gubić ludzi niewinnych, zwłaszcza Żydów, bo, jak twierdzi ks. N. „rzeczą jest pewną, że żydzi rodzą się z usposobieniem do chciwości, wykrętów i nienawiści“ (rzecz dziwna, bo przecież księdzu N. dobrze wiadomo, że to „naród wybrany!“). Jedyne zbawienie kobiety, jedyny sposób uwolnienia jej od krzywd i przemocy mężczyzn, widzi ks. N., jak wspomnieliśmy, w powrocie do wiary; bo nawet wzrost kapitalizmu, wyzysk fabrykantów uważa nasz demokratyczny socyolog-ekonomista za wynik spoganienia. Tak więc środkiem osiągnięcia lepszego bytu dla robotnic jest skombinowany wzrost katolicyzmu z jednej strony wśród robotnic, z drugiej wśród fabrykantów.
Co do tego, w jaki sposób religijność robotnic ma poprawić ich dolę, trudno to zrozumieć; niedawno czytałem ogólne zachwyty naszych pism nad jakąś robotnicą, która na budowę kościoła koło fabryki ofiarowała znaczną sumę pieniędzy, oszczędzanych przez długie lata z nędznego zarobku. Biorąc rzecz ze stanowiska czysto ekonomicznego, nie widać w tem bynajmniej polepszenia bytu, uwolnienia od wyzysku, lecz raczej jego zdwojenie.
Korzystniejszy na pozór rezultat otrzymalibyśmy z powrotu fabrykantów do chrześcijanizmu; ale i ta nadzieja jest tylko złudzeniem. Przypuśćmy bowiem, że fabrykant stanie się chrześcijaninem-katolikiem, nawet, tak doskonałym, jak sam dostojny autor omawianej broszury, to i cóż, czyżby to uwolniło robotnice od wyzysku? — bynajmniej: gdyby kobiety zaczęły domagać się lepszego losu, wyższego wynagrodzenia, dość by mu było, idąc za metodą ks. N., nazwać to żądanie „pogańskiem“ i zastosować do nich, jako do „poganek“, taką „miłość bliźniego“, jaką radzi ks. N., t. j. „wysłać na nich hajduki i żołnierze i pozaczepiać je na szubienicach wysokich“ (według tej samej metody postępował z Murzynkami osławiony Peters). Zresztą sprawiedliwość nakazuje mi wystąpić stanowczo w obronie kapitalistów i przedsiębiorców, mianowicie w obronie ich chrześcijanizmu przeciw tak krzywdzącemu posądzeniu ich przez ks. N. o „poganizm“.
Wiadomo przecież każdemu, że przedsiębiorcy, fabrykanci bardzo często składają znaczne ofiary na budowę kościołów koło fabryk i osadzanie tam księży; że w sporach z robotnikami zdają się przykładnie na sąd księdza, który zwykle potrafi wpływać na nieposłusznych umoralniająco, tłómacząc im, że żądania ich są brudnym materyalizmem, grzechem, „poganizmem“; że Bóg nakazuje pokorę, przestawanie na małem; że owszem, najuboższy z zapłaty swej powinien jeszcze coś zaoszczędzić na kościół, a Bóg go w przyszłem życiu za to wynagrodzi. — Że perswazye takie wydają zbawienne owoce, widzieliśmy wyżej. Zdarza się prócz tego często zauważyć, że wielu ludzi, dość obojętnych w rzeczach wiary, stawszy się przedsiębiorcami, zmieniają się bardzo korzystnie: stają się ludźmi głęboko religijnymi, uczęszczają punktualnie do kościoła i dają tym sposobem „dobry przykład“ robotnikom.
Nawet przedsiębiorcy literaccy, wśród których idee „pogańskie“, zdaje się, powinnyby najwięcej znajdywać posłuchu, nie stanowią pod tym względem wyjątku; tak np. dobry znajomy księdza N., pan Jeleński, którego wydawnictwo, „Rolę“, ks. N. uznał, i bardzo słusznie, za rodzaj ambony, za najdogodniejsze miejsce do głoszenia swych słów umoralniających, ów p. Jeleński pisywał niegdyś w „plugawym“ „Przeglądzie Tygodniowym“, ba, poważał się nawet krytykować księży, był więc niezaprzeczenie „poganinem“; gdy jednak tylko stał się przedsiębiorcą interesu antysemickiego, zrobił się odrazu jako „niezależny“, zupełnie innym człowiekiem: o księżach, zwłaszcza prenumerujących „Rolę“, wyraża się z taką czcią, z takim uniesieniem, jak „najniezależniejszy“ organista lub najdoświadczeńsza gospodyni; jest więc bez najmniejszej wątpliwości wiernym „chrześcijaninem“. Do tych zalet dodać należy, iż zasłużył on się jako obrońca oszustów literackich, piszących powieści „moralne“, oraz jako denuncyant czytelni, które „demoralizowały“ czytelników bezpłatnie temi samemi książkami, któremi p. Jeleński w swej czytelni umoralniał za pieniądze. Wreszcie dzięki p. Jeleńskiemu ogół nasz mógł zapoznać się i zbudować pracami szanownego ks. N. Tak więc ks. N. zarzucając przedsiębiorcom „poganizm“, krzywdzi ich dobre imię i staje w sprzeczności z istotnym stanem rzeczy.
Pracę swą, wskazującą kobietom właściwą drogę postępowania, koronuje ks. N. niezbitym argumentem: »per crucem ad lucem«. Siła logiczna tego argumentu polega na niewzruszonych prawach — deklinacyi łacińskiej, według której „lucem“ rymuje się z „crucem“. Za faktyczny zaś jego sprawdzian może posłużyć np. Hiszpania, która, wydawszy jezuitów i inkwizycyę, będąc najwierniejszą i najukochańszą córką kościoła katolickiego, wylała w jego imieniu morze krwi; która znaczyła swą drogę dziejową przez wznoszenie krzyżów i szubienic, jako dylematu miłości chrześcijańskiej; której stopa, jak stopa Atylli, pozostawiła wszędzie pustynie i doszła do takiego „lucem“, że ma największą ilość analfabetów w Europie i stała się hańbą imienia ludzkości[4]. Ale po co tu Hiszpania: sprawdzian faktyczny możemy znaleźć w samej broszurze ks. N., który jak najwyraźniej twierdzi, że gdy ktoś wysyła hajduki i żołnierze, a wyłapawszy zbójów, zaczepia ich na szubienicy wysokiej, to jest miłość bliźniego“; przyczem przez wyraz „zbóje“ dostojny autor robi aluzyę do różnych postępowych „fałszerzy, wykrętaczy i głupców“. — Oto co znaczy „lux“, oto co robią „wykrętacze“ ze wzniosłej nauki Chrystusa i w jaki sposób walczyliby dziś jeszcze, gdyby mieli władzę!
Tak więc argument ks. N. byłby w zgodzie z faktami tylko pod warunkiem, że przez „lux“ należy rozumieć „szubienice wysokie“, płomienie stosow i łuny pożarów!
Ale mniejsza o to, mniejsza o stronę faktyczną; dla mnie ważniejszą jest w tej chwili strona formalna argumentu ks. N., bo ona daje miarę, jaki jest gatunek umysłu autora, który z tak wysoka traktuje umysłowość kobiet. Ażeby ks. N. mógł swój argument i całą wogóle pracę zobaczyć niejako w lustrze, zrobię następujące przepuszczenie. Przypuszczę, że jestem Turkiem i to nie byle jakim, stworzonym „do zajęć małym ludziom właściwch“, lecz baszą; mam wysokie wyobrażenie o swym umyśle, czuję, że jest nieskończenie wyższy od kobiecego, albowiem: 1) jestem mężczyzną; 2) jestem baszą; 3) przeczytałem (jak ks. N.) „historyę Cezarego Cantu do samego końca“; 4) zgłębiłem (jak ks. N.) wszystkie dzieła znakomitego tureckiego filozofa, Jeske Choińskiego i mogę je w każdej chwili cytować. Pomimo to jednak, a raczej dlatego właśnie, nie posiadam tak dalece zmysłu historycznego, że uważam mahometanizm za ostatnią i najwyższą fazę w rozwoju ludzkości, oraz nie posiadam tak dalece zmysłu naukowego i filozoficznego, iż jestem najpewniejszy, że w kwestyach naukowych wystarcza zdrowy rozum, wystarcza argumentowanie rymami, analogiami, przysłowiami, wnioskami z dowolnie nadawanych nazw, cytatami z koranu i t. d. Przypuśćmy dalej, ze jako basza mam liczny harem i chodzi mi naturalnie o jego utrzymanie przy sobie; tymczasem kobiety tureckie zaczynają narzekać na instytucyę haremu, chcą mieć dozwolony swobodny wybór męża, wolność chodzenia z odsłoniętemi nosami i t. p. Oburzony taką „niemoralnością“ i „krętactwem“, takiem sprzeciwianiem się prawom Proroka, piszę broszurę; przyzwyczajony przemawiać rozkazująco do eunuchów, piszę ją tonem imponującym, nie znoszącym opozycyi; dowodzę wyżej zaznaczonemi argumentami, któremi zawsze przekonywałem eunuchów, że instytucya haremu jest utworem Allacha, że leży w naturze rzeczy, jako istniejąca od wieków, iż nikt nie może jej zmienić, ponieważ ani sułtani, ani mułły tego nie dokonali. Wreszcie kończę argumentem kulminacyjnym:
Przez proroka Mahometa Bóg objawił swe sekreta!
Czyż postępowanie moje byłoby różne od postępowania ks. N. i czy mój kulminacyjny argument byłby gorszy niż jego? Bynajmniej; owszem: będąc logicznie zupełnie tego samego gatunku, byłby z innych względów nawet lepszy. Naprzód bowiem rym jego nie jest gramatyczny, a powtóre argument mój nie da się tak łatwo obalić faktami, jak argument ks. N., bo podczas, gdy każdemu wiadomo, do jakiego to lucem doprowadził Hiszpanię crux, któż wie, jakie są naprawdę boskie sekreta?
Tak więc widzimy, że gdyby zgodzić się na sposób argumentowania ks. N., to możnaby dowieść wszystkiego, co się tylko żywnie komu podoba, np., że niemożliwi są antypodzi, bo jakżeby ludzie mogli chodzić do góry nogami; że słońce obiega dokoła ziemię, a nie odwrotnie, bo tak twierdził nieboszczyk Jozue, że nietoperze są ptakami, bo latają, że wieloryby są to ryby, ponieważ pływają i ponieważ wyrażenie to bardzo ładnie, a zwłaszcza bardzo oryginalnie się rymuje, i t. d. i t. d.
Tego rodzaju argumenty działają wprawdzie magicznie na umysły przeciętne, nie umiejące myśleć; działają samym dźwiękiem bez względu na sens; dość takiemu człowiekowi powiedzieć: »Omne trinum perfectum«, a wypije trzeci kieliszek, choćby nie był lingwistą; dość powiedzieć: która kura dużo ryczy, mało mleka daje“, a będzie zupełnie przekonany, że kobiety nie mają racyi itp. Umysły takie, gdy po „głębokiem zadumaniu się“ postanowią o czemś napisać, to piszą śmiało i bez przytomności, są bowiem przekonani, jak „muzykanci“ Kryłowa, że aby pięknie zagrać, dość jest mieć tylko odpowiednie siedzenie, ani się domyślają, że do tego potrzeba mieć odpowiednie ucho, oraz umiejętność.
Ztąd to pochodzą utwory tego typu, co broszura naszego szanownego autora. Nie dziw też, że jakeśmy widzieli, zarzuty jego czynione umysłowości kobiet, „krętactwu“ i „głupocie“ postępowców, „interesowności“ uczonych — zwracają się przeciw niemu samemu; jego ton ordynaryjny zdradza blizkie duchowe pokrewieństwo z redakcyą „Roli“; jego pragnienie stawiania „szubienic wysokich“ wykazuje prawdziwego poganina, nadużywającego imienia Chrystusa; jego rady dawane kobietom, jaką drogę obrać mają, by wyjść z trudnego położenia, chyba „nieuk“ lub hipokryta mógłby wziąść na seryo. Każdy mający choć trochę więcej mózgu niż „kura“ i choć trochę uczciwości zrozumie, iż ztąd, że Bartek „zawsze spierze swą babę, gdy tego zachodzi potrzeba“ i że Św. Paweł nakazuje, by „białogłowa była poddana mężowi“ nie wynika bynajmniej, iż kobieta nie powinna mieć praw równych mężczyźnie i swobodnie sobą rozporządzać; a ztąd, iż crucem rymuje się z lucem nie wynika, że wiara może uwolnić kobiety-robotnice od wyzysku kapitalistów, gdyż w rzeczywistości, jak widzieliśmy, do brutalnych środków wyzysku dodaje ona moralne.
Ażeby wreszcie okazać do jak trafnych i zbawiennych rezultatów doprowadziłaby w praktyce logika ks. N. wyobraźmy sobie, iż żyje on w czasach Kolumba i że należy, (a z pewnościąby należał!) do liczby tych szanownych dostojników kościoła, którym przysługiwało prawo ocenienia wartości pomysłów Kolumba. Otóż ks. N. powiedziałby do niego stylem swej broszury: jakto? ty głupcze, obszarpańcze, krętaczu, arlekinie — tybyś miał dokonać tego, czego żaden król, żaden papież, żaden biskup nie zdołali dokonać; czego nie dokonaliśmy my, Hiszpanie, przez tysiące lat odkąd ziemia istnieje — ty chcesz dokonać tego? — to się sprzeciwia słowom Pisma św., ty chcesz ludzkość zdemoralizować, spoganić. Hajducy wziąć go i zaczepić na szubienicy wysokiej!
Oto, coby zyskała ludzkość, broniona od „spoganienia“ przez pp. Niedziałkowskich!
Nie! — nie tędy droga, szanowny panie!





  1. Krakowscy przeciwnicy emancypacyi sami doprowadzili ten argument »ad absurdum« twierdzeniem, że studya naukowe nie pozwoliłyby kobietom prowadzić smacznej kuchni w domu, wobec czego mężczyźni musieliby się demoralizować w handelkach!
  2. To rozwrzaskiwane „bankructwo nauki“, jest bankructwem tych jedynie jej twierdzeń, które nie były oparte na gruncie „badawczym“, lecz podane na „wiarę“. Tym sposobem nauka zbankrutowała o tyle, o ile posługiwała się taką metodą, jaką posługują się arendarze wszystkich systemów mitologicznych; gdy więc szamani głoszą z takim zapałem o bankructwie nauki, przypomina się pewien szewc z komedyi: chroniczny pijak, zataczający się bezustannie, chcąc zdyskredytować swego przeciwnika, który wypił jeden kieliszek, mówi: „ja, jak Boga kocham, nie jestem pijany, ale ten to się urżnął!“
  3. Cennej pracy ks. N. ukazało się po napisaniu tych słów naturalnie już drugie wydanie, w którem autor rozkoszuje się, iż widocznie „trafił w sedno“, skoro spotkał się z krytyką „postępowców i masonów“, a chociaż trafił, to jest tak wspaniałomyślny, że raczy wyjaśnić jeszcze dokładniej swe poglądy i przytoczyć parę jeszcze mocniejszych argumentów jak np. że „najlepszym dowodem, iż kobieta jest stworzona wyłącznie na żonę i matkę (a stąd na ciasnotę horyzontu umysłowego) jest to, że kobiety niemające rodziny ciągle czegoś szukają, czegoś pragną“, podczas gdy w tem samem położeniu mężczyźni (księża) oddają się spokojnie „modlitwom, kaznodziejstwu, misyom, pisaniu ksiag“ (i jakich jeszcze!) i t. d. — Zapewne, tylko, że ks. N. przez nieuwagę zapomniał dodać, że mężczyźni, zajmując się temi wzniosłemi rzeczami, składają wszelkie troski domowe na łono gospodyń (podczas, gdy kobiety rzadziej posługują się gospodarzami), a te, lubo według świadectwa ks. N. nie odznaczają się „tęgiemi głowami“, to z drugiej strony mogą jednak tęgością swoją usuwać od swych pryncypałów wszelkie troski i trudy „pragnień i poszukiwań“.
  4. W nowem wydaniu swego opusu ks. N. tryumfuje nad moim „nieuctwem“, mianowicie „nieznawstwem logiki i historyozofii“, bo oto, wykrzykuje „uczenie“ ks. N.: „inkwizycyę wydała nie Hiszpania, lecz Francya“. — „Historyozofia“ ks. N. polega na tem, że pierwsze sądy kościelne nad heretykami były ustanowione w Tuluzie. Jeżeli jednak ktoś stoi nie na stanowisku najbardziej typowych objawów życia, jak ja, lecz na stanowisku urzędowych akt, jak ks. N., to powinien twierdzić raczej, że inkwizycyę wydały Włochy, ponieważ papieże ustanowili pierwszy trybunał inkwizycyjny w Rzymie. — Dla czegoż ks. N. zapoznaje zasługi papieży dla ludzkości w tym względzie?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.