Jednostka i ogół/Kopnięcie umierającego lwa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Kopnięcie umierającego lwa.


Znany zwolennik chińszczyzny, autor „Bankructwa umysłowego“ i napaści na Zolę („Zola i Wolter“), ksiądz Dębicki, rzucił się obecnie na innego mocarza duchowego, Nietzschego: zamieścił mianowicie w „Tygodniku Ilustrowanym“ utwór rymowany, poświęcony „zwolenniczkom Nietzschego,“ w którym, pragnąc widocznie, usprawiedliwić wkroczenie kapłana chrześcijańskiego na Parnas, dokumentuje swój kult obowiązkowy dla religii miłości w ten sposób, że złożonego niemocą lwa, niemogącego się już bronić, lży najostatniejszymi wyrazami: zowie go „zbirem podłym,“ który „chce wypłynąć śród łotrów powodzi,“ który ma „wytarte czoło,“ którego jedynym „celem życia są złoto, hołdy,“ który ma serce twarde, który jest wreszcie „arlekinem, szakalem, złodziejem“!

W obelgach tych uwydatnia się bezwątpienia szczerość uczuć chrześcijańskich księdza Dębickiego oraz szlachetna delikatność jego duszy: zamiast do złamanego cierpieniem filozofa iść z Chrystusowemi słowy pociechy i ukojenia, ksiądz Dębicki rzuca mu się do oczu z pięściami, wołając: „ty złodzieju!“
Ale wyrzeknijmy się łatwych tryumfów zestawiania słów księdza Dębickiego z jego charakterem sługi Chrystusowego, wogóle porzućmy stronę etyczną tego wystąpienia, która jest aż nadto jasną, aby potrzebowała jeszcze oświetlenia — i zajmijmy się jego stroną logiczną, oraz pobudkami.
Logika ks. Dębickiego (szczera, czy udana) była bezwątpienia taka: ponieważ Nietzsche głosił, że trzeba być twardym, bezlitosnym, zdobywczym, brutalnym, i t. d., a zatem Nietzsche jest takim samym, więc „zbirem, szakalem, złodziejem“ i t. d.
Zastosujmy dla próby tę logikę do niektórych wypadków.
Ponieważ Mickiewicz piorunował na „głupią miłość ojczyzny,“ więc był jej wyrodnym synem.
Ponieważ Erazm Roterdamski napisał „Pochwałę głupoty,“ więc był głupcem.
Ponieważ Newton wyrzekł, iż wydał się sobie „jak dziecię, igrające nad oceanem prawdy, który niezbadany i niezbadalny przed jego roztaczał się wzrokiem“ — więc wiedza Newtona i wiedza wogóle jest marna (toż samo zastosowanie swej logiki zrobił ksiądz Dębicki w „Bankructwie umysłowem“).
Ponieważ normalny literat warszawski oburza się na niemoralność, więc jest on wzorem moralności.
Ponieważ Zola opisuje rzeczy plugawe, a zwłaszcza prawdziwe (starannie ukrywane przez mających w tem interes), więc jest „literatem plugawym“. I tego zastosowania próbował ksiądz Dębicki w artykule „Zola i Wolter“ (Przegląd katolicki).
Ponieważ każdy ksiądz głosi naukę Chrystusa, nakazującą miłość bliźniego i ubóstwo, więc każdy ksiądz kocha wszystkich bliźnich, nie wymyśla im od „złodziejów“, nie ma żadnej nienawiści w sercu i jest ubogi.
Ponieważ ksiądz Dębicki pisał przeciwko nauce, więc — jest nieukiem... i t. d.
Przynajmniej do ostatniego wypadku ks. Dębicki nie chciałby, prawdopodobnie, stosować swej logiki (jakkolwiek nie można twierdzić, aby ona była zawsze bezwarunkowo błędną). A jednak w poprzednich wypadkach jest ona jeszcze mniej trafną.
Całe nieszczęście polega na tem, że ks. Dębicki, jakkolwiek kandydat na katedrę filozofii, do bardzo skomplikowanych objawów psychicznych przystosował bardzo grube narzędzie logiczne — zdrowy albo chłopski rozum. Jest to ulubione narzędzie księdza Dębickiego, zapewne jedyny pozytywny rezultat jego zagłębienia się w metody chińskie („Przyszłość Chin“): stosował on to narzędzie już zresztą szeroko w „Bankructwie umysłowem,“ gdzie krytykował największych geniuszów myśli ludzkiej, odwołując się do „zdrowego rozsądku“ czytelników „Tygodnika Ilustrowanego“! Tym sposobem, zgromadziwszy sobie audytoryum z odpowiednimi mózgami, można wydrwić nawet system kopernikański lub zdobycze analizy spektralnej. W ten sam sposób różni szanowni koledzy księdza Dębickiego po fachu z przed paruset lat, wydrwili z równym skutkiem istnienie antypodów.
Wiadomo przecież, że ten chłopski rozum, nawet wobec mniej skomplikowanych zjawisk natury, prowadzi często na manowce, nie potrafi wybrnąć z pozornych sprzeczności: nie pojmie on nigdy np. żeby brak jezior (w górach) mógł być oznaką wielkiej ilości deszczów; żeby przez wzniesienie poziomu jeziora głębokość jego (średnia) mogła się niekiedy zmniejszyć; żeby dolina mogła być i to najczęściej wypukłą formą powierzchni ziemi[1]; żeby ruch plam na słońcu od wschodu na zachód mógł być oznaką, iż słońce obraca się od zachodu na wschód itd., itd.
W jakiż więc sposób ów chłopski rozum zdołałby sobie poradzić z bardziej skomplikowanemi zjawiskami ducha ludzkiego, które przytem niedość jest zrozumieć, trzeba je jeszcze odczuć.
Stosunek twórcy do ideału przezeń stworzonego, wogóle stosunek czynów jednostki do jej słów, jest bardzo różnorodny i skomplikowany i nieraz tylko za pomocą bardzo subtelnych narzędzi psychicznych da się zrozumieć i określić. Stosunek ten należy przedewszystkiem podzielić na udany i szczery.
Udanie może być albo ironią albo hipokryzyą, obliczoną na zysk, bądź osobisty, bądź kastowy. Jeżeli więc ktoś chwali głupotę przez ironię, jak Erazm, to nie wynika stąd bynajmniej, że jest jej zwolennikiem, głupcem. Jeżeli ktoś występuje przeciw nauce dlatego, że posiadanie jej przez masy ludowe uważa za niebezpieczne dla stanowiska swojego lub swej kasty, to może jednak (lubo nie zawsze) mimo to posiadać naukę. Jeżeli literat głosi moralność dlatego, że głoszenie takie obecnie u wydawców popłaca, to mimo to może prowadzić życie najniemoralniejsze: może np. występować przeciw niemoralności „idealnych żon,“ a może być czarnym niewdzięcznikiem, korzystającym z miłej uprzejmości żon takich; może w pobożnych powieściach napadać na materyalistów a być sam w życiu materyalistą, ba, nawet szubrawcem.
Weźmy teraz stosunek szczery, gdy głoszący wypowiada to, co rzeczywiście myślał i czuł; czy nawet wtedy ze słów możemy wprost zdrowym rozumem wnioskować o czynach, brać wszystko, jak to mówią, za dobrą monetę? Bynajmniej.
Gdy mędrzec mówi o małej wartości swej nauki, to znaczy, że wydaje mu się ona małą w porównaniu do wielkości jego pragnień, i wtedy niewolno nadawać temu oświadczeniu absolutnego znaczenia, objektywizować tego, co ma jedynie podmiotowe znaczenie. Gdy mityczny Thor uderzył potrzykroć swym piorunowym młotem w twarz olbrzyma Skrymira — ziemi, zdawało mu się, iż nie uczynił żadnego na niej śladu; a jednak od tego potężnego uderzenia powstały na ziemi trzy głębokie doliny. Albo też mędrzec może o marności nauki mówić w chwili wyczerpania się wysiłkami duchowymi, w chwili umysłowego osłabienia, a nie wolno dyskontować chciwie na swą korzyść weksli, wystawionych przez kogoś w chwili niemocy.
Gdy powieściopisarz kreśli często obrazy „plugawe,“ to może tak czynić z tego powodu, że go jako najwrażliwszego na ludzką nędzę moralną i materyalną, rzeczy takie najbardziej bolą, więc chce je odsłonić, zdemaskować w załej ohydzie i przedstawić w postaci, któraby mogła poruszyć czytelników nawet najbardziej obojętnych, gruboskórnych; zaś od uświadomienia zła zaczyna się jego poprawa. Jest to postępowanie chirurga, który zdziera skorupę, pokrywającą ranę, aby ją uleczyć; z czego, naturalnie srodze niezadowolone musi być robactwo, gnieżdżące się w ranie.
A jakże różnym może być stosunek tworzonych typów idealnych do ich twórców: jedni pisarze kreślą nam ideały, będące spotęgowaniem cech, przez nich samych posiadanych; inni (lub ci sami w innej fazie życia) mniej szczęśliwi, odwrotnie: doznawszy na swej drodze cierpień, które im życie złamały, dochodzą do wniosku, że dla osiągnięcia szczęścia trzebaby przy każdym kroku życiowym zmienić znak algebraiczny na przeciwny, ulegają reakcyi, kreślą ideały wprost przeciwne typowi, do którego sami należą; takim typem był właśnie Nietzsche. Typem pełnym uczuć najsubtelniejszych, multyplikatorem psychicznym, typem, który wszystkie swe siły życiowe zwrócił ku wnętrzu, przerobił na pracę ducha. Ta wielka wrażliwość, ta wielka praca wśród nieodpowiedniego, grubego medyum przygniotły Nietzschego swym brzemieniem. Widząc, że te cechy doprowadziły go do zguby, zapragnął cech innych, wprost przeciwnych: zapragnął pierwotnej brutalności i tę głosił, jako ideał człowieka.
Że taka jest geneza nietzscheanizmu u taki stosunek jego do twórcy, dowodzi nietylko życie Nietzschego; kto potrafi zajrzeć w psychiczne głębiny słów jego, wyczyta to z samych dzieł: „Wie ertrug ich's nur? Wie verwand und überwand ich solche Wunden? — Wie entstand meine Seele wieder aus diesen Gräbern?“ — Albo: „Ein Hauch warmen Athems, ein Wenig weiches Gezottel an der Tatze — und gleich warst du bereit es zu lieben,“ mówi do ziebie Zarathustra. Albo: „Meiner Mildthätigkeit sandtet ihr immer die frechsten Bettler zu (aluzya do bezczelnych wyzyskiwaczy delikatnych uczuć), so verwundetet ihr meine Tugend“ („Also sprach Zarathustra“). Ni dziw też, że zamiast zimno obojętnego „Alles was ist, ist vernünftig“ oraz — dobrotliwie obojętnego: „Tout comprendre, tout pardonner,“ co niezbyt odbiega od filisterskiego „man muss leben und leben lassen,“ postawił Nietzsche zasadę godną wielkiego, silnie czującego (nie twardego!) serca: „Alles begreifen, alles angreifen.“
Naturalnie, iż pojmując i odczuwając w zupełności uczuciowe podstawy nietzscheanizmu jako reakcyi biologicznej, nie godzimy się mimo to na jej podstawy logiczne; logika Nietzschego: ponieważ uczucie, śród bezczuciowego świata prowadzi do zguby, więc „bądźcie twardzi,“ nie jest jedyną, bo oto istnieje druga: ponieważ uczucie śród bezuczuciowego świata prowadzi do zguby więc — zmieńmy świat na taki, śród którego jednostka uczuciowa, subtelna, przeduchowiona żyć i rozwijaćby się mogła; świat, będący pastwiskiem dla bydła, uczyńmy mieszkaniem dla ludzi. — „Dalej z posad bryło świata, nowemi pchniemy cię tory“! — To jest wniosek jedyny, zgodny z duchem rozwoju ludzkości, bo będący jego czynnikiem[2].
Naturalnie, że pojmujemy również, iż niejeden brutal z przyrodzenia weźmie to, co było reakcyą przeduchowionego Nietzschego, za swój sztandar życiowy; użyje bólu filozofa za argument dla swego egoizmu, dla praktykowania gwałtu i ucisku. — Tak perła, produkt cierpienia muszli, służy niejednej kurtyzanie do przeprowadzania niecnych celów, lecz czyż muszlę za to potępiać będziemy?
Zresztą, tegu ujemnego wpływu Nietzschego nie należy przeceniać: brutale potrafią z każdej idei ukuć odpowiedni oręż dla siebie: dla przeprowadzenia lub uzasadnienia egoistycznych celów dobrym jest dla nich nietylko nietzscheanizm, darwinizm itp. potrafili oni przecież zużytkować dla swych celów nawet tak wzniosłą ideę poświęcenia, jak chrześcijanizm! — a kto wie czy nie lepszym jest brutal otwarty, bezczelny, niż zamaskowany; czy nie lepszy jest bismarkizm, niż jezuityzm?
Z drugiej strony w nietzscheanizmie jest wiele stron dodatnich, wysokiej doniosłości nawet w praktyce życiowej: jako poezya pragnienia potęgi, budzi on z apatyi; jak arszenik w pewnej dozie może wzmacniać ludzi osłabionych, tak trocha nietzscheanizmu może stać się zbawczą dla ludzi przeczulonych: może ich ostrzedz przed zbytnią hojnością dla „frechsten Bettler,“ przed zbytnią miłością dla niedźwiedzi, mających nieco „weiches Gezottel!“ — może jednem słowem uratować ludzi przeczulonych od fakiryzmu, karmienia robactwa krwią własną. Prócz tego dla umysłu głębiej patzącego, nie biorącego rzeczy tak z gruba, nietzscheanizm może przynieść jeszcze jednę korzyść pośrednio: nasunie on mu wniosek analogiczny do tego, jaki musiałby wyprowadzić podróżnik o stosunkach pewnego kraju, gdzieby spostrzegł spokojnego rolnika, który wybierając się orać swą niwę, uznałby za konieczne zarzucić na plecy gwintówkę, a za pas zatknąć jatagan oraz parę pistoletów i tym sposobem przyjął wygląd bandyty: niewyczerpany cierpieniem jak Nietzsche „podróżnik,“ może łatwo wpaść na radę: zamiast uzbrajać rolników, lepiej rozbroić bandytów.
Nie wspominamy już o psychologicznych głębinach, jakie się kłębią w pismach Nietzschego, głębinach, których napróżno szukalibyśmy w dziełach uczonych psychologow, gdzie zamiast duszy znajdujemy jej korrelata; dekoracyę — zamiast sztuki; podobnie jak w pracowicie napisanych biografiach wielkich ludzi, gdzie jest wszystko może co ich otaczało, lecz niema ich samych[3].
Z powyższych, choć lekko tylko naszkicowanych uwag, widzimy jak skomplikowanem jest zjawisko nietzscheanizmu i jak zgruba, jeżeli szczerze, traktował je ksiądz Dębicki.
Powiedzieliśmy, „jeżeli szczerze,“ albowiem ksiądz Dębicki miał interes, ze stanowiska swego fachu potępiać Nietzschego, jak miał interes potępiać autora „Lourdes“ i „Rzymu,“ a wtedy używa się wszelkiej logiki choćby błędnej, aby ona tylko doprowadziła do pożądanego celu potępienia, zdyskredytowania: wszakże śród poprzedników ks. D., którzy posiadali większą władzę, byli tacy, co np. z zasady miłości bliźniego potrafili wywnioskować, że należy go palić na stosie lub szarpać kleszczami.
Otóż Nietzsche odzywa się mianowicie powątpiewająco o interwencyi bóstwa w porządek tego świata: „Er hört nicht — und wenn er hörte, wüsste er trotzdem nicht zu helfen.“ — („Jenseits von Gut und Böse“).
Ale Nietzsche nie jest pod tym względem zbyt odosobniony pośród duchów wyższych, odczuwających nędzę tego świata. Tak np. Guyau (Esquisse d'un morale) przytacza swój sen, w którym porwany na skrzydła przez anioła, unosi się śród jasnych sfer niebieskich, ale tam dochodziły go z ziemi dalekie szmery, w których rozróżniał wołania i jęki ludzi cierpiących, a gdy się zwrócił z pytaniem do anioła, ten z twarzą pogodną i białemi skrzydłami, lśniącemi w promieniach słońca, objaśnił, że są to modlitwy ludzi, wznoszące się do Boga. „Comme je fondrais en larmes, si j'etais Dieu!“ — zawołał Guyau, puścił rękę anioła i spadł na ziemię, myśląc „qu'il restait en moi trop d'humanité, pour que je puisse vivre au ciel.“ A wreszcie robi uwagę: „celui, qui a un Dieu, devrait le respecter trop, pour en faire un createur du monde.“
U Mickiewicza (tak pranego i oczyszczanego w ostatnich czasach ze wszystkich „grzechów młodości“) spotykamy rzucony Bogu zarzut, że „w tysiące ludzi krzyczących ratunku, patrzy jak w zawiłe zrównanie rachunku“ — oraz przypuszczenie: że „miłość jest tylko jego omyłką liczebną.“
Ten szereg dusz wrażliwych, buntujących się przeciw nędzy tego „najlepszego ze światów“, możnaby znacznie przedłużyć. Dlaczegoż więc ksiądz Dębicki rzucił się specyalnie z taka furyą na Nietzschego? Wynika to zapewne z nienawiści, że tak powiem, antropologiczno-gatunkowej. Nietzsche jest mianowicie naturą antypodycznie przeciwną naturze księdza Dębickiego: Nietzsche głosi bezinteresownie brutalność, jako swe pragnienie, a w rzeczywistości jest uczuciowy; ksiądz Dębicki odwrotnie: głosi miłość chrześciańską, jako swój fach, a w rzeczywistości jest brutalny[4].





  1. Mianowicie, gdy zbocza doliny, wznosząc się w obie strony od pewnego punktu sferoidu, leżą jednak niżej od płaszczyzny stycznej, w punkcie tym do sferoidu poprowadzonej. Tak np. zagłębie oceanu Atlantyckiego jest wypukłe; aby było wklęsłe, musiałoby być, jak obliczył Lapparent, przeszło 150 razy głębsze.
  2. Równie jednostronną antyrewolucyjną, jak logika Nietzschego, jest logika Tołstoja: ponieważ powabów życia mogą używać tylko wyzyskiwacze kosztem cudzych cierpień, więc wyrzeknijmy się wszyscy tych powabów, stańmy się Dyogenesami. — A czy nie lepiejby było, zamiast takiego obniżania tonu życia, zmniejszania sumy szczęścia, rozłożyć je sprawiedliwiej śród ludzkości, uczynić je funkcyą pracy i zasługi, a nie próżniactwa i podłości?
  3. Przyczyną takiego smutnego stosunku niektórych psychologów do duszy jest, jak się zdaje, ta okoliczność, że przy dzisiejszym stanie psychologii tylko najniższe objawy duchowe dadzą się ująć naukowo. Powtóre zdaje się, iż na wybór przedmiotu studyów wpływa często dążność organizmu niesharmonizowanego do harmonii, zrównoważenia; tak więc np. zajmowanie się psychologią a również i etyką, krytyką artystyczną i t. d. byłoby dla niektórych organizacyi duchowych czemś w rodzaju ćwiczeń ortopedycznych.
  4. W obronie ks. Dębickiego wystąpił profesor dr. Karol Hertz w liście do „Przeglądu Tygodniowego“, list ten równie jak naszą nań odpowiedź podajemy poniżej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.