Przejdź do zawartości

Jeden z wielu (Trzeszczkowska, 1890)/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam M-ski
Tytuł Jeden z wielu
Wydawca W. L. Anczyc i sp.
Data wyd. 1890
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Cudne roiłem sny! — aż oto
Grom Niebios ryknął mi nad głową,
I usłyszałem straszne słowo,
Żem jest tułaczem i sierotą;

Że pod lipami Ojców sadu,
W domu, gdziem dumnie śnił o chwale,
Obcy panoszą się zuchwale,
A dawnych panów ani śladu;

Że gdy chcę okiem w przeszłość rzucić,
Gdy myśl stęskniona się rozmarza,
To nic już nie mam krom cmentarza,
Dokąd mi wolno śmiało wrócić.

Bom nie miał nic, czém naród wolny
Zwykł darzyć synów swych sieroty;
Nic — okrom pracy méj mozolnéj,
Nic — krom boleści i tęsknoty.

Nic! — precz ze źrenic, łzo niemęzka,
Co gwałtem stajesz pod powieką!
Dla słabych łzy i trumny wieko,
Silnych — hartuje każda klęska.

Poszedłem w świat — piętnastoletni
Chłopiec — orlego pisklę gniazda,
Lecz ciągle mi znaczyła gwiazda
Szlak, gdzie lwy chodzą i — szlachetni.

On świecił mi, ku niemu gnało
Matczynych słów niezapomniane
Echo, co — jątrząc serca ranę —
Duszy chłopięcej hart dawało.

Z ławicą szkolną wnet skowany,
Śród rówienników — ja, pacholę,
Nosiłem w piersi głuche bole,
Śród gier stawałem zadumany,

Pytając, co się stało z bytem
Moich i wszystkich naokoło?
I chmurna zmarszczka ryła czoło,
Ściskałem zęby z głuchym zgrzytem.

Gwałt, przemoc — jak się z tém pogodzić?
O! ciężką nieraz jest boleścią
Mieć przeszłość z jakąś wielką treścią
I w gnieździe orłów się urodzić!

Starcy — gdy życie im zabierze
Wszystko i czary u ust strzaska,
A pamięć dawnych sił myśl głaska —
Sławią czas szkolny w dobrej wierze.

Lecz ma on straszne swe gorycze:
Ciężko kłaść gmachu podwaliny;
Czyż zdoła dojrzéć myśl chłopczyny,
Jak lśni odkrytych prawd oblicze?

Śród ciągłych trudów, niepokojów —
Harmonia linij, cyfr kolumny,
Gmach, co tak świetny i tak dumny,
Chłopcu znan tylko z trosk i znojów.

Wiosna się budzi, krew rozgrzewa...
Och, rzucić książkę precz od siebie
I — jak niekarne młode źrebię —
Wybiedz, gdzie zdrój, błoń i las śpiewa!

Gdy wszystko zrywa się do słońca,
Bólem jest krwi powstrzymać wrzenie;
A jakże rzadko to cierpienie
Koi dłoń mądrze kierująca!

O piewce, wieszcze wy Hellady,
Czyście myśleli, by pieśń grecka
Bruździła jasne czoło dziecka?
By nad nią więdnął chłopiec blady?

Z słonecznych żarów urodzona,
Pobudko czynów i nagrodo,
Świat młodym był i ludzkość młodą,
Gdyś ty się lała z wieszczów łona!

Gdy słowa mędrców szczerozłote
Pod stropem Niebios i portyki
Głosiły badań ich wyniki,
Uczyły mądrość czcić i cnotę.

Wówczas czół nie giął trud nad siły,
Ale z pod mistrzów wielkich dłuta
Stawała postać z głazu kuta,
Olbrzymi posąg z jednéj bryły —

Z naturą wzniosłą i bogatą,
O liniach znanych tylko Grekom,
Jawił się mąż na podziw wiekom —
Arystoteles albo Plato.

O wieku zmarły, ogniu zgasły,
Ty, śnie przez młodą ziemię śniony,
Twój szkielet jeszcze serc miliony
Dotąd prowadzi swemi hasły!

Bo lud twój swobód był dziedzicem,
Bo w zgodzie żyły duch i ciało,
Gdy my, okuci, z chmurnem licem,
Już z dziecka mamy pierś zbolałą.

Jam na przód sercem szedł wytrwałém,
Te walki duszy pacholęcéj
Przeżyłem sam — przeżyłem więcéj,
Bom nędzę znał, lecz łez nie znałem!

Bo żyła we mnie myśl wszczepiona,
Że, chcąc się z losem wziąść za bary,
Jak dąb, co silne ma konary,
Trzeba potężne mieć ramiona.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Trzeszczkowska.