Jeździec bez głowy/XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XL.  Czarne jastrzębie.

Chmura czarnych jastrzębi krążyła nad lasem w miejscu, gdzie w odległości kilkuset kroków od kałuży krwi leżał nieruchomo, jakby rzucony na pastwę drapieżników, jakiś młodzieniec. Młodzieniec ten był blady śmiertelnie, a twarz jego znamionowały szlachetne i delikatne rysy. Patrzał nieprzytomnie jakby szklanemi, zastygłemi oczami przez pół przymknięte powieki i był podobny raczej do trupa, niż do człowieka, który za chwilę mógł się obudzić i zawezwać ludzkiej pomocy. I rzeczywiście słońce, które rzucało mu prosto w oczy nieznośny żar promieni, zmusiło go do ocknięcia się. Uniósł się całym ciężarem ciała i wsparł na łokciu, patrząc mętnym wzrokiem dokoła siebie i myśląc, czy śni, czy też przeżywa to wszystko na jawie. Uczuł straszliwy ból nogi i zaczął sobie uprzytomniać, w jaki sposób znalazł się w lesie, a przedewszystkiem przypomniało mu się, że spadł z konia i uderzył silnie o drzewo. Koń gdzieś zniknął, zapewne wystraszony pognał do domu. Ale, mimo wysiłku i najszczerszej chęci nie mógłby teraz dosiąść konia, gdyż ból całego ciała i spuchnięte kolano nie pozwalały mu ruszyć się z miejsca. Myśl, że, nie mając znikąd pomocy, będzie musiał konać powoli w ostępach leśnych z głodu i pragnienia lub żywcem stanie się łupem dzikich zwierząt i jastrzębi, budziła w nim rozpacz. Próbował krzyczeć, ale nikt się nie odzywał, bo zresztą nie było nadziei, aby do tej głuszy leśnej zajrzał jaki litościwy człowiek. Tak upłynęło dwie godziny na rozpaczliwem wyczekiwaniu pomocy skądkolwiek. Młodzieniec przypomniał sobie, że gdzieś w pobliżu płynie strumień czystej wody, i myśl o wodzie, o ugaszeniu pragnienia, zwyciężyła w nim nagle uczucie bólu. Wsparł się na rękach i zaczął powoli z największą ostrożnością pełznąć wąziutką ścieżką, wydeptaną przez leśną zwierzynę, chodzącą tędy na poisko. Ból nogi dokuczał mu straszliwie, więc zatrzymywał się co chwilę, aby odpocząć i zebrać resztki sił.
Tymczasem czarne jastrzębie, przeczuwając, że pełzający w zaroślach człowiek opadnie z sił i zlegnie wyczerpany śmiertelnie, unosiły się nad nim chmurą złowieszczą, a, gdy odpoczywał, zniżały swój lot gwałtownie i przelatywały bezszelestnym rozmachem skrzydeł z drzewa na drzewo coraz bliżej, coraz bliżej.
Nagle młodzieńcowi przyszła zbawienna myśl do głowy. Postanowił zmienić tak uciążliwy i powolny sposób przesuwania się na bardziej wygodny. Myśliwskim nożem, który zawsze nosił przy sobie, ściął gałąź młodego dębczaka i, wspierając się na niej, jak na szczudle, poszedł dalej. Po upływie dziesięciu minut leżał na brzegu wijącego się wśród zarośli strumienia i wchłaniał w siebie z rozkoszą orzeźwiający dobroczynny napój.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.