Jana Kochanowskiego Dzieła polskie (1919)/O zburzeniu Sodomy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski (autorstwo niepewne)
Tytuł Jana Kochanowskiego Dzieła polskie
Podtytuł wydanie kompletne, opracowane przez Jana Lorentowicza
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. [1919]
Miejsce wyd. Warszawa
Indeks stron




O ZBURZENIU SODOMY [1].



Srogie się zewsząd zakurzyły dymy,
Jako z pożarów[2], gdy gorają z zimy,
Gwałtowne ognie dziś się rozżarzyły
I w nas wsrożyły.
Raz śliczne zamki i wsi pożerają,
Podczas i całe miasta wszcząt znoszają,
Ledwo znać miejsce, gdzie przed tem leżały;
Żal to niemały.

Wiele Tatarzyn nam złego nabroił,
A jeszcze myśli swej nie uspokoił,
Przeszedł granicę, ma wolą dalej iść
Po więtszą korzyść.
Miej się na pieczy, gospodarzu szczodry,
Bo widzisz, żeć to gość nie bardzo dobry,
O cięć gra idzie, gore u sąsiada.
W smakżeć biesiada?
Już to Bożego gniewu pewne znaki,
A kto wie, jeśli czas nie przyjdzie taki,
Jaki był przyszedł tam na pięć miast onych,
W grzech zawiedzionych.
Gdzie tak z dostatków, jako z próżnowania
I z ustawicznych biesiad sprawowania,
Takie obrzydłe, nad obyczaj wszytki,
Były tam zbytki.
Wstyd tak niezwykłych grzechów i wspominać,
Że się na ich głos Bóg nie mógł otrzymać,
Widząc, iż przyszła gwałtowna potrzeba,
Aż posłał z nieba.
Chcąc pewnie wiedzieć, przez własne swe posły,
Takli się w górę ich złości wyniosły,
Co ustawicznie o pomstę wołały
Na lud niedbały.
Ubogo się w tych mieściech miała cnota,
Gdzie zaledwie samoczwartego Lota
Posłowie pańscy na ten czas zastali,
Gdy złość karali.
Tak w małym poczcie, skoro wyszli z miasta,
Nad zakazanie, nieszczęsna niewiasta,
Słysząc krzyk w mieście, aż się obejrzała,
Słupem się stała.

Ledwie Lot uszedł ze dwiema córkami,
Na blizką górę, przed tymi plagami,
Gdy z nieba upadł deszcz, z ogniem zmięszany,
Na złe mieszczany.
Gdzie w tych krainach miasta i wsi wszytki,
Folwarki z bydły i pola z użytki
Gwałtowny ogień, z lasy i zwierzątka,
Pożarł do szczątka.
I Lot, co uszedł i krył się na skale,
W stateczności swej nie mógł wytrwać wcale,
Sprośne opilstwo w co go tam wprawiło,
Daj się nie śniło.
Tak ci, gdzie weźmie moc ten grzech przeklęty,
Z trudna ma przed nim ujść i człowiek święty,
Acz złym i dobrym różnie go Bóg płaci,
Bo złego traci.
Lecz gdy pobożny z krewkości upadnie,
Jednak przyjść może ku naprawie snadnie,
Gdy Pan łaską swą grzech jego pokrywa,
A tem go zbywa.
I trzebać było wspominać Sodomy,
Pojrzymy jeno dziś każdy w swe domy,
Pewnie z nią wszędy zrównamy złościami;
Znamy to sami.
Nic nas nie ruszą takowe przestrogi,
A moc tym więtszą bierze w nas grzech srogi,
Straszliwe głosy nieba przebijają,
Co nań wołają.







  1. Pieśń tę odnalazł Bronisław Chlebowski w kancyonale protestanckim, znajdującym się w bibliotece uniwersyteckiej w Warszawie. Przypisuje jej autorstwo Janowi Kochanowskiemu (Pisma, tom II str. 24—32), pomimo zastrzeżeń A. Brücknera, który sądzi, że „pieśń ta naśladuje tylko pieśń o Potopie, biorąc pochop z pogromu tatarskiego 1575 r. i do Kochanowskiego się nie odnosi” („Książka”, miesięcznik bibliogr. 1906, str. 5). Według B. Chlebowskiego, pieśń „O zburzeniu Sodomy” pochodzi prawdopodobnie z r. 1551.
  2. mowa tu o wypalaniu suchych traw na wiosnę dla przygotowania roli do uprawy i zasiewu (B. Chlebowski).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.