Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/78 (1)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 78. W podziemiu.
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

78.[1]
W podziemiu.

Gdy Jagiellona pośród nocy powróciła do swego pałacu, oczekiwał na nią jeszcze z tajemniczą miną jej paź.
— Ktoś przybył do pałacu, — rzekł stłumionym głosem.
Wołoch Stefan? — zapytała wojewodzina, — gdzież jest?
— Kazałem mu czekać w modlitewniku pani wojewodziny.
— Dobrze, odejdź, chcę zostać sama.
Paź zniknął.
— A zatem jeszcze żyje i jest tutaj! — szepnęła Jagiellona. — Uprzedziłam Sobieskiego! Stefan jest w moich rękach, w moim pałacu! Byle tylko nie zniknął, byle nie umarł! znajdę zawsze sposób, aby mu nakazać milczenie! Nie lękam się tego Wołocha! Jest on małomówny, a wreszcie cóż zrobi, jeżeli jego nazwę sprawcą, jeżeli jego pociągnę do kary? Czyż nie on to był obowiązany pielęgnować chłopca? Czyliż nie on oznajmił mi kiedyś, że dziecko nie żyje?... Ale szkielet?... Znajduje się jeszcze, tu w podziemiu! Mógłby on stać się ważnym świadkiem i oskarżycielem nie przeciw mnie, lecz przeciw niemu, przeciw Wołochowi! Szkielet trzeba usunąć, a w takim razie zniknie ślad ostateczny! Twoje poszukiwania nie doprowadzą cię do żadnego celu, Janie Sobieski, bo ten, którego szukasz, nie żyje oddawna, a Stefan słowa moje poświadczy.
Wzięła świecznik i wyszła z salonu.
Niewielkim korytarzem przeszła do drzwi, które otworzyła.
Drzwi te prowadziły do małego okrągłego modlitewnika, w głębi którego znajdował się klęcznik pod wielkim, pięknie malowanym obrazem Matki Boskiej.
Na klęczniku leżała rozwarta książka do nabożeństwa.
Ściany modlitewnika były zawieszone obrazami świętych.
Przed klęcznikiem znajdował się ołtarz z krucyfiksem i relikwiami.
Na prawo od wejścia, na dywanie pokrywającym podłogę całej kaplicy, tuż pod ścianą, leżał człowiek stary, biednie ubrany.
Był on zmęczony i zasnął.
Siwa broda otaczała jego zapadłą twarz.
Chude ręce starca złożone były na jego piersiach.
Miał on na sobie obszerną, brunatną burkę, nogi jego były obnażone.
Przy głowie leżał stary kapelusz o szerokich skrzydłach.
Jagiellona zamknęła drzwi za sobą i spojrzała na śpiącego.
— Śpi... nogi jego skrwawione... śpieszył się, — rzekła do siebie.
I zawołała głośno:
— Stefanie!
Wołoch podniósł się i spojrzał zdziwionym wzrokiem naokoło siebie.
— Stefanie, to ja! — rzekła wojewodzina.
Starzec ukląkł przed nią i pochylił swą siwą głowę aż do ziemi.
— Pani! — rzekł, — sługa twój zasnął... racz przebaczyć!
— Wybaczam to twojemu podeszłemu wiekowi, Stefanie, — odpowiedziała wojewodzina.
— Wezwałaś mnie, dostojna pani, jestem posłuszny!... Przybyłem tak prędko, jak mogły nastarczyć moje stare nogi.
— Wstań, Stefanie, mam z tobą pomówić.
Stary Wołoch podniósł głowę.
Na twarzy jego malował się tajony przestrach.
— Ty tylko wiesz o Józefie, — zaczęła Jagiellona stłumionym głosem, — ty tylko wiesz co się z nim stało. Wyznaj, Stefanie, gdzie jest Józef, ów chłopiec, który był oddany pod twoją opiekę?
Stary Wołoch zadrżał.
— Dla czego mnie o to pytasz, dostojna pani? — rzekł.
— Chcę z twoich własnych ust usłyszeć, chłopiec ten nie żyje.
Stefan odetchnął.
— Umarł, dostojna pani, umarł nareszcie!.. Życie, na które był skazany, było życie męczarń. Serce często mi się krajało, ale musiałem milczeć! musiałem milczeć!...
— I teraz jeszcze będziesz o tem milczał przed wszystkimi, — rzekła Jegiellona tonem tak rozkazującym, że stary Wołoch schylił głowę.
— Moje usta niczego nie zdradzą, dostojna pani, — odpowiedział.
— Chłopiec umarł, ale jego kości pozostały nie pochowane, nieprawdaż?
— Tak jest, dostojna pani, chciałem je złożyć w łonie ziemi, ale nie wolno mi było.
— Trzeba było unikać wszystkiego, coby mogło zwracać uwagę.
— A zatem kości są jeszcze nie pochowane? — W podziemiu nikt jeszcze nie był, wszystko tam tak pozostało, jak pozostawić musiałeś.
Stary Wołoch załamał ręce.
— Jesteś prawy chrześcianin, jesteś człowiek pobożny, wiem o tem... Przystąp za mną do ołtarza, — rozkazała wojewodzina.
Stefan powstał.
— Połóż palec na krucyfiksie.
Starzec uczynił to.
— Powtarzaj za mną to, co ja mówić będę.
Stefan skinął głową z pokorą.
— Przysięgam, jak pragnę być zbawionym, — zaczęła Jagiellona uroczystym głosem, — że przed nikim nie zdradzę, co się stało w podziemiach tego pałacu.
Stefan powtórzył słowa przysięgi.
— Jednakże, dostojna pani, — rzekł następnie, — gdyby spowiednik albo przełożony zapytał, co mam powiedzieć?
— Możesz powiedzieć, że chłopiec umarł wówczas, kiedy rzeczywiście zakończył życie.
Wołoch znów skinął głową potwierdzająco.
— Przysięgam nadto, jak pragnę być zbawionym, — mówiła Jagiellona dalej, — że o szkielecie nic nie powiem i przed nikim nie wyznam, że Józef aż do zgonu znajdował się w podziemiu.
I te słowa powtórzył starzec.
— Przysiągłeś i wiem o tem, że święcie dotrzymasz przysięgi, — mówiła następnie Jagiellona, — nie zapominaj jednak o tem, że gdybyś po pijanemu lub przez nieuwagę złamał przysięgę, to tem siebie narazisz na największe niebezpieczeństwo, bo tobie była powierzona piecza nad chłopcem.
Stefan spojrzał na wojewodzinę błędnym wzrokiem.
— Mnie? — zapytał, — czyliż nie byłem obowiązany czynić, co mi jaśnie wielmożna pani rozkazała?
— Odpowiedzialność spada na ciebie, nie na mnie.... nie zapominaj o tem nigdy!
Starzec załamał ręce.
— Na mnie?... Niechaj mnie niebo strzeże od wszelkiej winy i współwiny.
— Co mają znaczyć te słowa?... — zapytała z gniewem wojewodzina, — zresztą przysiągłeś na krucyfiks... to mi wystarcza. Teraz potrzeba kości zmarłego włożyć do ziemi.
— Chętnie to uczynię, dostojna pani! Będzie to dobry uczynek, który byłbym spełnił oddawna. Myśl o tych kościach w piwnicy często mi spać nie dawała.
— Zdaje mi się, że byłeś przywiązany do tego, nad którym czuwałeś?
— Tak jest, dostojna pani, kochałem go.
— A jednak tak się z nim obchodziłeś!
— Oh, jakże często krwawiło mi się serce!...
— Milcz! — rzekła gniewnie Jagiellona, — wiesz dobrze, dla czego tak a nie inaczej czynić było potrzeba.
Stefan skrzyżował ręce na piersiach i potwierdzająco skinął głową.
— Chodź, zejdę z tobą do podziemia, — rzekła wojewodzina.
Starzec spojrzał na nią z pod oka, jak gdyby chciał zapytać:
— Czy ty nie czujesz wyrzutów sumienia?
Musiał jednakże milczeć.
— Weź świecznik i łopatę i chodź za mną, — powtórzyła Jagiellona, — cisza panuje w pałacu, nikt nam nie przeszkodzi.
Wołoch usłuchał rozkazu.
Do owej oddalonej części podziemia, w której syna Jagiellony przez długie lata ukrywano, było jeszcze inne wejście, do którego prowadziły niewielkie drzwi żelazne.
Starzec przyniósł łopatę, a następnie otworzył te drzwi, od których klucz podała mu wojewodzina.
Grobowe milczenie, którem zionęło pod ziemie, zaledwie nie zagasiło światła.
Poszli oboje do oddalonej części podziemia, w której znajdował się kościotrup.
Przy słabym blasku światła widok ten był tak przerażający, że Jagiellona zadrżała, a stary Wołoch odmówił modlitwę.
Kościotrup siedział na nędznem i wpół zgniłem krześle.
Czaszka jego opadła na ziemię i leżała przy nogach.
Zgraja myszy i szczurów rozbiegła się z piskiem na widok wchodzących.
Jednakże widok podziemia tylko na chwilę przejął wstrętem Jagiellonę.
Nie miała ona serca, prędko zatem zapanowała nad sobą.
Nie tak łatwo jednakże przyszedł do siebie stary Wołoch.
Łzy spływały po jego zapadłych policzkach, wszystkie obrazy przeszłości stawały świeżo przed wzrokiem jego duszy.
W tem miejscu nieprawy syn Jagiellony, ukryty przed wszystkimi, pędził nędzne swe życie.
Tu był przykuty do łańcucha, ażeby nie mógł uciec, tu stary Stefan przynosił mu pokarm i spędził z nim większą część jego życia, bo stary sługa zawsze miał dla niego współczucie.
Nielitościwa Jagiellona nigdy nie ulitowała się nad tem dzieckiem i nigdy o nie nie spytała.
Rada była temu, że w dziesiątym czy jedynastym roku życia umarło.
Stary Stefan sądził jeszcze dotąd, że mu może coś przymieszała do jadła, gdyż chłopiec umarł właśnie wtedy, gdy śmierć jego była dla niej najpożądańszą, ponieważ wówczas oddawała rękę wojewodzie Wassalskiemu.
Następnie stary Stefan musiał się oddalić, nowi słudzy zajęli jego miejsce, nowe urządzenia zaprowadzono w pałacu, w którym zresztą wojewoda i jego żona przemieszkiwali bardzo rzadko.
O zmarłym w podziemiu zapomniano.
Teraz z powodu listu, pozostałego po zmarłym Jakubie Sobieskim, sprawa ta na nowo poruszoną została i Jagiellona przekonała się, że kościotrup ciągle pozostawał na swojem miejscu.
— Wykop dół! — rozkazała Wołochowi.
Starzec wykonał rozkaz.
Wykopał dół na miejscu w podziemiu i złożył do niego kości zmarłego, a następnie załamał drżące ręce i modlił się.
— Zasyp grób! — rozkazała Jagiellona.
Ziemia posypała się na kości i wkrótce grób został zasypany zupełnie.
Jagiellona i Wołoch opuścili grobowiec i zamknęli za sobą drzwi żelazne.
Szczątki zmarłego zostały uprzątnięte, nic już teraz nie mogło zdradzić tajemnicy i wydać zbrodni.




  1. Przypis własny Wikiźródeł w tekście są dwa rozdziały o numerze 78.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.