Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 66. Wyrok
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

66.
Wyrok.

Ujęcie przez straż obszarpanego człowieka, który strzelał do króla, wymagała rozpoczęcia śledztwa.
Senatorowie, do liczby których należał także kanclerz Pac, byliby woleli całą tę sprawę ubić milczeniem i schwytanemu Leonowi pozwolić uciec, było to jednak niemożebnem.
W senacie, który jako najwyższa władza, rozstrzygał o wszystkich sprawach, tyczących się wysokich dostojników, zasiadali po największej części panowie niezadowoleni z wyniku tak poprzedniej, jak ostatniej elekcyi.
Panowie ci, stawiali senat wyżej od samego tronu.
Prawda, że senat decydował także o sprawach, tyczących się króla, który w każdej sprawie musiał się przed senatem usprawiedliwiać.
Senat miał także prawo graniczenia pewnych prerogatyw królewskich.
Sprawca zamachu Leon oddany zatem został pod sąd senatu.
Gdy członkowie najwyższego trybunału zebrali się w przeznaczonej na ten cel sali zamkowej i zasiedli w fotelach około wielkiego stołu, wstał kanclerz Pac.
— Nim każę tu wprowadzić jednego z byłych żołnierzy mego brata, panowie i bracia, — zaczął, — muszę wspomnieć o oszczerczej wieści, którą puścili w obieg niektórzy żołnierze króla. Wieść ta zasługuje na przykładne ukaranie! Niektórzy zuchwalcy śmią przypuszczać i mówić, że żołnierz Leon był najęty do swego zbrodniczego czynu przez hetmana polnego Paca!
— To niesłychane! Śmierć zuchwałym oskarżycielom! — zawołali senatorowie, — biada temu, ktoby się poważył głośno i jawnie wypowiedzieć podobne zdanie!
— Żądam opieki dla mojego brata!
— Ta opieka będzie mu dana! — odpowiedziano, — szubienica czeka każdego, ktoby raz jeszcze poważył się wymówić takie słowa!
— Dziękuję wam za ten dowód sprawiedliwości waszej panowie i bracia, — mówił kanclerz dalej, — przeciwko niesłusznemu oskarżeniu, wymierzonemu na jednego z nas, winniśmy występować wszyscy, inaczej zatracimy swą godność!... Wprowadzić oskarżonego!
Jeden ze sług senatu oddalił się i wkrótce wprowadził Leona.
Oskarżony musiał zapewne wiedzieć że nic bardzo złego nie stanie mu się, gdyż nie z żalem i skruchą, ale z zuchwałą miną wszedł do sali i pokłonił się.
— Zbliż się! — rozkazał kanclerz Pac.
Leon uczynił zadość wezwaniu.
Wyglądał on strasznie.
Na twarzy i całem ciele widać było ślady pobicia przez oburzony zamachem lud.
Odzież jego była podarta i opadała w łachmanach.
— Zdaje mi się, że ten nędzasz popełnił zbrodnię tylko z rozpaczy, — rzekł jeden z zasiadających.
— Jak się nazywasz?
— Leon, panie, — odpowiedział oskarżony.
— Czy wiesz, jaką zbrodnię popełniłeś w dniu koronacyi? — zapytał kanclerz dalej.
— Zbrodnię? Nic o tem nie wiem, panie! Nie wiem, czego odemnie chcieli ludzie i straż! Czyż to nie był dzień radosny?... Czyż wszyscy nie strzelali?... Otóż i ja strzelałem! I nic więcej!
— Daję słowo, wygadany! — uśmiechnął się jeden z senatorów.
— Może ocali swoją głowę, — rzekli inni półgłosem.
— Więc nie miałeś zamiaru strzelać?
— Naturalnie, że miałem, panie. Któżby co zrobił, gdyby nie miał zamiaru?... Powiadam, że wiem co zrobiłem! Wystrzeliłem na wiwat i basta!
— Tak, ale kula była w pistolecie.
— Kula? Była tam kula... czyż ja wiem, czy to była kula? Skądby się wzięła? Proszę mi ją pokazać!... Strzelałem, bo wszyscy strzelali.
Kanclerz Pac uśmiechnął się.
Obrona ta widocznie podobała mu się.
— Sądzi on, że nie miał kuli w pistolecie, — rzekł kanclerz do otaczających.
— Tym sposobem się nie wykręcisz! — zawołał jeden z senatorów, — książę prymas słyszał świst kuli.
— Słyszał? książę prymas słyszał? To co innego! W takim razie była kula w pistolecie, ale ja go nie nabijałem i basta!
— Skądżeś wziął pistolet Leonie? — zapytał kanclerz.
— Pistolet? Znalazłem go, dostojny panie, podniosłem, a że wszyscy strzelali, więc wystrzeliłem i basta!
— Chłopiec dobrze wyuczony! — rzekł jeden z senatorów.
— Nie ujdzie jednak kary! — odpowiedziało kilku.
— Zasłużyłeś na śmierć! — rzekł kanclerz Pac, — ale ponieważ twierdzisz, żeś nie wiedział o kuli, i że tylko na wiwat wystrzeliłeś, więc nie można cię skazać na, szubienicę, której byłbyś nie uniknął, gdybyś był miał zły zamiar! Wnoszę zatem jako sprawiedliwą karę za nieostrożność, ażeby Leon został skazany na wygnanie do niezamieszkałej okolicy! Co mówicie panowie i bracia o tym wyroku.
— Zgadzamy się, zawołano dokoła.
— Dziś jeszcze kilku jezdnych odwiezie cię do pustej, dzikiej okolicy, — zakończył kanclerz, — tam możesz sobie zbudować chatę i żyć samotnie! Idź! Usłyszałeś wyrok!
Leon skłonił się senatorom i wyszedł z sali.
Służący oznajmił wojewodzinę Wassalską.
— Niech wejdzie dostojna pani, — rzekł kanclerz.
Wkrótce potem dumnym krokiem weszła do sali Jagiellona.
Senatorowie powstali, aby pozdrowić wdowę po wojewodzie, dla której przyniesiono krzesło.
— Co cię sprowadza do nas, pani wojewodzino? — zapytał kanclerz Pac.
— Mam przed was zanieść skargę, dostojni panowie! — odpowiedziała Jagiellona, — spodziewam się, że u was znajdę sprawiedliwość, której napróżno szukałam gdzieindziej.
— Senat jest po to, aby ją wymierzał! — odpowiedział kanclerz.
— Skarga moja dotyczy nędznej niewolnicy, ale jest to niewolnica tego, którego elegancya na tron wyniosła, — mówiła Jagiellona dalej. — Oskarżam Sassę, ślepą niewolnicę z Sziras! Poważyła się jak szpieg krążyć koło mego pałacu, miała jakiś zdradziecki względem mnie zamiar, a może chciała mnie zabić!
— Ciężkie to oskarżenie, pani wojewodzino, — rzekł kanclerz, — gdzież jest niewolnica? — Ludzie moi schwytali ją i wtrącili do lochow w moim pałacu w Warszawie, — odpowiedziała Jagiellona.
— Zuchwała ta istota, ufając w opiekę swego dawnego pana, opierała się nieraz moim rozkazom, gdy mi przez mego została darowana i uciekła z powrotem.
— Tym sposobem zasłużyła na ciężką karę!
— Okazywała mi otwarcie swą nienawiść i zbliżyła się w nocy do mego pałacu w niegodziwym zamiarze! Proszę was, dostojni panowie, abyście mnie zabezpieczyli przed ponowieniem się takiego niebezpieczeństwa!
— Nie napróżno pani używasz naszej opieki, — odpowiedział kanclerz Pac.
— Upraszam senatu o surową karę na niewolnicę, — mówiła Jagiellona dalej, — trzeba dać przykład, bo słudzy i niewolnicy uciekać nam i grozić będą!
— Wyrok sprawiedliwy zapadnie dziś jeszcze, pani wojewodzino, — odpowiedział kanclerz, — zostanie wykonany! Wracaj pani zadowolona!
— Z ufnością sprawę moją składam w ręce senatu, — rzekła Jagiellona, — i dziękuję wam za opiekę, jakiej użyczacie wdowie.
Ukłoniła się i dumnym krokiem wyszła z sali.
Gdy senatorowie pozostali sami, podniosło się kilka głosów.
— To niewolnica Sobieskiego! — mówiono.
— Będzie się gniewał, gdy się dowie o zapadłym wyroku.
— Więc niech wyrok zapadnie tajemnie i kaźmy go tajemnie wykonać, rzekł kanclerz Pac, — stary zwyczaj na to nie pozwala. Czyż chcecie panowie, żeby senat wstrzymał się od wydania wyroku?... Na cóż w takim razie bylibyśmy potrzebni. Jeżeli tak, to rozwiążmy się zaraz!
— Kanclerz ma słuszność! — wołali niektórzy.
— Czyż mamy dopuścić do otwartego zerwania z królem? — mówili inni, — byłby to tryumf dla nieprzyjaciół kraju!
— Więc zrzeczmy się naszych praw! — podszczuwał Pac.
— Nie, nie! od praw naszych nie odstąpimy! wyrok musi być wydany!
— Tak jest! tak jest!
— Może wolicie, żeby powiedziano, że senat stchórzył?... Namyślcie się! dolewał kanclerz oliwy do ognia — niech się lepiej z nas śmieją!
— Nigdy! — zawołali senatorowie roznamiętnieni, — do tego nie przyjdzie.
— A więc wydajmy wyrok, skoro usłyszeliśmy skargę! — nastawał kanclerz Pac, — uznajmy ją wolną, jeżeli uważacie, że to słuszne! Cóż nas może skłonić, żebyśmy wyrokowali wbrew przekonaniu? Kto może na nas wpływ wywierać? Ażeby zaś nikt nie był w wyroku krępowany, aby jeden nie wiedział co wyrzekł drugi, zbierać będę głosy do zakrytej urny. Nikt się nie dowie, jak kto z nas — głosował! I wyroku nikt się nie dowie oprócz tych, co go będą wykonywali! Tu nawet wpośród nas wyrok nie będzie ogłoszony! Ja biorę kartkę i obliczywszy je, wrzucę w ogień, a potem każę spełnić wyrok senatu!
— Dobrze, niech tak będzie, kanclerz ma słuszność! — wołano.
— Zgadzacie się, a więc dobrze, — mówił Pac dalej, — tym sposobem utrzymamy nasze prawo, naszą niezależność!
Słowa kanclerza wywołały liczne oklaski.
— Zapada zatem wyrok na niewolnicę Sassę, panowie i bracia! — zawołał Pac.
Wszyscy przygotowali kartki.
Kanclerz rozkazał służącemu przynieść urnę przykrytą czarnem suknem.
Następnie sam napisał kartkę, wrzucił ją do urny i zaczął zbierać głosy.
— Resztę mnie pozostawcie, panowie i bracia, — rzekł, — i bądźcie przekonani, że będę umiał utrzymać powagę senatu!
Po oddaniu głosów i rozejściu się senatorów, kanclerz sam pozostawszy, zdjął przykrycie z urny.
— Giętką trzciną być chcecie? — szepnął z wściekłością, — chcecie być ulegli i względli! Ja was gdzieindziej poprowadzę! Czuję, że mam nad wami przewagę. Pierwszą próbę zrobiłem dzisiaj i powiodła mi się. Złożyliście decyzyę w moje ręce, senatorowie i ja ją wydam! Możecie być pewni, że wkrótce najwyższa władza dostanie się w moje ręce! Dziewczyna zostanie rozszarpaną przez dzikie zwierzęta, dlatego właśnie, że jest niewolnicą Sobieskiego!
Tak mówiąc do siebie kanclerz wyjmował kartki jedną po drugiej, a przeczytawszy łagodny wyrok, uśmiechał się pogardliwie, miął kartkę i rzucał w ogień.
— Trzech tylko za skazaniem! tchórze! — rzekł, ukończywszy tę czynność, — ale to nic, wyrok mój a nie wasz będzie wykonany.
W tej chwili w bocznych drzwiach sali, w której kanclerz Pac siedział przy stole, ukazała się postać starego mnicha.
Nie był to ów mnich fałszywy, przebrany Rochester, ale owe zjawisko, które się często ukazywało w zamku warszawskim i krakowskim.
Kanclerz obrócony był plecami do miejsca w którem mnich się ukazał, nie widział zatem tej ciemnej postaci, która w największej ciszy przeszła przez salę i znikła po drugiej stronie.
Następnie kanclerz ujął stojący na stole dzwonek.
Wszedł służący.
— Zawezwać tutaj dowódcy straży senatu, — rozkazał Pac.
— Z ukrycia cios ci zadamy! — szepnął dumny kanclerz, — i jak doża wenecki jest tylko figurą władzy, jak tajna rada trzech i inkwizytorowie rządzą losami rzeczypospolitej, tak tutaj senat rządzić będzie.
Postać mnicha, nie spostrzeżona przez kanclerza przesunęła się znów przez salę.
Gdy znikła, wszedł dowódca straży senatu.
— Zbliż się pan! — zwrócił się kanclerz do niego, — rozkażesz kilku zaufanym ludziom wybrać się natychmiast do Warszawy. Tam w piwnicach pałacu wojewodziny Wassalskiej znajduje się ślepa niewolnica, Ta niewolnica jest skazaną na wygnanie na pustynię! Każesz ją przebranym i zamaskowanym jeźdźcom wywieźć daleko do bezludnej, leśnej puszczy! Senat jednak nakazuje tobie i tym jeźdźcom milczenie i zagraża wam śmiercią, jeżeli ten zakaz złamiecie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.