Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 52. Sprzysiężenie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

52.
Sprzysiężenie.

Odwaga i dzielność Sobieskiego i tym razem ocaliły Polskę od niebezpieczeństwa, ale już nowe klęski jej groziły.
Przykład wielkiego marszałka koronnego wpłynął jednak zbawiennie na Polaków i wzbudził na nowo w ich sercach miłość ojczyzny.
Zagrażało niebezpieczeństwo wojny z Turkami, i aby zebrać środki do jej prowadzenia, postanowiono zastawić klejnoty koronne.
Tylko trzej ludzie jeszcze ze swymi stronnikami wstrzymywali się od ofiar i ogólnego współudziału, trzej ludzie, którzy znieść nie mogli na czele narodu króla Michała i jego hetmana.
Michał jednakże starał się wszelkiemi sposobami spełniać swe obowiązki i okazywać się godnym korony.
Burze, jakie miotały Polską podczas jego panowania, przypisać należy raczej jego nieszczęśliwej gwieździe, niż nieumiejętnym rządom.
Był to człowiek, który otrzymał świetne wychowanie i uczył się wiele. Dziewięcioma językami mówił biegle. Osobistej odwagi także mu nie brakowało, brak mu było raczej silnej woli i energii w stawianiu skutecznem czoła nieszczęściom.
Jakkolwiek nie udało mu się pokonać niechęci magnatów, rycerstwo jednak było mu wiernie oddane.
Zarzucając mu nieumiarkowane u podobanie w biesiadach, a podskarbi Morsztyn miał raz do niego powiedzieć że nie potrzebuje się obawiać, ażeby go otruto, gdyż on sam wyręcza trucicieli, jedząc bez uwagi na zdrowie. Zdaje się jednak, że Morsztyn zostawał w związkach z jego nieprzyjaciółmi, a samo to odezwanie się mogło mieć na celu danie naturalnego pozoru i pokrycia jakiemu projektowanemu zamachowi na życie nielubianego monarchy, którego wyniesienie na tron solą w oku było dla tych, co mu przedtem byli równi.
Król miał wówczas zaledwie lat 25.
Nadeszła wiosna. Wiśniowiecki z dworem swoim znajdował się w Warszawie.
Pewnego ciemnego i parnego wieczoru opuściła miasto kareta i pojechała drogą ciągnącą się nad brzegiem; rzeki.
Ciemne chmury, osłaniające niebo, rozdzierały się niekiedy na chwilę i przepuszczały promienie księżyca w pełni.
W jednem z oddalonych miejsc nadbrzeżnych kareta zatrzymała się i otworzyły się jej drzwiczki.
Gęstym welonem osłonięta dama w ciemnem okryciu wysiadła z powozu i rozkazała służącemu, aby pozostał przy karecie.
Sama odeszła i udała się do odwiecznego, olbrzymiego drzewa, stojącego w blizkości rzeki.
Gdy przybyła pod drzewo, księżyc wychylił się znowu z poza chmur i można było spostrzedz, że pod drzewem znajdował się wielki kamień ofiarny, na środku którego było głębokie wyżłobienie, mające kształt ludzkiej stopy.
Zaledwie zawelonowana dama przy stąpiła do tego kamienia, gdy coś się poruszyło pod drzewem i z ciemności wyszedł człowiek w długiej, białej odzieży.
— Kto cię przysyła? — zapytała okryta welonem kobieta.
— Mój pan i mistrz! Wymień mi jego imię, dostojna pani, ażebym poznał, czy jesteś tą, do której mam polecenie! Następnie ja powiem ci twoje imię, ażeby ci dać dowód, że jestem tym, którego tutaj szukasz podczas pełni, odpowiedział człowiek w białej odzieży.
— Przyszłam tu do posłańca od Allaraby. — Więc bądź pozdrowiona w tem miejscu dostojna wojewodzino Wassalska! — rzekł, kłaniając się nizko i krzyżując ręce na piersi wysłaniec indyjskiego kapłana.
Jagiellona uchyliła zasłonę.
Blask księżyca padł na jej twarz i oświecił jasno blade jak z marmuru wykute rysy.
— Jakąż wieść mi przynosisz, wysłańcze Allaraby? — zapytała.
Człowiek w białej odzieży, który się zdawał młodym jeszcze, a którego twarz okryta była zasłoną, podobną do używanych przez kobiety w Turcyi, z pod której widać było tylko oczy jego i usta, zbliżył się do wojewodziny.
— Misya moja brzmi niejasno, dostojna pani przyjaciółko mego mądrego i potężnego pana, ale zrozumiesz jej znaczenie, ponieważ wyjaśnienie otrzymałaś już inną drogą.
— Jak brzmi twoja misya? — zapytała Jagiellona.
Młody człowiek w białej odzieży wydobył z pod sukni podłużny przedmiot obwinięty w cienką skórę i położył na kamieniu ofiarnym.
— Słońce jest ogniem, który błogosławieństwo rozlewa, — mówił młody człowiek, — zapal ogień nocy, który śmierć niesie.
Wyraz zrozumienia a zarazem tryumfu przebiegł twarz Jagiellony.
— Przynosisz mi ten tajemniczy przedmiot? — zapytała, wskazując na podłużną paczkę obszytą w skórę, — czy wiesz, co w tej paczce się mieści?
— Nie, dostojna pani, wie to tylko mój mądry i potężny pan! Rozkazał mi, abym ci to położył na kamieniu ofiarnym!
W tej chwili na drodze dał się słyszeć wyraźny tętent zbliżających się jeźdźców.
Jagiellona wzięła przedmiot z kamienia ofiarnego i ukryła pod okryciem.
— Ktoś przybywa, — rzekł młodzieniec którego oczy błysnęły, — kto może przybywać o tej godzinie?
— Nie obawiaj się niczego! Oddal się śmiało i zanieś swemu panu pokłony i podziękę, odpowiedziała Jagiellona, — spełniłeś dane ci zlecenie! Weź to jako nagrodę!
To mówiąc, podała nizko kłaniającemu się słudze małą jedwabną sakiewkę z kilkoma sztukami złota.
Wysłaniec Allaraby wziął sakiewkę i znikł w głębokiej ciemności, która znowu okryła stare olbrzymie drzewo i kamień ofiarny.
Jeźdźcy podjechali bliżej.
Jagiellona pozostała w cieniu pod drzewem.
Dały się słyszeć trzy głosy, było zatem trzech jeźdźców.
— To musi być tutaj! — zawołał jeden, — widzisz kanclerzu, żeśmy trafili.
Był to głos brata prymasa, wojewody Prażmowskiego.
— Jesteśmy na miejscu, przyjaciele, — odpowiedział kanclerz Pac, — tu jest wielkie drzewo i kamień ofiarny.
— Co ci jest hetmanie polny, — zapytał Prażmowski.
— Widzę tam w oddaleniu jakiś ciemny przedmiot, — rzekł Michał Pac, zdaje mi się, że to powóz! Czyżby nasza niezmordowana sojuszniczka wojewodzina Wassalska już tu przybyła?
— Jest; już tutaj i oczekuje was, przyjaciele! — dał się słyszeć z pod drzewa głos Jagiellony.
Trzej panowie zsiedli z koni przywiązali je do gałęzi.
— Jakżeś gorliwa i punktualna, droga przyjaciółko, — rzekł z galanteryą Prażmowski, przystępując do Jagiellony i całując ją w rękę, ale tak być powinno! Widzisz wojewodzino, że i my jesteśmy punktualni!
— Witam was panowie!
— Noc jest pomyślna i miejsce dobrze wybrane, — przyznał kanclerz Pac.
— Jesteśmy tu bezpieczni, — dodał hetman polny.
— Tej nocy ma być rozstrzygniętą ważna sprawa, panowie i przyjaciele! — rzekła Jagiellona.
Głos jej dźwięczał ponuro, wróżył nieszczęście.
— Tej nocy zawrzemy ścisłe przymierze! — dodał brat prymasa.
— A raczej mówiąc otwarcie, zrobimy spisek, — odparł hetman polny Pac z niezadowoleniem.
Kanclerz pochwycił brata za rękę, aby go w ten sposób przestrzedz, żeby nie używał zbyt stanowczych wyrazów, gdyż brat prymasa nie był jeszcze wtajemniczonym dokładnie w sprawę sprzysiężenia.
Jagiellona zauważyła ruch kanclerza.
— Wojewoda Prażmowski jest nasz duszą i ciałem, — rzekła, — precz ze wszelkiemi skrupułami i nieufnością! Cel nasz musi być nam jawny i jasny! Mamy wspólne dążenia i zamiary, panowie i przyjaciele!
— Kto inny musi zająć miejsce Michała na tronie, kto inny miejsce Sobieskiego na czele wojska! — rzekł otwarcie hetman polny Pac, — gdyż inaczej możemy być pewni, że potężny Sobieski stanie się wkrótce dyktatorem Polski.
Masz słuszność hetmanie, powinniśmy zapobiedz temu niebezpieczeństwu, — odpowiedział Prażmowski.
— A zapobiegniemy tylko wtedy, gdy zrobimy królem kogoś po naszej myśli — dodał kanclerz.
— Mówmy otwarcie panowie, — rzekła Jagiellona, — pierwszem naszem i najświętszem zadaniem jest obalić Michała, którego wyboru nie pochwalaliśmy nigdy. Wiadomo wam, w jakim celu zebraliśmy się w tem miejscu. Dobądźcie z pochew szable i złóżcie je na krzyż, a ja na znak, że do was należę, rękę na nich położę.
Trzej panowie usłuchali wezwania.
W bladym blasku przedzierającego się przez gęste chmury księżyca, zabłysły trzy szable i skrzyżowały się.
Jagiellona położyła na nich lewą rękę, prawą zaś wzniosła db góry.
— Przysięgnijcie, rzekła, — że krew i mienie, ciało i życie oddacie chętnie sprawie obalenie króla Michała i Sobieskiego.
— Przysięgamy! — odpowiedzieli stłumionym głosem trzej mężczyźni.
— Przysięgnijcie, że nie spoczniecie, dopóki tron nie zawakuje i póki go nie zajmie ktoś przez nas wybrany.
— Przysięgamy! — powtórzyli spiskowcy.
— Przysięgnijcie, że przed nikim, nawet na torturach nie zdradzicie naszego związku!
— Przysięgamy!
— Związek nasz jest zawarty i zaprzysiężony — mówiła dalej Jagiellona, zdejmując rękę z szabel, które trzej panowie włożyli następnie do pochew, — a teraz bez zwłoki przystąpmy do wykonania naszego planu! Wspólne cele nas łączą! Mamy tylko jedno życzenie, jedno żądanie! Zdołamy dopiąć naszego celu!
— Michał opiera się na Sobieskim i na jego wojsku, — zauważył hetman polny Pac!
— Czy mówisz o tej małej garstce rycerstwa, która przy nim pozostanie, gdy wszyscy magnaci cofną swoje oddziały? — zapytał Prażmowski.
— Gdy Michał padnie, musi także upaść Sobieski, a ty hetmanie polny zajmiesz jego miejsce!
— Prażmowski zasiędzie na tronie! — zawołał kanclerz Pac.
— To będzie zależało od wyboru. — odpowiedział brat prymasa, — cóż powiesz na to księżno?
— Tobie, wojewodo, należy się korona, — odrzekła wojewodzina.
— A ty, wojewodzino, słusznem prawem powinnaś ją podzielić! — rzekł hetman polny.
— Żartujesz, hetmanie, — uśmiechnęła się zimno Jagiellona.
— Czy słowa hetmana spełnią się czy nie, jest to rzeczą niedalekiej przyszłości, — rzekł brat prymasa do otaczających, — dzielna energiczna wojewodzina, mojem zdaniem, pierwsza zasługiwałaby na to, aby zająć miejsce obok króla na tronie! I po cóż zresztą mielibyśmy zawsze sprowadzać sobie królowe z innych krajów? Nie przynosiło to nam nigdy żadnej korzyści a w innych mocarstwach budziło zazdrość! Król i królowa z pośród nas, to będzie najlepszy wybór!
— I przy tej zasadzie wytrwamy! — dodał kanclerz.
— Tobie szlachetny i mądry przyjacielu należy się pierwsze miejsce w radzie korony, — rzekła Jagiellona do kanclerza, — a dzielny brat twój obejmie dowództwo wojska! Tym sposobem stworzymy koło, trzymające się silnie i zamykające wszystko! Nie łagodność i względność będzie naszem hasłem bo te przymioty, które posiada Michał, słusznie nazywają słabością. Nie! żelazna wola winna połączyć rozstrojone żywioły, nieugięta surowość ujmie silną ręką ster Polski; Podajcie mi ręce, panowie! Plan gotów i nie będę zwlekała z wykonaniem, do którego potrzebuję waszej pomocy!
Podała rękę Prażmowskiemu.
— Jestem na twe rozkazy, wojewodzino, — rzekł brat prymasa.
— A tymczasem do widzenia! — zakończyła Jagiellona, podając ręce obu Pacom, — rozstajemy się, ażeby po tajemnie w tem ściślejszym pozostać związku.
— Do widzenia! — odpowiedziano.
Trzej panowie powrócili do swoich koni i wkrótce słychać było, że odjeżdżają.
— Wszystko zatem spoczywa w moich rekach! — szepnęła dumna Jagiellona, — moja wola a nie wasza stanowi o wszystkiem!... I twoje życie jest w mych rękach, Michale! i twoje także dumny Janie Sobieski! Musicie mi ustąpić z drogi... z drogi do tronu!... Tak, indyjski kapłanie, będziesz mnie podziwiał! Najbliższe moje doniesienie dowiedzie ci, że umiem działać! A jeśli sądzisz, Allarabo, że w końcu i mną zawładniesz, to mylisz się! Jagiellona używa cię ale ci się nie podda.
Z takiemi myślami wojewodzina wróciła do swego powozu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.