Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 4. Kto był mordercą
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

4.
Kto był mordercą

Jan Sobieski na wiernym swoim koniu przybył nazajutrz rano do rozległych posiadłości bogatego wojewody warszawskiego.
Wschodzące słońce oświetliło pola i lasy i wesoło uśmiechało się do młodzieńca, który powoli i poważnie jechał swą drogą.
Głęboka cisza otaczała go. Ranek był śliczny. Jan Sobieski jednakże nie zastanawiał się nad pięknościami przyrody, lecz patrzył zamyślony przed siebie trzymając cugle konia w prawicy. Odwagę i determinacyę czytać było można z jego młodzieńczo-pięknych rysów. Tylko wzrok jego, niedawno jeszcze takim ogniem pałający teraz był smutny i ponury. Ciemny zarost otaczał jego wargi, a czoło jego zasępiała chmura.
— Kto był mordercą? — powtarzał od czasu do czasu, — kto mi wydarł ojca? Kto się poważył podnieść rękę na czczonego i uwielbianego Jakóba Sobieskiego? Kto nienawidził tego szlachetnego męża?
Nie miał odpowiedzi na te pytania.
— Znaleźć go muszę, choćbym miał przeszukać świat cały, — mówił do siebie dalej, — nie będziesz się cieszył, nędzniku, żeś krew Sobieskiego przelał bezkarnie! I byłeś tak podłym, że w nocy napadłeś na nieprzewidującego napaści, że go zamordowałeś przy jego łóżku! Nie tryumfuj morderco! Jan Sobieski szuka cię i wynajdzie!
W kilka godzin potem przybył do jednej z wiosek wojewody Wassalskiego, zjadł niewielką przekąskę i puścił się w dalszą drogę.
A w oddaleniu za nim, niezmordowanie idąc naprzód pomimo swej ślepoty postępowała niewolnica.
Nie znała ona niebezpieczeństw, gdy trzeba było dążyć za tym, do którego każdym fibrem swojej istoty była przywiązaną.
Nawet sama przed sobą nie miała odwagi wyznać, że przywiązaną była do niego nie dającą się wypowiedzieć miłością, a może szła za głębokim popędem serca, nie wiedząc nawet, że to miłość popycha ją naprzód. Szła nieprzerwanie, bo musiała. A myśl o nim dodawała jej odwagi i siły do postępowania dalej w ciemnościach, które dla niej obejmowały świat cały. Nie wahała się, szła, rękami dotykając się drzew i krzaków rosnących przy drodze, a gdy spotkała kogo przechodzącego, to go pytała, czy nie widział jeźdźca. Tak udawało jej się być ciągle na dobrej drodze, instynkt i inne zmysły zastępowały dla niej wzrok, którego nigdy nie posiadała i nie znała.
Dzień już się znacznie posunął, gdy Jan Sobieski zbliżył się do starego zamku, który wojewoda Michał Wassalski po przodkach swoich odziedziczył. Był on jednym z najbogatszych i najpotężniejszych przywódców ludu i niegdyś z Jakóbem Sobieskim ubiegał się jednocześnie o kasztelanię krakowską. Jednakże ponieważ z powodu ponurego charakteru nie był lubionym przez posłów, więc tak dawniej jakoteż przy wyborach został pominięty. Król polski Jan II lubił bardzo wojewodę Wassalskiego, który nieraz składał dowody wielkiej waleczności i znaczny oddział wojska wystawił podczas wojny z zagranicznymi nieprzyjaciółmi, to jednak niewiele pomogło ponuremu mężowi do uzyskania stanowiska, o które ciągle sie ubiegał.
Słońce pochyliło się ku zachodowi, gdy Jan Sobieski przybył do zamku. W tej samej chwili z poblizkiego lasu zbliżyła się do niego gromadka jeźdźców ze sforą psów.
Michał Wassalski powracał z polowania ze strzelcami. Przy boku jechała dumna, piękna Jagiellona, jego małżonka, trzymając na ręku uszlachetnionego sokoła.
Gdy wojewoda Wassalski spostrzegł przed zamkiem obcego jeźdźca, zatrzymał się na chwilę.
Twarz jego zachmurzyła się. Zbliżył się do swojej małżonki, która podobnież przypatrywała się gościowi.
— Jeżeli się nie mylę, — szepnął tak żeby jadący za nimi strzelcy nie słyszeli tych słów, — to ten młodzieniec jest Janem Sobieskim.
Na marmurowo bladem obliczu Jagiellony, odbiło się wrażenie, jakie na niej uczyniły te słowa. Na chwilę jednak tylko drgnęła jej twarz i wzrok błysnął, potem zapanowała nad sobą i przyjęła tę spokojną postawę, która ją czyniła podobną do marmurowego posągu.
Jan Sobieski na koniu oczekiwał zbliżenia się orszaku i pozdrowił ukłonem jadącą na przodzie parę.
— Jeżeli wyruszacie na wojnę i chcecie spocząć w moim zamku, to witajcie mile ktokolwiek jesteście, — rzekł doń Michał Wassalski, — zamek mój nikomu nie odmawia gościnności!
— Przyjmuję wasze zaproszenie na tę noc, dostojny wojewodo, — odpowiedział Jan Sobieski.
Jeden ze służących zbliżył się do niego, aby przytrzymać i odprowadzić jego konia.
Podczas gdy Michał Wassalski i jego małżonka zsiadali z koni, zeskoczył i ich gość ze swego wierzchowca i udał się wraz z nimi do starożytnego zamku.
Gdy wszedł do wysokiej, obszernej komnaty, w której już było nakryte do stołu, Jagiellona z zimnym uśmiechem zaprosiła go, aby zajął miejsce przy stole.
Wzrok Jana Sobieskiego skierowany był na piękną wojewodzinę, której królewska postać przypominała Junonę.
— Pozwólcie mi, zacni państwo, że przedewszystkiem wam powiem, iż ten, któremu udzielacie gościnność, jest synem zamordowanego na wiosnę Jakóba Sobieskiego, — zaczął młodzieniec zajmując wskazane sobie miejsce przy Jagiellonie, — jestem Jan Sobieski!
— Z podwójną przyjemnością witamy w was syna szlachetnego kasztelana krakowskiego, — odpowiadziała Jagiellona, — pragniemy, aby naszemu gościowi w naszym zamku dobrze było i aby tu zabawił, dopóki mu się podoba.
— Więc udajecie się do wojska? — zapytał Michał Wassalski, który był poważny i małomówny.
— Mój brat Marek i ja, gdy przyjdzie pora, znajdziemy się w orszaku wojowników, — rzekł Jan Sobieski, — teraz mamy inny cel przed sobą, pewien obowiązek niemniej święty jak służba ojczyzny.
— Jakiż to cel? — zapytała Jagiellona.
— Szukam mordercy mego ojca, tego nędznika, który sędziwego kasztelana krakowskiego zamordował w jego sypialni, — odrzekł Jan Sobieski, — przy zwłokach mojego ojca przysiągłem pomścić jego śmierć i krew jego zmyć krwią mordercy.
— Pochwalam wasz zamiar, szlachetny Janie Sobieski, — rzekła Jagiellona podnosząc napełniony winem kieliszek, — i piję do was za jego powodzenie.
Młody kasztelanin widział, że ponure spojrzenie padło nań z niespokojnych oczu Wassalskiego i że twarz pięknej Jagiellony była marmurowo blada.
Przyjął toast i wychylił kieliszek.
Służący napełnili kieliszki i roznosili półmiski.
— Więc przybywacie z Krakowa? — zapytał Wassalski.
— Tak, panie wojewodo, z Krakowa, gdzie się odbywał właśnie wjazd nowego kasztelana, — odpowiedział Jan Sobieski, — brata mego i mnie wezwano, żebyśmy przybyli z Turcyi, ponieważ nasz szlachetny ojciec poniósł śmierć tak niespodziewanie.
— I braliście udział w uroczystości? — zapytała Jagiellona.
— Udaliśmy się do grobowca, do naszego ojca i przysięgliśmy mu, że go pomścimy, — odpowiedział Jan Sobieski, — uroczystość ta dotykała nas boleśnie, dostojna pani.
— Musicie być zmęczeni podróżą, rzekł po niejakim czasie Michał Wassalski do swego gościa, — sypialnia jest dla was przygotowana! Idźcie się pokrzepić spoczynkiem!
— Pozwól mi jeszcze jedno zadać pytanie, panie wojewodo, — rzekł Jan Sobieski, wstając jednocześnie z gospodarzem od stołu, — jesteś pan znany daleko i koło twych znajomych jest wielkie! Czy jaka wiadomość o mordercy mojego ojca do uszu twoich nie dobiegła?
Michał Wassalski musiał wysileniem woli pokryć wrażenie, jakie na nim uczyniło to zapytanie.
— Nie słyszałem nic o tej walce, w której zginął wasz ojciec, — odpowiedział.
— A więc muszę szukać dalej, przysiągłem bowiem, że nie spocznę, do póki mordercy nie wynajdę! — rzekł Jan Sobieski odchodząc i życząc wojewodzie i jego małżonce dobrej nocy.
Służący czekał ze świecznikiem i zaprowadził gościa do przeznaczonej dla niego sypialni.
Gdy Jan Sobieski odszedł, Michał Wassalski pochwycił namiętnie rękę Jagiellony, która stała wyprostowana i nieruchoma. Blada jej twarz, która przed chwilą uśmiechała się tak kusząco, przybrała przerażający wyraz.
— To on, — szepnął Michał Wassalski, — to Jan Sobieski, syn Jakóba!
— Piękny i dzielny młodzieniec, daję słowo! Dotrzyma on swej przysięgi!
— Do tego nie przyjdzie! — zgrzytnął zębami Michał Wassalski, — ja go uprzedzę! Padnie, jak padł jego ojciec! Jemu przepowiedziano, że osiągnie koronę polską.
— Jemu... koronę polską!
— Ród Sobieskich wszędzie i zawsze wywyższał się nad ród Wassalskich — mówił dalej wojewoda stłumionym głosem, — wiesz o tem, że ja sięgam po koronę, którą słaby król Jan II niedługo już będzie nosił! A teraz los stawia mi na drodze tego, nad którego kolebką widać było koronę polską!
— A więc zdepcz go, aby zuchwałą ręką po nią nie sięgnął! — odpowiedziała Jagiellona.
Wyglądała w tej chwili jak szatan, wydający wyrok zatracenia na kwitnące młodością życie.
— Usuń ze swej drogi tę przeszkodę! — mówiła dalej, — Jan Sobieski lub ty! Jeden z was tylko stanąć może u szczytu! A ja ci mówię, że jeśli go nie usuniesz, to on nie spocznie, dopóki nie znajdzie tego, kto podniósł rękę na jego ojca!
— Służba wie o tem, że jest w zamku, inaczej nie przeżyłby tej nocy, — szepnął Wassalski.
— Więc boisz się swych służących? — zawołała Jagiellona szyderczo, — a więc pozostaw mnie usunięcie tej przeszkody! Będzie mi łatwo zgubić Jana Sobieskiego! Sam on oddał się w nasze ręce i nie powinien żywy opuścić zamku Wassalskich!
Podczas tej poufnej rozmowy, prowadzonej na górnem piętrze zamku, w której dwoje ambitnych i wysoko sięgających ludzi decydowało o losie trzeciego, który zdawał się być zupełnie w ich ręku, na dole drogą, na którą zapadła już noc ciemna, zbliżała się do zamku ślepa niewolnica.
Sassa dowiedziała się już od jednego ze strzelców, że Jan Sobieski znajdował się w zamku wojewody Michała Wassalskiego, i straszne jakieś przeczucie zawładnęło jej umysłem.
Przypomniała ona sobie, że Wassalski wówczas, gdy odbywał się wybór kasztelana krakowskiego, został pokonany przez bardziej lubianego Jakóba Sobieskiego, jego ojca i nasunęła jej się okropna myśl.
Odpędziła jednak od siebie te domysły, nie widziała bowiem żadnej do nich podstawy, nic takiego, coby jej nakazywało ostrzedz Jana Sobieskiego. Pragnęła jednak być blizko niego i za właściwem sobie darem radzenia sobie wszędzie, wyszukała stajnię, poznała konia Jana Sobieskiego, który zarżał na jej głos i położyła się blizko niego na słomie.
Czuwała i słuchała. Noc upłynęła, nie usłyszała jednak żadnego podejrzanego szmeru.
Zrana Jan Sobieski wszedł do pokoju, w którym z wojewodą i jego małżonka miał jeść śniadanie.
Michał Wassalski przymuszał się do przyjaznego uśmiechu, Jagiellona wyglądała jeszcze bardziej uroczo niż poprzedniego wieczoru.
— Jakżeście spali w naszym zamku? — zapytała.
A gdy Sobieski odpowiedział jej, że się czuje bardzo pokrzepiony tym snem, rzekła dalej Jagiellona:
— W takim razie zapraszam was, imieniem mego małżonka, abyście pozostali jeszcze naszym gościem i wzięli udział w polowaniu, które dziś ma się odbyć. Przybędzie tu kilku wojewodów z małżonkami i będziemy bardzo szczęśliwi, jeżeli pozostaniecie z nami.
— Jakżebym mógł odmówić tak za szczytnemu zaproszeniu, dostojna pani, — odpowiedział Jan Sobieski.
— Przypomina mi się jednak wesoła wiadomość, którą mi przyniosły moje służące, — mówiła dalej Jagiellona z szyderczym uśmiechem, — wszakże to obdarzacie swoją skłonnością służącą waszego ojca, świętej pamięci kasztelana?
Jan Sobieski spojrzał na mówiącą zdziwiony.
— Doniesiono mi, że na dole w stajniach przy waszym koniu znajduje się dziewczyna... ślepa niewolnica z Sziras.
— Sassa! — rzekł półgłosem Jan Sobieski.
Głośno zaś dodał:
— Szczególna to dziewczyna, dostojna pani! ślepa niewolnica, która się wychowała w domu mojego ojca! Sassa jest bardzo do nas przywiązana!
— Puściła się za wami w drogę. Jest to rzeczywiście wielkie poświęcenie ze względu na jej kalectwo!
— Muszę ją za to wyłajać?... uczyniła to wbrew mej woli, — rzekł Jan Sobieski do pięknej Jagiellony, która umiała na każdem męskiem sercu niezatarte wywierać wrażenie.
Wkrótce potem przybyli do zaniku goście zaproszeni na łowy i Jan Sobieski został im przedstawiony przez Michała Wassalskiego i Jagiellonę.
Zajęto miejsca i zaczęto rozmawiać o przygotowujących się nowych wojnach, o podróżach odbytych przez Jana Sobieskiego, o nowym kasztelanie krakowskim i o jego młodej małżonce.
Podczas rozmowy pito wino, które obnosili służący.
— Nie wszyscy jednak możemy się poszczycić posiadaniem tego, co posiada nasz gość Jan Sobieski, — rzekła nagle Jagiellona do słuchających uważnie pań i panów, — cokolwiekbyście państwo mieli, jestem pewną, że nie macie tego, co nasz gość Jan Sobieski posiada!
Słowa te podnieciły ciekawość obecnych. Wszyscy zażądali od Jagiellony wyjaśnienia.
— Gość nasz Jan Sobieski posiada niewolnicę, dziewczynę z Sziras, — mówiła dalej Jagiellona, — która za nim idzie wiernie krok w krok. Nie byłoby to jeszcze nic tak dziwnego, ale dodać do tego trzeba, że ta niewolnica jest nie widomą!
— Niewidomą? I chodzi wszędzie za wami? — odzywały się różne głosy; — daję słowo, to niepojęte! to cud!
— Sassa chodzi lekko i pewnie, cho ciąż jest niewidomą, — rzekł Jan Sobieski, — jest to dobra dziewczyna! Sądzę, że dla mnie i dla mojego brata byłaby gotową poświęcić życie!
W kole ciekawych gości wyrażono życzenie ujrzenia niewolnicy i zwrócono się do Jagiellony i Jana Sobieskiego z prośbą, aby ją przyprowadzić polecili.
— Sassa śpiewa ładne pieśni, ma bardzo miły i miękki głos, — opowiadał Jan Sobieski.
— Więc niech zaśpiewa! Przyprowadźcie ją tutaj! — rozkazała Jagiellona.
Damy i panowie siedzieli małemi grupami przy stolikach, zajęci pogadanką. Wszyscy byli do pewnego stopnia zaciekawieni. Lubiano takie rozrywki wówczas. Jagiellona siedziała przy jednym stoliku z Janem Sobieskim.
Wkrótce potem otworzyły się drzwi.
Na progu ukazała się ślepa niewolnica w szarej prostej sukience.
Gdy przestąpiła próg, stanęła wsłuchując się. Ruchy jej były zrazu niepewne, jakby się obawiała tego miejsca.
— Wezwałeś mnie, panie — rzekła przyklękając, — przebacz biednej Sassie, że się udała za tobą!
— Wstań Sasso, — rzekł Sobieski, — zaśpiewasz nam jednę z twych pięknych pieśni!
Sassa wahała się przez chwilę... wsłuchiwała się w szmer, który panował wsalonie... poznała, że kilka osób siedziało dokoła, że osoby te rozmawiały z sobą i zwracały na nią uwagę.
— Zaśpiewaj nam piosnkę o skowronku, Sasso, — rzekł Jan Sobieski.
— Tak, zaśpiewaj piosnkę o skowronku! — zawołano dookoła.
Sassa zarumieniła się.
— Nie jesteś sam, panie, — rzekła, — pozwól mi odejść! Inni nie będą sądzili tak łaskawie jak ty!
— Niewolnica jest wymagającą, daję słowo! — zawołała Jagiellona niechętnie, — zdaje się, żeście ją zepsuli, panie Sobieski i oduczyła się być posłuszną!
— Życzę sobie, żebyś śpiewała Sasso! rozkazał Jan Sobieski.
Sassa była posłuszną, choć doznawała niedającego się opisać wstrętu do innych obecnych, a szczególniej do Jagiellony.
Zaśpiewała miękkim, dźwięcznym, przejmującym głosem:


Skowronek śpiewa wśród cienia,
Buja wśród nocy miesięcznej, —
Wszak znacie słodkie te pienia?
Wszak znacie odgłos ich wdzięczny?

A tam woddali coś leci,
A tam w oddali coś leci.
Jak gdyby gwiazdka świetlana, —
To mały chrząszczyk co świeci
W wigilię świętego Jana.

Lecz ciepły minie wnet dzionek,
Szron zimny padnie na łany,
I zmilknie śpiewny skowronek
I zgaśnie chrząszczyk świetlany;


Umilkła. Dały się słyszeć głośne pochwały w salonie.
— Pięknie śpiewasz dziewczyno! zawołała Jagiellona, — śpiew twój podoba mi się! Sama jesteś skowronkiem! Zaśpiewaj swoją piosnkę raz jeszcze!
— Czy każesz, panie? — zapytała Sassa Jana Sobieskiego.
Jagiellona patrzyła uważnie na niego i na dziewczynę. Djabelski wyraz przebiegł na chwilę jej piękną jak z marmuru wykutą twarz.
— Przywiązaną jest do was, daję słowo, panie Sobieski, jest wam wierną! — rzekła.
— Zaśpiewaj nam piosnkę o skowronku raz jeszcze, — rozkazał Jan.
Ślepa dziewczyna odśpiewała piosnkę powtórnie.
Gdy ostatnie dźwięki przebrzmiały, Jagiellona zwróciła się do siedzącego naprzeciw niej Jana Sobieskiego.
— Wyznam wam, że nigdy nie słyszałam służącej, któraby śpiewała tak pięknie, — rzekła, — kupię od was ślepą niewolnicę z Sziras, panie Sobieski.
Sassa słyszała te słowa... drgnęła.... rysy jej wyrażały niewypowiedziany przestrach.
— Jakże mógłbym sprzedawać Sassę, dostojna pani, — odpowiedział Jan, — nie jest ona już niewolnicą, jest sługą.
— Jesteście zbyt dobrym i wspaniałomyślnym, panie Sobieski. Zdaje mi się, żeście ją już popsuli. Tak być nie powinno! U mnie byłoby to zaraz inaczej! No, Sasso zaśpiewaj nam jeszcze jednę piosnkę!
— Czy rozkażesz, panie? — zapytała drżącym głosem niewolnica.
Oczy Jagiellony błysnęły ogniem.
— Tak jest, Sasso, słyszałaś, że państwo żądają twojego śpiewu.
Sassa drżącym z lekka głosem zaśpiewała:


Czy ludzie bawią się czy zbroją,
Ja wiem, to tylko, żem jest twoją,
Westchnieniem, pieśnią, każdym gestem,

Zostanę zawsze, zawsze twoją!
I choćbyś zdeptał miłość moją,


— Pieśń miłosna! — zawołała Jagiellona, patrzcie państwo, ślepa niewolnica wie i o tem, co to jest miłość.
W tej chwili dał się słyszeć głos Michała Wassalskiego.
— Chodź tu skowronku! Daję słowo pięknie śpiewasz! Muszę wynagrodzić cię za to.
Dziwny przestrach przejął Sassę, gdy usłyszała te słowa. Wydało jej się, jak gdyby już słyszała ten głos owej strasznej nocy, kiedy Jakób Sobieski został zamordowany. Nie zdradziła się z tem jednakże.
— Chodź tu i weź! — zawołał Michał Wassalski.
— Czy pozwalasz, panie? — zwróciła się Sassa do Jana.
— Tak jest, Sasso! Idź do dostojnego wojewody, który cię pragnie obdarzyć dukatem! — odpowiedział zapytany.
Sassa postąpiła ku miejscu, w którem siedział Michał Wassalski i przyklęknąwszy wzięła dukata. Dziwna rzecz jednak! ślepa niewolnica, gdy poczuła złoto w swem ręku, drgnęła jak gdyby dotknęła się ognia.
— Patrzcie na mego małżonka! — rzekła Jagiellona z lodowatym uśmiechem do Jana Sobieskiego, podczas gdy inni obecni także podarunkami i pochwałami obsypali śpiewaczkę, — nie widziałam jeszcze nigdy, żeby mój małżonek w taki sposób objawiał swoje zadowolenie! Muszę się postarać o jaką niewolnicę z Sziras, któraby tak pięknie śpiewała, jak ten wasz szary skowronek.
Sassa wstała i usunęła się w głąb. Nie była jeszcze dosyć pewną swego domysłu, ażeby ostrzedz swego pana, zwracała jednak baczną uwagę, słuchała i uważała na wszystko co mówiono.
— Konie na dole są gotowe! Jeśli państwo łaskawi, możemy wyruszyć na łowy, — rzekł Michał Wassalski do gości.
Wszyscy powstali. Jan Sobieski z galanteryą podał rękę pięknej pani domu, aby ją zaprowadzić do jej konia.
Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
— Jeżeli pani i jej małżonkowi sprawi to przyjemność, — rzekł Jan Sobieski głośno do Jagiellony, — to podaruję państwu ślepą Sassę. Jest wierną sługą, a wiem, że pani dobrą dla niej będzie.
Sassa słyszała te słowa. Z trudem zebrała siły, aby nie upaść pod strasznym ciosem tej złowrogiej wieści.... Słowa te powiedział Jan Sobieski, ten sam, za którym puściła się w drogę! Darował ją! Zdawało jej się, że straci umysły. Nie słyszała już, co mówiła Jagiellona, opuszczając pokój z Janem Sobieskim.
Dręczyła ją boleść gwałtowna. Gdy pozostała sama padła na dywan. Pierś wznosiła się i opadała gwałtownie. Brakło jej oddechu. Zasłoniła drżącemi rękami bladą twarz i ciche łkanie rozległo się po komnacie. Serce pękało z bólu biednej, ślepej niewolnicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.